czerwony dywan

_DSC0127 _DSC0122 _DSC0132 _DSC0134
ferie. bez śniegu, bez mrozu na szybach i sopli z dachu. jednak bezzmiennie z wolnym od szkoły.

córki mojej siostry. dwie. bliźniaczki. lat 12. cudowne dziewczynki. i choć kiedyś dałabym sobie uciąć ręce dwie a może i głowę, że wychowanie ma największe znaczenie, to dziś patrząc na Nie, wiem, że nie ma prawie żadnego.
urodzone w tym samym domu. w tej samej misce kąpane i ta sama zupa pomidorowa na obiad. ta sama Babcia, to samo podwórko.
a dziewczyny? niewiarygodnie różne. Emilia tańczy, śpiewa, gra i biega na mażoretki. Kornelia kolekcjonuje piątki, zaczytuje się w książkach pod kołdrą do późnej nocy, pamięta o wodzie dla zwierząt w upalny dzień i nie śpi w nocy, gdy przeczyta w gazecie zostawionej na stole jakąś straszną historię. Emilia ogląda całymi dniami najnowsze teledyski, podczas gdy Kornelia grabi liście przed domem.
Emilia ubiera się jak z okładki Vouge, Kornelia nosi suknie z falbanami w kwiaty. Dwie dziewczynki. Siostry urodzone w tym samym kwadransie. z zupełnie dwóch różnych epok. i obie są w tym co robią doskonałe.
i choć dziś krzyczą sobie prosto w twarz, że się nienawidzą, to dopuszczają myśl, że kiedyś może się polubią..
patrzę na to z wielką czułością.. bo od dwunastu lat obserwuję jak chodzą ze sobą krok w krok..
tamtej niedzieli przybyły do nas na ferie. do tego naszego domu na pustkowiu. cóż mogę im zapewnić..?
żadna to rozrywka z małej wsi na drugą wieś.. idziemy na basen, do kina..
czujne oko ciotki wytropiło Justina Bibera w kinie. mężowi zakazuję wypowiadać się na temat tego co myśli o Justinie, bo to jest Ich wybór, Ich idol i mają do tego pełne prawo. nie może podważać dziecięcego gustu.
Kornelia kocha się w Nim do granic możliwości, Emilka może iść skoro jest…
kino pełne młodych dziewcząt. zdjęcia z plakatami, bluzy z podobizną. istne szaleństwo. miło było popatrzeć.
ja w tym czasie salę obok oglądam „Sierpień w  hrabstwie Osage”.
po zakończonych seansach zakładamy czapki, szaliki i pędzimy do auta. słucham jak dziewczynki przekrzykują się nawzajem opowiadając mi „jaki On jest ciocia cudowny!!”
stajemy na światłach, mijamy zmarzniętych przechodniów, zatrzymujemy się przed pasami. przepuszczamy autobus.
a One gadają jedna przed drugą. w aucie radio cicho gra. już się nagrzało. ściągamy więc rękawiczki.
Panowie na wysokich drabinach ściągają ozdoby świąteczne z latarni, przy głównej ulicy miasta.
zimowego popołudnia płyniemy autem po opruszonej śniegiem drodze.
– wiesz ciocia, już sama nie wiem co mam robić – rzuca jednym tchem.
– z czym Emilko?
– już sama nie wiem co robić by być sławną? czy śpiewać czy tańczyć?
– najważniejsze żebyś robiła to co lubisz najbardziej, co sprawia Ci najwięcej radości wtedy istnieje największe prawdopodobieństwo dojścia na szczyt.
– a może będę fotografować?
– a fotografujesz?
– nie.
– a masz aparat w telefonie?
– mam.
– to rób zdjęcia wszystkiego co Cię zachwyci. fotografuj swoje buty, liście, kwiatki w oknie. wszystko co wyda Ci się interesujące.
– Ciocia? a kiedy Ty będziesz na czerwonym dywanie? w końcu tyle ludzi Cię czyta.
– to nie jest wcale dużo Emilko. i wiesz.. ja nie chciałabym być sławna. nie poradziłabym sobie z tym. to nie jest na mój charakter.
gdyby Ktoś napisał w gazecie, że np. nie układa mi się z moim mężem, a to byłaby nieprawda, to bardzo by mnie to bolało. tak bardzo, że nie byłabym w stanie sobie z tym uczuciem poradzić. ta sława wcale nie jest taka fajna. nie chciałabym być znana.
– a ja myślę, że to niefajnie być zwykłym człowiekiem. zwykłym, szarym człowiekiem.
– popatrzcie dziewczynki – jedziemy autem. jest nam ciepło. za chwilkę przeskoczymy do ciepłego domu. tam będzie czekać na nas kolacja i ciepła herbata w kubkach. Tosia wykąpana w śpiochach.  Wasza Babcia. a jeszcze całkiem niedawno dziadek Stasiek opowiadał jak Ich w nocy z domu Niemcy i Ruski wyganiali. tak jak stali, tak wychodzili. z domu na mróz. do lasu. trzeba było uciekać. często dzieci z łóżek wyciągali. tak jak spały. ledwo koc zdążyli zabrać, by je owinąć.
a nam szarym ludziom tu tak dobrze. choć w zupełności Was rozumiem. w końcu nie bez powodu szukaliśmy dla mnie szkoły teatralnej po całym kraju…
wpadamy do domu. biegną szybko do Tosi, więc układam po nich buciki i wieszam kurtki.
rozpakowuję zakupy. sprzątam po kolacji. wkładam naczynia do zmywarki. usypiam Tosię. schodzę wstawić pranie. układam zabawki do odpowiednich pudełeczek. składam ręczniki w łazience. idąc po schodach na górę zbieram po drodze skarpetki, spinki, lalki.. idę przykryć Tosię. kładę się też obok dziewczynek. rozprawiamy jeszcze o tym jakby tu poznać tego Bibera i w kim kochała się ciocia jak była mała.. ledwo nogami powłócząc idę pod prysznic. ciepła woda spływa po rzęsach, policzkach, brodzie..
kładę się pod naszą białą pościel. zamykam oczy. powoli uspokajam myśli, by móc zasnąć.
i choć już prawie śniłam to otworzyłam przestraszona oczy…
i patrząc w niebo nad moją głową, wypowiedziałam cicho pod nosem…
– a gdyby Ktoś zaprosił mnie na czerwony dywan to odpowiem krótko. nie. ja dziękuję. proszę mi pozwolić pozostać zwyklym, szarym człowiekiem.
_DSC0145 _DSC0126

