naklejka.

Czasami mi się użali, że drzew wielkich i starych na podwórku nie mamy.
Ażeby korony cień dawały, huśtawkę na gałęzi powiesić. Z drzewami jest zupełnie inaczej. Bez nich opustoszale tak i zimno. Jakby obco.
Choć moja Mama mawia, że kiedy koło domostwa wielkie, stare, piękne zagajniki to znaczy, że i starzy ludzie tam mieszkają.
Myślę, że wielka to prawda, choć teraz już czasy się zmieniają i domy sędziwe młodzi ludzie z umiłowaniem kupują..

Zupełnie nie wiem kiedy się to stało. Gdzie akurat wyjechałam lub pomiędzy którymi powrotami się zdarzyło..
Czy może gdy byłam jeszcze panienką, a może już dzieci kołysałam..
Choć na ludzki rozum biorąc, rosło każdego dnia… nawet wtedy, gdy jeszcze tam mieszkałam..
Ale wtedy się nie widzi…
Czasami trzeba czasu, czasami dorosłości by pewne rzeczy zauważyć…
Aby je dostrzec muszą stać się dla nas istotne, fundamentalne.. Musimy gdzieś w tej swojej głowie przy nich przystanąć. Z myślą, analizą. 
Młody człowiek żyje pełnią życia i nie przystaje przy rosnących drzewach.
Bardzo to dobra kolej rzeczy. Kiedy jest czas na młodość trzeba być młodym.. Bo na obserwacje przemijania w przyrodzie przyjdzie czas..
Można w rozmaity sposób określać jak dobrze przeżyć życie..
Jedną z moich obserwacji jest pozwolenie na bycie dzieckiem kiedy jest się dzieckiem, bycie nastolatkiem kiedy ma się naście lat, bycie mamą gdy rodzi się dziecko…. aż do bycia starcem gdy nadchodzi starość.
Kiedy mając 5 lat możemy popołudniami rysować patykiem po piachu, z bandą dzieciaków szaleć po ściernisku. Nigdzie się nie spieszyć. 
Potem spać do południa po powrotach z dyskoteki…Zakochiwać się co rusz i tracić serce i rozum.
By potem mieć siłę i cierpliwość do nocnych kolek…
Choć znam i takich, którym nikt nie pozwolił być dzieckiem, zamyślonym nastolatkiem… a szczęście odnaleźli..
Może jak zwykle mierzę swoją miarą, może mierzę tym czego pragnę dla swoich dzieci..
Gdyż ja nie pragnę dla nich niczego wielkiego.. Chcę by byli zwykłymi dziećmi a potem nastolatkami.
Rysowali tym patykiem a potem chodzili na dyskoteki..

Nie wiem zatem kiedy tak urosły te drzewa przed domem moich rodziców…
Czy kiedy byłam kilkulatkiem, panienką czy już mamą..
Piękne są. Nie mogę się na nie napatrzeć gdy idę z wózkiem usypiając Benia.
I kiedy zamykam oczy, widzę jak wracam z wycieczki szkolnej i na skróty biegnę w ramiona Mamy.
Mijam wtedy takie małe zaledwie sadzonki. Widzę to jakby stało się dziś przed południem.
Bluszcz, winorośla, zielenie wszelkie dawno już wyszły ze swoich przydzielonych grządek..
Spróchniała balustrada od północnej strony. I furtka dość mocno. Stolik pośród tui spróchniał całkowicie.
Bo tak to już na tym świecie jest, że nic nie trwa wiecznie. Choć są rzeczy, które pomimo upływającego czasu mają większy sens..
Kiedy wchodzisz do mojego rodzinnego domu, widać parkiet cały porysowany (choć ostatnio wycyklinowali). W niektórych miejscach aż dziury na centymetr głębokie. 
Wtedy widzę każdy obraz mojego i mojej siostry dzieciństwa. Jazdę rowerem po domu. Wigry 3. Bo dostałam przed komunią i mogłam do dnia komunii jeździć tylko po domu.
I ciągnięcie różnych wózków bez kół i te stelaże wbijające się w podłogę..
Rysunki we framudze drzwi, koło których wisiał kiedyś telefon. Ja miałam numer 19 a Aga 15.
Podczas tych pogawędek zawsze tam coś rysowałam.
Stół w salonie pod obrusem ma setki kropek na swoim błyszczącym lakierze. Nabiłam tłuczkiem do mięs. 
Nasz pokoik miał w sobie grubą warstwę taśm klejących od plakatów naszych idoli, dziur w meblach od gwoździ na torebki.
I choć wielkiego szacunku nauczył mnie Tato do pracy ludzkich rąk i do tego co daje nam natura i świat, to dom jest po prostu domem. Albo aż domem. Jednak dla mnie staje się on „aż” domem, tylko wtedy gdy niesie wraz z sobą historię lub właśnie ją tam tworzy.

