to jest serio fajne. że ten Tata taki jest. że jest ciekawy, inny..
i moja siostra ostatnio opowiada mi, jak to pojechali w niedzielę kupić wóz strażacki…
oczywiście tamtej niedzieli dostawałam na bieżąco zdjęcia z telefonu.
pomyślałam, że ja muszę napisać o tym posta. muszę..
ale chwilę potem doszłam do wniosku, że nikt tego nie odda tak jak moja siostra.
to jest Ich historia. wybłagałam więc u Niej tę opowieść dla Was..
a opowieść napisana wprost genialnie, łącznie z tym, że na końcu nastąpiło moje wzruszenie…
ta rodzina spadła mi z samego nieba… pomijając fakt, że ja chyba z centrum piekła.
„Wyruszyliśmy wczesnym rankiem. Termos z kawą – obowiązkowo. Kanapeczki – konieczność. Przecież nigdy nic nie smakuje tak, jak w drodze. A jak się człowiekowi jeść wtedy chce?! Ledwo, co poza gminę głowę wystawi, już kiszki marsza grają.
Autostrada tam żadna nie prowadzi. A drogi wyboiste, dziurawe, kręte, wąskie. Toczymy się tak przez te miasteczka i wsie, a co jedna to bardziej urokliwa. Zimno jeszcze. Płeć piękna w jesionkach do kościołów tłumnie spieszy z ozdobą w ręku, gdyż to niedziela palmowa i święcić trzeba. Panowie zaś gromadnie uciechy pod spożywczymi od wczesnych godzin zaznają, bo ich bardziej niż palmowa cieszy, że handlowa.
A ja w męskim, doborowym towarzystwie, kawą się delektując w podwórka ludziom zaglądam i pogodę nie najlepszą komentuję. I tak przemierzamy kolejne kilometry nieświadomi zupełnie kresu tej podróży.
I nagle ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu okazuje się, że aby dojechać do celu musimy przepłynąć Wisłę. Promem!!! Ja nie sadziłam, że w XXI w. istnieją jeszcze takie środki transportu!!!
Samochód załadowany , tato z moim mężem spokojnie stoją, a ja ciekam jak poparzona, bo w szczęście swe uwierzyć nie mogę. Mówię do pana promiarza, że fajną ma tę robotę, bo wszystko wie – kto z kim na randki chodzi, do której teściowej na obiady niedzielne jeżdżą, o której dziewczyny z zabawy wracają – zorientowany jakby w wywiadzie pracował. Pan mało gadatliwy, uśmiecha się tylko pod nosem nieśmiało ( ale ci z wywiadu tak mają, że informacje zbierają, a mówią niechętnie), więc urazy nijakiej nie żywię i beztrosko Wisłę przemierzam.
Dzwonimy:
-Halo, tu mój teść samochód obejrzeć do Was jedzie – mówi mój mąż
– Dobra, już na Was czekomy! Ekipe zbierom i pod straż zajedźta – odzywa się sympatyczny głos w telefonie.
Wjeżdżamy. Malutkie chatki, stare stodoły, zabudowy często drewniane jeszcze, piękne, czyściutkie, zadbane. Polską pachnie. Ciszą. Ludowością. Ławki przed domami puste. Wieś wałem ochronnym od reszty świata odgrodzona.
Nagle mym oczom ukazuje się Trzech Muszkieterów pod remizą strażacką OSP. Stoją. Machają. Uśmiechy szerokie na pyskach, więc i nam się gęby śmieją.
Wyskakuje z samochodu i już się zabieram do ściskania Strażaków!
-Heniek, na boga – rzecze jeden – patrz no ty, dziołcha ma gołe nogi! Dej no tam, w remizie te wełniane skarpety leżą, od razu ją ubierzemy, bo nom tu zmarznie!
I gotowi lecieć mi skarpet szukać.
– O tu panowie mamy wóz do sprzedania!
I bramy drewniane otwierają, a oczom naszym ukazuje się Mercedes, rocznik 77
– My tera nowy dostali, nam ten już niepotrzebny!
– A dużo panowie nim jeździli ? – pyta tato
– Gdzie ta dużo?! Panie! Najwięcy to my do Łagiewnik się modlić.
Podczas kiedy chłopy do oględzin przystąpili i przejażdżek po wsi zażywać poczęli, ja gadki uskuteczniam…
-A grzeje on? – pytam
– A to pani zależy …
– Zależy od czego? – dochodzę
– Zależy ile pani wcześnie wypije, czasami to tak grzeje, że się wysiedzieć nie da – otrzymuję w odpowiedzi
-A ile on wyciąga? – kontynuuję w obawie, że wracać będziemy do poniedziałku
– A do Łagiewnik to my se stówką lecimy lekutko!
W tym czasie podjeżdża elegancka Pani , wysiada z BMW. Młoda, zadbana, ładna. Dowiaduję się, że to pani Bożenka – pełniąca bardzo ważną funkcję skarbnika w straży i kole gospodyń wiejskich, bo jak się okazuje w rozmowie obydwie te instytucje prężnie działają w ich miejscowości, która posiada 104 mieszkańców.
Podczas miłej rozmowy z panią Bożenką co rusz podchodzi do nas ktoś ze wsi, bo pora to przedobiednia i wszyscy z palmą do domów wracają. Odświętni i dostojni. Każdy przystaje, gdyż wielkie się dzieje na wsi wydarzenie – kupce po strażacki przyjechali.
A to Pani Danusia z Halinką przystanęły i zaraz opowiadać poczęły o potrawach regionalnych. I przepisy, które to „są słodka tajemnicą, ale rąbek mi zdradzą, jak się przyrządza te specjały”.
