gdzie sie rozłażą to nie wiem…

ciągle mi te przecinki giną.
zupełnie nie wiem gdzie one są w tym czasie, gdy ich potrzebuję. ani się nie upominają o miejsce, ani nie podskakują z palcem do góry „ja, ja teraz!”. akurat jak ja piszę, to one się rozłażą gdzieś. czy to po domu, czy do innych blogów chadzają. nie wiem. ale nawet potem nie widzę, żeby wracały. czy je dokarmiam źle, czy im zimno u nas.. nie wiem..

a przecież czytam tyle, powinnam zauważać gdzie lubią wić gniazda. koło jakich wyrazów i pomiędzy jakimi czasownikami.
a ja choćby nie wiem ile tomów przeczytała, to ani jednego tam nie widzę. nie wiem.. Wam też uciekają z książek? 
a te kopki!? to mam chyba tak w rządku ustawione. czekają koło siebie w kolejce. nie widzę ani żeby gadały ze sobą. siedzą i czasami głowę podnoszą żeby zobaczyć czy to już ich kolej. i hyc wskakują w swoje miejsce. chyba dużo mi ich dali w przydziale. to dobrze, bo często właśnie jak tych przecinków nie ma gdy potrzeba, to biorę tą kropkę z braku laku.. albo dwie. bo trzy to jakoś tak mi tłoczno.
nie wiem czy Ktoś na to zezwala, czy jakaś gminna rada ustaliła ile Kto w koszyku do domu tych interpunkcji uniesie i tyle wziąć może.. następnym razem wezmę większy koszyk. na te przecinki.
nie wiem czy rozdają tam też duże litery, ale chyba zostawię je Komuś innemu. lubię te maluszki. przecież każdy wie, że po kropce jakaś nowa myśl idzie. a myśli różne. raz mądre, raz byle jakie.
nie ma co dumnie prężyć brzucha w B literze, albo skrzydeł rozpościerać w dużej T.. bo może zaraz spaść i tylko huku wielkiego narobić. a szkoda by było, bo może Komu innemu to T się przyda bardziej. mnie to małe też wystarczy.

wezmę tylko kilka wielkich. wstawię tam gdzie ważne dla mnie. jak Twoje imię będę wypowiadać, albo co innego bliskiego sercu memu. tak sobie ich będę oszczędzać. 
jak rozdawali te litery, to wyrazy też były do wzięcia. a jak zwykle, tak się zagadałam z tą z tyłu co stała też w kolejce, że nie wzięłam.
jak krzyczeli ” hipokorystykum do wzięcia!” . ja wtedy z tą z tyłu kanapki wymieniałam. bo Ona miała z ciemnym chlebem a ja z jasnym – jaśniutkim.
ale na szczęście Madzia słuchała uważnie i wzięła. ja na koniec się opamiętałam i już prawie nic nie zostało. wzięłam co było i tak sobie tutaj tym co mam manewruje. a jak mi zabraknie to dwa razy jednego użyję. mówili, że nie za bardzo tak dwa te same koło siebie, ale co tam! jak nie mam innego. nie jest mi z tym źle. a jak Komu źle to co poradzę… 
byli też tacy co w tej kolejce rwali się jak wariaty! pobrali wszystko co piękne, wyszukane, elokwentne takie.
a nie widzę nigdzie żeby na co dobrego wykorzystywali.. i tak to jest, pobiorą a potem w kącie leży.
tylko żeby się tak nachapać, a i tak nikomu nic miłego nie powiedzą. a to nie ma co brać jak do ironii potrzeba czy złośliwości. 

wziełam też „prestidigitator” i „didaskalia”, ale nie mam do czego użyć. może się jeszcze przyda. chyba, że Ktoś pilnie potrzebuję to wydam, lub wymienię na inne. z chęcią na coś takiego z przytupem..
ma Ktoś? 

dzisiaj.

_DSC0330

moje dziecko bardzo dużo mówi..
to chyba za mało powiedziane, Ona nie ustaje w tej gadce. nikogo to nie dziwi, bo odziedziczyła to po swej matce rodzonej. oczywiście są wyjątki gdy się wstydzi. u Matki tego wyjątku nie ma. u Matki są złe dni, fochy, obrażania, ale wstydu nie mam za grosz!

