podarunki 39

_dsc0595 _dsc0584 _dsc0591 _dsc0582 _dsc0573 _dsc0564 _dsc0561 _dsc0553 _dsc0557 _dsc0550
Dzisiejsze podarunki sponsoruje firma Muzpony.
Do wygrania jest komplet z kolekcji Country – pikowana, dwustronna narzuta, trzy poduszki, girlanda oraz lala. (całość warta 700 zł, kolekcję można podejrzeć tutaj.)
Wystarczy odpowiedzieć na pytanie – z czym kojarzy Ci się wieś ? – i zostawić odpowiedź w komentarzu.
zrzut-ekranu-2016-09-30-o-12-14-59
Ostatnie podarunki wygrywa komentarz:
(zwycięzcę proszę o kontakt na maila)
I miejsce –
zrzut-ekranu-2016-09-30-o-09-56-06
II miejsce –

zrzut-ekranu-2016-10-01-o-09-12-53
3 miejsce ( dwa : ) )-

zrzut-ekranu-2016-09-30-o-12-51-14 zrzut-ekranu-2016-09-30-o-10-06-44

161 odpowiedzi na “podarunki 39”

  1. Wieś – to moja babcia, która o 5 rano razem ze mną chodziła przypinać krowę na łąkę. Wczesny wrzesień i zbieranie ziemniaków na wykopkach a potem ognisko. Wieś to cała ogromna szuflada wspomnień po moich dziadkach beztroskim dzieciństwie.

  2. skojarzenia same przyjemne.
    poranek. w rękach kubek herbaty, na stopach rosa.
    powietrze, od którego kręci się w głowie.
    praca wokół domu, która oprócz zmęczenia daje też radość.
    wieczory z ciepłym kocem przy kaflowym piecu, gdzie iskierki tańczą swój taniec.
    beztroskie taplanie się dzieci moich w trawie i piasku.
    pachnące, zasuszone kwiaty w sieni, zebrane podczas wspólnego po łące spaceru.
    siedzenie na bramie i patrzenie w gwiazdy.
    spokojny sen w ciszy i otaczającej ciemności.

    wieś? to marzenie. póki co niespełnione. ale jest czas…. może się spełni!

  3. Mnie wieś kojarzy się z Miłością…. Z moją Babcią, która wczesnym rankiem w ogromnej kuchni Godzinki śpiewała, parząc mi kakao. A gdy kubek przede mną stawiała parujący taki, to w tym geście zawarta była cała czułość świata. Wieś kojarzy mi się z bąblami na kolanach, bo znowu osy użądliły i ze słodkimi papierówkami, które jak się ugryzło, to soku tyle, że buzia cała mokra, z łażeniem po drzewach i ciszą wieczorną, pełną gwiazd… <3

  4. Jak byłam mała jeździłam z kuzynkami na wakacje na wieś do ciotki. Któregoś lata wujek, który był leśniczym znalazł w lesie malutką, porzuconą sarenkę. Zrobił dla niej małą zagrodę na podwórku i kazał nam ją karmić po czym mieliśmy ją wypuścić na wolność. Niestety tą zagrode robił w pośpiechu i chyba zapomniał zrobić do niej furtkę więc żeby się d

  5. Jak byłam mała jeździłam z kuzynkami na wakacje na wieś do ciotki. Któregoś lata wujek, który był leśniczym znalazł w lesie malutką, porzuconą sarenkę. Zrobił dla niej małą zagrodę na podwórku i kazał nam ją karmić po czym mieliśmy ją wypuścić na wolność. Niestety tą zagrode robił w pośpiechu i chyba zapomniał zrobić do niej furtkę więc żeby się dostać do saren

  6. Wieś kojarzy mi się przede wszystkim z muchami które gryzły mnie nad ranem i nie dały pospać i może się to wydawać komuś okropne skojarzenie dla mnie jest najpiękniejsze bo od tego podgryzania wszystko się zaczynało. Pianie koguta zlewało się z dźwiękiem frani w której babcia już od rana robiła pranie i ten dźwięk Lata z radiem w głośnikach. Ujadanie Kajtka .Niezapomnianie chwile. Poranne promienie słońca, zapach mleka z pianką ogromne pajdy chleba z masłem. Ogólnie rzec można PORANKI. One były na wsi najpiękniejsze i je uwielbiałam i to do nich zawsze wracam myślami. Pozdrawiam

  7. z brudnymi stopami i piskiem wszystkich dzieciaków jak nas w blaszanej wannie kąpali po całym dniu skakania po słomie…..matulu jak to piekło!!! z krzakami porzeczek, całym polem porzeczek, dziś po porzeczkach zostało wspomnienie. I te krowy, które tą witką poganiałam jak dumna szłam sama po nie na polanę. Oj dużo tych wspomnień, radosne dzieciństwo, pełen dom kuzynów, babcia i dziadek, wujkowie i cioteczki. Teraz wieś juz nie taka jak dawniej, żniwa ciężko żniwami nazwać, nie ma snopków, nie ma prosiaków, nie ma konia, nie ma jazdy na tym koniu na oklep. Żal… ale i radość ze kiedyś byłam częścią wsi….przynajmniej przez te parę wakacyjnych tygodni.

