Mela

trzy lata. za siedem dni mijają trzy lata bloga.
pamiętam dobrze tamten dzień. ta stara kamienica. okrągły stół przy oknie. 
Tosiulka śpi, gdy późnym wieczorem dostałam od informatyków login i hasło.
tamtego wieczora dodałam kilka postów naraz, naszykowanych wcześniej… i poszłam spać.
za chwilę miną trzy lata. i przewidywalnie mogłabym pisać ile mi to dało, i podawać jakieś liczby..
ale to zupełnie nieistotne…

w mailach pytacie o wszystko. jaka sukienka przy szerokich biodrach, jakiego kupiłabym psa, czy szczepię dzieci, czym pomalowaliśmy dom i jak radzę sobie z dzieckiem niejadkiem.. codziennie jakieś 30 zapytań…
najczęściej jednak… dziękujecie. czasami krótko, dwoma słowami, innym razem listy na cały wieczór.
trudno odpisać mi na wszystko. jednak staram się jak mogę. bardzo często odpisuję po miesiącu, dwóch. 
w ostatnich wysokich obcasach przeczytałam, że Astrid Lindgren dostawała 150 listów tygodniowo. poczta zatrudniła listonosza, który obsługiwał tylko Ją. a Ona na każdy list odpisywała.. bo nie mogła poradzić sobie z myślą, że Ktoś na ten list od Niej czeka..
i ja tak dobrze to rozumiem.. ta myśl najczęściej towarzyszy mi gdy zasypiam.. biję się w piersi i myślę, że mogłam może iść później spać i odpisać choć jeszcze na kilka, kilkanaście więcej..
chociaż na te, które czekają jeszcze z lutego..
odpiszę. nigdzie się na razie nie wybieram.. nie planuję.
i skoro Astrid dała radę. odpisując na maszynie do pisania to i mnie się uda.

pamiętam kilka dni przed wigilią.. dostałam maila od kobiety, która napisała, że po przeczytaniu mojego bloga wycofała pozew rozwodowy.. 
stałam wtedy pod wielkim centrum handlowym. robiło się już ciemno. jeździły jakieś auta, biegali ludzie. mnóstwo kolrowych świateł, neony. stałam taka mała pomiędzy tym wszystkim z telefonem w ręku i tym mailem…
padał wtedy deszcz.

takich maili niezliczona ilość.

są takie, które często pokonują mnie samą. myślę sobie, że ja na to nie do końca zasługuję.. że z tyloma rzeczami, ludźmi w życiu codziennym sobie nie radzę..
ten od zjawiskowej dziewczynki..

„W sumie to ja nie wiem co napisać. Chciałabym napisać „dziękuję”, ale to się takie banalne wydaje. Teraz „dziękuję” można powiedzieć za wszystko, za byle co. A te moje „dziękuję” to jest takie szczere i prawdziwe. Zmieniła mi Pani życie! Tak wiem, pewnie dużo osób tak do Pani pisze, a ja chciałbym być niepowtarzalna. W sumie jestem… tak trochę… Zmieniła mi Pani życie! Ale nie tak dosłownie, bo wszystko jest po dawnemu: mam mamę, tatę, brata z którym kłócę się 20 x dziennie i 21 x dziennie godzę. Zmieniła mi Pani mój sposób patrzenia na świat. Dziękuję za te piękne słowa, piękne piosenki i za wszystko. To co tu napisałam to za mało, ale rzeczy bezcennych nie da się „przebić”. Ujmę to tak: Pani stworzyła coś na wzór takiej innej Biblii. Bardzo ważnej z której każdy może coś sobie wziąć i która człowieka – dziecko, dorosłego, emeryta odmienia. Na lepsze. Podziękowania od 14 – letniej Meli, wiernej czytelniczki”

przesłałam go mojej przyjaciółce. odpisała…

„Nie trzeba się tak strasznie martwić o przyszłość tego narodu. 
Są jednak jeszcze mądre i wrażliwe dzieci. 
Pięknie! 
Pięknie Melanio i pięknie Julio:)
Zmieniać świat na lepsze nie jest łatwo…
Świat jak świat…ale jednego konkretnego człowieka to jest coś 😉 
A. „ 

czy można dostać coś równie pięknego z okazji trzecich urodzin…?
dziękuję. szczerze i prawdziwie. każdemu z Was.