Dodałam ostatnio na instagramie takie zdjęcie…
drewniany słup w naszym domu, cały poobklejany obrazkami, wycinankami, pociętą taśmą, naklejkami..
Ktoś zapytał czy wszędzie mogą tak kleić? Ktoś inny, że z drewna łatwiej schodzi…
Powiem tak… nie wiem jak schodzi, bo dopóki samo nie odpadnie to nie odklejamy.
Tak, mogą kleić wszędzie. 
I nie wiem gdzie zaczyna się, a gdzie kończy granica szacunku do przedmiotów.
Nie wiem też czy taki sposób wychowywania jest dobry..
Ale wiem, że tak czuję, że tak nam się żyje lepiej.
Wiem, że ten dom nie jest dla nas lub dla pokoleń.. My moglibyśmy nadal mieszkać w kamienicy w centrum miasta, a pokolenia nie wiadomo czy nadejdą.
Ten dom jest dla moich dzieci. I jaki sens miałyby pobielone ściany, pięknie wyszlifowane belki jeżeli nie byłoby tam na nich galerii Tosi, na kanapie pod poduszkami ukrytych naklejek, rys na podłodze od ciągle przesuwanej sofy, pobazgranych kredkami słupów..
I choć każdy jest Panem we własnym domu i nie nam mówić jak każdy ma swe życie tworzyć.. to ja widzę swój świat codzienny właśnie tak.
U nas można jeść na pufach, i w wannie. Można pić gdzie się chce. 
Bo rozlane się zwyczajnie pościera, umyje.
Kiedy jesteśmy w obcym domu żyjemy wobec obcych zasad. Nie nam tam o nich decydować.
Lecz nasz dom jest domem moich dzieci. 
I chyba tak to już jest, że powielamy pewne schematy..
Ja powielam w moim domu to, jaki dom żyje we mnie… tam, ten stojący pośród starych drzew.

Jeżeli przyjdzie taki czas, że będziemy ten dom malować na nowo. Bielić ściany. To pomalowany kredkami słup zawsze nim pozostanie. 
Dbamy o nasz dom każdego dnia. Póki mamy siłę myjemy tarasy, sprzątamy pod wiatą, przycinamy trawę i w pustych miejscach rozsiewamy nową. Oczywiście. Dbamy i pielęgnujemy.
Ale przede wszystkim dbamy i pielęgnujemy indywidualność naszych dzieci.
Czy dziecko nie przez pryzmat codziennego dekorowania naszego domu, kształtuje w sobie poczucie estetyki..
Kiedy byłam małą dziewczynką budowałam codziennie domy. Z cegieł. Z pustaków. Tato nie mógł się nadziwić, że mam siłę to nosić.. Nigdy nie było tak, że jakieś miejsce na naszym podwórku nie było dobre pod moje pomysły.. Choć więdła w tamtym miejscu trawa, choć przekopywałam tam ziemię..
Można wiele po sobie w życiu zostawić. Wielkie majątki, kolekcje, inwestycje, nieruchomości..
Wypielęgnowany dom z idealnie podciętą trawą..
Lecz kiedy przyjdzie nasza starość.. Trawa będzie dość nierówna, bo nie zawsze zdrowie pozwoli na koszenie, czas nadszarpnie drewnianą balustradę, a podgnitą furtkę przysłoni cień drzew.
Tak to będzie…
I nie wiem w jakim stanie uda mi się zostawić po nas dom… który może kiedyś zostanie pusty…
Ale wiem, że będę się starać z całych sił, zostawić w moich dzieciach uczucie jakie zostawili we mnie moi rodzice…
Dlatego nasz dom jest udekorowany milionem naklejek, rysunków i ściennych kredkowych malowideł.
Dziś mogę powiedzieć, że to nasz dom. Wcześniej to były tylko ściany.