A to, że Danusia głodna, bo nic od rana nie jadła, a już dużo schudła. Od tej roboty w gospodarce to też, ale najbardziej to dlatego, że kurteczkę od siostry pod choinkę dostała i zapiąć się w niej nie mogła. I takie se postanowienie zrobiła, że do wiosny wejść w nią musi.
– I proszę, niech pani ino patrzy! Leży jak ulał!
I pod boki się łapie i po brzuchu gładzi.
Faktycznie, stwierdzam, że bardzo twarzowa.
Ale żebym nie myślała, że pani Danusia nieszczera, to od razu mi mówi, że i ona siostrze za ten prezent coś tam na podwóreczku złapała, oskubała i za prezencik się odwdzięczyła.
-Halinka – słyszymy głos jednego z Trzech Muszkieterów – Tyś jeszcze naszego nowego wozu nie widziała! Heniek, pokaż no Halince niech zoboczy!
I już Halinka do garażu bieży nowy nabytek straży oglądać.
W pewnym momencie na rozstaju dróg ukazuje się elegancki, starszy pan.
Ubranie ma bardzo szykowne – czarny garnitur, skrojony na miarę, szal biały dookoła szyi powiewa, kapelusik na głowie. Stąpa krokiem lekkim, jakby lat miał o połowę mniej.
Pytam moich już znajomych któż to taki. W odpowiedzi słyszę, że pan Władek. Wiele lat mieszkał w Ameryce i choć tera wrócił to pewnie znowu wyjedzie. Pan Władek, kiedy zobaczył pod remizą zamieszanie również postanowił zbadać sytuacje.
Więc ja niewiele myśląc, rzucam Mu się w objęcia i mówię:
– Jakże miło pana poznać! Słyszałam, Że pan z Ameryki?
– Kto? Jooooo??? Eeeeeee…..
I się dowiedziałam. Ale kapelusz zdjął, dłoń mi szarmancko pocałował, ukłonił się nisko i poszedł na niedzielny rosół.
Tato rzecze:
-Panowie, samochód stary, trochę rdzy, wiele remontów jeszcze mnie czeka, dołożyć do niego musze. Wystawiliście taką cenę, ale ja proponuję mniej. Co wy na to? Oczywiście jeszcze na flaszeczkę dla straży dołożę.
– My się musimy naradzić! Chodźta chłopy za samochód, chodź z nami Bożenka, boś skarbnik i wiedzieć musisz .I zniknęli za drzwiami. Prosto. Zwyczajnie. Bez ogródek. Uczciwie. Normalnie. Swojsko.
Za 4 minuty wyszli
– No my uradzili, że się zgadzamy, wóz sprzedajemy! – powiedział Herszt Bandy
I tak poszliśmy spisywać umowę do domu kultury.
– A co tu macie u góry? – pytam ciekawa
– A tu to se tirówki przyjmujemy… chce pani zobaczyć?
– A ma pan pieniądze? To już idę oglądać! – wyparowałam bez ogródek
Ale chyba nie miał gotówki, bo temat się skończył…
Pani skarbnik kasę przeliczyła komisyjnie i schowała. Pieniędzy na flaszkę wziąć nie chciała, gdyż nie wiedziała jak ma tą wpłatę zaksięgować i oddała głównemu Muszkieterowi.
Kiedyśmy się żegnali dowiedzieliśmy się, że jeszcze tego samego dnia ma się odbyć BARDZO WAŻNE zebranie strażackie o 19.00. Obecność obowiązkowa!!!
Kiedy mój mąż usiadł za kierownicę, a ja obok w nowym nabytku taty jeden z Trzech Muszkieterów powiedział:
– A niech pani tylko głośno krzyczy przez głośnik, żeby cała wieś słyszała, że samochód już sprzedany.
I sygnały też puścić! A co? Niech wiedzą!!! Śmiało!!!
A że mnie dwa razy powtarzać nie trzeba to darłam dzióba jeszcze daleko poza wsią.
Samochód strażacki płynie promem za darmo.
Pan promiarz grzecznie spytał, czy aby nowy nabytek, bo przecież widział, że my ani nie do pożaru, ani nie do Łagiewnik…
– Ale se lekutko lecimy! – rzekł mój mąż w drodze powrotnej, kiedy bujaliśmy się Mercedesem rocznik 77, ledwo co 70km/h. O rzeczonej stówce mowy nie było.
Niewiele mówiliśmy, gdyż hałas panujący w nowym wozie nie pozwalał na konwersacje.
Niewiele mówiliśmy, jednak każdy z nas miał taki szczery uśmiech na twarzy…
I ja, i on uśmiechaliśmy się do swoich myśli i wspomnień owego dnia.
Wiele w życiu widziałam, doznałam, przeżyłam.
Miałam okazję jeździć bardzo luksusowymi samochodami . Ale nigdy nie czułam tylu spojrzeń przechodniów – dzieci, młodych chłopców, dorosłych mężczyzn i kobiet mijanych po drodze kierowców, co podczas bycia pasażerką mało luksusowego za to przyciągającego ludzkie spojrzenia wozu strażackiego.
Miałam okazję bywać w różnym towarzystwie, wśród tzw. „śmietanki towarzyskiej”. Ale nigdzie nie spotkałam się z taką staropolską życzliwością, przychylnością, prostą, nieskomplikowaną myślą człowieczą, prostolinijną szczerością. Ci ludzie byli dobrzy. Po prostu.
I to smutne uczucie we mnie, że są chwile, które się już nigdy nie powtórzą… Są miejsca, do których już nigdy nie powrócimy… Są ludzie, których już nigdy na swej drodze nie spotkamy…
Wszystkim mieszkańcom Strojcewa pięknie dziękuję za niedzielę, o której będę opowiadać jeszcze moim wnukom.”
P.S. Imiona bohaterów zostały zmienione.