legenda o tym jak Andrzej samochód strażacki kupował.

to jest serio fajne. że ten Tata taki jest. że jest ciekawy, inny..
i moja siostra ostatnio opowiada mi, jak to pojechali w niedzielę kupić wóz strażacki…
oczywiście tamtej niedzieli dostawałam na bieżąco zdjęcia z telefonu.
pomyślałam, że ja muszę napisać o tym posta. muszę..
ale chwilę potem doszłam do wniosku, że nikt tego nie odda tak jak moja siostra.
to jest Ich historia. wybłagałam więc u Niej tę opowieść dla Was..
a opowieść napisana wprost genialnie, łącznie z tym, że na końcu nastąpiło moje wzruszenie…
ta rodzina spadła mi z samego nieba… pomijając fakt, że ja chyba z centrum piekła.


„Wyruszyliśmy  wczesnym rankiem. Termos z kawą – obowiązkowo. Kanapeczki – konieczność. Przecież nigdy nic nie smakuje tak, jak w drodze. A jak się człowiekowi jeść wtedy chce?! Ledwo, co poza gminę głowę wystawi, już kiszki marsza grają.

Autostrada tam żadna nie prowadzi. A drogi wyboiste, dziurawe, kręte, wąskie. Toczymy się tak przez te miasteczka i wsie, a co jedna to bardziej urokliwa. Zimno jeszcze. Płeć piękna w jesionkach do kościołów tłumnie spieszy z ozdobą w ręku, gdyż to niedziela palmowa i święcić trzeba. Panowie zaś gromadnie uciechy pod spożywczymi  od wczesnych godzin zaznają, bo ich bardziej niż palmowa cieszy, że handlowa.

A ja w męskim, doborowym towarzystwie, kawą się delektując  w podwórka ludziom zaglądam i pogodę nie najlepszą komentuję. I tak przemierzamy kolejne kilometry nieświadomi zupełnie kresu tej podróży.

I nagle ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu okazuje się, że aby dojechać do celu musimy przepłynąć Wisłę. Promem!!! Ja nie sadziłam, że w XXI w. istnieją jeszcze takie środki transportu!!!

Samochód załadowany , tato z moim mężem spokojnie stoją, a ja ciekam jak poparzona, bo w szczęście swe uwierzyć nie mogę. Mówię do pana promiarza, że fajną ma tę robotę, bo wszystko wie – kto z kim na randki chodzi, do której teściowej na obiady niedzielne jeżdżą, o której dziewczyny z zabawy wracają – zorientowany jakby w wywiadzie pracował. Pan mało gadatliwy, uśmiecha się tylko pod nosem nieśmiało ( ale ci z wywiadu tak mają, że informacje zbierają, a mówią niechętnie), więc urazy nijakiej nie żywię i beztrosko Wisłę przemierzam.

Dzwonimy:

-Halo, tu mój teść  samochód obejrzeć do Was jedzie – mówi mój mąż

– Dobra, już na Was czekomy! Ekipe zbierom  i pod straż zajedźta – odzywa się sympatyczny głos w telefonie.

Wjeżdżamy. Malutkie chatki, stare stodoły, zabudowy często drewniane jeszcze, piękne, czyściutkie, zadbane. Polską pachnie. Ciszą. Ludowością. Ławki przed domami puste. Wieś wałem ochronnym od reszty świata odgrodzona.

Nagle mym oczom ukazuje się Trzech Muszkieterów pod remizą strażacką OSP. Stoją. Machają. Uśmiechy szerokie na pyskach, więc i nam się gęby śmieją.

Wyskakuje z samochodu i już się zabieram do ściskania Strażaków!

-Heniek, na boga – rzecze jeden – patrz no ty, dziołcha ma gołe nogi! Dej no tam, w remizie te wełniane skarpety leżą, od razu ją ubierzemy, bo nom tu zmarznie!

I gotowi lecieć mi skarpet szukać.

– O tu panowie mamy wóz do sprzedania!

I bramy drewniane otwierają, a oczom naszym ukazuje się Mercedes, rocznik 77

– My tera nowy dostali, nam ten już niepotrzebny!

– A dużo panowie nim jeździli ? – pyta tato

– Gdzie ta dużo?! Panie! Najwięcy  to my do Łagiewnik się modlić.

Podczas kiedy chłopy do oględzin przystąpili i przejażdżek po wsi zażywać poczęli, ja gadki uskuteczniam…

-A grzeje on? – pytam

– A to pani zależy …

– Zależy od czego? – dochodzę

– Zależy ile pani wcześnie wypije, czasami to tak grzeje, że się wysiedzieć nie da – otrzymuję w odpowiedzi

-A ile on wyciąga? – kontynuuję w obawie, że wracać będziemy do poniedziałku

–  A do Łagiewnik to my se stówką lecimy lekutko!

