szatnia

siedzimy codziennie na tych małych ławeczkach w szatni przedszkolaków. ja zawsze rozbieram się do rosołu bo tak tam gorąco.
pomiędzy tymi małymi szafeczkami schodzimy się po te nasze dzieci.
zastanawiamy czy byli na dworze patrząc po ciuchach na półeczkach.
zerkamy na kartkę z jadłospisem.
schodzą się mamy i babcie. babcie jak to babcie zawsze takie radosne, uśmiechnięte. już zagadują. kochane takie.
są mamy co czekają sobie jakoś na boku, cicho.
jest też jedna co się prawie do mnie nie odzywa, jakby mnie nie lubiła od pierwszego dnia.
wszyscy tu z jednej wsi więc tematów wspólnych wiele..
jest też taka… moja ulubiona. bez makijażu, w kręconych włosach. w dresie i z pięknym ciążowym brzuszkiem.
Jej synek ma szafeczkę niedaleko od Tosi, więc gadamy o wszystkim. 
szeptem Jej coś mówię i zaśmiewamy się, bo Ona też tak myśli a to nieetyczne.
zawsze. zawsze ma ten śliczny ryjek uśmiechnięty. 
ten Jej uśmiech jest jakby wyczekiwany przeze mnie o tej 13ej.. zaraża nim.
pewnego dnia jadę do przedszkola i myślę, że dziś jej powiem by przyszli do nas na kawę. 
dzieci już się znają. Ona też nie z tych terenów. a jak dla mnie spędzić z Nią popołudnie to będzie duża przyjemność..no ma w sobie coś takiego… że człowiek jakby od lat Ją znał..
jadę tym autem i nie mogę się doczekać aż Jej to powiem. byśmy tę znajomość przeniosły na domowe pogaduszki.
zajeżdzam, a tam w szafce Jej synka nie ma już kurteczki. no nic. musieli wyjść wcześniej.
następnego dnia odbiera Go Tato. kolejnego Babcia. pewnie się gorzej poczuła albo przeziębiona, pomyślałam..
w środę przed dniem babci i dziadka dzwonią do mnie z przedszkola z zapytaniem czy upiekłabym ciasto bo Mama, która się deklarowała urodziła.
tak, pewnie. żaden problem. zastanawiam się co z Nimi bo to 7my miesiąc.
wychodzę przed 13tą bo po drodzę do sklepu po ser. sernik zrobię. szybko i każdy lubi.
mijam się przed wjazdem z Jej mężem. zatrzymuję Go ręką i pytam jak dziewczyny.
i mówi mi.. On mi wtedy mówi, że mała dobrze, ale Mama jest na onkologii, bo wykryli białaczkę i postępuje bardzo szybko.
i ja od tej chwili nie przestaję płakać. do samego wieczora nie powiedziałam do nikogo ani słowa.
bo jak to? przecież jak się rodzi dziecko to wraca się z nim do domu. tuli się, przewija i karmi.
wraca się do starszego stęsknionego. a Ona na onkologii?! 
nie mogę sobie miejsca znaleźć, siadam by napisać do Niej list. dodać otuchy. ale dochodzi do mnie, że mąż mówił o Jej stanie.
nie będzie mogła go przeczytać… potem próbuję się otrząsnąć. Ona taka przecież optymistka, radosna.. wygra tę walkę i szybko wróci. przecież nie może nie wrócić..
piekę to ciasto, a myślami jestem w innym świecie. myślę sobie , że to najważniejsze ciasto jakie w życiu robię.
robię je za tę moją koleżankę z szatni…
potem Tosia choruje kilka dni… 
dziś zawiozłam Ją na bal przebierańców. o moja kochana. wyglądała tak uroczo. Ci kowboje, strażacy, myszki miki…
szafka Jej synka pusta.
jedna z moich ulubionych Babć podchodzi i mówi „Ty wiesz, że Ona nie żyje, w środę był pogrzeb”.
jak? co było? do cholery jasnej!? co było?!?
jak to?! to się nie dzieje naprawdę! do dwójki małych dzieci nie wróci Mama? 
nie będzie cierpliwie Go ubierać o 13ej? nie poprosi o samego biszkopta beż dżemu od kucharek? bo On niejadek jak Tosia.
mała córeczka nie pozna nigdy swojej Mamy?
jak to? 
na tym cmentarzu przecież tak bardzo zimo.
a Ona w tych pięknych kręconych włosach do ramion…

dziś w południe gdy będę siedzieć w tej szatni.. i w każde inne popołudnie będę czekać i wyglądać na drzwi..
nie wierzę, że nie wejdzie w tym niebieskim dresie z najpiękniejszym Maminym uśmiechem…

słucham tych Mam, co mają problem, bo dziecko wstało w nocy dziesięć razy, co jak je marchewkę to tak macha rękami, że marchew jest wszędzie, a Ją doprowadza to do szału.. mam ochotę walnąć wtedy pięścią w stół i powiedzeić „ludzie, opanujcie się!!”