  8. Nigdy nie mieszkałam na wsi, więc nie będę pisała że z rodzinnym domem, zapachem siana itp. Chociaż teraz gdy już mam swoją rodzinę, marzymy z mężem o swoim kącie gdzieś poza miastem. Wieś kojarzy mi się z dziećmi. Widzę jak one biegną przez łąkę, zza tej trawy to ich prawie nie widać. I uśmiechy od ucha do ucha, w rączkach latawce, koszulki takie na ramiączkach. Jedzą szczaw świeży i kwaszą te roześmiane buźki. Krzyczą i śmieją się z głos! Tak, widzę że są to moje dzieci…:)

  9. Mnie się wieś kojarzy z wakacjami bądź feriami zimowymi bo zawsze wyjeżdżałam na wieś w tym czasie.
    Są to same super wspomnienia pełne radości, beztroski, piciem mleka prosto od krowy :), codziennymi wizytami w kurniku gdzie liczyło się jajeczka zniesione przez kurki. Bieganie po sianie, wykopywanie ziemniaków…. i można byłoby wymieniać inne pozytywne emocje tak bez końca myślę 🙂 całe mnóstwo pozytywnych wspomnień.
    Wieś jest piękna

  10. Wieś… to letni wiatr, kąpiele w wiejskim bajorze, odprowadzanie krów na pastwisko, to ciepłe mleko prosto od kozy, spanie na sianie razem z rodziną myszek, drażnienie młodego byka i uciekanie na jabłonkę, zabawa w domek na starym siewniku, atak gęsi, które do dziś nie darzą mnie zaufaniem. Wieś to głośna cisza zamknięta w moim sercu na zawsze.

  11. Wieś kojarzy mi sie z dzieciństwem, z wakacjami u ciociu, z szaleństwem z kuzynami i siostra. Z wycieczkami rowerowymi na jeżyny, z kąpielą w beczce, niedzielnym rosołem i ucieczką z moimi kuzynkami na „zabawę” nocą! Dodam, ze miałyśmy po 15 lat;-) Po przejściu 4 km okazało sie, ze „zabawy” tam nie ma, a ciocia o naszej wyprawie dowiedziała sie po 15 latach 🙂 Dziękuje Ci za te wspomnienia, dziękuje, ze dzięki Tobie mogę uśmiechnac się sama do siebie… wspominając…

  12. Jest sadem sąsiada do którego chodziliśmy na „dziorgę” po agrest i pyszne papierówki w drodze na tak zwany „basen”, który w rzeczywistości był dziurą po kopalni odkrywkowej zalanej wodą. Wielką oponą po traktorze, który służył nam za materac. Jest kozami, które towarzyszyły nam w wyprawach na jeżyny i zjadały prosto z krzaczków najlepsze okazy. Jest pajęczynami na twarzy, ubraniu, we włosach, która znalazła się tam po szalonym grzybobraniu, wręcz wyścigach, kto ma więcej. Jest zapachem siana i turkotem traktora, szczęściem, że pozwolono nam pomagać przy sianokosach. Jest balią z wodą, sceną zbitą ze starych desek, na której odbywały się improwizowane przez nas spektakle. Szałasem, który budował nam co lata dziadek z jakiś szpargałów. Mój pierwszy składak, też dzieło dziadka. Smak bobu, botwinki, szczawiowej, świeżej rzodkiewki i kalarepy …

