w zamianę zabawa.

będzie krótko.
krótko i konkretnie.
proponuję taką jednodniową zabawę.
dla samego siebie. bez nagród.. choć nie, nagroda będzie wielka. największa z możliwych – satysfakcja.
Ktoś mi bliski często powtarzał gdy byłam mała „spotykaj się z ludźmi mądrzejszymi od siebie, tylko wtedy dużo się nauczysz”.
Ktoś inny, bardzo mi bliski, pokorny, refleksyjny i właśnie bardzo mądry  nauczył mnie tej zabawy.
Kiedy ciśnie Ci się na język tak coś Komuś dopowiedzieć, coś tak uszczypnąć, odpyskować, skrytykować lub obrazić…
zamień szybko tę myśl w coś miłego.. w jakiś komplement. 
taki przykład.. kupiłam sobie różowe sandałki. bardzo je lubię. mojemu mężowi początkowo się nie podobały.
kilka razy o tym powiedział.. kiedy zobaczył pierwszy raz, potem kiedyś w garderobie i ostatni raz gdy wciskał je do torby podróżnej przed wylotem na wakacje.
zabawa polega na tym, że kiedy kolejny raz coś chciał powiedzieć, poszukał w myślach pozytywną myśl dotyczącą tego tematu i rzekł do mnie… „kiedy Ty je zakładasz to wyglądają inaczej. od razu zaczynają mi się podobać. nadajesz im uroku.”
i tu nie chodzi o wielkie deklaracje zmiany siebie i życia.
ja proponuję taki jeden dzień. niech będzie to jutrzejszy poniedziałek. Ktoś Kto przeczyta we wtorek niech uczyni taką środę.
jeden dzień. jedyny. w pracy, w domu, w szkole.. każdą złą, zrzędliwą myśl zamienić na dobrą.
a potem przed snem zobaczyć z perspektywy.. jak ten dzień wyglądał. o ile był lepszy. o ile bardziej udany.. o ile mniej negatywnej energii w człowieku..
Kiedy mąż wraca z pracy i chcesz od drzwi oznajmić Mu, że miał być pół godziny temu i wszystko wystygło w garach, zamień na „nie lubię jak wracasz później, bo muszę dłużej za Tobą tęsknić”.
Nie, nie… ja nie jestem taka boska żeby mi się tak udawało na każdym kroku. Ale jeden dzień.. jeszcze nikomu nie zaszkodził..
myślę, że przed snem jest się z siebie niewyobrażalnie dumnym..
Kto podejmie wyzwanie?

Ktoś powie, ale mi to mądrość.. Nie trzeba być wielce mądrym by coś takiego wiedzieć..
Serio..? To pokaż mi jak sobie  z tym poradzisz.

image-7image


jest wiele rzeczy w życiu w jakie nie potrafię uwierzyć… że spotkały właśnie mnie.
jedną z nich jest ten kolor lasu. po lewej zielony, po prawej zielony, a zupełnie na przeciwko mojego kuchennego okna ta paleta barw..
każdego dnia gdy popatrzę w okno to jakby podskakuję z podziwu, „o Boże! to u mnie? tak na co dzień?!”
niby na co dzień a napatrzeć się nie mogę..

obraz.

