netflix – propozycje filmowe

Kiedy przysiadłam do propozycji  filmowo-serialowych,dokumentalnych i dziecięco-młodzieżowych na platformie Netflix, to już przy filmach stwierdziłam, że muszę to podzielić i to dosyć radykalnie. 🙂
Zatem zostawmy na dziś jedynie filmy. I to filmy klasyki, które po prostu trzeba obejrzeć, a ja nawet zastanawiam się po co o nich piszę, skoro na pewno widzieli je wszyscy..
Na początek lecimy z filmami dla kobiet na jesienne wieczory pod kocem…


Love Story to film, który zawsze będzie mi się kojarzył z moją Mamą, gdyż była na nim w kinie jako młoda dziewczyna. A wiecie, to piękne opowieści są. Kiedyś było inaczej z tym kinem i filmami…
To film o miłości, który zawiera w sobie wszystko… i różnice „klasowe”, zauroczenie, oddanie.. a potem płacz i wzruszenie… Piękne są te stare produkcje…


Walentynki, to film tego samego reżysera co np. Pretty Woman.
Kilka historii miłosnych, które się ze sobą splatają dnia 14 lutego w Los Angeles.
Idealny film na lekkie, przyjemne, poprawiające humor wieczory..


Czas na miłość, to wiadomo – wspaniały. Reżyser „to właśnie miłość” popełnił również ten film. I zdecydowanie też mu się udało. Jeżeli chcesz zobaczyć coś, co będzie nie tylko radosne i piękne, ale wniesie coś do Twojego życia – oglądaj koniecznie…


Lubię „na pokuszenie”. Bo kocham filmy kostiumowe. Kocham Nicole Kidman. I wątki o miłości. A kiedy są okraszone odrobiną podminowania to robi się idealnie. Bardzo dobra pozycja.


Kto nie zna „Wichrów Namiętności”? Tak myślałam. Nie ma takiego. 
Jest? O rany! Jak jest, to obejrzeć musi szybko. Klasyka kina. I ta obsada… ach…


„Światło między oceanami” to ekranizacja książki o tym samym tytule. Oglądałam tylko film, ale każdy z kim rozmawiam zachwyca się i jednym i drugim.. Zatem film polecam bardzo. Pięknie zrobiony. Zdjęcia, widoki… Dla miłośników książek, pozycja konieczna przed oglądaniem…


„Holiday” to film, który oglądam co rok. A mogłabym nawet co pół. Za każdym razem zachwycam się nim tak samo. No po prostu go kocham. Kwintesencja radości z oglądania. 
„holiday” i „love actually” to filmy bez których nie ma Bożego Narodzenia.


„Palmy w śniegu” zobaczyłam przez przypadek i nie spodziewałam się tak dobrego filmu.
Polecam. Piękny. Tak, muszę obejrzeć go jeszcze raz. Wspaniała historia. Genialnie zrobiony.


„Wiek Adaline” rozkochuje przede wszystkim główną bohaterką. Ach, jak przede wszystkim…? Ten film w ogóle nie pozwala o sobie długo zapomnieć. Piękne stroje, sceny.. 
To taka jakby kobieca wersja „Przypadków Benjamina Buttona” i jest równie doskonała. W niczym mu nie ustępuje…


„Pamiętnik”, rany, on jest tak piękny!! Można by oglądać bez końca. Myślę, że kino, kamery, telewizja i hollywood powstało po to by tworzyć takie filmy.. 


„Bezpieczna przystań” to dobry film na lekkie oglądanie. Miły, romantyczny…
Po prostu Nicholas Sparks w czystej postaci. Choć do „Pamiętnika”, czyli tego samego autora (oba są na podstawie książek), daleko mu. Jednak nadal jest miłym filmem.


„Siedem dusz” to film, którego nie zapomina się nigdy. 
I koniec jest jednym z najbardziej zaskakujących końców jakie widziałam.
Są filmy, które ogląda się całym sobą. I to jest właśnie ten. Doskonały.