spakowana.

_DSC0051 _DSC0152 _DSC0163 _DSC0026 _DSC0027 _DSC0169 _DSC0161 _DSC0148 _DSC0188 _DSC0219 _DSC0045raz lub dwa razy w tygodniu Tosia jedzie do Babci. ja wtedy nadganiam zaległości w mailach.
Tocha nigdy nie protestuje a wręcz przeciwnie. nawet mi nie macha na pożegnanie, bo jest już Jej tak spieszno.
buziaka na szybko dostaję. Babcia jest niezwykle kreatywna, więc wcale Jej się nie dziwię.
czasami przed wyjściem układa rzeczy, które zabiera ze sobą. wczoraj też się spakowała. tak mnie to rozbawiło, że postanowiłam zrobić zdjęcia. jak dorosły się spakowała.
Tosia:
spodnie – F&F (tesco) – bardzo lubię, bo można tam znaleźć perełki za małe pieniądze.
sweter – H&M z wyprzedaży
walizka/lunchbox – Beatrix to taka walizeczka na kanapki, owoc do przedszkola, ze ściankami thermo. my nie miałyśmy okazji jeszcze przetestować pod tym kątem. jako walizka sprawdza się doskonale.
drewniane lizaki – Djeco
drewniane instrumenty – Tidlo. mamy je już długo. nawet bardzo. ludzie, którzy nas odiwedzają bardzo się nimi zachwycają. że takie fajne, porządne. raz była nauczyciela muzyki i rytmiki ze Studia Maciej i też mocno chwaliła. instrumenty maja swoja walizeczkę do noszenia, też porządna, nic nam się z tym nie stało choć używamy długo, codziennie i z impetem.
drewniany zestaw śniadaniowy – Djeco.
drewniana skakanka – Djeco.
wiklinowy koszyk – twenty violets
lala z kotkiem – Trousselier.  ja mam z Mamissimy. nie mam pojęcia gdzie jest teraz dostepna. nie potrafię znaleźć.
drewniany bębenek – Pintoy

chudy taki.

