kadrów kilka. zwyczajnych. ot takich.

 

Wszędzie głośno trąbią o tych wakacjach… co to się niestety skończyły…

Ale mi jakoś ich koniec nie przysporzył ani smutku, ani radości.. może tylko przypomniał o zbliżającej się nieuchronnie jesieni, a zaraz potem zimie..  te kurtki, czapki, rajstopy i grube skarpety..

Ach nie… wraz z rokiem szkolnym zabrakło mi moich nianiek przedpołudniową porą, gdy wypoczywam w mej rodzinnej wsi.

Przemycam więc kilka fotografii, z ostatnich dni wakacji na wsi.

Takich zwyczajnych. Ukradzionych na prędce. Kadrów kilka.

Bo… brakło mi w tym moim blogowaniu codzienności codziennej. Ot takiej. Która jest. Która zdarza się każdego dnia, i płynie. Raz lepiej, raz gorzej…

Bo moje życie jest szczęśliwe i błogie. Tak. Takie dostałam. I doceniam. I widzę. I głośno o tym krzyczę.

Ale to moje życie idealne nie jest. Nie.

Nie jestem idealną Matką. Klnę pod nosem gdy brak mi sił. Czasami cicho, choć częściej zdarza się głośno. Z niemocy ryczę tak bardzo , że aż się zanoszę. I płaczę Jej w te śpioszki, tuszem do rzęs brudzę całe na czarno.. A Ona na szczęście śmieje się w głos, bo myśli, że i mnie humor dopisuje, lub to taka fajowa zabawa, że mama wtula w Nią głowę i chyłka.

Mówię to nieszczęsne „zaraz”, bo placki na oleju płoną. I olej strzela po kuchni. A Ona mi przy nogawce. I podniesionym głosem powtarzam; „zaraz dziecko, zaraz”..

Odpoczywam niezwykle już przy pierwszym pociągnięciu papierosa, w oknie na klatce.

Gdy wykąpię, ululam… I omijam te ciuszki, i pampersa na łazienkowej podłodze.. Tylko po całym dniu idę zapalić. Tak. To cholerne zapalić. Po całej zabieganej codzienności.

Czasami zamyślona, łapię się na tym, że nie mówię do Niej od dłuższej chwili. Zamiast opowiadać i czytać, zapomnę się na jakiś czas, w tej mojej gonitwie jaka jest w mojej głowie…

Nie. Nie jestem idealną żoną.

Nie robię Mu obiadu na jaki akurat ma ochotę, tylko ten, jaki mi dziś będzie szybko i akurat te składniki mam w lodówkowych zakamarkach.

Mam fochy. Częste bardzo. I każda minuta więcej spóźnienia jest wyliczana, bo przecież ja sama z dzieckiem w domu, i nie ma do kogo gęby otworzyć.

I przy gorszym dniu wyliczam Mu, Jego niedoskonałości. I nawet jak już skończę (gdy On potulnie wysłuchuje), to jeszcze potrafię się wrócić z pokoju, i dołożyć kilka innych stojąc w bojowej pozie.

Nie. Nie jestem idealną córką i siostrą.

Bo to do mnie musi należeć ostatnie zdanie.

Nigdy niczego nie przemilczę, gdy się nie zgadzam, lub innej myśli jestem.

Mam wciąż wrażenie, że więcej od nich biorę niż daję.

Nie. Nie jestem idealną przyjaciółką.

Nie pamiętam o urodzinach, i nie robię z tej okazji fantazyjnych niespodzianek.

Gniewam się, gdy ja chcę jechać, wyciągam Je, namawiam, a One czasu nie mają, lub pilniejsze sprawy.

Walę prosto z mostu. Bez zastanowienia. 

Ale wszyscy Oni… Ci najważniejsi… Stoją na stanowisku, każdego dnia. Zaraz obok mnie. I nigdy nie odchodzą, nawet na moment. 

I biorą udział. W tej mojej codzienności. Tak mocno nieidealnej.

Wyprane lale i miśki bliźniaczek.