O wiele ważniejsze jest w życiu zostawiać po sobie wartości w ludziach. Nie w przedmiotach.

44 odpowiedzi na “naklejka.”

  1. Wzruszona jestem bardzo. Nie tylko dlatego, że zgadzam się, popieram i w ogóle. Chyle głowę przed tym drzewem dorosłym i Domem przez wielkie D, który stworzyć to nie tylko ściany postawić – bez względu na metry, piętra i umiejscowienie.
    Tak bardzo się cieszę, że trafiłam Tutaj. Tu i teraz.
    Dziękuję.

  2. Wzruszyłam się…
    Moje dzieci też mogą… Też jemy gdzie chcemy…
    Sprzątamy kiedy jest bałagan albo jest brudno…
    Nie rozumiem ludzi, którzy robią wszystko na komendę i dlatego, że tak trzeba. (Mój sąsiad z góry odkurza zawsze w sobotę o 7 rano. Bez względu na wszystko.)
    Buziaki dla naklejkowiczów… 🙂

  3. Julia,
    dziękuję….Dziękuję, że prawie każdy Twój post przypomina mi o tym, co jest najważniejsze…a tak często zdarza się podnieść głos, zezłościć, że sok z czarnego bzu znowu ozdobił ściany i świeżo startą podłogę. Dzisiaj mają 2, 4 lata…a ten czas tak szybko płynie…

  4. Niesamowite, bo dziś właśnie gdy wróciłam do domu to spojrzałam na podłogę w salonie i pomyślałam o mojej sobotniej rozmowie z mężem, ze te rysy i dziur sto nie robi na nas wrażenia, ze świadczy o tym, ze nasz synek świetnie się bawi i zostawia ślady po kolejce i autkach. I wchodzę dziś a tu taki wpis:)Pozdrawiam:)

  5. Jesteś cudowna!I bardzo Cię Kocham…mimo,że Cię nie znam.Przepięknie piszesz,a Twój sposób myślenia to coś wspaniałego. Cieszę się,że są jeszcze tacy ludzie jak Ty.Zmieniasz nas…Przytulam Cie ciepło.

  6. Ile w tym mądrości i prawdziwej dojrzałości..
    Kiedyś, gdy będę już „u siebie” (a wierzę mocno, że ten czas kiedyś nadejdzie) też pozwolę na szczęście – jakkolwiek będzie miało na imię..

  7. Przecież u Nas, to można by było koryto rzeki puścić w tych żłobinach, od autek, jeździków, albo też od kółek pojemników na zabawki, wsiadał raz jeden raz drugi i fruu przez przedpokój, na suficie trzy plamy bo Olo soczek wypił i wiadomo skoczył na nadmuchany kartonik, kanapa mogłaby historie posiłków i napojów napisać, taką że nie jeden dietetyk zszedł by na zawał. No i puki nie ma w tym złośliwości, celowości, oznacza to jedno. Tu są dzieci!!!

  8. Dokładnie… a męża bratowa 2 lata czekała z przeprowadzką aż synek podrośnie, żeby po ścianach nie paćkał.. Druga 2 razy dziennie myje okna i 7 razy podłogę (i to nie jest przesadzony żart), a dzieciom każe się bawić na dworze, żeby jej nie brudziły… dla mnie to szok. Od zawsze uważam że dom jest dla nas a nie my dla domu.., to nie muzeum, a znam takich co kuchnie mają tylko na pokaz, stołują się poza domem ale jak ktoś przyjdzie to chwalą się „marmurami”.. ja to z innego świata jestem… rodzina, dzieci, swój ukochany domek, nic mi więcej do szczęścia nie trzeba.

