Kilka dni temu, moja przyjaciółka przysłała mi zdjęcie, które swojego czasu dość często pojawiało się w internecie.
Na tym zdjęciu – ulica. Taka w mieście. Może między blokami. Zaparkowane z jednej strony auta.
Zima. Pełno udeptanego już śniegu. Widać też, że zamienił się przez mróz w lekką ślizgawkę. Na tej fotografii idą dwie dziewczyny. Szpileczki, krótkie spodenki, cieliste, cienkie rajstopy, albo ich całkowity brak. Trudno się dopatrzeć. Naiwna nadzieja podpowiada mi, że są. Głowy bez czapek, dłonie bez rękawiczek. Jedynie jakieś kurtki. Ale stanowczo za krótkie jak na tę pogodę.
Z ust jednej z nich dorysowany dymek. A w nim „mówiłam – weź szalik, to nie.”
I jak samo zdjęcie ani piękne, ani wyjątkowe nie jest, tak uruchomiło w naszych głowach lawinę wspomnień.. Bo Kamila przesłała je z myślą o mnie.
A to miałam za krótką kurtkę w której chodziłam całą zimę. Ale akurat była tą wymarzoną, kupioną w New Yorkerze. Pamiętam dokładnie ten dzień. Jak idę, gdzie wisi, jak ją mierzę.
A to wracałam na motocyklu zziębnięta w nocy, bo modne były spodnie biodrówki i jeansowe króciutkie kurteczki..
„Zobaczysz dziecko, będziesz na starość płakać” , „Nerki Ci kiedyś pokażą”, „Zobaczysz na stare lata z tymi kolanami”..
Koło się zazębia. Te same słowa padają z mych ust. Do dzieci, siostrzenic…
Płaszcz mam długi i czapka największym moim przyjacielem. Pod jeansami wysokimi, wysokie rajstopy gdy na wieczorny spacer idę… Wszystko zatacza pewien krąg. To co było kiedyś nam zupełnie obcym rozumowaniem świata, dziś staje się jedyną i słuszną prawdą.
Ale…
Patrząc na to zdjęcie pomyślałyśmy z Kamilą jak to było dobrze, pomimo, że człowiek zmarzł.
Tak się wyszykować i lecieć. Żeby być super.
Niezależnie od pory roku a od natchnienia, aktualnej fascynacji danym ciuchem, czy nowym zakupem.
Świat przybierał zupełnie inne wartości.
W głowie jedna myśl, czy ten, który aktualnie nam się podoba i w sercu naszym się kokosi, będzie obecny.
Wypatrywanie, czekanie.
I nawet gdy się nocą wracało, choć zęby z zimna latały, nikt mrozu dotkliwie nie czuł.
Były za to opowieści, wzdychanie, wspominki, marzenia..
I na tym chodniku pełnym mrozu i zimy, nie raz się jeszcze, wciąż słysząc muzykę w uszach – tańczyło.
Wspominało coś już któryś z kolei raz i wywoływało to ten sam chichot, czy donośny śmiech..
Dusza młodego człowieka żyje zupełnie inną strawą.
Padało się na łóżko po powrocie niczym kłoda. Śpiąca i zmęczona. I choć się chciało przed snem jeszcze kilka myśli w głowie i wyobraźni złożyć, zasypiał człowiek natychmiast.
Rankiem budził się w pokoju, który Mamy nazywały „jak Ty dziecko potrafisz żyć w takim bałaganie”.
A to nie był bałagan, to był wieczór pełen ekscytacji w oczekiwaniu na dyskotekę, zabawę, imprezę…
Dziesiątki zmienionych strojów, i tych pożyczonych z koleżanką, które po przymiarkach lądowały na łóżku, krześle, biurku i podłodze…
I ta głowa, głowa młodego człowieka w taki wieczór… Wolna od trosk. Głowa, którą nazwałyśmy z Kamilą „wyszykować się i lecieć”…
Dziś, będąc dorosłą kobietą. Odpowiedzialną za dom, dzieci…
Dziś, kiedy mogę wyjść. Kiedy mogę dnia następnego odespać. Dziś kiedy miałabym czas przymierzyć czternaście stylizacji i rozrzucić je w garderobie..