„Ciekawe przypadki Benjamina Buttona” to film do którego mam sentyment. Nie miałam imienia dla mojego syna, gdy kiedyś, moja siostra, oglądając ten film o drugiej w nocy napisała mi „wiem! Beniamin!” I tak powstał nasz dzisiejszy Benio. 
To film – klasyk. Który po prostu trzeba obejrzeć. 
Pomysł, gra, charakteryzacja… Wszystko w nim jest zjawiskowe.


„Monster” to film, który nie bez powodu dostał Oskara. Myślę, że powinien mieć ich kilka.
Jak go opisać? Straszny, przerażający, dla nas ludzi żyjących w społeczeństwie, które nie wychodzi poza granice prawa i praworządności. W tym filmie można odnaleźć też niezwykłe pokłady piękna.
Piękna w tym brutalnym świecie. Film tak dobry, że grzechem byłoby go pominąć. 
Myślę, że gra aktorska Charlize Theron jest wybitna. Nie wiem jak można być aż tak utalentowanym…

A teraz filmy, do których można zaprosić mężów… 
Oczywiście do poprzednich również… Bo przecież każdy wie, że mężczyźni się tylko bronią, że filmów o miłości nie lubią… Oni skrycie je uwielbiają…


„Choć goni nas czas”  widziałam w kinie i on zdecydowanie kina był wart.
Pełen humoru i radości film o dwóch starszych, chorych na raka mężczyznach, którzy zamierzają spełnić wszystkie punkty z wypisanej listy „do spełnienia przed śmiercią”..
To taki film, po  którym wstajesz od telewizji i chce Ci się żyć! Ba! Chce Ci się latać.


„Wołyń”. Ja Smarzowskiego kocham. Widziałam ten film raz, i nigdy więcej nie chce go oglądać. Nie mogłam dojść do siebie kilka dni. A z kina nie umiałam wyjść bo tak wyłam. Ludzie podchodzili do męża pytać czy Mu pomóc…
Ale ten raz, jedyny raz trzeba obejrzeć. Żeby się po prostu otrząsnąć. 


„Drogówka” – również Smarzowski. A dla mnie to „nadreżyser”. To człowiek, który widzi więcej niż przeciętna istota jest w stanie dostrzec. On to widzi i przekłada w obraz. Z dźwiękiem. Cholernie dobrym dźwiękiem. 
Kocham go też jeszcze mocno za „dom zły”, „różę” i „wesele”. 


„Wilk z Wall Street” , jak jest Leoś to jest arcydzieło. Kino powinno Leonardowi DiCaprio codziennie dziękować za jego istnienie. To wielki talent. Z każdego filmu zrobi hit. 
Ogląda się jak w transie. Doskonały.


Ja osobiście nie jestem miłośniczką Tarantino. Kocham go za Django i jego najnowszą produkcję „Pewnego razu w Hollywood” (warto iść do kina). Ale Django oglądałam kilka razy. No i „Nienawistna ósemka”. Też rewelacja.
Tam się celebruje każdą sekundę. Każde spojrzenie, ruch ręki, obrót, każdy detal. Takie kino zrobione przez ludzi z wybitnym talentem. Reżyser, aktorzy, scenarzyści, kostiumograf…


„Gladiator” przecież widzieli go wszyscy! Legenda! Historia! Arcydzieło!


„Bogowie”. Uwielbiam charyzmę, którą miał Religa, a Kot idealnie to pokazuje.
Z humorem, wzruszeniem, ciarkami na ciele ogląda się historię o wyjątkowym człowieku. Ten film dodaje takiej energii, wiary, chęci…

„Jestem Bogiem” – dobry. Jak to czasami ludzie sobie przekazują informację o genialnym filmie.. Mówią „dobry, dobry” i tak charakterystycznie kiwają głowami, tak potakują z zadumą.
No to właśnie o nim. Doskonała obsada i doskonały pomysł/scenariusz.
No i wiecie…. Bradley… 🙂

W następnym odcinku Netflixowym będzie o serialach.