  9. A widzisz Julka tak bym chciala zeby moj maz to przeczytal i cos zrozumial. Ja uwielbiam dbac o porzadek w naszym mieszkaniu, ale nie wzruszaja mnie dziury w parkiecie czy popisana sciana u Dziewczynek. Inaczej z mym M. Co sobota przy sprzataniu 'modli sie’ nad iloscia dziur i rys na podlodze. Co sobota jest awantura o to samo. Wiem, ze on bardzo szanuje wszystkie rzeczy i powinnam sie cieszyc, ze mam Meza ktory lubi sprzatac i dba o nasz dom…ale tak sie zyc nie da! Ciagle sie przejmowac rzeczami, na ktore i tak nie mamy wplywu przy dwojce dzieci. Wieczorem kaze mu ten wpis przeczytac! Buziaki dla Was wspaniala Rodzino ☺

    1. Mój mąż to samo – tylko patrzy czy rys nie ma i czy rozlana woda gdzieś nie stoi by meble nie nasiąkły 😉 Niektórzy tak mają 😉 Ale kocham Go i tak 🙂 Ja za to nie znoszę kurzu 😉

  10. Popłakałam się bo tak głęboko we mnie ten tekst trafił. Dać dzieciom prawdziwe dzieciństwo to wielka sztuka jak samemu się go nie miało, choć serce bardzo pragnie to neurobiologia uruchamia pewien zapisany schemat, oddzywa się podświadomość, która jest sprzeczna ze świadomością. Łatwiej, choć pewnie czasami trudno też ale mimo wszystko łatwiej jak mamy piękne obrazy i wspomnienia z naszego dzieciństwa, przełożyć je na dzieciństwo naszych dzieci bo mieliśmy dobry przykład, trudniej tym co go nie mieli ale też różnie truniej bo teraz wiedzą czego nie chcą i walczą każdego dnia i czytają takie piękne posty i mają skąd czerpać ten dobry przykład bo tam gdzie byli kiedyś dawno, dawno temu go im tak bardzo brakowało.
    Bardzo Ci Dziękuję Julia!

  11. kiedy jest się młodym i tym życiem żyje w pełni, to nie widzi tego co wokół. I tak było ze mną. Pamiętam wielką łąkę za domem moich rodziców. Teraz widzę cudny tajemniczy ogród z milionem zakamarków z roślin utworzonych. Oczko wodne, brzozy, wierzbę płaczą.. nie wiem kiedy to wyrosło. Nie zauważyłam. Widzę to od lat mniej więcej 10. Ale wcześniej ? Nie pamiętam.

  12. Dziękuję Ci Julio za ten post uff nie tylko ja tak mam denerwowałam się ze przez tyle lat na podłodze niema śladu lakieru ze porysowana przez zabawki ze cyklinowac trzeba, non stop mężowi wspominałam a on poczekaj niech dzieci się wyszaleją ze to nie laboratorium tylko dom ich i dziś odpuszczam po tym poście; )to co ze ściany brudne a dopiero malowane były kto nie przyjdzie to mówi ze ten dom żyje ze super dzieciaki i to najważniejsze jest

  13. A ja zawsze chciałam mieć stół. Gdy mieszkałam z rodzicami to nigdy go nie było, bo bylo za ciasno. A ja sobie wyobrażałam że życie w domu musi kręcić się wokół stołu. I nareszcie go mam i mam też na nim wiecznie bałagan bo ten stół oprócz tego że służy do jedzenia jest moim biurem , Maćka czytelnią warsztatem dzieci. I taki właśnie miał być NASZ

  14. Brawo 🙂
    U mnie podobnie, ściana kuchni bielusieńka była krótką chwilę, na jednej ścianie zdobi ją rysunek Róży, na drugiej, tam gdzie wieczorami szyję, przyklejone rysunki mojej 14 Rity, najpiękniejsze ołówkowe kwiaty ze słowami kocham cię mamuś. Powiedz, czy cokolwiek moze mieć większą wartość od tego? od takich słów? od tych malowideł płynących prosto z serca, a nie ze złośliwośc, a bo sobie pomaluję na złość mamie?
    Powtarzam moim dzieciom zawsze, że rzeczy są do używania, a ludzie do kochania i nigdy odwrotnie. A dom ma być domem, nie muzeum, ani hotelem w którym ani okruszka nie znajdziesz.

