kopytka

Przepis mówi, że z połowy kilograma ziemniaków wyjdzie kopytek na cztery osoby.
Kopytka robię pierwszy raz i w wielu kwestiach muszę polegać na intuicji, bo nikt z domowników mi w tym temacie nie doradzi.
Kuchennymi drzwiami wchodzi moja sąsiadka. Zastaje mnie przy tym blacie i przy tym jak roluje ciasto, aby zaraz szybkim ruchem noża dzielić je na tytułowe kopytka. Zanim wezmę zamaszysty ruch ręki i ostrze spadnie na ciasto, przesuwam go w powietrzu to w prawą, to w lewą stronę, nie mogąc się zdecydować na najwłaściwszy rozmiar kawałków. Dopiero później dowiaduje się, że to pożywienie w garnku z wrzątkiem, znacząco zwiększa swój rozmiar. Ale machając tym nożem w powietrzu, jeszcze tego nie wiedziałam. Kiedy Ktoś wchodzi od strony kuchni, trudno dostrzec go wcześniej.
Nagle pojawia się za wielkimi, dwuskrzydłowymi, przeszklonymi drzwiami mając cię jak na dłoni.
Ciebie i Twój świat. No bo prawdą jest, że akurat 99% mojego świata to kuchnia.
Czasami to świat, który chwilę temu został jakby odrestaurowany. Doczyszczony, wyprostowany, pozamiatany.
Innym razem to życie w chaosie, w którym ze zlewu wyrastają i piętrzą się po chmury naczynia, jak wieżowce w największych miastach Ameryki. Pod nogami jak gęsta trawa dziecięce autka. Z deski do krojenia spadają okruchy, które przy każdym podmuchu wiatru rezygnują z już dobrze poznanego blatu kuchennego i zagłębiają się w najrozmaitsze części domu. Kuchenne ścierki mogłyby śmiało zdać relację z obiadowych rewolucji jakie przewijały się w ostatnim czasie na osobistej mej indukcji.
Rozlana pomidorowa zdołała nawet  skleić ją na pół. 
I czasami bywa, że od strony kuchni wchodzi do mnie Ktoś, kto chcąc przywitać się z pierwszą rzeczą jaką widzi, witałby się z połową pomarańczowej ścierki, która z natury jest szara. Myślę, że gdyby gość zechciał ją wyprostować i rozkleić, mógłby znaleźć w niej kilka nitek makaronu.
Na ten chaos wchodzi moja sąsiadka. 
Mam uklejone ręce od ciasta, rozsypaną mąkę, zawalony zlew i wielkie nadzieje.
Nie tyle na to, że mi się owe kopytka udadzą, co na to, że może pojawi się w naszym życiu jakieś inne danie, które zechciałyby konsumować moje dzieci.
Sąsiadka siada po przeciwnej stronie kuchennej wyspy i dodaje mi otuchy oraz rad.
Do piekarnika wkładam resztę obiadu.
Kulając ciasto, krojąc i gotując, prowadzimy zwykłe sąsiedzkie rozmowy.
Jak te, które prowadzą ludzie widzący się na co dzień. Nie odkrywamy wtedy nieznanych lądów, nie rozrysowujemy map naszych pragnień i dążeń. Codzienne, zwykłe wydarzenia stają się warte uwagi i jakże często na prędce przygotowanego dla nich dowcipu czy wręcz dodatku teatralnego, w skład którego wchodzą gesty rodem z kreskówek czy wymyślone piosenki.
Co chwila moja sąsiadka przerywa opowieść, aby uspokoić mnie i upewnić, że nie rozpadną się zaraz po wrzuceniu do garnka. 
Te opowieści o zaciągniętej nitce w swetrze w połączeniu z podsypywaniem mąki stają się, mam wrażenie rozmowami jak fundamet. Tymi, na których można już potem budować wszystko. Nawet krzywe ściany czy źle umocowane krokwie taki fundament udźwignie.
Kiedy woda zaczyna wrzeć i zanim wrzucę na nią pierwsze kopytko, przypominam sobie o pewnej sytuacji jaka miała ostatnio miejsce. Przychodzi mi do głowy, bo wtedy też jadłyśmy razem.
Znalazłyśmy się wraz z moją sąsiadką w pewnym gronie, w którym Ktoś wybitnie chciał nam dopiec.
Choć „dopiec” to może zbyt duże słowo. No powiedzmy, że przemawiającemu nie było z uprzejmością po drodze… W mojej głowie w ciągu dwóch sekund zostało przygotowane kilka równie złośliwych odpowiedzi, zastanawiałam się jedynie, która z nich będzie najbardziej adekwatna.
Grzeczna, na miejscu, ale jednak odrobinę dająca do zrozumienia… Odciajna taka – rzekłaby moja Mama.
Żonglowanie nimi pomiędzy zwojami mózgowymi zajęło mi dosłownie chwilę. Chwilę, w której moja sąsiadka zdążyła odezwać się pierwsza. 
– Wspaniały wieczór! Na prawdę jestem zachwycona. 
Zaraz po tym dodała swój jeden z najładniejszych uśmiechów i zatrzepotała rzęsami.
Znam Ją na tyle dobrze, że wiedziałam, iż uśmiech który wybrała ze swojej palety uśmiechów był szczery, prawdziwy, serdeczny.
Uśmiechnęłam się do tego zdania, które powiedziała i spuściłam swój wzrok.
Bo ta odpowiedź, którą głośno wypowiedziała, była najlepszą odpowiedzią, jaką można było wtedy wybrać.
Choć myślę, że Ona jej nie wybierała spośród różnych jakie miała w głowie. Ona miała tylko tę.
Nic w ludziach nie imponuje, nie imponowało i imponować nie będzie mi tak, jak życiowa mądrość.
Bycie tym, który mruga okiem do reszty i z klasą pomaga głupocie rozpuścić się w towarzyskim powietrzu, jak papierosowy dym z długich lufek w międzywojennym foyer.
Kiedy metalowym podbierakiem mieszam w wypływających na wierzch kopytkach, mówię Jej głośno o tym. I o moim względem tej odpowiedzi szacunku. O podziwie. O zazdrości, jaką w sobie mam do spokoju, wyważenia, samoświadomości…
Wyciągam kopytka na miskę i polewam masełkiem. 
Moje dzieci nawet nie chcą podejść do kuchni. Zza rogu oznajmiają mi, że na pewno tego nie zjedzą, choćby nie wiem co. Nie chce mi się walczyć i mówię do męża, żeby przywiózł mi rosół od Babci.
Daję sąsiadce widelec i jedząc z jednego talerza rozmawiamy dalej.
Co jakiś czas przerywamy i cmokamy nad wybornym smakiem. Obie stwierdzamy, że kopytka z masełkiem to potrawa wybitna.
Wyciągam kolejną porcję, którą również polewamy masłem i z wielką, nieustającą radością konsumujemy dalej. Po jakimś czasie myślimy o naszej tuszy i o reszcie obiadu, która wciąż dochodzi w piekarniku. 
Przy trzeciej porcji pytamy dzieci czy na pewno nie chcą. One zatykają usta rękami, co jakoś niespecjalnie nas zasmuca.
Kiedy z podbieraka kapie już mętna woda po ostatniej turze, Ona mówi, że odpowiedziała tak, bo wieczór faktycznie był wspaniały, a uświadamianie kogokolwiek w takich sytuacjach nie ma najmniejszego sensu. Bo ani się ten ktoś nie zmieni, ani nie zastanowi. A czy udowodnienie komukolwiek swojej racji jest takie ważne, jeśli on o te rację nie pyta?
Tak, myślę sobie potem , że wyjątkowo mądry człowiek nikomu nie musi udowadniać swojej racji.
A potem Ona dodaje, że ludzi trzeba przyjmować takimi, jacy są. I nie próbować ich zmieniać.
I albo Kogoś chcemy w swoim życiu i akceptujemy jego wady, dziwne zachowania, albo trzeba to zostawić i iść dalej. Pamiętając o tym, że nie ma na świecie ideałów.
Kiedy piekarnik daje znać, że gotowe, po kopytkach nie zostało ani śladu.
Pomiędzy nami, na kuchennej wyspie pusty talerz, resztki roztopionego masła i oblizane widelce.
Uśmiechamy się nad tym z Asią do siebie, bo siedzimy naprzeciwko.
Myślę, że z połowy kilograma ziemniaków wyjdzie kopytek na cztery osoby i może wyjść coś jeszcze…