nie jestem w stanie słuchać Jej zawsze z taką samą uwagą. staram się jak mogę, ale czasami jest to zwyczajnie niemożliwe.
mam dużo cierpliwości do tego Jej gadania, bo bardzo mnie to rozczula. staram się wtedy Jej patrzeć w oczy, prowadzić dialog, czekać jak się zatnie i szuka słowa, przerywam wszystko co robię gdy tak mędrkuje.
ale są wyjątki takie jak wczoraj.. słuchałam jednym uchem i odpowiadałam zdawkowo… „tak córeczko, super córeczko”
słuchając tyle o ile zakodowałam taką oto historię..
„Czy Wy rodzice nie wiecie, że ja jestem chora przez biedronkę? czy biedronki żyją w ludziach? chyba żyją Mamo, co? chodzą po ciele i wchodzą do gardła. one nam szkodzą czy nie? a w Tobie żyją biedronki? bo we mnie żyła. tak szła chyba po brzuchu, szyi i weszła do mnie jak się zagapiłam i zamyślałam. ale teraz już ją wyplułam i popatrz! patrz jaka jestem zdrowa! czemu nigdy nie mówiłaś, że biedronki żyją w ludziach?”
odpowiedziałam więc tak w tym pośpiechu, że nie żyją i co Ona opowiada..
dziś rano znalazłam naplute koło prysznica. dziecięca ślina, pogryzione literki krakersy i pogryziona biedronka.
obiecuję już nie poddawać w wątpliwość tego, co mnie dorosłej wydaje się niemożliwe…

dziś też, jak kompletny czubek, pojechałam na pobranie krwi po śniadaniu i  przegryzając ostatni kęs wafelka mówię do Pani pielęgniarki, że ja na pobranie i czy to na czczo trzeba? bo jak tak to ja już tutaj jestem niepotrzebna..
a to wszystko przez to, że nie mam planu! plan mi to zepsuł. szyki poprzestawiał.
postanowiłam dziś coś zaplanować. tak tydzień podzielić na dzień i na godziny rozpisać.
że we wtorek sprzątam, że w piątek pranie.. środa wieczor odpisuję na zaległe maile, a w czwartek piszę posta.
i kiedy tak sobie rozplanowałam ten tydzień. na obowiązki, zaległości.. kiedy zapisałam w notatniku co do zrobienia dziś i co do niedzieli to tak mi lżej, tak jakoś spokojniej.. głowa lekka..
kupiłam kalendarz.
to było po południu, a rano…

wstałam dziś lewą nogą. zupełnie tego nie planowałam. i ani to zły sen, ani pełnia.. wstałam tak, że zwiesiłam nogi z łożka i stanełam lewą. oka prawego od 3 lat otworzyć rano nie mogę od kiedy Tosia włożyła mi tam pompkę od płynu do kąpieli… a do okulisty nie mam kiedy.. i przyzwyczaiłam się z tym okiem. że dochodzę do siebie i boli. ale dziś bolało mnie tak, że dostawałam szału i łeb se chciałam ukręcić. miałam też dziś za długie nogawki w piżamach. jak schodziłam po schodach to myślałam, że przystanę i urwę przy kolaniskach! za długie są od listopada. ale dziś to przesadziły!!!
jakiś włos wyszedł mi z koka jak szogun i smyra mnie po twarzy. a ja mam taki katar, że takie smyranie to jak tortury w drodze na szafot!
w piszczel o łóżko walnęłam się tak, że zawyłam!

zanim doszłam do kuchni to wypowiedziałam milion przekleństw. a jak w jakimś była litera „r” to akcentowałam ją nad wyraz donośnie. przedłużałam i wibrowało nadzwyczaj spektakularnie.
wylałam wodę przelewając do dzbanka, który miał średnicę otworu jak lej po bombie atomowej! a ja rozlałam!
o! i tu zaklęłam na literę p. że najpierw jest słowo „ja” a potem to na p. i tam było to „r”. i chyba to „r” swoją wibracją potrząsnęło mi moim łbem i pomyślałam…
że gorzej to się mają Ci, co jednej nogi nie mają. tej lewej. że mają tylko prawą. i zawsze tą prawą wstać muszą.
to dopiero musi być wnerwiające.. być wiecznie zadowolonym i nawet na nic zganić nie idzie..

_DSC0267 _DSC0095 _DSC0248 _DSC0304 _DSC0167 _DSC0150 _DSC0332

nosidło – Tula.

bieszczadzkie zakapiory

_DSC0063
za każdym razem kiedy szukam czegoś w biurze, wpada mi w ręce jedna z moich ukochanych książek.