„niepowodzenia”

Moi Drodzy, jako, że ten tydzień poświęciłam na składanie filmów, od jakiegoś czasu stało się to moją dodatkową, stałą pracą. Prywatne, firmowe, okazjonalne… Ostatnio nawet otrzymałam propozycję teledysku, do notabene przepięknej piosenki… Dobrze. Kocham to robić.
Zmierzam do tego, że nie miałam czasu na posta. Ale jako, że lubię trzymać tę systematyczność tutaj (wakacje były wyjątkiem) to przychodzę do Was dziś nadal w klimacie sąsiedzkim.
Moja sąsiadka Marta, projektantka ogrodów, żona projektanta domów (w tym naszego) pisze sobie czasami bloga. Jakiś czas temu dodała posta przy którym pomyślałam – muszę o nim pamiętać i kiedyś się podzielić. To jest ten dzień. A dodatkowo jest początek roku, a treść mocno związana z nauką, lub jej brakiem i zwyczajnym godzeniem się na los. 😉

Urodziłam się mańkutem w 82r. w związku z czym od razu miałam pod górkę. W tamtych czasach trzymanie kredki czy też łyżki lewą ręką kończyło się uwagą i ciężkimi próbami chwytania do prawej. Moja babcia miała z tym największy problem, mama mniejszy. Na szczęście na gospodarstwie wszyscy mieli kupę innej roboty niż przestawianie mnie „na prawą” i do przedszkola trafiłam jako 100% szmaja. W przedszkolu starsza Pani przedszkolanka od razu wzięła się do roboty. Stała nad każdą moją pracą plastyczną i zerkała czy dłubię prawą. Lewa jednak była silniejsza. Pani to wiedziała i wysłała mnie na badania do psychologa. Pamiętam jak dziś w poradni duże meblościanki typu albena, rudy kok psycholożki i tuman dymu papierosowego. Mama mogła być ze mną, choć w cale nie czułam ulgi, ponieważ moja intuicja dziecka podpowiadała mi, że jestem w tym pomieszczeniu z tą straszną Panią, bo zła jest moja leworęczność. Psycholog dała mi kartkę w kratkę a4 i zaproponowała żebym cos narysowała. Dała mi długopis…. a ja wzięłam go do prawej (bo bałam się do lewej) i w 4 kratkach zmieściłam mikrodomek z mikrokominem, mikrodrzewo z mikrojabłkami, pod którym stała mikrobuda z mikropsem. Nie pamiętam co jeszcze musiałam zrobić, ale w rezultacie Pani stwierdziła, że jestem oburęczna (choć nie jestem) prawo nożna i prawo oczna. To bardziej prawo niż lewo pozwoliło mi w miarę bezstresowo dotrwać do końca zerówki. W pierwszej klasie powtórka z rozrywki czyli nauka pisania prawą + uwagi za najbrzydszy zeszyt, szlaczek i pismo. W szkole pisałam prawą, w domu lewą. Dopiero od 4 klasy nauczyciele przestali mnie męczyć i już nigdy nic nie napisałam prawą. W domu wszyscy się przyzwyczaili choć też nie było łatwo. Najgorzej było kiedy chciałam coś pokroić nożem. Zawsze kazali mi zostawić bo się pokroję. Mama ewidentnie nie umiała na to patrzeć i wyręczała mnie w robotach kulinarnych. Raz, drugi, trzeci kazała odłożyć, zostawić, „stracić się z łocz”, aż przestałam cokolwiek chcieć robić w kuchni. W związku z czym, kiedy w 2008roku wkroczyłam w związek małżeński nie umiałam ugotować przysłowiowych kartofli. W 2012r. w marcu stanęłam w nowej własnej kuchni i poczułam zew natury. Każde nawet najprostsze danie było wyzwaniem. Na szczęście jest Internet z kwestiasmaku i mojewypieki z nieocenionym forum, gdzie pod każdym daniem wiele osób dzieli się swoimi dodatkowymi spostrzeżeniami, niepowodzeniami, sukcesami, możliwymi modyfikacjami. I tak krok po kroczku po 7 latach zaczęłam sobie w kuchni radzić choć do tej pory żadna potrawa nie wychodzi mi za pierwszym razem. Np. taka beza. Białko i cukier z drobnymi dodatkami. A jednak okazało się, że to nie takie proste jakby się wydawać mogło. Kiedy pierwszy raz ją piekłam to wyszła ale… miała być dodatkiem na torciku położona jako zwieńczenie i nie wiedziałam ze ok. 0,5cm rozejdzie się na boki i torcik wyszedł z kapeluszem :). Kolejnym razem opadła, znów następnym stała się gumowata, znów następnym mało chrupiąca, kolejnym lekko przypalona…niepowodzenie za niepowodzeniem! Ale powiedziałam nie! Beza mnie nie pokona! Zaczęłam drążyć temat i okazało się, że problem tkwił w misce… moja była z tworzywa sztucznego, a beza musi być ubijana w szklanej lub stalowej. Po zmianie miski beza wychodzi mi obłędnie. Grunt było się nie poddawać i rozpoznać temat.