staram się jakoś pocieszać.. że ten Tata taki fajny, da im pewnie wiele miłości, ta Babcia taka ciepła, jeszcze młoda i stanie na wysokości zadania..
ale przecież za chwilę jest dzień mamy… i jak? nie usiądzie obok mnie by posłuchać jak te małe buźki śpiewają , że „mama najlepsza na świecie jest…”

ciężki temat.. ale tak mi chodzi po głowie i musiałam napisać..

nie mogę się pogodzić z tym, że mi tego ukochanego księdza Jana Twardowskiego nie posłuchali.
tak chciał być pochowany na Powązkach, a położyli Go w betonowym molochu..

wracaliśmy z pogrzebu Dziadka gdy Tato mówił, że chciałby tylko taki krzyżyk brzozowy.
Mama mówi, że Jej jest obojętne, bo Jej już wtedy nie będzie. i że Ona nie zastanawia się nad tym, bo życie teraz Jej płynie i szkoda sobie głowy zawracać takimi tam nieistotnymi rzeczami.
ja chciałabym być spalona. mam nadzieję, że wtedy w Polsce będzie już prawo by rozrzucić prochy gdzie się chce..
a chciałabym na ziemi, którą kupili mi rodzice. na mojej rodzinnej wsi. koło takiej starej gruszy co ma dużo ponad sto lat.
i żeby tam się zebrali mi bliscy. coś pogadali, troche powspominali.
z racji tego mojego wyboru, natknęłam się ostatnio na taki film o kremacji (podesłała mi znajoma).
jak owijają nas w folię, wkładają w taki zwykły karton, potem  taśmą klejącą i ten piec.
i nic mną nie wstrząsnęło.. nawet ten mikser co mielił niespalone kości. wszystko to jakoś było naturalne, zrozumiałe..
przeczołgał mnie do granic możliwości widok tego kartonu. zwykłego kartonowego pudła.
bo gdyby dane nam się było ocknąć w tym kartonie na minutę i kijem wisłę zawrócić…
co byś zmienił?
bo jak to?
dziś wydaje mi się sprawą życia i śmierci ta podłoga nieumyta od dwóch (!) tygodni. ten bałagan w garderobie.
papiery i dokumenty co czekają od roku by je posegregować. dziecko co jęczy o coś od pół godziny, a drugie w tym czasie zdążyło łazienkę do góry nogami przestawić. mąż co zapomniał, że ja mam dziś wychodne. koleżanka co ma focha, bo dawno u niej nie byłam.. popękany na kawałeczki ipad, worki śmieci w piwnicy co czekają na segregację…
do jasnej cholery!? kiedy ja się z tym obrobię. czemu ja wiecznie muszę być w biegu, niedoczasie, podczasie, nadczasie i wiecznie wkurzona?! wiecznie z jakąś pretensją do Kogoś albo najlepiej do całego świata…

i od tamtego dnia, przy każdej takiej myśli ja widzę ten karton.. i to jak ważne jest wszystko to o co teraz się tu wściekam. o co się handryczę z życiem, losem, ludźmi a najbardziej z samą sobą.
o co ja się drę, po co, do Kogo, na co?
jakie to ma znaczenie?!
bo jak mnie w to pudło zapakują przy dziewiędziesiątce to może i czasami coś jakieś znaczenie ma większe..
ale Kto to wie kiedy…? a jak za lat dziesięć? bo jak to mówi Jan Jakub Kolski…
„nie ma tak, że Ktoś nie zasługuje na jakiś los, każdy człowiek zasługuje na każdy los”..
jakby mi np przyszło zasłużyć na taki… to co do cholery ja robię w tej garderobie wiecznie układając te ciuchy, co ja robię z tą nadąsaną miną, z tymi pretensjami i życiem jakby miało trwać wiecznie..
po co te nerwy w korku, na co stres by ciasto zdążyć dla gości upiec..
i zamiast cieszyć się ze wszystkiego jak głupek to wciąż, że coś, że coś..
człowiek idealnie by chciał, lepiej, wyżej.. samego siebie przeskoczyć najlepiej..