„majster bieda czyli zakapiorskie bieszczady”.
biorę wtedy w dłonie i szukam ulubionych cytatów, albo czytam wyrywkowo jedną z historii i obiecuję sobie, że Wam ją pokażę.
dziś też szperałam w poszukiwaniu paszportów i pomyślałam, że to jest ten dzień. muszę się nią podzielić. nie mogą tak niezwykłe historie siedzieć tylko w moim biurze i może w kilku innych. to książka jakiej nie znajdziesz w empiku, matrasie czy innych księgarniach. ja swoją znalazłam na półce w biurze u znajomych. jakieś 5 lat temu. było popołudnie. a ja usiadłam i przeczytałam do wieczora całą. pochłaniając każdą historię tak, że nie istaniało nic poza tym czytaniem, poza tymi ludźmi i ich życiem.
nie przepadam za science fiction. choć czasami podchodziłam do jakiś książek czy też filmów, to jakoś się w tym nie odnajduję, nie potrafię skupić, nie ma tam czegoś czego szukam. och, skłamałabym, byłam zachwycona „grą o tron”.. jednak najnowszych serii już nie widziałam.. kiedy mam wolną chwilę pochłaniam do snu kolejne odcinki „chirurgów”. i niezmiennie od tylu sezonów płaczę na każdym kilka razy, tylko śpiące obok dziecko powstrzymuje mnie od płaczu i chełkania w głos..
czytałam w życiu piękne życiowe historie. czytałam o edith piaf, marilyn monroe, janis joplin i wiele innych wielkich gwiazd, które znajdziemy w księgarni na półce pt „biografie”..
jednak z tych wszystkich opowieści, wspomnień, zapisanych chwil i listów, najpiękniejsze są dla mnie zakapiorskie bieszczady.
to spisane przez Andrzeja Potockiego (co za pióro!!, niewyobrażam sobie by Ktoś zrobił to lepiej. On się do tego urodził. te bieszczady żyją w nim tak pięknie, że czuć to w każdym słowie, zdaniu..) historie bieszczadzkich pustelników.
to taka książka którą pamięta się całe życie. do której wracasz po latach by przypomnieć pewne fragmenty. taka , ktorą cytujesz znajomym. ktorą kupujesz Komuś na prezent, bo tak bardzo chcesz się podzielić tym uczuciem, jakie towarzyszy przy poznawaniu tych życiorysów..
te postacie w płaszczach, z brodami, w kapeluszu. taki jeden co z bocianem poszedł do weterynarza. spadł Mu przed chałupkę, nogę złamał to wziął do reklamówki i do lekarza z nim poszedł. ludzie co przed światem uciekają, przed życiem. lub tacy co to do życia właśnie uciec chcą. połoniny, konie, bieszczadzkie pustkowia, srogie zimy i daleka droga do wsi ze sklepem.
los, który ciężko pogodzić. i miłość i rodziny i pustka…
27 historii. 27 ludzkich losów. wyborów lub ich braku. życia takiego jakiego się szukało, lub życia by tylko żyć.
życia na które z samego rana się klnie, ale też takiego co beztroskie..
to najpiękniejsze biografie jakie przyszło mi czytać… ludzi pogubionych, odnalezionych, biednych i bogatych, kiedy konia miał..głodnych i najedzonych, jak Kto z wczasowiczów postawił. pijących i takich na odwyku..
to ksiażka o ludziach wyjątkowych..
mój ulubiony rozdział o Jędrku..

„Jędruś co sam się Połoniną przezwał”

„… On mówił nam to prosto w oczy,
że kląć nie trzeba na ten świat,
bo można leżeć nawet w błocie
i patrzeć w niebo pełne gwiazd

Kiedy ksiądz skończył odprawiać egzekwie i wybrzmiało już po górach echo po Salve, Regina!, Beton wziął gitarę i po zakapiorsku pożegnał Jędrka. Zaśpiewał o tym błocie, gwiazdach i madonnie, za którą Jędrek poszedł do gwiazd. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie masz już Jędrka Wasielewskiego – Połoniny pomiędzy żywymi i nie będzie już więcej kapel, aniołów, madonn, cyrylów, strachów i dusiołków. Ale jednak na długo w ludzkiej pamięci pozostanie legenda o ostatnim bieszczadzkim kowboju, bo jakże inaczej tyleset ludzi przyjechałoby na jego pogrzeb. Jak Kulaszne Kulasznem, nikt nigdy nie widział tu takiego zbiegowiska i tylu samochodów naraz we wsi. Byli i tacy z miejscowych co mówili:
– Patrzcie, takiego pijaczynę chowają niby jakiego wielkiego pana.

Jeszcze tyle piwa mogłeś wypić, tyle drewna w anioły przemienić, kałuż rozchlapać, koni ujeździć, kapeluszy zgubić… Jędrek…”

_DSC0065

pierwszą książkę miałam od znajomych, gdy zgubiłam – drugą kupiliśmy w Bieszczadach.
znalazłam na końcu adres strony gdzie można kupić wersję poszerzoną. V wydanie. wydawnictwo Carpathia. widzę, że tę moją wersję też jeszcze mają.