W pracy zawodowej mamy wyjątkową predyspozycję do klientów z problematycznymi tematami. To za wąska działka, to odmienny zapis MPZP od marzeń inwestora, to brak warunków przyłączenia do mediów, to obszar ochronny, to nieprzychylny sąsiad. W takich sytuacjach nigdy się nie poddajemy. Determinacja, i zdolność podejmowania ponownej próby po uprzednim niepowodzeniu to cechy, które w takich przypadkach są bardzo cenne. Piszemy pisma, rozwiązujemy problemy, projektujemy tak, by budynek spełniał wymagania techniczne i założenia inwestorskie. Takie problematyczne tematy trwają dłużej, często wymagają wielu zmian, dostosowywania do pojawiających się obostrzeń, rozwiązywania problemów. W rezultacie powstają cudowne budynki i ciekawe zagospodarowania terenu. Jednym z takich tematów jest budynek mieszkalny jednorodzinny dwulokalowy, dobudowywany do istniejącej zabudowy szeregowej. Kształt działki, ukształtowanie terenu, rodzaj istniejącej zabudowy, zapisy prawa lokalnego sprawiły, że zaprojektowaliśmy prosty budynek z cudownym ogrodem schowanym za murami i pięknym tarasem. HIKO niepowodzenia zawsze kończą się dobrze w myśl zasady: Co Cię nie zabije to Cię wzmocni.

Ja dodam od siebie, że Marta jak upiecze, to od stołu się nie odchodzi dopóki nie zostanie pusta patera.
A więcej bloga poczytać można TUTAJ.