kiedy patrzysz na słońce i zamykasz oczy, to pod powiekami tańczą setki migających kółek.
nie wiem czy mam tak tylko ja, bo dotąd z nikim o tym nie rozmawiałam.. czy mają tak wszyscy..
może nieliczni, albo Ci, którzy  wtedy obserwowali pod tymi zamkniętymi powiekami.
ja te kółka widzę tylko wtedy, gdy dookoła słyszę ciszę, nawet kiedy jest gwar.
taka cisza wokół mnie.. kiedy nigdzie mi się nie spieszy, kiedy nie jestem za nic odpowiedzialna, nic mnie nie boli, nie drażni..
tylko leżę i patrzę w słońce z tymi zamkniętymi oczami.
nie myślę o niczym. zupełnie o niczym. choć jeszcze niedawno wykłócałam się z ludźmi, że nie da się tak.. nie myśleć o niczym..
mam wrażenie, że mojego ciała nie unosi żaden leżak a lewituję.. może pół metra nad plażą.
idealny wiatr schładza moją rozgrzaną słońcem skórę.
co jakiś czas delikatnie otwieram oczy.. jednak robię to tylko do połowy i powieki znów leniwie opadają.
przez te krótkie sekundy widzę jak Ktoś gra w piłkę odbijając drewnianymi paletkami. stoją po kolana w wodzie..
tak, gdyby mocniej się przysłuchać to słyszę ten miarowy odgłos.. wtapia się zupełnie w wiatr, szum fal..
widzę na leżaku obok młodego chłopaka. ma okrągłe okulary. dłuższe włosy, które ręką zaczesuje do tyłu.
wygląda jak Dylan z Beverly Hills 90210. ma może 20 lat…
obok Niego leży dziewczyna. szczuplutka, delikatna blondynka, która co chwila nachyla się by Go pocałować..
potem stają koło siebie i na trzy-cztery wbiegają do morza. obrazek idealnie pasujący do błogiego stanu w jakim się znajduję..
pod dłonią wyczuwam książkę.
co kilkadziesiąt stron z tym całkowitym spokojem poddaje się senności..
w kubku obok stoi wbity w piasek kubek z  frappe. na górze bita śmietana i sos karmelowy.
słomką wypijam trochę z dna a potem jeżdżę po bitej śmietanie i karmelu siorbiąc przy tym głośno.
dzisiaj jest chyba przypływ, bo fale dotykają prawie mojego leżaka.
szum fal wprowadza mnie w swego rodzaju stan lekkości, spokoju i bezwładności.
Jego zaś rozsadza energia. chodzi brzegiem morza, dzwoni, czyta gazetę, słucha muzyki, ogląda zdjęcia, gada do mnie..
by w końcu położyć się i zobaczyć setki migających kółek pod swoimi powiekami.

obraz nadzwyczaj piękny i wymarzony..
otóż nie.. on jest zwyczajnie miły..
o nadzwyczajnie pięknym coś Wam napiszę..

„Córeczko, Tosie uśpiłam u Was w sypialni żebyście się rano z Nią obudzili.  Benia zostawię u siebie byście się jeszcze wyspali”
taki sms po wyjściu z samolotu.. wiadomość od Mamy.
otwieram oczy. przypatruje się Jej buźce. dwóm warkoczykom. kładę się bliżej i przytulam ucho do pleców by czuć Jej oddech.
na chwilę zamykają się powieki.. tylko na chwilę, bo słyszę jak na dole Ben już buszuje i wygłupia się z Babcią.
przez tą krótką chwilę widzę ten pachnący, wysprzątany dom w którego progi weszliśmy o północy.
kwiaty na stole. ciasto świeżo upieczone. laurka od Tosi i napisane z pomocą Babci „witamy w domu”..
fotelik w aucie Dziadka by wnuczkę swą do przedszkola wozić.. a po drodze rogalik w piekarni ulubiony kupić.
widzę dziadkowe popołudnia spędzone w piwnicy jak śrubkę do śrubki sprzątał.
sąsiadkę jak pruje swoim autkiem by pomóc pralkę nastawić, bo Babcia choć sms-y po ciemku słać potrafi, to z tymi pralkami zawsze na opak..
widzę Teściową swoją jak na mostku z reklamówką owoców czeka i w drodze z przedszkola Ją porywają.
ten dom nasz.. i każdy Jego kąt. wanienkę pełną ciepłej wody a w Niej pluskającego się syna.
Tosię z misiem i Dziadka gdy do snu opowiada historię z dzieciństwa.. bo okazało się, że najlepiej usypia Dziadek…
ale ja to już wiem.. miałam szczęście wysłuchać do snu wszystkich tych historii.. 
(a potem Tato „puchował” mi pościel.. pamiętacie jak były pierzyny z pierzem.. a to pierze uciekało w nogi a tu pod pachami sam materiał zostawał? no właśnie.. to Tato jeszcze przed snem mi to pierze wyrównywał… czyli „puchował”.. mogłam być troszkę od Tosi starsza. niewiele.)
widzę, choć wcale mnie tutaj nie było, te Ich spacery, zabawy, przeczytane książki..
zakupy w lodówce i obiad na najbliższe dwa dni na kuchence.
Moją Mamę z nieznikającym uśmiechem i nadprzyrodzoną siłą, która nad tym wszystkim panuje.
wytrzepane chodniki i… i dzieci, które choć z powrotu rodziców się zapewne cieszą, to od Dziadków oderwać się nie chcą…

