reżyser

długo jeszcze siedzę wbita w fotel..

ludzie się tłoczą, przechodzą,otrzepują popcorn, trącają moje kolana. a ja nie wiem gdzie mam czapkę i torebka przewrócona.

zapalili światło, Pan stoi i czeka na śmieci z wielkim koszem. kończą się litery. wstają. idą. wychodzą.

a ja mam zaburzoną rzeczywistość. wstaję i coś bym się ubrała. nie potrafię się odnaleźć.

każdy Jego film to trauma.

taka trauma, że mnie od środka żre. boli. gniecie. jakbym miała za chwilę stracić przytomność.

po jednym z nich nie pamiętam jak wróciłam do domu. podobno kiedy weszłam to uklękłam w przedpokoju na podłodze i wyłam w głos. to nie był nawet płacz. to był krzyk.

nigdy nie oglądam Jego fimów po raz drugi. nie zniosłabym tego. wystarczy. i pamiętam już na zawsze każdą scenę, każdy dialog, każde skomlenie, hałas. ale najbardziej pamiętam każdą ciszę…

po jednym z filmów leżałam całą noc zwinięta w kłębek. trzęsłam się z zimna i wewnętrznego cierpienia.

nie miałam siły sięgnąć po kołdrę.

po każdej premierze, dla mnie niewyobrażalnej do przeoczenia…

cieszę się rano, że woda z kranu ciepła leci.

że gołąb usiadł na parapet i ciepło w domu.

że wstawiam czajnik na herbatę..

że spokojnie.

że Tosia podskakuje na jednej nóżce tak śmiesznie..

siadam wtedy na podłodze w kuchni, i tak się potrafię na to dziecko zapatrzeć…

dziś również wróciłam z Jego filmu. tulę Antoninę i myślę sobie…

na co to wszystko…

że się człowiek byle czym w życiu przejmuje..

te filmy, choć zostawiają w nas ślad do końca życia, to budzą też nowe życie..

że człowiek coś sie tak zatrzyma, uniesie nad tym wszystkim i zacznie wartościować na nowo..

to co ma.

przeżyć życie i nie zobaczyć filmów Smarzowskiego to wielki błąd…

wielki.

skąd w tym człowieku bierze się taki talent…

róża2

 

no ale dobrze..

już… 

jutro wracam z nowymi podarunkami i kolorowym światem dziecka…

 

macierzyństwo

targi

kiedy miałam 19 lat urodziła moja siostra. bliźniaki. dwie niezwykłe, zdrowe dziewczynki.

pamiętam, że w dzień Ich powrotu ze szpitala w domu powiesiliśmy transparent „witamy trzy damy” i na każdą z Nich czekały kwiaty.

był to czas, kiedy od wczesnej wiosny do późnej jesieni nie schodziłam z motocykla przemierzając kolejne setki i tysiące kilometrów..

był to też czas najlepszej, beztroskiej młodości. choć u mnie trudno było o inną..

i nagle w tym moim świecie pojawia się poważna rola. rola młodej ciotki.

która czasami całe dnie, a nierzadko całe weekendy spędza samotnie opiekując się dwójką niemowlaków..

wstawanie w nocy czasami po czterdzieści razy. karmienie. kąpanie. ubieranie. wyprawianie na spacer. wszystko podwójnie. a dzieci energii nie szczędziły..

 

po ośmiu latach decyduję się na dziecko. mocno świadomie.

kiedy gładzę się po brzuchu, widzę nocne noszenie przy kolkach, ząbkowanie, rozlane zupy, pieluchy i ciągły pośpiech..

wiem, że macierzyństwo to nie tylko piękne sukieneczki i letnie spacery po łąkach.

wiem, że macierzyństwo to mnóstwo wyrzeczeń, nieprzespanych nocy, poświęceń.

ale nie boję sie tego ani trochę. jestem gotowa i czekam.

 

dziś wiele czytam i słyszę o tym, że to piekne macierzyństwo jest kłamstwem.