Polana – agroturystyka & winnica


Z Polaną jest jak z miejscami, w które wraca się jak do domu.
Nawet gdybyśmy byli tam zaledwie raz, wracając zawsze czujemy się bezpiecznie, przytulnie, swojsko. Z poczuciem pewności, że będzie dobrze.
Każdy z nas ma takie miejsca. Taka psychiczna beztroska.
Dom przyjaciółki z liceum, mieszkanie koleżanki z pracy, altana na działce u znajomych, wakacyjny hotel sprzed lat, podwórko brata… Tam zamykasz oczy i potrafisz mieć spokojną głowę.
Kiedy wczesnym porankiem wjeżdżaliśmy w bramę Polany, krzyknęłam pełna entuzjazmu „Adaś, ja tutaj kiedyś byłam!”
Dwa lata temu, na panieńskim mojej przyjaciółki, wycieczka rowerowa poprowadziła nas do pewnej winnicy i degustacji win.
Pamiętałam obrotową huśtawkę na szerokim ramieniu, z której można było oglądać całe Roztocze. No, na pewno pół 🙂
Od huśtawki w dół, ciągnęły się alejki winorośli. Przepiękne, na drewnianych belkach mocowane. Równe i wypielęgnowane, jak we Włoskich filmach o miłości.
Można było sobie od razu wyobrazić końcówkę lata i wielkie drewniane bale pełne dojrzałych, soczystych owoców, które ugniatają stopy kobiet w zwiewnych, lekkich sukienkach.
Właściciel winnicy szybko wyprowadził mnie z błędnych ścieżek mojej wyobraźni, gdyż czasy się zmieniły i wina robią się w „maszynerii”. Maszynerii, którą miałam okazję zobaczyć, poznać, dotknąć.
Nie jestem miłośniczką wina. Stop! Nie byłam miłośniczką wina!
Historia i podróż w jaką zostałam zabrana przez właścicieli Agroturystyki Polana odmieniła ten stan.
I nie tyle stan upodobań, jak również pokorę do mojej pewności i przekonań.
Kiedy widziałam ludzi kręcących napojem w wysokim kieliszku, przykładających nos do brzegu, myślałam „co oni w tym widzą?” albo „co za dziwna pasja?”…
Dziś, zazdroszczę wszystkim tym, którzy dali się pochłonąć i porwać temu odkrywaniu smaków i połączenia owoców.
Pamiętam jak chodząc do szkoły, potrafiłam pokochać przedmiot dzięki nauczycielowi. Dzięki temu jak opowiadał,  jaki był i jak potrafił wprowadzić nas w świat, w którym każdy z nas zapominał, że siedzi w szkolnej ławie..
W Winnicy Polana śmiem twierdzić jest najlepszy nauczyciel w świecie wina. Dokonał niemożliwego.
Ja, miłośniczka słodkiego i niskoprocentowego jak kompot nektaru Bogów, rozsmakowywuję się w wytrawnych trunkach. Łapię kieliszek u podstawy i kręcę napojem uwalniając jego zapach.
Wjeżdżając w bramy Polany, pierwsze co skrada moje serce to ład, porządek, harmonia i spójność.
Wszystko co Cię otacza jest wizualnie „smaczne”.
Alpaki, jak psy, które można przytulać i całować po nosie. Czyściutkie, zadbane, miękkie.
Ich przeuroczy domek, wybieg, sosny i rokitnik przypominają mi zagrodę wielbłądów na Cyprze.
Agroturystyka Polana to trzy domy do wynajęcia. Dwa drewniane przy winnicy i trzeci, nowoczesny odrobinę oddalony od gospodarstwa.
Gospodyni serwuje nam śniadania – skarby ze swojego ogródka. A w nich pełno krzaków, które uginają się od pomidrów, papryk, cukinii, dyń…
Regionalne przysmaki sycą nasze podniebienia zaraz po przyjeździe.
Wszystko powoduje, że chce się tam zostać na dłużej. Nie tak łatwo jednak o termin noclegowy, co wcale mnie nie zaskakuje.
To pełne swobody i uroku miejsce, z roku na rok jest coraz bardziej oblegane przez turystów. Jak wiemy, dobre wieści rozchodzą się z ust do ust bardzo szybko.
Sama, gdyby ktoś dziś, zapytał mnie jaką agroturystykę polecam, z czystym sumieniem, bez zastanowienia pokazałam bym drogę do Polany. A dzięki temu, gospodarze z roku na rok mogą inwestować w nowe atrakcję, gdyż więcej gości, to większe przychody.
Kiedy chodzimy po winnicy, z tarasu macha nam małżeństwo, które przyjeżdża tu na połowę wakacji.
Rodziny z dziećmi. Dla gości przygotowany basen z widokiem na świat i nieba pół.