Dziś… Wychodząc idę przymierzyć góra dwie i wychodzę w wygodniejszej. Tę której nie zakładam odkładam na miejsce. Wtedy lepiej się bawię. Kiedy wiem, że tam zostawiłam porządek.
Przed wyjściem sprawdzam dwa razy czy naszykowałam dzieciom świeże piżamy i czy mają na kolację wszystko co lubią. Na szybko lecę rozwiesić pranie, wtedy lepiej się bawię gdy wiem, że rozwiesiłam do porządku, a nie zrobił tego mąż, który rozrzuca pranie po suszarce.
Schowam do plecaka parasolkę, bo może padać. Rękawiczki grube i gruby szal. Na wszelki wypadek wkładam golf, gdyby okazało się, że ubrałam się za zimno.
Wychodząc pocałuję dzieci cztery razy. Poprzytulam zapewniając, że przecież zaraz wrócę.
Potem jeszcze z chodnika przy drzwiach wyjściowych sięgnę rurę odkurzacza aby odkurzyć piach i ziemię którą naniosłam butami. Żeby nie roznosili dalej. Bo w nocy jak wrócę to mnie to wkurzy.
Kiedy zamykam już za sobą drzwi, moja głowa rysuje mi obrazy – „Boże, a jak nie wrócę i coś mi się stanie. Wypadek samochodowy. A ja im powiedziałam, że zaraz wrócę. Przecież tak mówią wszyscy, którzy potem nigdy nie powracają. Tylko policja w nocy przyjeżdża to oznajmić. Że ten i ten nie wróci. Może nie powinnam wychodzić… Rany, a ja dziś za mało okazałam miłości Tosi. Może powinnam Jej więcej razy poświęcić uwagę i czas. No bo gdybym nie wróciła, to już nigdy nie nadrobię…”
Naciągam czapkę na uczy, dopinam płaszcz pod szyją i idę do auta…
Włączam muzykę na całą głośność i już łapię ten luz…
Ale jeszcze piszę „pamiętaj, daj im jeść”.
No dobra, teraz już mogę się bawić!!
I ta zabawa trwa w najlepsze. Godzinę. Bo o dwudziestej trzeciej jestem już maksymalnie śpiąca i myślę o swojej kołdrze i może 20 stronach książki, która leży przy łóżku..
I rano wstanę wyspana, będziemy mogli coś porobić. Może pozbijamy skrzynki na warzywa.
Już nawet piję w wyobraźni poranną kawę.
Zdarzają się takie wyjścia. Może raz, dwa razy w roku, kiedy czuję się jakbym miała znów dziewiętnaście lat…
Z ostatnich wspominam dzień kobiet nad stawami, czy halloween z sąsiadami…
I wtedy człowiek dorosły pamięta je wyjątkowo, bo zwróciła się choć na chwilę ta wolność…
Wyszykować się i iść… i wrócić byle jak, byle kiedy. Niech się dzieje co chce.
Nie myśleć o bałaganie który został w domu, o obowiązkach które nadejdą jutro, o anginie przez ten brak szalika.. Nie mieć wyrzutów sumienia i nawet nie mieć zbyt dużej wiedzy na temat znaczenia tego zwrotu…
Mieć głowę pełną ekscytacji z dziejącej się właśnie chwili. Być teraz tutaj i nie myśleć o zmarzniętych stopach w zbyt cienkich skarpetkach jakie założyło się do butów H-D..
I choć działo się to dwadzieścia – piętnaście lat temu, chodzę jak ta stara ciotka dookoła nastoletnich moich siostrzenic, dopinając Im za cienkie kurtki, wciskając Im do rąk szaliki…
A przecież gdyby One były idealnie zapięte i miały wraz z sobą w plecakach parasolki i dodatkowe golfy to czy nie prysnąłby ten czar młodości? W której można wyszykować się i iść…?
Nie mieć tej umęczonej dorosłością głowy w zza krótkiej kurtce i conversach przy minus dziesięciu?
Dlatego przepraszam Was moje Kochane dziewczynki. Ale muszę Wam to mówić, bo i mnie mówili..
A dobre koleje losu trzeba pielęgnować.
Kornelko moja Najdroższa i Emilko Kochana moja, kiedy ciocia Wam założy zbyt ciepłą czapkę jak na młodość, weźcie. A kiedy znikniecie za rogiem, ściągnijcie i schowajcie w kieszeń. Ja tak robiłam.