  15. I co ja ma teraz powiedzieć 😉 wracam dzisiaj z pracy i co widzę, malowidło mojej dwu i pół letniej córki na niedawno położonej tapecie Chyba zostawię teraz te bazgroły dla potomności bo jak tu się zeźlić po takim tekście 😀

  16. Fajnych masz czytelników Julia. Uwielbiam czytać Twoje posty, ale równie mocno lubię te komentarze bez jadu i złości. Tutaj u Ciebie taki spokój, czasami śmiechy i żarty. Widać też jak ludzie się otwierają w tych komentarzach, napiszą kawalek swojej historii lub poprostu się wygadają. Brawo, dla mnie jesteś wielka, bo mi pomogłaś już długi czas temu cieszyć się bardziej z życia. Taki dobry ludź z Ciebie to i dobrych człowieków przyciągasz.

  17. Julio…
    Jeszcze kiedyś sporo lat temu pomalowane pisakami, kredkami i obite ściany drażniły mnie… nie był to wielki problem ale wolałam by były czyste… w ciągu ostatnich kilku lat po różnych wydarzeniach uwielbiam te miejsca w naszym domu gdy…
    podczas sprzątania czy zwykłego przejścia obok mogę się w myślach zatrzymać i przypomnieć co to wtedy się u nas działo kto to namalował po cichutku aby rodzice nie widzieli… albo właśnie jak biegł i wołał „Mamo Mamo… pać… ja siam….” a tam wielkie krechy koloru biskupiego krechy ciągnące się z jednego pokoju do drugiego… z czasem wyblakły ale nadal są… nie zmazywałam ich usilnie….
    Albo ta poobijana w narożniku ściana… na początku chciałam szukać specjalnego narożnika ochronnego by nie psuli ściany…. a teraz… gdy na to patrzę to widzę….
    ich śmiech….
    wesołe buzie, gwar w domu i wielką radość podczas gdy wspólnie lub każdy sam buja się na huśtawce od Arte ariaArtesania 🙂
    Czytając Twój wpis…. przed oczami stanęły mi dwie strony z książki „Miłość” (Astrid Desbordes&Pauline Martin) tam gdzie Mama z synkiem malują: „Kocham Cię gdy robisz coś tak jak ja, (tam synek i mama malują na sztalugach kompozycję) i kiedy robisz to po swojemu.” (na tej stronie chłopiec wyjechał poza sztalugę i namalował na ścianie całkiem inne rysunki niż Mama). To wypisz wymaluj sytuacja jak z naszego domu…. W bawialni na dole mamy część ściany pomalowaną farba tablicową i tam sobie rysujemy:) zabawa na całego… kiedyś malujemy…. ja się patrzę… mój synek z wielkim uśmiechem na twarzy wyjechał poza tę czarną część i tworzy na normalnej już ścianie…radości nie było końca, potem jeszcze wyciągnął swoje kredki, a że ma 2,5 roku to wyszły dzieła prawie jakby to Picasso malował 🙂 długo cieszyły moje oczy aż pewnego dnia…synek zmazując swoje malunki z tablicy usunął i te. Czekam by znów coś stworzył 🙂
    A stół… zawsze marzyłam o wielkim, prostym, drewnianym stole w naturalnym kolorze…. i jest u nas od marca… w miejscu gdzie siedzi nasz młodszy syn jest pełno dziurek najróżniejszych, to od noża, widelca, długopisu i autek które usilnie próbował wbić w stół… ktoś będąc u nas w gościach zapytał się kiedy przeszlifujemy to miejsce? na co ja zrobiłam wielkie oczy „jak przeszlifujemy??, przecież to najpiękniejsza pamiątka… kiedyś chłopcy podrosną, wyjadą to na studia, to do swoich już domów a może zostaną z nami, ale kiedyś znów usiądziemy gdy już my lekko siwiejący a chłopcy wysocy…. i podniosę obrus lub wcale go nie będzie… i pokażę…przypomnę…. jak to u nas czekało się na posiłki i co w tym czasie powstawało…
    a pod schodami mamy tajne miejsce… tam na ścianie kto do nas przyjdzie i ma ochotę może się podpisać i coś namalować 🙂 fajnie jak potem dzieci wracają do nas po jakimś czasie i widzą to co kiedyś u nas zostawiły….
    Miłego dnia!!!! pełnego nowych naklejek:)
    Ewqa

