kobieca magia…

 

… i nawet fotel wygodny.. tłoku nie ma.. książka otwarta na stronie 143..

Widoki za oknem kuszą, miarowy stukot kół kołysze do snu…

Pan z wózkiem otwiera drzwi..

– kawa, herbata czy sok? … pomarańczowy czy jabłkowy?

Przekładam z nogi na nogę, bo wciąż drętwieją.. I choć komfortowo to miejsca jakoś mało.

Wracam do czytania… piąte z kolei wielkie miasto mijamy, a ja w jednym rozdziale tkwię uparcie.

I jakoś tak mi zatopić się w tej historii ciężko.

Zerkam ukradkiem. Podpatruję. Zastanawiam się jaki ma zawód… Czy dzieci i jaki mąż..

Skąd wraca, lub dokąd Jej podróż trwa… Czy tęsknić zaczyna, czy na końcowej stacji tęsknić przestanie…

Obserwuję dłonie i zmarszczki wokół oczu.

Obserwuję krój butów i uroczo spięte włosy.

I choć okno, i choć książka, i choć gazet pięć w walizce… Choć internet i telefon…

to ja na Nią jak wrona w kość wpatrzona..

bo są kobiety, co inspirują mnie do granic możliwości.. takie co każdy Ich ruch, gest, mimika i słowo.. Ich każdy przedmiot z torby wyciągany, but i bransoletka na nadgarstku.. na tym nadgarstku najbardziej delikatnym, filigranowym i zmysłowym..

bo są kobiety, które noszą w sobie taką magię…

że rozwleczony sweter, ten po domu, wygląda na Nich jak żaden mój najlepszy.

że zarzucone na szybko jeansy i t-shirt,  krem nivea na ustach i złapane włosy w byle jaką gumkę tworzą Je takimi, że ja godzinami wpatrywać się mogę.. jakby były misternie godzinami do tego przygotowywane..

W jedną z takich kobiet wpatrywałam się kilka lat.

Siedziała w trzecim rzędzie ławek. Zaraz przy oknie.

Pachniała niezwykle, nawet w dzień, gdy perfum nie nakładała. Ona już jako nastolatka pachniała taką klasą i kobiecością.

I nawet jak dostawała jedynkę z matematyki to robiła to tak odważnie, pewnie i zmysłowo…

I do dziś w każde Jej zdjęcie na Facebooku wpatruję się długimi minutami..

Jaką ma sukienkę i że tan rękaw tu tak figlarnie podwinęła.. a Ona zapewne nic nie podwijała…

A na tym zdjęciu, to ma kaszkiet.. o pięknie w nim wygląda… z najnowszej kolekcji kupiła chyba… a nie.. przecież tu też go ma.. i w tym roku założyła…

Zawsze taka świeża, lekka, radosna, spełniona.

Nie potrafię do dziś odkryć tej zagadki. Jak to jest?

Że są na świecie kobiety, które mijam na ulicy, które zatrzymują się w moim życiu na dłużej..

takie co sprawiają wrażenie ciężko przygotowywanej roli, przez najlepszego reżysera…

a gdy zapytasz je wieczorem co miały na sobie to… nie pamiętają.. jak to jest?

 

 

 

 

I wszystko co robiła w swym życiu zawodowym, było takie jak Ona. Ze smakiem, polotem, oryginalne i perfekcyjne. Kiedy urodziłam Tosię dostaliśmy w prezencie Klon, z piękną dedykacją od koleżanek z licealnych lat. To były jedne z najradośniejszych chwil otwierania kartonu z podarunkiem. Wielkie pudło, a w środku kartka, grawer, palik do wbicia… Nasze pierwsze zobaczcie tutaj.

Na stronach wszelakich można teraz zaczerpnąć pomysłów na prezenty. Podpowiedzi, inspiracji… Ja podpowiem Wam jedno.

To, które posadzicie obok swojego domu. Ono rosnąć będzie długie Wasze lata. Waszych dzieci. Wnucząt. Waszego domu, płotu już zabraknie, a Ono będzie pięło się ku górze.

Z okazji Bożego Narodzenia, z okazji ślubu, zaręczyn, dnia Mamy, dnia przyjaciela z grawerem imion i że przyjaźń na zawsze….

strona – www.drzewkonaprezent.pl,  FB – tutaj i filmik z pakowania tu.

 

 

łapacz snów…

 

 

Dziś mam dzień zamykania na ostatni guzik prezentów gwiazdkowych.

Dziś mam dzień zamówionych zdjęć.

I dzień, gdzie odwiedza nas Ktoś bliski.

A ja w piżamie, z włosami mocno wczorajszymi. Z pełnym zlewem, brudną podłogą w kuchni i naniesionym kilogramem błota w przedpokoju. Obiadem jeszcze głęboko zamrożonym, suchą jak pieprz suszarką do prania i wirującym bębnem z kolejnym praniem…

Dlatego proszę Was mocno o wybaczenie, za ten post na szybko…

 

Pokażę Wam co kupiłam ostatnio, i z czego jestem niezwykle zadowolona.

