legenda o tym jak Andrzej samochód strażacki kupował.

to jest serio fajne. że ten Tata taki jest. że jest ciekawy, inny..
i moja siostra ostatnio opowiada mi, jak to pojechali w niedzielę kupić wóz strażacki…
oczywiście tamtej niedzieli dostawałam na bieżąco zdjęcia z telefonu.
pomyślałam, że ja muszę napisać o tym posta. muszę..
ale chwilę potem doszłam do wniosku, że nikt tego nie odda tak jak moja siostra.
to jest Ich historia. wybłagałam więc u Niej tę opowieść dla Was..
a opowieść napisana wprost genialnie, łącznie z tym, że na końcu nastąpiło moje wzruszenie…
ta rodzina spadła mi z samego nieba… pomijając fakt, że ja chyba z centrum piekła.


„Wyruszyliśmy  wczesnym rankiem. Termos z kawą – obowiązkowo. Kanapeczki – konieczność. Przecież nigdy nic nie smakuje tak, jak w drodze. A jak się człowiekowi jeść wtedy chce?! Ledwo, co poza gminę głowę wystawi, już kiszki marsza grają.

Autostrada tam żadna nie prowadzi. A drogi wyboiste, dziurawe, kręte, wąskie. Toczymy się tak przez te miasteczka i wsie, a co jedna to bardziej urokliwa. Zimno jeszcze. Płeć piękna w jesionkach do kościołów tłumnie spieszy z ozdobą w ręku, gdyż to niedziela palmowa i święcić trzeba. Panowie zaś gromadnie uciechy pod spożywczymi  od wczesnych godzin zaznają, bo ich bardziej niż palmowa cieszy, że handlowa.

A ja w męskim, doborowym towarzystwie, kawą się delektując  w podwórka ludziom zaglądam i pogodę nie najlepszą komentuję. I tak przemierzamy kolejne kilometry nieświadomi zupełnie kresu tej podróży.

I nagle ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu okazuje się, że aby dojechać do celu musimy przepłynąć Wisłę. Promem!!! Ja nie sadziłam, że w XXI w. istnieją jeszcze takie środki transportu!!!

Samochód załadowany , tato z moim mężem spokojnie stoją, a ja ciekam jak poparzona, bo w szczęście swe uwierzyć nie mogę. Mówię do pana promiarza, że fajną ma tę robotę, bo wszystko wie – kto z kim na randki chodzi, do której teściowej na obiady niedzielne jeżdżą, o której dziewczyny z zabawy wracają – zorientowany jakby w wywiadzie pracował. Pan mało gadatliwy, uśmiecha się tylko pod nosem nieśmiało ( ale ci z wywiadu tak mają, że informacje zbierają, a mówią niechętnie), więc urazy nijakiej nie żywię i beztrosko Wisłę przemierzam.

Dzwonimy:

-Halo, tu mój teść  samochód obejrzeć do Was jedzie – mówi mój mąż

– Dobra, już na Was czekomy! Ekipe zbierom  i pod straż zajedźta – odzywa się sympatyczny głos w telefonie.

Wjeżdżamy. Malutkie chatki, stare stodoły, zabudowy często drewniane jeszcze, piękne, czyściutkie, zadbane. Polską pachnie. Ciszą. Ludowością. Ławki przed domami puste. Wieś wałem ochronnym od reszty świata odgrodzona.

Nagle mym oczom ukazuje się Trzech Muszkieterów pod remizą strażacką OSP. Stoją. Machają. Uśmiechy szerokie na pyskach, więc i nam się gęby śmieją.

Wyskakuje z samochodu i już się zabieram do ściskania Strażaków!

-Heniek, na boga – rzecze jeden – patrz no ty, dziołcha ma gołe nogi! Dej no tam, w remizie te wełniane skarpety leżą, od razu ją ubierzemy, bo nom tu zmarznie!

I gotowi lecieć mi skarpet szukać.

– O tu panowie mamy wóz do sprzedania!

I bramy drewniane otwierają, a oczom naszym ukazuje się Mercedes, rocznik 77

– My tera nowy dostali, nam ten już niepotrzebny!

– A dużo panowie nim jeździli ? – pyta tato

– Gdzie ta dużo?! Panie! Najwięcy  to my do Łagiewnik się modlić.