codziennie widuję różnych ludzi. w tym pewne dwie kobiety.
jedna z nich, urodzona w dobrych czasach, w normalnej rodzinie. wycieczki szkolne, rower górski, szkoła średnia, narty zimą, weekendy ze znajomymi. jakaś praca. czasem lepsza, czasem gorsza. na kino zawsze jest. mąż. po latach dom. na kredyt, ale bez problemu spłacają. zdrowe dzieci. piekny nowy płot i dziadkowie do pomocy.
co rusz to płacze, z mężem się gniewa. z miną ja widuję nadąsaną.
zbyt duża kolejka do mięsnego doprowadza ją do szału…
druga z nich miała 12 rodzeństawa. Ojca alkoholika. zimą jako kilkuletnie dzieci, na boso, w piżamkach uciekali jak wracał w nocy do domu i czekały w polu aż zaśnie.  potem ten dom spalił. uciekli wszyscy. było ciężo zawsze. a gdy miała dzień w którym wypadał Jej termin porodu drugiego dziecka to wkładali do grobu pierwsze. trzyletnią córkę. jak zaoszczędziła pieniędzy to w sobotę jogurty dla rodziny kupowała.
zawsze widzę ja uśmiechniętą. najbardziej cieszą ją dzieci z wnukami na obiedzie w niedziele. a gdy kupili nowe meble do kuchni, to długo  płakała bo nie wierzyła, że takie szczęście ją spotkało.
kiedy kolejka w mięsnym jest wyjatkowo długa, Ona uśmiecha się najszerzej, bo ma w portfelu na rolady śląskie dla dzieci i wnucząt.

i przecież ta moja Mama ma świętą rację. jakie znaczenie ma to jak nas pochowają. ważne jest to co dziś daje nam los.
tylko niektórzy dostają taki charakter, taki dar cieszenia się z tego co niesie dzień..
a inni, jak na przykład ja, muszą czasami zobaczyć takie kartonowe pudło i dostać mocno obuchem w łeb, by uświadomić sobie co w życiu ważne, by nigdy nie żałować.. bo czas płynie nieubłagalnie szybko, i drugiej szansy na przeżycie go inaczej nikt nam nie podaruje..
żyj dziećmi, ciepłym dachem nad głową, dobrą książka przy łóżku, ..
błoto z butów, po deszczowym spacerze na podłodze w przedpokoju, nie ma najmniejszego znaczenia w ten dzień gdy zakleją taśmą szary karton.

bo Kto lepiej utuliłby rano moje zaspane dziecko, które do przedszkola wstaje…

i choć wściekałam się na męża wczoraj, to dałam Mu buziaka rano gdy wychodził do pracy.. 
czasu szkoda, bo Kto wie jaki los nas czeka..

małe opowieści.

_DSC0020

dawno, dawno temu, za siedmioma górami i za siedmioma rzekami…

zupełnie nie tak. całkiem niedawno i zadziwiająco blisko.