  18. Niedawno usłyszałam taką historyjkę o wujku mojego męża: lat temu ze 30 synek owego wujka był chory i nie mógł wyjść na dwór, a strasznie, potwornie chciał bawić się w piaskownicy. Wujek przyniósł wielką folię, rozłożył ją na środku salonu i przytargał z piaskownicy kilka wiaderek piasku. Szczęśliwy Olek miał zabawę do wieczora:)

    1. Coś wspaniałego, genialny pomysł 🙂 Gdy byłam mała moja Babcia pozwalała mi wysypywać w kuchni mąkę, cukier, bułkę tartą, cukier puder, kakao… dawała mi foremki i mogłam sobie wyobrażać że jestem w piaskownicy i robiłam babki… przesypywałam itd…

  19. Ja też mam na Mazurach taki stół, w którym są dziury po widelcu, wbijanym przeze mnie mającą dwa lata… Dom to dzieci. Dom to bałagan. I czasem jak sobie patrzę na tę pomazaną sokiem i brokułem podłogę. Na tę ciężką zabawkę, która z górnej półki na drewnianą podłogę spada, robiąc w niej dziurę. To się tak bardzo cieszę, że nie jestem tu sama. Że jest taka maleńka istotka, która mi ten dom tak pięknie ozdabia. A Twój dom jest stworzony do naklejania i mazania po nim. Całuje i dziękuje za taki post piękny w ten deszczowo domowy dzien 🙂

  20. Droga Julio, a ja abstrachując od wszystkich wypowiedzi, z którymi się zgadzam, pragnę zauważyć jedną rzecz. Myślę, że wielu się ze mną zgodzi. Wasz dom nie jest stylizacją najnowszych trendów…owszem masz modne dodatki, ale nie jest kopią innych….Wasz jest niepowtarzalny i pokazuje, że jesteś wiarygodna w tym co piszesz. Ma w sobie to coś. Za każdym nowym zdjęciem jest bardziej taki jak Wy. Gratuluję! Cieszy mnie to, że mogę „zajrzeć” czasem do Was. Jesteście jak Ci dobrzy sasiędzi, których jak się spotyka to buzia sama się śmieje. Dzięki za ten post, wezmę sobie go do serca. Dużo ciepła!

  21. 🙂 bo o tym czy wszędzie i, ze z drewna łatwiej schodzi to byłam ja … i tak czytam Twój wpis i mysle, jaka to prawda, ze wiele zależy od tego co sie z domu wynosi … moja Mama została wdowa z czwórka dzieci w wieku 37 lat , została tez z domem w stanie surowym który sama postanowiła dokończyć, ze swojej urzędniczej wypłaty … i ten dom to dla nas wszystkich to efekt jej ciężkiej pracy i wielu poświęceń … i w naszym domu mozna było okleić sobie biurko ale ściany juz nie , bo potem trzeba by było farbę kupic i komuś zapłacić zeby pomalował, gdyby ta naklejka z farba lub tynkiem zeszła …;)
    Sama mam trochę uraz do tej potrzeby posiadania swoich czterech ścian. Jestem emigrantka, w ciagu dziesięciu lat mieszkałam w kilkunastu domach … nie przeszkadza mi to. Dla mnie dom to ja, maż i dzieci … ale w wynajmowanych tez trzeba uważać na ściany 😉
    Co nie zmienia faktu, ze pięknie napisałaś, jak zawsze … ja idąc tym tropem, ze dom jest tylko na tu i teraz w ogole nie czuje tego ciśnienia, zeby go budować na sile … choć pewnie przyjdzie taki dzień 😉
    Buziaki!!!