Podczas kiedy chłopy do oględzin przystąpili i przejażdżek po wsi zażywać poczęli, ja gadki uskuteczniam…

-A grzeje on? – pytam

– A to pani zależy …

– Zależy od czego? – dochodzę

– Zależy ile pani wcześnie wypije, czasami to tak grzeje, że się wysiedzieć nie da – otrzymuję w odpowiedzi

-A ile on wyciąga? – kontynuuję w obawie, że wracać będziemy do poniedziałku

–  A do Łagiewnik to my se stówką lecimy lekutko!

W tym czasie podjeżdża elegancka Pani , wysiada z BMW. Młoda, zadbana, ładna. Dowiaduję się, że to pani Bożenka – pełniąca bardzo ważną funkcję skarbnika w straży i kole gospodyń wiejskich, bo jak się okazuje w rozmowie obydwie te instytucje prężnie działają w ich miejscowości, która posiada 104 mieszkańców.

Podczas miłej rozmowy z panią Bożenką co rusz podchodzi do nas ktoś ze wsi, bo pora to przedobiednia i wszyscy z palmą do domów wracają. Odświętni i dostojni. Każdy przystaje, gdyż wielkie się dzieje na wsi wydarzenie – kupce po strażacki przyjechali.

A to Pani Danusia z Halinką przystanęły i zaraz opowiadać poczęły o potrawach regionalnych. I przepisy, które to „są słodka tajemnicą, ale rąbek mi zdradzą, jak się przyrządza te specjały”.

A to, że Danusia głodna, bo nic od rana nie jadła, a już dużo schudła. Od tej roboty w gospodarce to też, ale najbardziej to dlatego, że kurteczkę od siostry pod choinkę dostała i zapiąć się w niej nie mogła. I takie se postanowienie zrobiła, że do wiosny wejść w nią musi.

– I proszę, niech pani ino patrzy! Leży jak ulał!

I pod boki się łapie i po brzuchu gładzi.

Faktycznie, stwierdzam, że bardzo twarzowa.

Ale żebym nie myślała, że pani Danusia nieszczera, to od razu mi mówi, że i ona siostrze za ten prezent coś tam na podwóreczku złapała, oskubała i za prezencik się odwdzięczyła.

-Halinka – słyszymy głos jednego z Trzech Muszkieterów – Tyś jeszcze naszego nowego wozu nie widziała! Heniek, pokaż no Halince niech zoboczy!

I już Halinka do garażu bieży  nowy nabytek straży oglądać.

W pewnym momencie na rozstaju dróg ukazuje się elegancki, starszy pan.
Ubranie ma bardzo szykowne – czarny garnitur, skrojony na miarę, szal biały dookoła szyi powiewa, kapelusik na głowie. Stąpa krokiem lekkim, jakby lat miał o połowę mniej.

Pytam moich już znajomych któż to taki. W odpowiedzi słyszę, że pan Władek. Wiele lat mieszkał w Ameryce i choć tera wrócił to pewnie znowu wyjedzie. Pan Władek, kiedy zobaczył pod remizą zamieszanie również postanowił zbadać sytuacje.

Więc ja niewiele myśląc, rzucam Mu się w objęcia i mówię:

– Jakże miło pana poznać! Słyszałam, Że pan z Ameryki?

– Kto? Jooooo??? Eeeeeee…..

I się dowiedziałam. Ale kapelusz zdjął, dłoń mi szarmancko pocałował, ukłonił się nisko i poszedł na niedzielny rosół.

Tato rzecze:

-Panowie, samochód stary, trochę rdzy, wiele remontów jeszcze mnie czeka, dołożyć do niego musze. Wystawiliście taką cenę, ale ja proponuję mniej. Co wy na to? Oczywiście jeszcze na flaszeczkę dla straży dołożę.

– My się musimy naradzić! Chodźta chłopy  za samochód, chodź z nami Bożenka, boś skarbnik i wiedzieć musisz .I zniknęli za drzwiami. Prosto. Zwyczajnie. Bez ogródek. Uczciwie. Normalnie. Swojsko.

Za 4 minuty wyszli

– No my uradzili, że się zgadzamy, wóz sprzedajemy! – powiedział Herszt Bandy

I tak poszliśmy spisywać umowę do domu kultury.

– A co tu macie u góry? – pytam ciekawa

– A tu to se tirówki przyjmujemy… chce pani zobaczyć?