że te kolorowe czasopisma, równo ułożone na jednej z półek w empiku o radosnym rodzicielstwie, to wielkie oszustwo.

że te zdjęcia tryskających idealnym makijażem kobiet z dzieckiem przy piersi, nie są możliwe do spełnienia…

 

hmm… bo to zależy, czego od życia oczekujemy.

 

żyjemy w czasach niezwykłej wygody. nauczyliśmy się korzystać z pralek, zmywarek, szybkich, nowoczesnych środków komunikacji..

żyjemy w czasach gdzie jakakikolwiek większy wysiłek przerasta nas, wpędzając w stan graniczący z depresją.

chcielibyśmy urodzić dziecko, jednocześnie nie tracąc jędrności ciała.

chcielibyśmy mieć piękne domy, ale i czas by w nich wypoczywać.

chcielibyśmy by w kuchni pachniało ciastem, ale by mąka nie zabrudziła za mocno blatu i podłogi pod stołem.

chcielibyśmy żyć jak z katalogu, ale by jego cena nie była zbyt wygórowana. nawet z naciskiem na „promocyjna”. a co gorsza wiele z nas chciałoby ten katalog w gratisie. jak w Ikei.. z ołówkiem i papierową miarką na dokładkę. I wezmą trzy.. bo za darmo..

 

macierzyństwo jest takie jakim je sobie zbudujemy.

warto zainwestować, bo niezwykle wzbogaca życie, a nic nie kosztuje. nikt nie pobiera od tego podatku i nie płacimy za miejsce postojowe..

dziś kobiety chciałyby mocno na skróty. łatwo. szybko.

dać dziecku czas, czasu nie mając.

dać dziecku spokój, spokoju nie mając..

i poczucie bezpieczeństwa, gdy Im samym go brak.

chciałyby dziś urodzić a jutro w rozmiar 34 wejść.

mieć czas na budowanie wież z klocków, drugą ręką szczytu drabiny w korporacji sięgając..

a w życiu na wszystko jest miejsce i czas. tylko trzeba się z tym pogodzić.

jest czas na pięknie opalone nogi jak i ten na nieuczesane włosy od rana.

czas na nowe ciuchy na wypielęgnowanym ciele jak i ten na brudne, wyciągnięte dresy..

żaden z nich nie trwa wiecznie. a każdy z nich potrzebny by potrafić docenić siebie nawzajem.

nie można przetańczyć całego życia, bo na starość przyjdzie nam samotność i cierpienie.

życie w domowym zakamarku przyniesie poczucie niespełnienia ..

jest więc czas na kino, bal i spacer..

i jest ten na kaszki, klocki i nocne płacze…

najważniejsze by nie zatracić się w żadnym z nich.. a jedynie wiedzieć, że kosztowanie każdego po trochu czyni nasze życie jak z katalogu..

wystarczy jedynie nie przewracać stron za szybko i spokojnie oczekiwać kolejnej kolekcji…

 

 

zdjęcia z niezwykle miłego popołudnia, spędzonego rodziną Szafeczkową, na targach w Krakowie.  Kolaże157 Kolaże158 Kolaże160 Kolaże161 Kolaże162 Kolaże156 Kolaże167 Kolaże166 Kolaże164 Kolaże170 Kolaże169 Kolaże168 Kolaże171 Kolaże172

 

i fotografie z rąk Szafeczkowego Taty.

_MG_6633_1000px _MG_6615_1000px _MG_6698_1000px

ze świata rzeczy materialnych, to wynalazek plecaka ze smyczą jest dla mnie number one.

od niedawna nie wychodzimy bez niego z domu. i na zakupach, kiedy Tosia przestawia makarony na najniższej półce, to ja spokojnie wybieram ketchup. już nie biorę pierwszego lepszego, bo dziecko między regałami mi zniknęło. 

mnóstwo ludzi pyta mnie o niego na ulicach i w sklepach. Ja swój kupiłam tutaj

 

lata lecą…

 

Kolaże153 Kolaże154 Kolaże151 urodzinki justynki1

Podobno jak przyszła z Tatą po mnie do szpitala, to darła się na cały oddział, że Tata kupił dwie świnie. Jedną Jej a drugą Julii. I Mama do dziś pamięta, że było Jej wstyd, bo wszyscy pomyśleli, że rolnik wielki przyjechał co dzieciom na narodziny trzode kupuje.. a to były świnki morskie..

