…a zimą taki kompot z czereśni to jak leżenie pod gruszą, i promienie słońca między gałęziami opierają się na naszej twarzy… mruże oczy i wypluwam z impetem pestki…
z cyklu… tylko nie rajtuzy po domu… i twórczy bałagan…
Postanowiłam odpocząć od Facebooka.
Bo kiedyś było jakoś tak, że człowiek jak stał autem na czerwonym świetle, to po prawej widział rodzinę w czerwonym volvo. Ona patrzyła w okno. Zamyślona mocno. On stukał palcami w kierownicę. Dziecko z tyłu przyklejało nos do szyby, by w końcu lekko się do mnie uśmiechnąć. Po lewej w srebrnej preludzie siedział młody chłopak. W jasnych jeansach, czarnym golfie. Przystojny.
Było też tak, że jak człowiek stał w kolejce do kasy i wyciągnął już te produkty na taśmę, to coś na boki zagadał. że skąd takie fajne gotowe buchty na parę? no i że wygodniej teraz z tymi obiadami…
w kolejce do lekarza, o tych przypadkach co chodzą po ludziach..
a teraz.. ślepia wpatrzone w wyświetlacz telefonu. Fejsbuki, mejle, aplikacje…
Gdzieś to się mocno zapędziło… i nie wiadomo dokładnie dokąd..
I nie twierdzę, że nic dobrego.. bo przecież skąd ja tyle pięknych miejsc w internecie odkryłam, z tyloma ludźmi więzy zacieśniłam, tyle inspiracji zaczerpnęłam..
To wszystko ma sens. Tylko jak zawsze, musi być jeszcze odrobina racjonalngo myślenia.
Dzielnia na czas i miejsce.
Skasowałam więc profil Facebooka. Zrobiłam bardzo małą listę blogów, które odwiedzam. Odpuściłam.
Nie gonię za nowymi informacjami, które może się pojawią a ja je przeoczę. Umkną mej uwadze.
bo kiedy zadawałam sobie pytanie, cóż ta informacja wniosła w moje życie.. to okazywało się , że zupełnie nic… albo prawie nic, w perspektywie długiego życia.
Odpuściłam bo..
…chciałabym uważniej przyglądać się życiu. chciałabym mocniej żyć. żyć życiem obok, a nie światem wirtualnym.. bo mi dziecko rośnie, zmarszczek przybywa, data w kalendarzu się zmienia, wiosna kolejna nadchodzi…
a ja tak… jakoś w próżni, na pół gwizdka.
wirtualnym światem żyję. stanowczo za mocno.
i choć obiad codziennie na stole, choć dziecko utulone, choć na spacerze jesteśmy każdego dnia i choć nowe światy z Antoniną odkrywam, to nie tak jakbym chciała…
.. i nie ma mnie tam. na tym portalu społecznościowym.
laptopa otwieram przy kawie jak Antocha śpi, żeby na komentarze Wam odpisać, na maile odpowiedzieć…
I nie mam pojęcia, kto ze znajomych był na nartach i zdjęcia nowe dodał. Nie mam pojęcia kto ma katar i gorączkę. Nie widzę statusów dotyczących radości z piątku i rozpaczy z powodu poniedziałku.
Nie wiem.
Wiem natomiast jak pachnie pomidorowa. Wiem mocniej. Bo się nad tym zapachem zatrzymuję. Otwieram pokrywkę kilka razy i wącham.
Wiem jak Tosia gramoli się na nasze łóżko i układa tam miśki i lale do spania. Wiem mocniej. Bo podglądam ją zza drzwi. Siedzę na podłodze, zerkam i uśmiecham się do siebie.
Wiem jaki film dziś z mężem obejrzę uważnie, by potem leżeć na kanapie i na jego temat rozprawiać, przechodząc w tysiące innych tematów dotyczących jestestwa.
Wiem już jak zaczyna się książka, którą od kilku miesięcy zaczynam. Wiem mocniej, bo nie odpływam myślami przy każdym przełożeniu strony.
Wiem jak to ciasto na spodzie z nutelli smakuje, bo w końcu jest na to swobodny czas.
Wiem jakie mam wyniki krwi. Wiem mocniej, bo zrobiłam świeże i był czas o tym pomyśleć.
Wiem kiedy Antonina przewraca się na bok. Wiem mocniej, bo kiedy już zaśnie, to mam czas na to by dłużej obok Niej poleżeć.. Popatrzeć w okno, myśli zebrać.
Nie biegnę. Nie wciskam wciąż i bez ustanku „odśwież”. Nie sprawdzam długiej listy nowości pojawiającej się na tablicy Facebooka. Nie komentuję, nie „lajkuję”…
Mam czas żyć swobodnie.
Zbyt fajne to moje życie tutaj, by śledzić to wirtualne..
Kiedyś mój Tato mówił mi „pamiętaj, spotykaj się z ludźmi od których się czegoś uczysz”.
Mocno przesitkowałam ten mój świat w internecie. Zostawiłam garstkę tego co mnie inspiruje, stawia do pionu. Co daje mi mądrość, i sztukę odnajdywania radości. Zostawiłam też to co zasmuca, co dołuje. Zostawiłam to, co mnie uczy…
Ubiegły tydzień upłynął pod nazwą „magia prezentów”…
Dostałyśmy ich mnóstwo…
Ten telefon od męża, że przyszły do mnie paczki… a potem wieczorne ich otwieranie.
I ja bym chciała tak powoli. Uczcić każdą chwilę. Złapać ją aparatem, pozachwycać każda kokardką..
No a gdy przychodzi pomoc Tosinych rąk, to trudno..
Założyłam pudełko. z listami. z listami do szafy. dostałyśmy kolejny od Kasi.
bo pierwszy był od Pauliny..
na kartce. pisany piórem. jak mnie już świetnie znacie i wiecie co łapie za serducho.
a do listu całe pudło różności. ale jakie to pudło! oczywiście co się namordowałam żeby otworzyć tak, by nie naruszyć ani jednego skrawka materiału…
był nawet motocykl dla męża..
miś dla mnie i dla Tosi.
napis Tosiny… i znowu z utęsknieniem pomyślałam o domu, by zawiesić na białych drzwiach do Jej pokoiku..
klamerki! jak ja kocham takie drobiazgi.
Kasia przysłała nam prezent w podziękowaniu za film jaki kiedyś opublikowałam na szafowym facebooku… film dołączam na końcu wpisu…
te piękne rzeczy można znaleźć u Kasi w Radosnej Fabryce.
Wiem o Was niewiele.. Tyle ile w komentarzu zostawicie słów. Ile na zdjęciu zobaczę gdy komentujecie na FB….
I było takie jedno zdjęcie profilowe co mnie mocno zachwycało, intrygowało…
aż pewnego dnia to zdjęcie zapytało nas o adres…
Dostałyśmy z Antką bransoletki, opaski…
i tutaj kokardy na opakowaniach, wstążki, flagi…
Z opakowań zdradzę Wam, że to icon store.
Mają tam świetne, stylowe legginsy dla dzieci, chyba zakupię… tylko które…
Tamtego dnia przyszła jeszcze jedna paczka w prezencie dla To.
Waży 60 kg… pokażę Wam już w innym wpisie…
Dziś poniedziałek i właśnie dostałyśmy kolejne dwa… Ja chyba oszaleje..
W życiu nie dostałam tyle niespodzianek!!
Ukłony do stóp Wam składam w podziękowaniu…
I obiecany film…