– bo wie Pani, ze mną Pani o tym nie pogada..
– ale Pani zupełnie nie rozumie. pożegnałam gości z Ameryki. i ja jestem w otchłani rozpaczy. w totalnym niebycie. w próżni. To Ich życie.. ech.. długo by opowiadać. nawet się nie da. dla takich ludzi raj istnieje na ziemi. takim to dopiero szkoda umierać. jestem nimi zachwycona, ja bym Ich zjadła po prostu. wyć mi się chce. historia Ich życia, miłości, drogi do sukcesu, kariery i piękna starość. Boże mój! jaki ten świat niesprawiedliwy!?
-niesprawiedliwy? niesprawiedliwy to on jest dla tych dzieci co z domów patologicznych bez śniadania do szkoły przychodzą. a i kolacji też nie jedli.
-niesprawiedliwy jest proszę Pani. niesprawiedliwy. kiedy patrzę na moich rodziców, którzy siedzą z boku. a z tych Amerykańskich ludzi czuć chęć do życia, wypoczynek, zadowolenie, spokój i poczucie bezpieczeństwa we względach finansowych. i Ich opowieści. bo właśnie teraz na starość zwiedzają świat. bo tak sobie zaplanowali.. a u nas.. ludzie z łbami spuszczonymi, niezadowoleni, umęczeni, ironizujący.
– cóż ja mogę Pani powiedzieć? człowiek spełnienie nosi w sobie, a nie w kraju w jakim żyje. jak ma łeb spuszczony, to w Ameryce miałby spuszczony mniej? można świat zwiedzić a w sobie nieszczęśliwym być do szpiku kości. Pani jest zachwycona małym skrawkiem. wręcz niewidocznym dla ludzkości. jedną parą. ale to ta jednostka jest wspaniała. niech się Pani no rozejrzy.. dom ma Pani piękny. pozazdrościć. dzieci zdrowe. lipton mi Pani zaparzyła. a na liptona nie każdego dzisiaj stać.
– chyba smutne to Pani życie. bo nic Pani więcej nie pragnie? do niczego nie dąży? tak Pani gada głupio. tak jakim mnie Panie Boże stworzyłeś to takim mnie masz. a tu trzeba chcieć czegoś więcej, dążyć, drążyć. żeby lepiej było. nie można stać w miejscu.
– Pani, ja w miejscu nie stoję. kulinarne przepisy poznaję jak rodzinie co nowego ugotuję. książki poczytam, czegoś się tam zawsze dowiem.
firmę kolejną chce otworzyć, bo mi pomysły głowę rozsadzą. dziecko drugie planujemy. dążę do lepszego każdego dnia. ale lepszego – możliwego. żeby się spełniać mogło. bo czasami można całe życie stracić na marzenia, dążenia i życie obok przeżyć, nie wiedząc nawet, że ono lepsze niż w tych pragnieniach. ja wie Pani marzę każdego dnia.. ale marzę żeby nam zdrowie dopisywało, żeby nam się noga nie powinęła i raty kredytu można było spłacać. bo nie wiem czy Pani wie, ale w Ameryce wszystko na kredyt. a Pani? dom ma Pani za gotówkę.. nikt tak dzisiaj nie ma. Pani to ma tu dopiero Amerykę!
– ale mnie ta Ameryka nie wystarcza. ta tutaj. ja wiem, że dobrze. doceniam. każdego dnia. tylko możliwości jakie tam są. żeby żyć spokojnie, nie martwić się o każdy kolejny dzień, o starość. u nas starość jest taka szara, taka straszna. biedna.