– A ma pan pieniądze? To już idę oglądać! – wyparowałam bez ogródek

Ale chyba nie miał gotówki, bo temat się skończył…

Pani skarbnik kasę przeliczyła komisyjnie i schowała. Pieniędzy na flaszkę wziąć nie chciała, gdyż nie wiedziała jak ma tą wpłatę zaksięgować i oddała głównemu Muszkieterowi.

Kiedyśmy się żegnali dowiedzieliśmy się, że jeszcze tego samego dnia ma się odbyć BARDZO WAŻNE zebranie strażackie o 19.00. Obecność obowiązkowa!!!
Kiedy mój mąż usiadł za kierownicę, a ja obok w nowym nabytku taty jeden z Trzech Muszkieterów powiedział:

– A niech pani tylko głośno krzyczy przez głośnik, żeby cała wieś słyszała, że samochód już sprzedany.

I sygnały też puścić! A co? Niech wiedzą!!! Śmiało!!!

A że mnie dwa razy powtarzać nie trzeba to darłam dzióba jeszcze daleko poza wsią.

Samochód strażacki płynie promem za darmo.

Pan promiarz grzecznie spytał, czy aby nowy nabytek, bo przecież widział, że my ani nie do pożaru, ani nie do Łagiewnik…

– Ale se lekutko lecimy! – rzekł mój mąż w drodze powrotnej, kiedy bujaliśmy się Mercedesem rocznik 77, ledwo co 70km/h. O rzeczonej stówce mowy nie było.

Niewiele mówiliśmy, gdyż hałas panujący w nowym wozie nie pozwalał na konwersacje.

Niewiele mówiliśmy, jednak każdy z nas miał taki szczery uśmiech na twarzy…

 I ja, i on uśmiechaliśmy się do swoich myśli i wspomnień owego dnia.

Wiele w życiu widziałam, doznałam, przeżyłam.

Miałam okazję jeździć bardzo luksusowymi samochodami .  Ale nigdy nie czułam tylu spojrzeń przechodniów – dzieci, młodych chłopców, dorosłych mężczyzn i kobiet mijanych po drodze kierowców, co podczas bycia pasażerką  mało luksusowego  za to przyciągającego ludzkie spojrzenia wozu strażackiego.

Miałam okazję bywać w różnym towarzystwie, wśród tzw. „śmietanki towarzyskiej”. Ale nigdzie nie spotkałam się z taką staropolską życzliwością, przychylnością, prostą, nieskomplikowaną myślą człowieczą, prostolinijną szczerością. Ci ludzie byli dobrzy. Po prostu.

I to smutne uczucie we mnie, że są chwile, które się już nigdy nie powtórzą… Są miejsca, do których już nigdy nie powrócimy… Są ludzie, których już nigdy na swej drodze nie spotkamy…

 

Wszystkim mieszkańcom Strojcewa pięknie dziękuję za niedzielę, o której będę opowiadać jeszcze moim wnukom.”

zdjęcie

P.S. Imiona bohaterów zostały zmienione.

słowa zostawione.

– Czy ty oszalałeś? Kurde, jak mogłeś tak zrobić?! Człowieku! wszystko zjebane!
(oczywiście w tej wypowiedzi było koło setki przekleństw i milion obraźliwych słów, kierowanych do tego po drugiej stronie słuchawki vel kabla telefonicznego).
a potem widzę Ich.. koło południa. stoją i gadają. śmieją się, coś planują..
podchodzę i pytam – a Wy się odzywacie już do siebie?
na co Oni zgodnym chórem – a my żeśmy się pokłócili ?!?!?!?!
no właśnie… powiedzieli co mieli powiedzieć.. nakrzyczeli. naklęli siarczyście…i życie płynie dalej.

a u nas kobiet jest trochę inaczej.. słowa rozpamiętujemy, analizujemy, rozkładamy na drobne i wchodzimy dogłębnie w logikę tego co do nas przemawiał..
a logiki tej nie poznamy nigdy. najczęściej zostanie to tylko naszym domysłem, jakże często mylnym..

dzwoniła do mnie kiedyś pewna dziewczyna. blogerka. nie kumplujemy się. widziałyśmy może przelotnie raz w życiu. zadzwoniła wtedy zapytać o coś.
gadałyśmy długo. opowiedziała mi dużo o innej blogerce, z którą przyjaźniła się mocno.
wyciągnęła wszystko. takie rzeczy o których mi było nawet wstyd słuchać.
nigdy więcej już nie miałyśmy okazji rozmawiać, a ja pamiętam to do dziś bo..
Ona ponownie się z tamtą blogerką przyjaźni… a gdzieś tutaj na boku zostawiła tyle słów.
a te rzeczy były czyjąś prywatną tajemnicą, może czasami prywatną tragedią..
ja jestem zupełnie obcym człowiekiem.. skoro powiedziała mnie, to ile innych osób musiało to usłyszeć..?
potem wypowiadane z ust do ust nabiorą innych barw, przerysowanych..