Warszawa

_DSC0397_2 _DSC0393 _DSC0398 _DSC0406 _DSC0420_2 _DSC0402 _DSC0385 _DSC0417_2 _DSC0375 _DSC0377 _DSC0391

pojechałam ostatnio do Warszawy. pociągiem.
kupiłam bilet w kasie. Pani miła. a to ważne. nawet bardzo.
torbę w kratkę wzięłam. taką ulubioną. co osiem lat temu kupiłam. uszy już kaletnik raz naprawiał.
w takim sklepie bardzo ekskluzywnym. trzy miesiące na nią odkładałam.
można ją pod rękę, a można na kółkach ciągnąć. tylko ona wysoka a chuda więc się kolebie i przewraca, ale już się nauczyłam ją z kobiecą elegancją prowadzić.
założyłam sukienkę, płaszczyk wiosenny, choć tak może jeszcze zimowo było. ale udawłam, że jest mi idealnie i to był wybór ze względu na pogodę a nie na to, że nowy..
nie pamiętam kiedy byłam na dworcu w Katowicach.. może właśnie wtedy gdy czekałam na pociąg do Częstochowy wracając z Krakowa w dwutysięcznym szóstym. trochę się więc bałam, że głowa mi się ukręci gdy to wszystko ujrzałam.
nie zdążyłam książki przed podróżą kupić i tak się łudziłam, że może jakiś skład na tym dworcu będzie.. książek w przejściu podziemnym na stole rozłożony.. w Krakowie takie bywały..
a tam.. księgarnia, perfumeria, cuda na kiju i Starbucks na środku. europa proszę pana..
kupuję tę modną kawę co na kubku mi moję imię koniecznie wypisują. zastanawiam się nawet chwilę w jakim celu, gdyż ani przede mną ani za mną nikt nie stoi. jakiś chłopak z słuchawkami na uszach siedzi w kącie i widać, że tylko przeczekać na pociąg chce. kawy ani nie pił, ani nie planuje pić.
biorę ten kubek pysznej, pachnącej kawy z napisem „Julia” i zasiadam do książki.
wyciągnęłam bilet by włożyć  jako zakładkę. zdjęcie telefonem zrobiłam. tej kawy modnej i biletu. na instagram dodałam..
że w podróż wyruszam.. takie to teraz na czasie..
a w tym pociągu.. nie wiem jak to opowiadać.. Kto Matką jest to może i zrozumie.. bez mówienia.
siedzę. noga na nogę. płaszczyk na wieszaczku wisi. muzyki słucham, tak mi się stary przebój przypomniał z czasów liceum.
skunk anansie śpiewało „hedonism”. kochałam się wtedy w Krzyśku. On zresztą we mnie też. miał białego opla kadeta i pod szkołę po mnie przyjeżdzał. poczciwina taka. ten Krzyś, bo opel to mniej, ciągle mu się woda gotowała.
w okno zerkam, smsy piszę, Ktoś dzwoni, ale załatwiam szybko sprawę, bo o tej książce jedynie marzę.
nikt mnie nie goni, nikt o nic nie pyta. stan błogi. błogostan.
na dworcu człowiek mój czeka. człowiek, co jeszcze pokój ze mną w internacie dzielił, gdy po piętnaście lat miałyśmy.
za wcześnie przyszła i zmarzła trochę. i ta morda wiecznie uśmiechnięta.
jedziemy kolejką, a potem autobusem miejskim. nacieszyć się nie mogę, bo ile to ja lat tak nie jeździłam.
zawsze tym autem tylko. drobnych na bilety szukamy.
mówię Jej, że koniecznie chcę na film „disco polo” iść i zapuszczam Jej w telefonie „cztery osiemnastki”. jedną słuchawkę Jej do ucha wsadzam i śpiewam w tym autobusie. Ona mnie od głupków przezywa.. znakiem tego też nie jestem Jej obojętna.