  13. Wieś? Wspomnienia z dzieciństwa. W wakacje kilka tygodni spędzałam na wsi, u cioci pod Krakowem. Tata wiózł mnie tam naszym bordowym fiatem 126 p – już sama podróż była ekscytująca. Tata udawał, że włącza radio, to był dla mnie znak – trzeba śpiewać. Wydzierałam się więc wniebogłosy:” Łanłejciket” 😉 na przemian z „Kolorowych jarmarków”… W przerwach siedziałam tyłem do kierunku jazdy i zawzięcie machałam jadącym za nami kierowcom. A na wsi…
    Pamiętam piec chlebowy i ciocię od świtu wyrabiającą ciasto. Pieczenie chleba to było wydarzenie, pachniało w całym domu i jakoś tak uroczyście było. Patrzyłam na ciasto wzrastające w koszyczkach, nie mogąc się doczekać chwili, kiedy już te chleby będą, z przypieczoną skórką, białawe od mąki – ciocia kroiła mi grubą pajdę, smarowała masłem (robionym, a jakże!) i posypywała cukrem (uwielbiałam też wersję ze śmietaną!)
    Wieś to obora i stodoła i poooola i łąki, przez które wędrowałyśmy z kuzynką, niepilnowane przez nikogo. To obrazki z wieczornego dojenia – ciocia siedziała przy krowie na zydelku, a ja za nią przestępowałam z nogi na nogę ściskając w ręku czerwony kubeczek. To wspomnienie cmentarza dla zwierząt, który zrobiłyśmy pod starym orzechem za domem, i babci, która uparcie nam go niszczyła (no nie godzi się, żeby zwierzętom krzyże stawiać i pomniki!) – a my te pomniki z kafli piecowych, składowanych na strychu robiłyśmy, a krzyże z patyczków… Kaczka tam leżała pochowana, zagryziona przez psa, szara myszka znaleziona za stodołą i ten mały kotek, któremu wcześniej – już martwemu – w stodole na sianie robiłam sztuczne oddychanie. Nie ożył, matko jaka byłam rozżalona…
    To te bociany, za którymi biegałam z solą w garści, bo ciocia powiedziała, że jak im sypnie na ogony, to nie odlecą…. to ta rzeka płynąca przez łąkę, w której ponoć tyle osób się potopiło – choć miałyśmy zakaz chodzenia tam, czasem wymykałyśmy się i podchodziłyśmy, blisko, bliziutko i zawsze jakoś tak strasznie nam się robiło…
    To ten dźwięk samochodu z lodami, przyjeżdżającego zawsze w niedzielę… To te koty i psy, dokarmiane przeze mnie i dopajane….
    To te odpusty 15 sierpnia, na które przedsiębiorczo zbierałyśmy pieniądze „robiąc teatr” – pół wsi spraszałyśmy (imprezy były biletowane! każdy wrzucał co łaska), oferując przedstawienia z dekoracjami efektami świetlnymi (te latarki!) przeplatane skeczami i recytacją wierszy! A potem już TEN czas – kiedy biegłyśmy prostu z mszy między stragany i kupowałyśmy watę cukrową, obwarzanki i te kolczyki i pierścionki mieniące się w promieniach słońca! Chłopaki strzelali z kapiszonów, balony pękały, konie rżały…

    „Pojedźmy tam” – mówią moje dzieci. „Chcemy zobaczyć!” . Ale tej wsi już nie ma. Nie ma tego domu – jest zupełnie inny, bez strychu ze skrzypiącymi schodami i sieni, która dawała chłód w upalne dni. Bez tej stodoły, w której tyle nocy się przespało i tej obórki. I nie ma kurnika i tych kur, w których kupy ciągle właziłam… Nie ma też studni, ani malw rosnących przed werandą. Jest już tylko w mojej głowie.

  14. WIEŚ to bardzo pojemne pojęcie, słowo-klucz, które otwiera rozmaite furtki w mojej głowie i sercu. Największe wrota skrywają za sobą, oczywiście, wspomnienia z dzieciństwa – wakacyjne migawki z beztroskiego czasu spędzanego na Kaszubach. Tyle wtedy było przed nami, czas stał w miejscu i wypełniony był radosnym i bardzo powolnym korzystaniem z uroczych zakątków naszych wakacyjnych podróży. Nie było tabletów, komórek, stąd więcej czasu na kąpiel w rzece czy pływanie w jeziorze. Miałyśmy z mamą taki punkt na jeziorze, z którego – poprzez przerwę w szpalerze drzew – widziałyśmy drogę, którą nadjeżdżał do nas tata po pracy. Opalałyśmy się na rowerze wodnym i obserwowałyśmy tę drogę – wszak nie było jak się dokładnie umówić. Albo pamiętam wielką górę, na szczycie której stało jedno gospodarstwo, do którego chodziłyśmy z kankami po mleko. Zawsze się bałam, bo ktoś mnie kiedyś nastraszył, że przy ścieżce mieszkają żmije… 🙂 Inne drzwiczki, które otwiera w moich wspomnieniach słowo „wieś” prowadzą do miłych kadrów z naszych już dorosłych wyjazdów z dziećmi – a to wycieczka do sadów, a to odwiedziny w malowniczej wsi na procesji Bożego Ciała albo wakacje w gospodarstwie agroturystycznym. Niezmiennie mam przed oczyma zadbane domy z malwami pod oknami i pelargoniami na parapetach. Inne furtki kryją skojarzenia „spokój”, „wolność” (cóż, miastowi spędzają tam zwykle tylko wakacje… ale bliski kontakt z przyrodą tak na nas działa, że admirujemy wieś – w naszych wyobrażeniach życie tam jest proste i bezproblemowe). Często też przychodzi mi do głowy słowo „starość”, bo jednak więcej na polach i przy pasiekach tych starszych, a młodzi gonią za marzeniami (może złudnymi?) do miasta… Poza tym „zdrowie” – wszyscy mamy nadzieję, że rosną tam gdzieś na polach niepryskane ziemniaki, buraki, a pszczoły pracują nad pysznym miodem… 🙂