-no tak. za 900zł renty mało można zrobić. nawet rachunków się nie popłaci. to prawda. ale czy ja mam na to jakiś wpływ? nie mam żadnego. no tylko się do tej Ameryki prosze Pani wyprowadzić. tylko, że mnie tu dobrze. bo ja proszę Panią, noszę swoje szczęście w sobie. na tę Amerykę też może uzbieramy. i pojedziemy zobaczyć. jak nam dzieci odrosną. ale na razie to wie Pani ja marzę, żeby na wiosnę zdążyć posadzić wszystko co sobie planuję, żeby mi ładnie wzrosło. takie mam marzenia. bo na opał mamy. i cieszy mnie to bardzo. dobrze mi z moim zadowoleniem z tego opału. że mogłabym się cieszyć ze zwiedzania świata a nie z tego, że mam ciepło w domu. no mogłabym. ale mnie dobrze z ta moją radością ze zwykłych rzeczy, bo mi życie milsze. a nie wciąż z udręczaniem siebie, że mało, że można by lepiej. Wie Pani, auto inne mi się marzy. takie lepsze. opływowe, nowoczesne. ale to tak wtedy, gdy przyjdzie na to czas. nie wiem kiedy może za rok, dwa, pięć. a może wcale. nie wiem. ale z tym mi też dobrze. ciepło w środku gdy zima, latem chłodno, wspomaganie kierownicy, pakowne. więc nie spędza mi to snu z powiek. bo wie Pani, to auto jest niezwykle luksusowe jak jedziemy nim wszyscy. Córka opowiada, śpiewa, lodów się domaga, bo za oknem widziała szyld. Mąż muzykę ścisza i prosi bym opowiedziała coś jeszcze. a ja mu opowiadam. na przykład o takich rozmowach jak ta z Panią. wie Pani jaki wtedy jest luksus. Jaki wymiar ma to auto na autostradzie pośród miliona innych aut.
taki to sobie mamy luksus nasz własny. każdego dnia, bez Ameryki.
– choć ja bym chciała lepszej starości dla moich rodziców wie Pani.. bo na to zasłużyli. pracowali ciężko całe życie.
– a ja myślę, że ta Ich starość nie taka znowu najgorsza. w zdrowiu są jeszcze dobrym. ciepło w domu. obiad dobry na stole. i do ludzi wyjdą, przyjaciół wiele. na rower pójdą. do wsi obok na ognisko u znajomych się przejdą. a czy w tej Ameryce lepiej by było? tego wie Pani się nie wie. tylko się gdyba. a wie Pani jak to jest z gdybaniem. najczęściej na nim się kończy. bo przecież ile ludzi co ciężko życie przepracowali, uczciwi, dobrzy ludzie. a tu żona na raka umiera, dziecko z wnukami w wypadku ginie. mało to takich przypadków? więc niech mi Pani wierzy.. dobrą mają starość. A Pani mi najzwyczajniej szkoda, bo Pani życie przeżyje na gdybaniu, na zazdroszczeniu życia innym..
widzi Pani tu to okno z kuchni?
-widzę. codziennie. bo to moje okno.
– no właśnie. Pani, osobiste. własne. i ja za tym oknem widzę piękne beztroskie pola. horyzont. słońce się odbija w szybie. Ameryke widzę tu u Pani, wie Pani? Amerykę.
– ja też widzę, jak siadam o świcie z kubkiem kawy. zapach się roznosi na całe mieszkanie. mąż po schodach tupie. dzieci na drugi bok się przewracają, bo sobota. a jak się szyby uchyli to łąki pachną już jesiennie. słońce padające z kątka wsi tak pięknie komponuje się z bukietem kwiatów na tarasie.. no widzę. ale bym coś więcej chciała..
– no widzi Pani. a mnie ta lipton wystarczy.
zdjęcia z ulicy na jakiej było nam dane spędzić kawałek dobrego życia. za chwilę się z nią rozstaniemy. będę płakać w poduszkę. długo. i choć nowe ściany będą piekne, tak tych tak żal.. nie ma już takich ulic. a ja tu do każdej cegły przywiązana.
ach.. nie rozpisuję się bo już mam ściśnięte gardło..
Tosiulki czapeczka, szalik, sweterek, spódniczka, buciki z Zary
torebeczka z Yo Yarn.
Mój szalik i sukienka z Riska.