przyjaźniłam się kiedyś bardzo mocno z dziewczyną, z którą potem rozeszły nam się drogi..
i choć nie pokłóciłyśmy się bezpośrednio, to zahaczyło o ważne osoby obok i drogi się rozeszły..
w tej przyjaźni wyznała mi wielką tajemnicę. taką największą. o wielkiej wadze.
i gdy szłyśmy już obok, zapytała co ja z tą tajemnicą zrobię..
jak to co? zachowam na zawsze dla siebie.. bez względu na to co między nami..
nawet gdybyśmy się nienawidziły! bo tajemnica jest tajemnicą na zawsze.
nie tylko podczas złotych lat przyjaźni.. nie przestaje nią być również wtedy gdy gaśnie wszystko..
zawsze wtedy stawiam się w tej sytuacji..
ufam Komuś, wierzę, jest dla mnie ważny. jest wsparciem, ulgą… i powierzam Mu co najgłębiej we mnie siedzi.. co nie dla każdego, a wręcz prawie dla nikogo..
a potem przez potknięcie, niedomówienia, złość, dumę coś się psuje…
i czy ja wtedy chciałabym by Ktoś o tej mojej porażce mówił innym? czy ja bym chciała?
czy ja na to zasługuję? by Ktoś za plecami mnie ośmieszał, obrażał, poniżał, szydził..?
nikt z Kim coś mnie połączy na to nie zasługuję..
coś ja plotę… nikt w ogóle na to nie zasługuję by pozwalać sobie na taki krok..

była też taka sytuacja. jakieś niedomówienie.
lubiłyśmy się mocno. bardzo mocno. nie była to może zażyła przyjaźń, ale dużo więcej niż koleżeństwo.
i ja coś palnęłam. nie widziałam w tym nic złego. a Ona widziała. i mąż Ją poparł. a mój mnie.
i był niesmak wielki. cisza nastała. ja miałam złość na Nią a Ona na mnie. i każdy wierzył w swoją rację.
i przez ten czas.. może rok… nikomu nie pisnęłam ani słowa.
trochę pomruczałam pod nosem mężowi i siostrze, że jak Ona tak mogła, taką błahą rzecz tak mi wypomnieć, tak wręcz potraktować z góry. zamiast normalnie powiedzieć..
a wspólnych znajomych miałyśmy wiele…
a tajemnic jeszcze więcej..
do dziś nikt nie wie, że był czas w którym się nie odzywałyśmy.
los znowu postawił nas na te same tory.. i wracamy do tego co było..
a wiecie jak wraca się lekko, z jaką wielką ochotą gdy wiesz, że sumienie masz czyste..
gdy wiesz, że jesteś godna rozpocząć tę znajomość na nowo. jesteś Jej warta.
najpiękniejsze jest to, że Jej klasa też zachowała milczenie..

bo to przecież normalne, to przecież wręcz konieczne by człowiek tak się wyżalił jak Go Ktoś wkurzy, zawiedzie, zrani…
to przecież nawet oczyści jak z siebie wyrzucimy…
tylko zupełnie inaczej gdy wyrzucimy do jednego, od lat sprawdzonego…
a zupełnie inaczej gdy w swej złości rozpowiemy…
i czy ja nie rozumiem..? oczywiście, że rozumiem… że jak Ktoś zrani to chcielibyśmy światu wykrzyczeć czasami, winę na Niego zwalić i opowiedzieć gdzieś może… rację nam przyznają i spać pójdziemy spokojniej.. rozgrzeszeni.. że to my.. my Ci lepsi.. wygrani.
a wygrany ten oto co milczenie zachował. klasę. dobór słów…
często patrzymy na chwilowe zadowolenie.. to teraz. to na najbliższe dni..
a życie długie jeszcze… i jak Kto potem do Twych drzwi zapuka, a co gorsza Ty do czyichś drzwi..
to ze spokojną głową powiesz „no cześć…”… i zaczniesz od nowa..