22 odpowiedzi na “kopytka”

  1. Lubię Twój styl pisania , naprawdę .
    Lubię kiedy lekki uśmiech pojawia się na mym ,niemłodym już obliczu , po przeczytaniu Twego posta .
    Piszę to ,by Tobie też było miło od rana .
    Co dałaś , to dostałaś …
    Miłego dnia , tygodnia , życia dla Ciebie i innych którzy tu zaglądną

    1. Kopytka im obsmaż na patelni, tak na rumiano, jak frytki 😉 u mnie przeszlo, teraz nawet z dyni robię
      A mądrości takiej życiowej chyba nie można nauczyć się na zawołanie … Trzeba wierzyć, ze i do nas ona przyjdzie . Jedni dostają szybciej, inni później, a jeszcze inni pewnie wcale ? Ale to zapewne Ci, którzy nie potrafiliby docenić 😉
      Chwała i Tobie, ze się zastanawiałaś! Mi wciąż zdarza się chlapać ozorem bez myślenia … i Mąż to musi wytrzymywać 😉 ale pracuje nas sobą ! Czasami nie powiem od razu…. powiem po godzinie 😉

      1. Moi nawet frytek nie lubią. Jakby zobaczyli, że te kopytka są podsmażone, czyli delikatnie zarumienione to tym bardziej jest łeeee 🙂
        Co do mądrości, wydaje mi się, że to tak trzeba przede wszystkim chcieć, zobaczyć i może z raz przeżyć, że z tą mądrością się lżej żyje.. A potem jakoś się przypatrywać i próbować… Raz wyjdzie, raz nie…