Można iść z alpakami na spacer. Rowerami zwiedzać leniwie Roztocze. Jeden dzień koniecznie zarezerwować na spływ kajakowy. Cały wieczór przeleżeć w hamaku z książką. I nie ma obawy, że ktoś ten hamak nam podsiądzie. Pograć w siatkówkę, badmintona. Zrobić ognisko. Można odnaleźć świat za jakim tęskni każdy dorosły, który takie wakacje pamięta u dziadków.
W domkach jest możliwość samodzielnego gotowania, ale również gospodyni proponuje śniadania i obiadokolacje, które są tak apetyczne, że chciałoby się spróbować wszystkiego, a potem nie kończyć.
Mam wrażenie, że wszystko to wychodzi z wielkiej lekkości człowieka, bo choć praca nie raz przy winnicy czy gospodarstwie ciężka, tak we właścicielach drzemie znacznie większa chęć do doceniania niż narzekania.
A jak człowiek docenia, to natura mu chce podarować.
A przecież bywały lata gdzie nie zebrali nic, bo przymrozki przyszły, gdy być już ich nie powinno.
Machają na to ręką. Gdyby rozpamiętywali zbyt długo, nie szliby do przodu.
A ich droga piękna. Nie tylko ta, która prowadzi do gospodarstwa a i ta życiowa.
Dwadzieścia lat minęło od kiedy kupili puste pole. Nic. Nie było na polu nic.
Powstał pierwszy budynek i powoli sadzili winogrona.
Powoli, na ile pozwalały możliwości i czas..
Gospodarstwo coraz bardziej przechodzi w ręce młodych, czyli córki gospodarzy.
To z ich inicjatywy powstał basen i zadomowiły się alpaki.
Role w agroturystyce podzielone równo. I mam wrażenie, że każdy robi to co kocha, bo chodząc alejkami między fioletowymi i zielonymi owocami czuje się, że rosną ku niebu dzięki włożonemu w to podłoże sercom właścicieli.
Gospodarz opowiada mi jak obiecuje sobie co roku już nic nie dosadzać, a potem jak gdyby te słowa z pamięci ulatywały, bo pól z winogronami przybywa.
Na szczęście dla ludzkości, bo dzięki temu miejmy nadzieję pojawią się w większej ilości miejsc, gdzie takie wino zakupić będzie można.
Produkty Winnicy Polana wygrywają liczne konkursy, cieszą podniebienia na spotkaniach pasjonatów, czy targach branżowych…. a wszystko to zaczyna się o 4-ej nad ranem, gdy właściciel przychodzi obrywać liście dookoła kiści i wystawiać je do słońca.
Każdy sukces człowieka, zadowolony klient, zafascynowana winem blogerka odwiedzająca winnice, bierze się z drogi jaką Państwo Popko zaczęli dwadzieścia lat temu. I pomimo przeciwności jakie niesie życie, nigdy z tej drogi nie zrezygnowali. Wręcz przeciwnie. Na tyle mocno pokochali, że to uczucie do tego miejsca przekazali córce.
W Polanie można zażyć odrobiny adrenaliny na przejażdżce autami 4×4. Wziąć udział w warsztatach kulinarnych, sportowych, poznać sieć lessowych wąwozów, udać się do Lwowa z przewodnikiem.
Zimą w saniach po skrzypiącym od mrozu śniegu pędzić w ciemną noc. Z plecaka wyciągnąć grzane wino.
A przy płonącym w kominku ogniu, zamówić sobie masaż.
Polana jest również zagrodą edukacyjną dla dzieci i młodzieży.
I jeżeli ktoś mówi, że z kawałkiem ziemi można zrobić coś kreatywnego, spójnego, zgranego, z pomysłem i duszą to prawdopodobnie był w Lipowcu.
Chciałabym wrócić tam kiedyś na dłużej. Z grupą przyjaciółek. Na kilka dni. Kajaki, ognisko, terenowe samochody, a wieczorem basen i rozmowy do północy w hamakach. A przy tym nie zapominać o nieustającej degustacji win ;).
To takie miejsce, które dosłownie chciałoby się zjeść. W całości.
Jest tylko jedno niebezpieczeństwo związane z ową agroturystyką…
Można się w niej zakochać i trudno będzie wrócić do rzeczywistości…
Tak, to takie miejsce o jakim myśli pisarz, w które chciałby wyjechać tworząc powieść.
Chodzić wieczorami między alejami owoców, szeleszczących liści.
Tak, to takie miejsce, w które chce się zabrać rodzinę i czuć ich przy sobie, odkrywając urok Polski.
To również miejsce, w którym ze znajomymi chce się siedzieć do świtu przy ognisku…
To miejsce, które z głowy człowieka nie wychodzi już nigdy, choćby zwiedził cały świat…