do dziś nie wiem, Kto tam miał rację..
ale pamiętam jak to w mediach głośno było o Kasi Figurze i Jej mężu.
Ona o tym rozwodzie opowiedziała wszystkim gazetom. udzieliła wielu wywiadów..
nie pozostawiła na nim suchej nitki…
On za to nie powiedział nic. milczał i robił swoje.
kiedyś raz widziałam Go w DDTVN. krótko, treściwie z wielką klasą..
nie wiem Kto rację ma, ale Jego zachowanie wtedy bardzo mi zaimponowało.

nudzą mnie czasami rozmowy z tymi co zupełnie na nikogo nic, ani słowa nie powiedzą..
ale tych, co zdradzają mi sekrety innych trzymam od siebie z daleka..

i jeżeli zostawiamy na Kogoś Kto był nam bliski, słowa złe, to tu to tam, to źle tylko o sobie mówimy..

dzień pisarza

szłyśmy drogą na Maderę. to taka część naszej wsi.
pięć domów tam stoi. z czego tylko trzy zamieszkałe.
Pana Leona już nie ma długi czas, a pamiętam jakby przed chwilą, jak chodziliśmy tam z Tatą.
piec w kuchni miał, stół przy oknie z ceratą. drewniane łóżko i taką wysoką pierzynę.
na tym stole zawsze dużo drobiazgów. jakiś zegarek rozłożony na części pierwsze, orzechy, okulary..
dookoła domu wielkie, potężne stare drzewa..
szłyśmy więc w tamtym kierunku.
Tosia biegła przed nami.. a Benio leżał plackiem w ogromnej kałuży i siorbał wodę.
zapytała mnie wtedy czy ja się denerwuję..?
kurde, nie! czemu miałabym się denerwować?
pójdę i opowiem dzieciom czym zajmuję się na co dzień.
jak może stresować opowiadanie o czymś co jest Twoim chlebem powszednim?
Twoją pasją, przyjemnością, spełnionym marzeniem..
i tak też z zupełnie spokojnym tętnem i miarowo bijącym sercem założyłam kolorową sukienkę,
na białej kartce z drukarki, nabazgrałam ołówkiem kilka zagadnień o których chciałabym wspomnieć,
zanotowałam numery stron na których były ważne posty ..
i poszłam.
zwyczajnie poszłam.
przecież to  było jasne, że nieśmiała nie jestem, nigdy nie miałam z tym problemu… a nawet duży problem z tym, że gadam za dużo..
i z tą jakże wielką pewnością stanęłam na środku tej klasy. 
a kiedy zobaczyłam te 40 par oczu przed sobą.. takich z iskrą, dziecięcą ciekawością.. zielonych, brązowych, skośnych..
Ktoś też widać ewidentnie był znudzony już od rana więc i znudzony zasiadł. 
i przecież plan miałam prosty… przedstawić się i zacząć od początku… od jakiego miejsca w życiu mi to pisanie towarzyszy, gdzie zaczął się blog…
a tymczasem… pomiędzy wolno wypowiadanymi słowami pojawiało się w mojej głowie myśli wiele, które skupić się nie dały..
dlatego też uparcie od lat odmawiam wizyt w telewizji… bo wiem, że mój mózg zbudowany w taki przedziwny sposób, że zbyt dużo analizuje pomiędzy słowami i gubię myśli..
czułam jak trzęsą mi się ręce, bo przecież jestem tu by powiedzieć coś ważnego.
Julka! do cholery jasnej! już! ogarnij się i skup! do powiedzenia masz dużo to mów!
i słowa jak potok mi popłynęły i mówić już bym mogła bez końca..
ale najbardziej chciałabym mówić Tym dzieciom o tym, że świat należy do Nich!
że pisanie to jedno z wielu możliwości. nic nie kosztuje a otwiera prawie wszystkie drzwi!
jeżeli jest w nas pragnienie pisania to uparcie próbować.. i nie zważać na wszystko to co dookoła będzie chciało nas złamać i zabrać nadzieję..
kiedy byłam małą dziewczynką dużo pisałam… i w nastoletnim czasie też gdzieś litery na końcach zeszytów składałam..
nigdy nie trafiłam na polonistkę, która by mnie wspierała, lubiła.. 
to dzięki rodzicom. tym jakie dawali mi poczucie wartości, jak na głos przed gośćmi czytali moje opowiadania…
ale przede wszystkim ogromna chęć zapisywania myśli, spostrzeżeń.. notowania by nigdzie nie uleciało, nie zginęło w pędzącym świecie..
mówiłam o hejtach, bo to chyba ważne i na czasie… że ludzi nie można ranić. obojętnie w jaki sposób.
żeby nigdy tego nie robili, bo zostanie na zawsze… w internecie i w Nich samych.. a potem może i kiedyś wróci z podwójną siłą..
musimy w życiu siać dobro. dobre słowa, dobre emocje.. tylko wtedy zbierzemy wartościowe plony – czyli życie.
i o tym, że aparat fotograficzny mam taki byle jaki. pierwszy lepszy. za marne grosze.
że liczy się chęć, potrzeba a niekoniecznie wielki profesjonalny obiektyw..
a pisać można o wszystkim… o rozmowie w sklepie, o telefonie od ciotki z Lubuskiego, o niedzielnych ziemniakach ze szczypiorkiem..
nie trzeba świata zjeździć…
jednak kiedyś może się okazać, że pisząc o tym co dookoła naszej wsi, uda się nam dzięki temu w świat wyjechać..
bo na pisaniu jak na wszystkim można zarabiać. 
ale mówiłam też, że żadne wystawione faktury nie zastąpią mi momentu w którym dostałam list dziękczynny od Fundacji DKMS, gdy opublikowałam posta z prośbą o zgłaszanie się do bazy dawców szpiku.. podobno tyyyle się zgłosiło..
można siedzieć… tak ja teraz… przy starym biurku, zawalonym książkami, kartkami, pusty kubek po kawie i talerzyk po serniku..
i przy tym biurku stukam te słowa.. a one w świat wielki idą.. i za płot i za ocean.. 
niezwykłe było to doświadczenie. wręcz takie, które pozostaje w człowieku na zawsze.
bo choć czasami Ktoś się gdzieś tam szturchnął, gdzieś za uchem drapał to wszyscy byli niezwykle cicho i pilnie we mnie wpatrzeni.
a przyniosło mi wiele radości, bo nawet jak ich może czasami nie interesowało to grzeczność i szacunek zachowali.
a potem Dyrektor dłoń uścisnął i podziękował, Pani Ewa od Polskiego mocno przytuliła, a takie ciepło od Niej biło, taka serdeczność..
z Panią Psycholog to z chęcią by człowiek na tańce od razu szedł, wiecie, tak coś zbrysić… tyle w niej energii.
piękny bukiet kwiatów dostałam..
potem wracając autem do domu… rozmyślałam długo… co powiedziałam może bez sensu, a co dodać mogłam..
późnym wieczorem gdy uśpiłam już dzieci, cicho zeszłam na dół i otworzyłam skrzynkę mailową..
w tym tłumie nieotwartych wiadomości krył się taki list…