I choć dziś kończy 35 lat, to ja poznałam Ją właśnie wtedy. 

No a potem to było różnie..

Czasami jak szła z kuzynkami na dyskotekę, co to na wsi w remizie się odbywała, to ja śledziłam Je biegnąc po rowie. Byłam przekonana, że mnie nie widać..

A Ona wtedy obracała się, tupała nogą (tak jakby do psa) i mówiła „pójdziesz Ty do domu!?”

Czasami obrażała się na parę dni, bo podglądałam też jak całuję się z chłopakiem.

(Było to lat temu 19. Dziś ten chłopak jest Jej mężem i nieustannie Im to przypominam..)

Na złość skasowała mi piosenkę „majtki blaszane” co kupiłam sobie na odpuście. I nagrała na to jakieś Acha czy C.C. Catch (sisikecz)! 

I wzdychała do plakatów z Chesney Hawkesem.

Ale przede wszystkim, zawsze wszędzie mnie ze sobą wlokła.

Na ognisko, na urodziny, na spotkania z chłopakami z klasy, gdy chodziła już do technikum.

A potem ja wlokłam Ją.

Na te zloty motocyklowe moje..

A Ona tam wiecznie „uważaj”, „odsuń się”… no wstyd jak diabli!

I zawsze wszędzie razem… Pomimo tej dużej różnicy wieku, która kazała nam mocno na siebie czekać..

Bo jak Ona w szkole średniej to ja dziecko małe, jak ja w liceum i szaleństwo, randki i imprezy to Ona poważna studentka i o rodzinie myśląca.

I tak jakoś spotkałyśmy się najbardziej kiedy ja miałam koło dwudziestu lat…

Spotkałysmy się tak, że i Ona jakąś korzyść ze mnie miała…

No bo do tamtego czasu to mi pieluchy zmieniała, wózek pchała wielki przed sobą, gdy Mama w ogródku pieliła, zjawiała się w jednej chwili, gdy termos w plecaku mi się rozlał i płakałam tak mocno w przedszkolu.. i jak nikt potrafiła postawić mnie do pionu. Jednym zdaniem… Jak kiedy trzaskałam drzwiami, buntowałam się, kłóciłam z rodzicami to Ona wchodziła do mojego pokoiku i mówiła jedno, jedyne zdanie…

„Pamiętaj, że kiedyś Ich zabraknie.”

I ja byłam jeszcze bardziej wściekła na Nią i na cały świat… bo miała racje..

I jak łóżko piętrowe Tata nam zrobił, to pozwalała mi nieustannie spać na górze.

Gadałyśmy wtedy do późna. Śpiewała mi piosenkę Ritchiego Valensa „Oh Donna”..

Śpiewała mi też jak siedziałam w wannie.. Bo to jest już rytuał, że w łazience siedzimy razem. Ona myje zęby, ja golę nogi i plotkujemy… I dziesięć lat temu, i dziś kiedy się spotykamy.. Wtedy wszyscy walą do drzwi z okrzykiem „nie gadać, tylko się myć, bo na łazienkę czekamy”..

I Ona u mnie po porodzie pomagała mi kąpać moją mała istotę, i Jej dzieci do trzeciego roku życia do mnie też Mamo mówiły..

I wszyscy Jej przyjaciele i moi to jak wspólni, bo to wiadome, że my jak jedna osoba.