Mobil i łapacz snów z Moi Mili (FB tutaj). W tej firmie znajdziecie piękne piórniki na kredki, pudełeczka drewniane, poduszki, woreczki, torebeczki… a wszystko to z bardzo oryginalnych materiałów… U nas do piórnika jeszcze trochę.. a i z mobilem chciałam czekać do domu, bo i tak leży w tym stosie pudełek na kupce składowanych na nowy dom… ale powstrzymać się nie potrafiłam. Mobil robiony na zamówienie, bo jak to ja koniecznie w pastelach…

A łapacz snów.. Oj, to skradł przede wszystkim moje serce.. choć Moi Mili znani głównie z mobili to drem catcher mnie pochłonął bez reszty. Może też dlatego, że Tata Tosi ma takiego wytatuowanego na ramieniu. Indiański.

O jego znaczeniu możecie przeczytać tutaj.

Czekają więc cierpliwie w swoim pudełku, jak misie polarne w zimowym śnie… a ja widzę już jak pięknie zdobią ściany przyszłego Antoniny pokoiku na poddaszu…

 

Tak jak pisałam kiedyś, oszalałam na punkcie butów Emel ( FB tutaj), gdy zobaczyłam je na żywo.

Uwielbiam motywy kowbojskie. Sama mam kilka par butów kowbojskich, a za jedną z nich pojechałam specjalnie 300km, zostawiając całą swoją pensję.. Mam je już 7 lat i kocham nad życie… nie żałując ani grosza, który tam wtedy na nie wydałam.

Mam kilka kapeluszy.. W krowie łaty i pasujące do koszul w krate…

Cieszę się, że mogłam te upodobania przenieść na Antkę… póki jeszcze mi pozwala…

O Emelu zrobię osobny post, bo miałam przyjemność odwiedzić Ich farykę. 

Pomimo, że znaleźć buty dla dziecka mego, jest bardzo trudno (ma wysokie podbicie), to te leżą idealnie. Z kożuszkiem w środku, z uroczym napisem „love” na zamku..

Zastanawiam się jeszczę nad tym modelem na tą zimę, bo bardzo uniwersalny, klasyczny. Do sukieneczki i do jeansów. 

Na wiosnę koniecznie ten, ten, ten  i ten. Jest tam w czym wybierać. W końcu znalazłam markę gdzie butki są świetnie wyprofiowane, a do tego idealnie trafiają w mój gust..

Jestem przywiązana do marek. Lubię coś wypróbować, znaleźć najlepsze i przy tym zostać.. Tak jak mam z bodziakami i rajstopkami.

 

Zmykam więc organizować się mocno na ten dzisiejszy dzień…

i do poniedziałku… a wtedy postaram się wrócić w fotografii i słowie do naszej codzienności..

 

 

 

nic już nie jest takie samo…

 

Miałam ostatnio taki dzień… Koszmarny. Nie, to nie był zaledwie dzień.. To tydzień cały..

Jakby powiedziała Ania Shirley – otchłań rozpaczy… I, że nie otchłań najgłębsza, bo czy zielone włosy, czy rozbita tabliczka na głowie Gila była otchłanią prawdziwą? Nie. Ale w ten czas, dla Jej ciała i duszy była to taka dziś skrajna depresja…

I mi się tak nazbierało. I choć broniłam się najlepiej jak potrafię, przed pędem, gonitwą, stukaniem palcami o kierownicę, z niecierpliwości, gdy czerwone światło uparcie się przedłuża.

I ten tydzień taki, że telefonów dziesiątki, maili, spotkań, wyjazdów…

I wydawałoby się, że w swoim żywiole jestem. Załatwiać, organizować, szukać i na rozmowy pędzić to takie… moje..

I było, i nadal moje jest…

Tylko, gdy na świecie pojawia się dziecko, to już nic nie jest takie samo…

Nie, nie… A i owszem można przecież tańczyć na stołach do rana. Wywijać falbanami spódnicy, nad głowami dystyngowanych par, równo, poważnie siedzących w rzędzie, przy talerzykach i kieliszkach.

Można w kinowym fotelu wygodnie się rozsiąść, z wielkim pudłem popcornu i colą w zestawie XXL. A potem, bez pośpiechu jeszcze rozmowy o filmowym przesłaniu snuć.

Można w butach na obcasach, pędzić autem na spotkania z przyjaciółmi. I słuchać muzyki najgłośniej jak się da, aż głośniki charczeć zaczynają..

Można zatracić się w centrum handlowym i oprócz gotówki, nad kartą przestać też panować.