                                                              „Szanowna Pani Julko !

 Po Pani przyjeździe do naszej szkoły w Zamościu i przedstawienie wspaniałej prelekcji zaczęłam z podziwem  czytać Pani bloga .
Jestem nim poprostu oczarowana ponieważ jest  ciekawy i bardzo mi się podoba, ale nie tak jak Pani cytaty które będe codzienne powtarzać .
Dzięki Pani postanowiłam sama stworzyć i prowadzić takiego bloga, jak i będę starała się czytać więcej książek, a nawet obicuję pani że gdy wyjdzie Pani książka jako pierwsza ją przeczytam i napisze czy mi się podbała czy nie.
W przyszłości chciałabym być taka wspaniała i szalona, a szczególnie inteligentna i ambitna jak Pani a najbardziej pragnę mieć taki dar do pięknego pisania .
Jest Pani dla mnie inspiracją jak i również idolką .  

Gdyby Pani zechciała to BARDZO proszę o kolejny przyjazd do naszej szkoły i przedstawienie dalszego ciągu tej ciekawej prelekcji. 

PS. Prosiła bym BARDZO aby Pani się nad tym zastanowiła i odpisała jak naszybciej na moją prośbę .   

PS. Jestem tą dziewczyną która wręczała Pani kwiaty po zakończonej prelekcji . 

PS. Kiedy wychodzi Pani książka ????

Dominika”

Długo nie mogłam zasnąć, bo tak pięknej nagrody się nie spodziewałam…
a książka za niecałe dwa miesiące..

i jak co roku dostałam od mojej siostry tort z okazji urodzin bloga..


image image_1