W tym czasie podjeżdża elegancka Pani , wysiada z BMW. Młoda, zadbana, ładna. Dowiaduję się, że to pani Bożenka – pełniąca bardzo ważną funkcję skarbnika w straży i kole gospodyń wiejskich, bo jak się okazuje w rozmowie obydwie te instytucje prężnie działają w ich miejscowości, która posiada 104 mieszkańców.

Podczas miłej rozmowy z panią Bożenką co rusz podchodzi do nas ktoś ze wsi, bo pora to przedobiednia i wszyscy z palmą do domów wracają. Odświętni i dostojni. Każdy przystaje, gdyż wielkie się dzieje na wsi wydarzenie – kupce po strażacki przyjechali.

A to Pani Danusia z Halinką przystanęły i zaraz opowiadać poczęły o potrawach regionalnych. I przepisy, które to „są słodka tajemnicą, ale rąbek mi zdradzą, jak się przyrządza te specjały”.

A to, że Danusia głodna, bo nic od rana nie jadła, a już dużo schudła. Od tej roboty w gospodarce to też, ale najbardziej to dlatego, że kurteczkę od siostry pod choinkę dostała i zapiąć się w niej nie mogła. I takie se postanowienie zrobiła, że do wiosny wejść w nią musi.

– I proszę, niech pani ino patrzy! Leży jak ulał!

I pod boki się łapie i po brzuchu gładzi.

Faktycznie, stwierdzam, że bardzo twarzowa.

Ale żebym nie myślała, że pani Danusia nieszczera, to od razu mi mówi, że i ona siostrze za ten prezent coś tam na podwóreczku złapała, oskubała i za prezencik się odwdzięczyła.

-Halinka – słyszymy głos jednego z Trzech Muszkieterów – Tyś jeszcze naszego nowego wozu nie widziała! Heniek, pokaż no Halince niech zoboczy!

I już Halinka do garażu bieży  nowy nabytek straży oglądać.

W pewnym momencie na rozstaju dróg ukazuje się elegancki, starszy pan.
Ubranie ma bardzo szykowne – czarny garnitur, skrojony na miarę, szal biały dookoła szyi powiewa, kapelusik na głowie. Stąpa krokiem lekkim, jakby lat miał o połowę mniej.

Pytam moich już znajomych któż to taki. W odpowiedzi słyszę, że pan Władek. Wiele lat mieszkał w Ameryce i choć tera wrócił to pewnie znowu wyjedzie. Pan Władek, kiedy zobaczył pod remizą zamieszanie również postanowił zbadać sytuacje.

Więc ja niewiele myśląc, rzucam Mu się w objęcia i mówię:

– Jakże miło pana poznać! Słyszałam, Że pan z Ameryki?

– Kto? Jooooo??? Eeeeeee…..

I się dowiedziałam. Ale kapelusz zdjął, dłoń mi szarmancko pocałował, ukłonił się nisko i poszedł na niedzielny rosół.

Tato rzecze:

-Panowie, samochód stary, trochę rdzy, wiele remontów jeszcze mnie czeka, dołożyć do niego musze. Wystawiliście taką cenę, ale ja proponuję mniej. Co wy na to? Oczywiście jeszcze na flaszeczkę dla straży dołożę.

– My się musimy naradzić! Chodźta chłopy  za samochód, chodź z nami Bożenka, boś skarbnik i wiedzieć musisz .I zniknęli za drzwiami. Prosto. Zwyczajnie. Bez ogródek. Uczciwie. Normalnie. Swojsko.

Za 4 minuty wyszli

– No my uradzili, że się zgadzamy, wóz sprzedajemy! – powiedział Herszt Bandy

I tak poszliśmy spisywać umowę do domu kultury.

– A co tu macie u góry? – pytam ciekawa

– A tu to se tirówki przyjmujemy… chce pani zobaczyć?

– A ma pan pieniądze? To już idę oglądać! – wyparowałam bez ogródek

Ale chyba nie miał gotówki, bo temat się skończył…

Pani skarbnik kasę przeliczyła komisyjnie i schowała. Pieniędzy na flaszkę wziąć nie chciała, gdyż nie wiedziała jak ma tą wpłatę zaksięgować i oddała głównemu Muszkieterowi.