w domu ma przytulnie, ciepło. pyta czy ja na miasto bym chciała wyjść. a ja o piżamie i kocu już myślę.
z talerzy podjadamy, herbatę siorbiemy. gadamy jak za starych czasów.
śpimy razem i jeszcze po ciemku coś plotkujemy. czuję się jak nastolatka.. a Ona się tak wdzięcznie śmieje. całą sobą.
z samego rana łapię taksówkę, po drodzę kupuję bukiet żółtych tulipanów dla Ani.
wpadam na konferencję prasową za wcześnie. ustawiam więc krzesła z właścicielką marki i Jej nową twarzą.
twarzą jest Kasia Cichopek. i choć tak chciałam nadal za Nią nie przepadać, chciałam jak wszyscy mówić „no już wszędzie Ona jest!” to wkurzam się aż sama na siebie. bo jak można tak wbrew sobie? Kogoś tak polubić, choć się polubić nie planowało..
jak może być tak fantastyczną dziewczyną!? przedziwnie zaskakującą gwiazdą co nie gwiazdorzy, tylko croissanta tak samo na talerzyku jak ja kruszy..
szalik zgubiłam.
w tym marcu dziesięć lat mija jak Bartka za przyjaciela mam. nic się nie zmienia. wozi mnie tym autem po Warszawie jak wariat, a ja mu tłukę do głowy, że ja już dwójkę dzieci mam, że już wydoroślałam i że na kolejnym rondzie to już wysiądę na pewno!
siedzę na tych skórzanych fotelach w super furze. leci jakiś przebój lat 80tych. On się pyta czy ja jestem szczęśliwa tam w tym szarym domu. odpowiadam , że jak nigdy w życiu.. dobry chłopak w ciele twardziela.. a jak przypomnę gdy go poznałam, jaką nienawiścią darzyłam. jaki to był Warszawski debil i cwaniak!
zreszta, ciągle nim jest, ale teraz już Go lubię. nie ma Warszawy bez cwaniaka.
do kina wpadam na ostatnią chwilę. nie ma „disco polo”, jest „Samba”. Kaśka uwalona od sosu z zapiekanki. Andzia śmieje się tym całym ciałem, gdy ja tańczę na końcowych literach.
Mama dzwoni, żebym się rano nie spieszyła. żeby tym późniejszym pociągiem.
żebym pospała rano i na spokojnie kawę wypiła. 
zrywam się o świcie by zdążyć na pierwszą. i jadę znów tym autobusem i kolejką na dworzec. torba się przewraca, bo już nie chce mi się być elegancką.
przytulam Ją na dworcu stolicy i chciałabym Jej powiedzieć jaka jest wspaniała i podziękować. ale ja mam taką wadę, że nie potrafię mówić miłych rzeczy. mam tylko dużą buzię do pyskowania.. Mama tak mówi. i ma rację. 
na peronie czeka mój mąż. już z okna Go widzę. że też lata mijają, a ja tak samo… jakbym na randkę do Niego przyjechała, a nie do domu naszego i gromady dzieci. rzucam Mu się na szyję. 
wpadam do przedszkola za pięć pierwsza. otwierają się drzwi stołówki i z bandą gadających i dłubiących w nosie wyskakuję też mój mały lokaty ryj. ustawia się do schodów by jeszcze umyć zęby i krzyczy do przedszkolanki „widziałam moją Mamę”.
i choć Warszawa piękna, to ten pociąg o świcie, był najlepszym w rozkładzie jazdy tamtego dnia.

image image_1

El Mundo

oczywiście żadnego filmu nie kocham tak jak Ani z Zielonego Wzgórza, Nocy i dni, Dumy i Uprzedzenia (z Keira Knightley) i Ogrodu Luizy.. ale ten „about time”  jest w pierwszej dwudziestce..
rano wpadłam na ten fragment  to i z Wami się dzielę..