za siedmioma drogami krajowymi , za siedmioma supermarketami, w dzień halloween.
w maleńkiej wiosce, gdzie na skrzyżowaniu szkoła zielona stoi. gdzie do mleczarni rano z kankami się ustawiają.
wozem z koniem. Ktoś po masło czeka, a Ktoś inny po mąkę. wieś tak mała, że sklepik w mleczarni zrobili.
i można tam konserwę kupić i cukier. nie trzeba rowerem do wsi większej obok jechać. wnuczka do biedronki w mieście wysyłać.
jest i górka, gdzie na sankach cała wieś zjeżdża. a wiadomo, że dobra górka to podstawa do udanego dzieciństwa.
taki prawie koniec świata.. choć w centrum na mapie usadzone.
domy pustoszeją. do miast ludzi rwie. a Ci co zostali dni swoje dnią, jak i każdy z nas, od świtu do zmierzchu.
co rusz, choć już prawie dobrze, to lis kury wyłapie, to sztachety popróchnieją i trzeba załatać.
i w ten dzień halloween zebrali się uczniowie u swej nauczycielki. w jej drewnianym domku w lesie.
czarnych rajstop nazakładali, zęby na czarno pomalowali oby jak najstraszniej było i w drogę poszli.
-chodźmy najpierw do mojej Babci, bo Ona zaraz spać pójdzie – wykrzyknął jeden.
skręcili więc za piekarnią w lewo. płotek zielony. domek taki maleńki. z komina dym leci.
pukają. głos Babci słychać. 
-wchodźcie, wchodźcie.
cisną się do izby jeden po drugim. zmieścić się nie mogą. malutka kuchenka.
spod wielkiej wysokiej pierzyny, z pierza prawdziwego, siwiuteńka głowa wystaje.
siada na łóżku. w koszulince białej do kostek.
w piecu ogień się pali. skaczą iskry. drewno strzela. stół ceratą nakryty. ciepło tak w tej izdebce małej. czyściutko.
Babuleńka krucha taka. uśmiecha się i mówi „czekałam na Was moje dzieci”.
od domu do domu. nauczycielka i Jej uczniowie. po drodze opowieści, śmiechy.
a gdy już całą wieś obeszli to przypomnieli sobie o pewnym domu. oddalonym od wszelkich zabudowań.
dom koło młyna. i choć już byli trochę zmęczeni i zmarznięci to jeszcze tam ich nogi poniosły.
gdy przy bramie byli to psy ujadać zaczęły. stoją i wyglądają.
wyszła gospodyni , do środka prosi i mówi:
– One tak na Was czekały, a ja im powiedziałam, że nie przyjdziecie, że za daleko tu mieszkamy. musicie wejść koniecznie.
jak stanęli w progu ujrzeli dwie małe dziewczynki. w piżamkach takich samych. ta mniejsza trzymała w rączce misia. uszy mu się po podłodze wlekły. stały takie dwie małe krupeczki i oczy wielkie miały.. bo to strachy i do nich przyszły.

w jednym z domów, w wieczór wigiliny jak pewnie w wielu słychać gwar. zapach zupy grzybowej się unosi.
w rybach przebierają. przy stole dziatwy dużo. i było ich tak wielu,  że postanowili zrobić przed świętami losowanie.
Kto Kogo wylosuje ten mu prezent kupuje. i wszystko w największej tajemnicy być miało.
i już Każdy dopytywać chciał. że w sekrecie, że na boku, że może coś…
jednak największą zagadką był Dziadek. Kogo wylosował dziadek. 
bo cóż ten dziadek kupi. w supermarkecie nigdy nie był. telefon odebrać i wydzwonić tylko potrafi. Dziadek od wszyskiego co nowe z premedytacją ucieka. a jak wylosował tą co by chciała płyte z Justinem Bieberem? to co?
nic nie dają podpytywania. dziadek twardo tajemnice trzyma.
po kompocie z suszu czas już na te prezenty. dzieci spod choinki wyciągają. każdemu po kolei. 
zanim kolejny otworzy to czekamy co ten dostał.
na jednym z nich w papierze szarym napis widać „Justynka”.
i już po charakterze pisma każdy wie…
odwinęła z papieru. a tam pudełko. takie po żarówce. a w pudełku kartka. taka ze środka zeszytu wydarta. w kartce pieniążki.
Babcia już go łokciem trąca, że nie pomyślał, że mógł coś się postarać.. a On nic nie odpowiada.
kiedy wszyscy się już prawie rozeszli. Dziadek cichutko, jakby dla samego siebie opowieść zaczyna.
jak przyszedł pewnego dnia. w kieszeni miał kartkę i długopis schowany. powiedział, że ręce idzie myć.
i wtedy na tą kartkę spisał sobie nazwy perfum z półki.
a potem pojechał do miasta najbliższego i jak opowiada sam..
– poszedłem do takiego sklepu co się nazywa krosman czy coś i dałem Pani tę kartkę. a Ona powiedziała, że spisałem tylko główne nazwy. a muszę mieć jeszcze dokładny zapach i że to bardzo indywidualne i mi nie pomoże.
i kiedy kończył opowieść z kuchni wyszła Justynka. oczy miała takie zaszklone kiedy na Niego patrzyła..

małe wielkie rzeczy dzieją się każdego dnia. w każdej chwili. takie zwykłe. tylko trzeba się zatrzymać i obserowować.
nie brać życia pobieżnie i naprędce.
o tak, że biorę pod pachę i lecę…

_DSC0027 _DSC0011 _DSC0055 _DSC0052 _DSC0054 _DSC0059