bo tak to już jest, że kiedyś nas zabraknie.
i przecież nie wiadomo, czy to będzie w sierpniowy, rozgrzany słońcem dzień, czy w styczniowe roztopy.
czy pomiędzy nagrobkami udeptywać śnieg będą, w tych kozakach czarnych, co je trzeba było na ten pogrzeb przepastować, czy pot ocierać z czoła i cienia uparcie wypatrywać.
no nie wiadomo.
czy ten czarny granit co zamówią to jako tako się będzie prezentował, czy krzyżyk brzozowy wbiją, bratki potem posadzą…
czy ksiądz słowo mądre powie, czy list przeczyta…
no nie wiadomo.
wiadomo jednak, że powoli nogami powłócząc szeptać będą do siebie..
„no popatrz no ty, i na nią przyszedł czas”,
a z pierwszego rzędu głośno rozchodzić się będzie..
„dobry Jezu a nasz Panie…”
i wiadomo także… że by spokojnie zamknąć oczy i już nie martwić się wcale…
to człowiek chciałby wtedy, gdy już popatrzy dookoła, zerknie w każdy kąt, i stwierdzi, że bez niego radę dadzą. że swoje dopilnował. no i ta noga już tak doskwiera…
żeby spokojnie zasnął, jak już dzieci szkoły pokończą.
jak wódkę na weselu po stołach rozleje, wcześniej welon córce przypinając.
jak przy wnukach pomoże. z przedszkola na rowerze odbierze. a i rosołu nagotuje.
wtedy gdy sie już z trudem będzie wspiąć, by gwiazde na choinki szczycie wbić.
a i też dopiero wtedy, gdy się do krajów innych choć odrobinę wściubi nos, świata liźnie..
jak spokojnie zerkając z fotela, wnuki wzrokiem do drzwi odprowadzi, gdy na pierwszą randkę pójdą.
i miło wtedy wspomnieć o pierwszych miłostkach dzieci swych, a i do swoich wrócić, zerkając z uśmiechem na męża.
i koniecznie odejść przed nim. żeby samemu nie zostać. w łóżku pustym.
bez chrapania Jego. a gdyby sie dało razem.. bo jak On sam rade sobie da…
i żeby wtedy jak już wnuki na studia się rozjadą, na delegacje do Frankfurtu odlecą..
i tak po cichu.. wtedy drzwi za sobą zamknąć. spokojnie. wiedząc, że zostawiamy za nimi wszystko co mogliśmy zrobić.
i żeby ani dnia wcześniej. i ani dnia później, by kłopotu zbytnio nie sprawiać.
z myślą, że już mogę.. że kiedy ja cicho każdego kolejnego dnia spać będę, Oni śniadanie zrobią, do zajęć się rozejdą… a po mnie zostanie tylko pustka w starym, zielonym fotelu.
że nigdzie indziej tej pustki nie będzie.
nie będzie jej na krzesełku, wsród widowni, na przedstawieniu szkolnym u dzieci.
nie będzie jej przy piekarniku, gdy sobotnie ciasto piec się będzie.
i przy czytaniu książek do snu i potem gdy całuje się w czoło i gasi cicho światło.
nie będzie na dworcu, kiedy dzieci z wakacji wrócą, i z autobusu wyskoczą z milionem opowieści na ustach.
że nie będzie jej gdy na porodówkę pędzić będą a potem w dzień babci…
gdybym mogła wybrać… to właśnie wtedy bym chciała, by pustki nie było, a zwykła kolej rzeczy…
i już obojętne czy w sierpniowy rozgrzany słońcem dzień, czy styczniowe roztopy..
no bo przeciez kiedyś nas zabraknie…