Można…

Tylko.. jakoś tak usilnie i z głowy wyjść nie chce myśl…

Czy tam czasami skarpetka się nie zrolowała i w buciku nie uwiera, przy chodzeniu…

Czy czapkę nie za mocno pod szyją ma zawiązaną..

I czy jak wróci ze spaceru stopy niezmarznięte? A jak tak, to czy pamiętają rozgrzać?

Może zadzwonię przypomnieć…

I jak będą wkładali do fotelika samochodowego koniecznie kurteczkę na dole pociągnąć, by wygodnie się siedziało.

To gęste mleko przez smoczek trójprzepływowy, bo przecież w czwórce za ciężko Jej się pije.. Na pewno o tym zapomnieli. Zadzwonię.

No i żeby na telewizor nie patrzyła zbyt długo.

I włoski odgarniać z czoła, bo do oczu wchodzą, a spinkę zjada wciąż… żeby pamiętali..

I tam w torbie jest krótki rękaw, gdyby było za ciepło w domu… Na samym dnie dałam, może nie zauważą… To napiszę i przypomnę.

I na tym spotkaniu przecież nic mnie nie goni, miło tak się rozmawia i produkcja zaklepana.. A ja myślami już, a może od początku, zupełnie gdzieś indziej…

Bo kiedy rodzisz dziecko… nic już nie jest takie samo…

 

 

 

 

 

W jeden z wieczorów tego zaganianego tygodnia przyszła paczka.

Całkowicie o niej zapomniałam. I nie czekając więc… nie przedreptując z nogi na nogę wypatrując kuriera… dostałam dawkę pozytywnego zaskoczenia.

Wielu z Was wie, że zagraceni jesteśmy okropnie, gdyż metraż mieszkania nie przewidział mojej miłości do aranżacji wnętrz… I ja na przykład aranżuję w jednym pomieszczeniu kilka pomieszczeń… ot co.. Ale przyszedł kres… Nie da się już normalnie funkcjonować..

Wszystko co piękne, a oprzeć się nie potrafię, trzymam w pudłach. Ładnie poustawiane czekają na dom. Myślę też, że gdy tylko się pojawi, to dziecięcych drobiazgów będzie na blogu znacznie mniej… Wyprą je zaaranżowane kąciki bibloteczne, ściany wspomnień, białe donice i lampiony na werandzie…

Nie mogąc się oprzeć zamówiłam kilka kolejnych drobnostek w Scandiloft.

Cudne stęple z tuszem.. i zawieszki. Kontener z butelkami i słomki.

Alfabet stęplowy w uroczym pudełku. I kilka innych, które pokażę przy kolejnej okazji..

Zamierzam robić już w domu zawieszki na dżemy, soki.

Na klamki do dziecięcych pokoi, z różnymi napisami. Doczepiać do prezentów i drobnych upominków. Kilka drobnostek, za małe pieniążki a można wymyślać i tworzyć mnóstwo dekoracji. Tych ważnych i codziennych.

Okazało się, że właścicielka sklepu zna naszego bloga i Tosia w prezencie dostała lampkę nocną.. Królika. A że jest z miękkiej gumy, to zasypia z nim regularnie. Dziękujemy bardzo!!! Sama bym tego nie odkryła, a jest niezastąpiony.

 

 

 

Każdy tekst przed opublikowaniem wysyłam mojej przyjaciółce Andzi. 

A Ona mówi mi, czy w ogóle da sie przeczytać, i te literówki porawia bo ja z pośpiechu połowę liter gubię…

A na końcu zawsze dodaje mi coś od siebie… i dziś Wam wkleję co napisała.. bo ładne bardzo…

„Ostatnio gadam cały czas z ludźmi. W tych autobusach, busach, pociągach, na przystankach. Non stop gadam z nimi. Ciekawych i fajnych ludzi spotykam. Jedna bardzo  interesująca,  za jej sprawą też pisze juz list motywacyjny  na wyjazd na ten wolontariat 🙂  a i w sklepie ostanio przy półce z chlebem i miodem. Stoję i patrzę, a tam pani w płaszczyku z tatum, który bardzo mi sie podobał! I mówię do niej! O, Pani ma piękny płaszcz, ten z tatum, ale na mnie był za duży! a jest śliczy i Pani tak pasuje…. no i  gadamy! o jajkach od chłopa co w  Wieliczce można na rynku kupic, i warzywa świeże też tam. A że ona młoda mama, więc zwraca uwagę na to… a teraz jej dziecko śpi więc wyjscie do delikatesów to  relax…a to jak młoda mama, to ja polecam blog taki piękny, szafa Tosi! aaaa że zna i zagląda bo jej sie podoba! a to moja przyjaciółka robi :)a to ona na wymiane zaprasza do ich bistro baru, który za tydzień otwierają na Szlaku, bo to blisko mnie…. o rany jaka to była miła rozmowa na koniec dnia!!!!echhhhh”