    1. widzisz Alu, tak to w życiu jest, że wiemy tylko tyle ile przeżyliśmy.
      Bo to co piszesz jest prawdziwe i całkowicie zrozumiałe.
      i nie można o świecie powiedzieć, że jest tylko czarny albo biały.
      są na tym świecie takie zależności, które całkowicie odwracają punkt widzenia. i bardzo Ci za niego też dziękuję :*

  22. Julio…jak zwykle pięknie napisane, powiedziane…komentarze przepiękne…zostawiasz trwałe ślady w mym sercu i głowie…jak zawsze – dziękuję, że jesteś, że piszesz, że przypominasz o rzeczach Ważnych…

  23. Julka, masz rację (jak zwykle z resztą 😉 No dobra, będę pozwalać więc dzieciom jeść na dywanie. Chociaż jak pomyślę o tych okruchach, to nie wiem czy dam radę, ale spróbuję. Obiecuję 🙂

  24. No ja nie wiem… Nie jestem przekonana. U nas tez tak było, że cała szafa w naklejkach, wszędzie zabawki, jedzenie gdzie kto chce. Ale to się obraca przeciwko mamie w końcu bo dzieci rosną i… dalej tak chcą. Moja córcia ma 6 lat i teraz ciężko jej wybic z głowy jedzenie w łóżku na leżąco chociażby, a trudno nauczyć, że mamie należy się poszanowanie poprzez dbanie w jakimś tam stopniu o porządek. Tak żebym nie była więźniem okruchów, plam, porozrzucanych ubrań, wszędobylskich kartek i karteczek. U nas w domu mama pozwalała nam na wiele np. trzymaliśmy na parapecie w kuchni stado „oswojonych” stonek ziemniaczanych. Jedliśmy gdzie chcieliśmy, i zajmowaliśmy całą domowo- matczyno- ojcowską przestrzeń. Efekt tego jest taki, że mój brat 20 paroletni nadal jada w łóżku, a jego pokój przypomina garaż.

  25. U Ciebie zawsze tak normalnie, ludzko. Zaglądam na twój blog często bo piękny i twoje myśli też czyste i piękne. Dzisiaj ponownie się nie zawiodłam. A jeśli chodzi o drzewa, kocham je. A te wyrośnięte, stare, najpiękniejsze. Jako dziecko nie śmiałam marzyć o swoim domu. Ale zawsze najpiękniejsze wydawały mi się te ze starodrzewem na posesji. Dzisiaj mam dom, drewniany, niewielki,ale taki jaki za dzieciństwa najbardziej mi się upodobał i starodrzew za domem, a na ogrodzie piękną, strą lipę. Cieszą mnie te drzewa o każdej porze roku.

  26. Ostatnio, patrząc przez kuchenne okno mojego dzieciństwa, w mieszkaniu mamy, z widokiem na nasz plac zabaw, wierzyć mi się nie chciało… jak bardzo te drzewa urosły jak plac zasłoniły! Ile to lat już mają, a z nimi i ja. Sąsiedzi się pozmieniali, ale na szczęście nie wszyscy jeszcze… W moim pokoju nadal stoi stare pianino, i ta komoda ze skrzypiącymi drzwiami… I mozaika parkietowa jest, tak, jak piszesz, z niejedną historią, trwale zapisaną na klepkach. Mimo tego, że zasady u nas były – sprzątanie co sobotę, podział obowiązków, zakaz obklejania ścian, to we wszystkich pozostałych dziedzinach życia mieliśmy z bratem wolną rękę. Mogliśmy próbować, nie musieliśmy za dużo pytać, raczej oznajmialiśmy, sami podejmowaliśmy decyzje. Dzisiaj uczymy się dawać taką wolność naszym dzieciom, obserwować, jak tworzą, nie narzucać, nie rządzić. Mają prawo iść własnymi ścieżkami przecież, swoje błędy popełniać, po swojemu świat poznawać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.