Kiedyśmy się żegnali dowiedzieliśmy się, że jeszcze tego samego dnia ma się odbyć BARDZO WAŻNE zebranie strażackie o 19.00. Obecność obowiązkowa!!!
Kiedy mój mąż usiadł za kierownicę, a ja obok w nowym nabytku taty jeden z Trzech Muszkieterów powiedział:

– A niech pani tylko głośno krzyczy przez głośnik, żeby cała wieś słyszała, że samochód już sprzedany.

I sygnały też puścić! A co? Niech wiedzą!!! Śmiało!!!

A że mnie dwa razy powtarzać nie trzeba to darłam dzióba jeszcze daleko poza wsią.

Samochód strażacki płynie promem za darmo.

Pan promiarz grzecznie spytał, czy aby nowy nabytek, bo przecież widział, że my ani nie do pożaru, ani nie do Łagiewnik…

– Ale se lekutko lecimy! – rzekł mój mąż w drodze powrotnej, kiedy bujaliśmy się Mercedesem rocznik 77, ledwo co 70km/h. O rzeczonej stówce mowy nie było.

Niewiele mówiliśmy, gdyż hałas panujący w nowym wozie nie pozwalał na konwersacje.

Niewiele mówiliśmy, jednak każdy z nas miał taki szczery uśmiech na twarzy…

 I ja, i on uśmiechaliśmy się do swoich myśli i wspomnień owego dnia.

Wiele w życiu widziałam, doznałam, przeżyłam.

Miałam okazję jeździć bardzo luksusowymi samochodami .  Ale nigdy nie czułam tylu spojrzeń przechodniów – dzieci, młodych chłopców, dorosłych mężczyzn i kobiet mijanych po drodze kierowców, co podczas bycia pasażerką  mało luksusowego  za to przyciągającego ludzkie spojrzenia wozu strażackiego.

Miałam okazję bywać w różnym towarzystwie, wśród tzw. „śmietanki towarzyskiej”. Ale nigdzie nie spotkałam się z taką staropolską życzliwością, przychylnością, prostą, nieskomplikowaną myślą człowieczą, prostolinijną szczerością. Ci ludzie byli dobrzy. Po prostu.

I to smutne uczucie we mnie, że są chwile, które się już nigdy nie powtórzą… Są miejsca, do których już nigdy nie powrócimy… Są ludzie, których już nigdy na swej drodze nie spotkamy…

 

Wszystkim mieszkańcom Strojcewa pięknie dziękuję za niedzielę, o której będę opowiadać jeszcze moim wnukom.”

zdjęcie

P.S. Imiona bohaterów zostały zmienione.

27 odpowiedzi na “legenda o tym jak Andrzej samochód strażacki kupował.”

  1. Zdolniachy Wy!!!!! A ja kadr z filmu widzę, no tak to wymalowała, Marian Dziędziel musiałby zagrać i Bożena Dykiel, o tak kurcze ja to bym pewnie na pamięć zdania z takiej produkcji znała. Pozdrawiam Cię Diablątko

  2. Ach, macie Wy to pióro Dziewczyny, czyta się jednym tchem. Legenda niezwykła, wóz niebylejaki 😉 Uściski dla całej uroczej rodziny z „piekła rodem” :-);-), drugiej takiej ze świeca szukać, jak widzę 🙂 pozdrawiam.

  3. No talent do pisania to u Was rodzinny, bez dwóch zdań. Historia piękna, czyta się jak bajkę.
    „I to smutne uczucie we mnie, że są chwile, które się już nigdy nie powtórzą… Są miejsca, do których już nigdy nie powrócimy… Są ludzie, których już nigdy na swej drodze nie spotkamy…” oj tak!!!
    Mnie również ostatnio spotkała miła niespodzianka. W „biznesowym” pociągu Intercity, który mknie ze śląska do stolicy, gdzie wszyscy jak zwykle w garniturkach, garsoneczkach, zajęci pracą na laptopach – mnie przydarzyła mi się rozmowa. Prawdziwa, dwugodzinna rozmowa ze starszym panem, który tak pięknie opowiedział mi historię swojego życia, że żal mi było wysiadać. Pozdrowionka 🙂

  4. Piękna historia. Taka właśnie dla pokoleń… Jechaliśmy dzisiaj na basen z maluchami do sąsiadów i tuż za granicą czeską (jesteśmy pod Raciborzem) stoi podobny samochód. Chyba tez nawet na sprzedaż tyle, ze to czeski wóz strażacki ;). Pomyslałam ciepło o Waszej Rodzinie i pozazdrościłam wrażeń z przejażdżki taką furą! Pozdrawiam.