jakoś tak dziś nie pamiętam.
może to był kwiecień, może maj.. a może już czerwiec.
pamiętam za to dokładnie, że siedział naprzeciwko mnie. pił kawę. z jedną łyżeczką cukru. jeżeli było wtedy mleko, to z odrobiną mleka właśnie.
powiedział, że On na pewno nam nie pomoże. bo myślał, że my będziemy budować się jak normalni ludzie.
dwa lata, może trzy. ale nie pół roku. i czy ja słyszałam żeby Ktoś budował się pół roku?
On teraz ma inne plany, inne obowiązki i zobowiązania. zimą może tak. zimą może nam porobić jakieś schody, drzwi.
tak żeby do wiosny się wyrobić. ale nie na już. to niemożliwe. dopiero skończył pomagać przy budowie Justynki a teraz my.
i On chętnie, bardzo chętnie nam pomoże. ale nie już.
czy było mi wtedy przykro…? chyba nie. całe życie stał na wysokości zadania. to fakt, pomagał przy domu siostry.
zaniedbał ostatnio swoje priorytety. nie było mi przykro, a nawet w zupełności rozumiałam. taki był całkowicie w mojej głowie rozgrzeszony. nie oczekiwałam zatem niczego.
policzyliśmy z mężem więc dodatkowe koszty kilku par drzwi na piętro, schodów w góre i w dół. podbitek i ciężkiej pracy rąk. dodatkowych. 
wyszło o wiele więcej. wyszło o niebo więcej. ale my chcieliśmy w pół roku. to se płać Panie jak se tak chcesz.
i kiedy w ten już prawie letni czerwiec odjechały tiry z budowy, cieśle, i ten kierownik z „nie moim” żartem.
kiedy nastała cisza. kiedy stały ściany z bali, drabina oparta tak, by móc wejść na górę. kiedy został jeden chaos.
i pustka wielka. bo kiedy człowiek po tej drabinie się wspiął i rozejrzał się tak po tym piętrze, to zarówno na prawo jak i na lewo wielka była przestrzeń. od południa na północ. i od wschodu na zachód. nic. dach, w nim kilka okien. na południu i na północy po dwa okna i więcej nic. a w połowie jeszcze taka wielka dziura, bo koniecznie była potrzeba tej przestrzeni z salonu na dole po krokwie.
desek sterty na tarasie czekały. belki na stelaże. bo na tej górze nie było nic. a miało być pomieszczeń sześć.

przyszedł taki dzień. w którym na plac budowy przyjechało ich trzech.
jeden do domu odjechał na drugi dzień, bo zamiast w gwóźdź to w palec trafił. ale fachowiec dobry.. tylko tak jakoś.. już potem nie wrócił.

drugi. pobył. coś zrobił. ale inną robote miał i tak chciał pomóc, ale no nie dał rady.
trzeci. chudy taki dosyć. z brodą. włos już siwy. dłuższy. rozwiany. mówił spokojnie i powoli. dowcip ironiczny. z czasem wszyscy się tego dowcipu uczą i też ich śmieszy. dokładny taki. zanim utnie deskę to pomyśli dziesięć razy. po każdej skończonej robocie zamiata. zamiata tak, że nie zostaje ani jeden wiór. gwóźdź przy gwoździu, śruba przy śrubie. idealnie ułożone według rozmiaru.
idealnie też przybite. 
jak przyjechał to przywiózł ze sobą ręcznik. powiesił na wystającym kołku w pomieszczeniu gdzie miała być łazienka. poprosił o lusterko i miskę. żeby mu kupić w pobliskim sklepie. czasami prosił o tytoń do fajki z miasta. lubił chałwę.
wieczorami siadał na werandzie. na tym fotelu z prl-u. lubił je jakoś wyjątkowo. pił piwko. zawsze jedno piwko wieczorem.
następnego dnia opowiadał jak przyszły kuropatwy i tyle tej zwierzyny dzikiej tu. każdego wieczora dzwoniłam do męża by zapytał Go, czy nie chce przyjechać do nas, do kamienicy. przespać się, zjeść przy stole. pytałam o to każdego dnia. nie chciał nigdy. raz na jakiś czas chodził się kąpać do teściów co mieszkali obok. choć nie.. raz jeden przyjechał do nas do miasta, bo go choroba zmogła. chyba był już za bardzo wykończony pracą. leżał kilka dni, a ja chciałam wtedy móc mu nieba przychylić. ale Jemu się nie dało tego nieba przychylić, bo Jemu  mało do szczęścia potrzeba. fanaberii nie miał.
i choć każdy Go chciał na kolację, do domu, pod dach, to On odpowiadał zawsze… „kiedy mnie tutaj jest najlepiej. jak po tej skończonej robocie tak usiądę, piwka się napiję, faję zapalę i popatrzę na te łąki. porozmyślam. w głowie robotę na drugi dzień zaplanuję.” i widać było, że On tu się miał dobrze. starałam się by w lodówce miał wszystko. i konkretnie i coś do podgryzania. i żeby codziennie ciepły obiad. rower chciał mieć. w niedzielne przedpołudnia jeździł po okolicy.
i nasi przyjaciele wieczorami wpadali do Niego. na pogawędkę. na karmi. razem na werandzie posiedzieć.