    2. Wiesz Monia, w czasach instagrama i facebooka, zostawienie komentarza na blogu to wyższa szkoła jazdy.
      Trzeba się zalowgować, coś powpisywać… A to czas. Ludzie wolą już, teraz, szybko. I ja Ich rozumiem.
      Każdy komentarz ma dla mnie ogromną wartość. Ale te z bloga darzę wyjątkowym uczuciem.
      Takie mam wrażenie jakby były na wieczność. Zresztą, potem trafiają do książek moich 🙂
      Dziękuję Moniu :*

    3. Wiesz Monia, w czasach instagrama i facebooka, zostawienie komentarza na blogu to wyższa szkoła jazdy.
      Trzeba się zalowgować, coś powpisywać… A to czas. Ludzie wolą już, teraz, szybko. I ja Ich rozumiem.
      Każdy komentarz ma dla mnie ogromną wartość. Ale te z bloga darzę wyjątkowym uczuciem.
      Takie mam wrażenie jakby były na wieczność. Zresztą, potem trafiają do książek moich 🙂
      Dziękuję Moniu :*:*

  2. I ja raptus zapewne myślałabym nad ciętą ripostą jednak to właśnie mądrość sąsiadki chciałabym posiadać. Piękne słowa, natychmiast zmuszają człowieka do chwili zastanowienia. Pozdrawiam ciepło Was obie..

  3. Mam wielka nadzieje, ze ta historia mi sie przypomni w podobnej sytuacji, i ta najmadrzejsza i najlepsza odpowiedz! Skoro to od Ciebie, to jest nawet szansa, ze sie przypomni 🙂
    Powiedziec to autentycznie to dla mnie wyzsza szkola jazdy, ale jak ktos madry, to potrafi.

    1. Bardzo lubię to co napisałaś już po raz któryś a mianowicie o udowadnianiu swoich racji. Dzisiaj streściłam mężowi cały Twój post i znowu o tych racjach powiedziałam .Oboje się z tym zgadzamy ,tak calymi sercami .Niewiem jak to już jest ale zdarzają nam się po drodze ludzie którzy uwielbiają być najmądrzejsi ,mieć zawsze rację ,racji swojej dochodzić udowadniać nawet jeśli chodzi o głupoty .Odpuszczamy sobie takie znajomości bo po co ,lepiej miło spędzać ,nie spotykać się jak na sali sądowej gdzie każdy musi swoje zdanie podtrzymywać uzasadniać i popierać faktami .Nie wiem czemu tak jest ,co ludzi popycha w takim kierunku ,żeby komuś dopiec , postawić na swoim ,mieć rację .Lepsi się wtedy czują ? Kiedyś napisałam na FB swoją opinię na pewien temat ,zadzwonił później do mnie ktoś bliski i powiedział że to głupie i jestem głupia a oni teraz się że mnie śmieją z żoną …. No cóż moje zdanie mija głupota ,ale taki telefon ? Kopytek tych słodkich nienawidzę od dziecka ale post do tych kopytek jest wyborny.

      1. Powiem Ci, że lepiej telefon bezpośrednio do Ciebie niż jakby mięli Ci to wysmarować publicznie.
        Właśnie po tym też poznaje się klasę. Ja często robię błędy i jak Ktoś mi cichutko prywatnie napisze „Julka, weź sobie ta popraw bo masz błąd” to dla mnie to jest super sprawa, ale są tacy, którzy publicznie napiszą a to już mniej fajne, choć nadal nie mam z tym problemu, bo przecież rozumów nie pozjadałam i błędy robić mogę. Nie robi tylko ten, co nic nie pisze.
        Ale są i tacy, którzy dowalą – taka literatka a nie wie jak się pisze to czy tamto. 🙂
        Ale to już sprawa hejtu, a mnie hejt od jakiegoś czasu bawi. Już jestem w takim fajnym miejscu.
        Ja się męczę z ludźmi małostkowymi, którzy każde zachowanie i każde słowo przemielą na milion sposobów w domu.
        Na szczęście świat jest tak duży a ludzi tak wiele, że każdy z nas może być z tymi, z którymi się dobrze czuje.
        Może wybrać tych, z wadami których umie sobie doskonale radzić. 🙂

    2. Och, ja za każdym razem idąc do towarzystwa sobie powtarzam w duchu „Mówić mniej”, „Nie dyskutować”, „Nikt nie musi znać Twojej opinii.” :))
      I prawie nigdy mi się nie udaje.. No ale wciąż się staram. :))

    1. Też to powtarzam, czasami nachodzi nas ochota przeprowadzki, ale sąsiedzi których mamy teraz to cud, który będzie niemożliwy do powtórzenia.
      Czasami mówię ludziom, że nasza ekipa sąsiedzka jest lepsza niż w amerykańskich filmach. Choć wydawałoby się, że nie ma już nic lepszego niż amerykańskie opowieści 😉

Skomentuj Magdalena Alamina Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.