  5. Cudowna opowieść! Jak z „U Pana Boga za piecem (albo w ogródku”). Jak ja kocham takie klimaty… I jak dobrze, że są jeszcze takie wsie, tacy ludzie, takie proste życie… Zdawać by się mogło, że świat o nich zapomniał, a oni żyją w tej swojej prostocie tacy szczęśliwi i wcale nic więcej im nie potrzeba. A Twój Tato… fascynująca osobowość. I ta jego miłość do staroci. On ocala przeszłość.

  6. Ojej! jaka cudna ta historia. Czytałam z rozrzewnieniem i szerokim uśmiechem na twarzy. Leciałam do tej opowieści prosto z kina, bo wiedziałam, że na mnie czeka a wcześniej nie miałam czasu w całości przeczytać. Po tym okropnym kinowym filmie z drastycznymi scenami ( pokaz przedpremierowy) jakże miła odskocznia dla mnie! I już ja w wyobraźni jechałam tym wozem strażackim, gorzej by było z tym promem, bo ja wody się boję 😉 i już mi w pełni przeszedł ten niesmak po kinowy, bo inną już historię mam w głowie. Z obrazem tej przejażdżki zamknę sobie oczy i miło zasnę. P.s. Mój mąż też uwielbia takie samochody. Fajowy, naprawdę. My mamy Barkasa, co kiedyś jako karetka w NRD jeździł. Teraz nie jeździ tylko stoi ledwo co 🙁 . Pozdrawiam serdecznie Was obie 🙂

  7. Siostra powinna prowadzić bloga. Może być o niczym, pewnie nawet zakładanie butów opisalaby w taki sposób, że fajnie byłoby przeczytać. Widać dobieranie słów macie rodzinne 🙂
    A prom… Boski jest. I Pan, który przewoził nas na drugi brzeg fantastyczny! Nie mieliśmy gotówki a i tak przewiózł! Uciułaliśmy wspólnie z pół garści złota, było tego może z 47 groszy i zapłaciliśmy obiecując, że kiedyś wrócimy i oddamy 🙂

  8. Ale klimat! Uśmiałam się szczerze, na końcu zadumałam… Jak Justyna pięknie napisała! Sercem to wszystko zobaczyła. Te domy, tych ludzi doceniających życie. To życie proste, namacalne… Bo przecież ktoś inny zupełnie inną opowieść mógł napisać…
    Tak, tak… scenariusz filmu! Pan Marian Dziędziel tego co z Ameryki przyjechał mógłby zagrać (Justyś rolę by trochę rozbudowała. A możliwości ma…), Bożena Dykiel – tak i jeszcze Paweł Domagała muszkieterem mógłby być.
    dobrego dnia Julka:)
    B.
    Ps. A już obiecałam sobie, że nic nie będę komentować. Tak coś na klikam, wyślę w świat. a potem myślę, że może bez sensu…

  9. Rzucicie w cholerę swoje zawody z siostrą i zacznijcie pisać. A prom to ja u siebie tez mam , i skraca dużo ,dużo trasy do miasta Zielona Góra. Pozdrawiam.

  10. Pięknie napisane 🙂 I coś mnie za serce ścisnęło jak przeczytałam: „Malutkie chatki, stare stodoły, zabudowy często drewniane jeszcze, piękne, czyściutkie, zadbane. Polską pachnie. Ciszą. Ludowością.” Urodziłam się, wychowałam i mieszkam na tzw. ziemiach odzyskanych. Dużo tu śladów przeszłości, małych i wielkich historii. Choć warościowych, ciekawych czasem pięknych, czasem tragicznych, to jednak nie naszych – polskich. Nigdy nie byłam na takiej wsi, która stoi od wieków i od wieków zawsze polską była. Zawsz zastanawiałam się jak to się żyje na ziemi, na której się wie, że żyli pradziadkowi i pradziadkowie tych pradziadków też. Zawsze mi tego brakowało i za tym tęskniłam 🙂
    Pozdrawiam serdecznie!

  11. Cudna historia, wspaniali ludzie i wspomniała rodzina. Szczerze zazdroszczę.
    Mieszkam w dużym mieście i u nas wszyscy jakby sobie obcy, ciągle w biegu. Brak mi takiej zwyczajnej ludzkiej życzliwości, dobrego słowa czy nawet zwykłego ,,dzień dobry,, ale może to czasy już takie nowoczesne, że znajomi na fecebooku czy innym social ciaciarajstwie, cenniejsi niż ci w realu…

Skomentuj Asia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.