pamiętam jak weszłam jednego dnia na górę. to był najgorętszy dzień tamtego lata. nie dało się oddychać. a On w ten dzień schylał się setki razy. wchodził i schodził po drabinie. w tym ukropie, nie do zniesienia dla normalnego człowieka.
dziesiątki desek uciętych, przybitych w najgorętszy dzień lata. i każdego dnia coraz bardziej ściskał sznurek, którym przewiązał sobie spodnie by nie spadały. chudł. budował ściany, podbitki, drzwi i schody. barierki i obicia okienne.
było też tak, że na placu budowy więcej było ludzi.
wtedy podczas przerwy siadali razem, a On Im opowiadał. słuchali. było śmiesznie, poważnie, mądrze. było różnie. podziwiali Go i szanowali. kiedy siedzieli jedli sernik lub pączki i pili kawę. On pił kawę z jedną łyżeczką cukru i jeżeli było wtedy mleko, to z odrobiną mleka właśnie.
Tata. lat 63 i Jego chude kolana. stare kości, które weszły na budowlaną drabinę niezliczone ilości razy i zmęczone oczy.
mój Tato tamtego lata miał bardzo dużo swoich priorytetów. ale tamtego dnia przyjechał z ręcznikiem i powiesił go na kołku gdzie miała być łazienka.
3 miesiące. prawie sto dni. a nie miał w tamto lato ani jednego.. wolnego dnia na tę budowę w pół roku.

zrobiłam wtedy takie zdjęcie. żar z nieba. niebo błekitne. a na tle tego nieba mój Tato. bez koszulki. widać chude kości. siwe włosy. rozwiane. fajka. i zapach tytoniu. ja wiem, że wtedy wybierał kolejną deskę. by była bez sęka.
kilka dni później zapytałam czy mogę to zdjęcie opublikować. powiedział… „dziecko, nie. co tu pokazywać. stary taki dziad jestem. nie ma tu co pokazywać.”
wiem Tato.. jak zwykle Cię nie posłucham.. ale widzisz.. ja na tym zdjęciu widzę jak chodzimy z Justynką po rzece koło młyna. na brzegu leżą sandałki. ja mam takie spodenki białe z biedronką. widze też na tym zdjęciu jak w motocyklowym lusterku odbija się czerwone słońce, gdy pokonuję kolejne kilometry. widzę każdy dzień mojego dzieciństwa. widzę jak idę w tych czerwonych włoskich kozakach po Krakowie. i każdy seans filmowy w kinie widzę. bo choć nigdy w tym kinie ze mną nie byłeś, to dzięki Tobie miałam na bilet na każdą premierę. widzę jak pędzimy Twoim Dnieprem przez wieś. i jak kręcisz tą syreną strażacką przed domem, co z giełdy staroci przywiozłeś.. a sąsiedzi na zbiórkę w mundurach do remizy lecą.widzę śmiech mojego dziecka i Jej błogi sen w drewnianym pokoiku na poddaszu. widzę na tym zdjęciu całe moje życie. piękne życie.
tak to widzisz czasami jest. że obrazek ten sam, a jeden widzi starego, zniszczonego człowieka, a drugi widzi w nim te białe spodnie na szelkach z biedronką.

_DSC0160