I że jak ryczę w poduszkę to Ona mi wtedy najważniejsza…

I jak przychodzi osobno spędzić sylwestra to wisimy na telefonie, że bez siebie to bez sensu… że razem mogłoby być o niebo lepiej… bo gdziekolwiek nie jesteśmy wystarczymy sobie za cały świat…

I Ci nasi mężowie co nie mogą zrozumieć jak może być taka miłość między rodzeństwem, taka, że i Oni na boczny plan schodzą..

I, że o miedzę żadnych kłótni nie ma. Choć tych miedz tyle jest, bo Tato hektarów nakupował…

I do dziś się wściekam na siebie, że jak szczyl mały, głupi naskarżyłam, że Ona papierosy pali…

Listy, długie, piękne zawsze pisała…

I nie mogę sie pogodzić z faktem, że już nie piszę. Chociażby opowieści z życia tamtejszej wsi… Bo czasami uśmiać sie można po pachy, a Ona potrafi to tak barwnie…

I w tych sms-ach na sto esemesów mi śle, że…

„Mama była rano na kawie i sie obraziła, bo mi znowu mówi, że jak Iwa nie przyjeżdża to trzeba było Lidzie zaprosić. Mówię Jej żeby mi przestała radzić bo zaprosiłam Klimczyków, na co Ciocia dodała – Ona lubi rządzić i jeszcze musi postawić na swoim, ale i tak Cię Ela kochamy. Obraziła się na nas i nawet to Cioci – kochamy- nie uratowało sytuacji. Zamknęła się w sobie na amen. One wychodziły, wszedł Tato, który właśnie wpadł na kawę a ja mu mówię żeby mi jutro elmex kupił w Radomsku, a On mi, że na odsłonięte szyjki zębowe najlepszy jest czosnek. A Ciocia leje, bo wczoraj Jej opowiadał, że czosnek na wszystko. Nawet powinna spróbować na swoje bóle głowy. I zwierzał Jej się ile to razy był w łazience rano, bo Go grypa jelitowa dopadła, na co Ciocia, że jest zdziwiona, że mu czosnek nie pomógł… Boże??? Co za poranek???”

Albo ten…

„O Kochana, życie jest piękne! Byłam dziś świadkiem budzenia się do życia nowego dnia. Powoli świtało, śnieg pruszył, a u mnie ciepło,  w kuchni się pali, kawa się parzy, chlebek rośnie, pączkami pachnie, radio cichutko gra, dzieci błogo śpią, Piotrek wrócił cały i zdrowy. I ten spokój. Na świecie. Za oknem. I we mnie. Nic więcej nie pragnę. Niczego więcej nie oczekuję. Goście pojechali. było bardzo miło. Nine uwielbiam. Pączki podobno dobre, choć wyszło mi tylko 35.  Czy jak człowiek docenia życie, to znaczy, że dopada go starość?”

I ja, te Jej słowa mi pisane na tej klawiaturze, kocham nad życie. 

Czasami uśmieję się do łez, innym razem powzruszam.

Bo od dosyć dawna przyszło nam żyć daleko od siebie. Szkoły średnie, potem moje miejsca zamieszkania daleko od domu..

A mnie się tak marzy wybudować dom na cegielni obok. I rano, w piżamie, latem przez łąki na kawę na werandzie do Niej wpaść..

Albo wieczorami pić wino na hamakach. O tak… bez tego planowania wielkiego przyjazdu.. Pakowania Tosi, siebie…

Ale nic to, nic to… w porównaniu do tego jak kiedyś mi pisała…

„przecież mogłyśmy się nie zdarzyć..”

 

W dniu urodzin życzę Ci moja Kochana byś w tej kuchni swej, dożyła późnej starości. W zdrowiu, spełnieniu i spokoju…

I z każdym dniem kocham Cię coraz mocniej i kochać nie przestanę.

Twoja little sister

 

Kolaże155 Kolaże150 urodzinki justynki Kolaże152

 

Prezenty wciąż pakuję i ozdabiam tutaj.

Plakat zakupiony tutaj (i jeszcze trzy inne).