„Tosia w przedszkolu, Benio śpi. Sielanka.”.. 
taki sms gdy leżę na plaży. wiadomość od Mamy.
z takimi rodzicami każda plaża wprowadza w błogostan… choć „Sielanka” nie raz zapewne nią nie była…

ten obraz jest nadzwyczajnie piękny i wymarzony…

nie każdy na tym świecie taki los otrzymał. takich rodziców z dniem urodzenia.
czasu cofnąć się nie da. ale z przyszłością możemy zrobić wiele. 
to my po części tworzymy historię naszych dzieci.. 
ja zrobię wszystko by powielić moją.. Ktoś inny zacznie Ją od początku i to będzie dopiero coś..

image-6

howgh!

Trochę nas zakatarzyło, zakaszlało.. siedzimy więc w dresach i się słanikamy z kąta w kąt z kieszeniami pełnymi zasmarkanych chusteczek.. chciałam coś dodać więc wklejam dwa teksty, które mi ostatnio jakoś tak się zasiedziały w głowie..
pierwszy, wiersz Barańczaka.. uwielbiam za te drobnostki.. za te wyliczone cechy, które na co dzień są niezauważalne..
drugi zaś tekst.. porwał mnie jak wiele opisów dzisiejszego dzieciństwa, które już tak bardzo nie przypomina naszego..
zupełnie dwa różne, w niczym niepodobne.. ale na tyle dla mnie ważne, że chciałabym zanotować.. może i Was zatrzymają na chwilę..
takie indiańskie przesłania na weekend..

„Gdyby nie ludzie, gdyby nie istnieli
tak natrętnie, ze swoim łupieżem, paranoją,
wystrzępionymi spodniami, antysemityzmem,
kłopotami w pracy, trwałą ondulacją, skłonnością do uproszczeń i zadyszki,
gdyby wcale nie trzeba ich było poznawać,
przecierających zamglone okulary, wycierających zamaszyście buty
„straszne dziś błoto”, ocierających bezsilną łzę,
gdyby nie otwierali przed każdym tak od razu
swoich otłuszczonych serc i wyszmelcowanych teczek
z przetartymi na zgięciach papierami
„chwileczkę, gdzie ja podziałem to zaświadczenie”,
gdyby w ogóle ich nie było, tych zanadto takich samych
i nadmiernie odmiennych światów z podwyższonym ciśnieniem,
z wygórowanymi żądaniami „panie musisz pan mi pomóc”,
zbyt głośno mówiących, zbyt naocznie żywych,
zbyt dotkliwie ludzkich,

o ile łatwiej by się mówiło „nic co ludzkie nie jest…”
                                                                                 Stanisław Barańczak

 

„Moim zdaniem, największą stratą dzieci w ostatnim trzydziestoleciu jest fakt, że nie istnieje dla nich żadna przestrzeń wolna od dorosłych. Nie ma już drzewa na podwórku, gdzie mogłyby przebywać same. Dawniej dzieci kształtowały swoje kompetencje społeczne w zabawie i komunikacji z innym dziećmi. Takiej możliwości już prawie nie mają, bo nawet kiedy są razem, to dookoła stoją dorośli, którzy się do wszystkiego wtrącają. Na dodatek, często są oni tak romantycznie lub idealistycznie usposobieni, że nie tolerują żadnych konfliktów. Niewesoło jest być dzisiaj dzieckiem z tymi dorosłymi, którzy nie odstępują ich na krok. A przy tym zaczyna się w różnych środowiskach pedagogicznych mówić, że dzieci mają wielką potrzebę granic. To po prostu trudne do uwierzenia, bo życie dzieci nigdy nie było bardziej ograniczone niż teraz. Dorośli są przez cały dzień przy nich i je kontrolują.”

                                                                                         Jesper Juul

12059695_909657382435949_1314240420_o

za pióropusz dziękuje – A Good Start