  15. Wieś kojarzy mi się z naszym kawałkiem ziemi na Podlasiu, ze starą brukowaną dróżką, z ławeczkami przed domami sąsiadów. Z trzema starymi jabłoniami i stodołą pani Stasi. Nasza wieś kojarz mi się z malowaniem płotu i wycieczkami na grzyby. Z majem, kiedy razem ze znajomymi sadzimy maliny, kosimy trawę a później siedzimy długie godziny przy ognisku. No i z nieodłączną pomocą sąsiadów, którzy zawsze gotowi poradzić, pożyczyć i porozmawiać :)

  16. Wieś …. moje najlepsze wspomnienia z dzieciństwa:)
    Wieś… dom dziadków,
    Wieś…babcia w czerwonym fartuchu w grochy, do którego guzików mierzyłam jak bardzo urosłam:) z każdym rokiem mi przybywało cm a babci używano
    Wieś … babcia piekąca placek drożdżowy dla rodziny i pomocników zbierający w polu truskawki
    Wieś… dziadzia Jasiu który wcinał ten placek grubo obłożony masłem
    Wieś… pole kukurydzy p. Pyrusia z którego z dziadkiem podkradaliśmy kolby aby potem zrobić z nich lalki i świetnie się bawić
    Wieś …. to spełnianie wszystkich dziecinnych zachcianki

    Wieś…to dom dziadków zawsze otwarty na innych ludzi

    Ciekawe czy gdyby dziś żyli pokochali by moją wieś tak jak ja kochałam ich:)

  17. Wieś kojarzy mi sie głównie z zapachami, które nigdzie nie są tam wyczowalne. Kiedy nadchodzi wiosna najpiękniejsze co może nas spotkać to zapach kwitnącej wiśni. Zapach kwitnącego sadu budzącego sie do życia po długiej zimie. Napełniam nim płuca i tak bardzo cieszę sie ze przyszło mi kolejny raz widzieć ten obraz. Wczesne lato pachnie bzem … moim ukochanym bzem. Koniec lata to zapach żniw. Unoszący sie kurz, zapach ściętego źdźbła, przyodziany w gorące, suche powietrze. Jesień … ah ta jesień. Jakże kocham Polska złota jesien. Nadal ciepłe dni z tym ze zaczynające sie cudownym, mglistym porankiem. Powietrze wtedy takie rześkie, dociera w najgłębsze zakamarki naszego ciała. Kolejny okres dla mnie cudownej zadumy, wdzięczności… bo ja dalej tu jestem, a to co mnie otacza tylko piękniejsze. Zima na wsi może nie pachnie najpiękniej … głównie dymem. Ale cóż z tego skoro od początku grudnia z domów unosi sie zapach pieczonego piernika, drewna w kominku, wina z goździkami i pomarańcza.

    To wszystko sprawia ze jestem zakochana we wsi. Mieszkam tu i mam nadzieje ze bedzie mi to dane juz zawsze. Czas tu inaczej płynie… no i ahh te zapachy ❤️?

  18. Wies to moje życie.kiedys tam mieszkałam i o niczym bardziej nie marzylam niz o tym żeby stamtąd zwiać do Miasta.dzis…mieszkam w mieście i tyle bym dala by moc zyc tam…na wsi mojej ukochanej.w mojej ciszy,spokoju.tylko żurawie,sarny,kogut z rana.tak pięknie i każdego dnia inaczej.moze kiedys uda mi sie wrócić,a póki co pianie koguta mam ustawione w”dzwiekach”w telefonie…

  19. Wies-pierwsze skojarzenie wakacje na Mazurach… 😉
    Wieś, gdzie co roku jeździłam z siostrą i mama (zdarzalo sie ze jezdzil z nami Dziadek:))-
    Mezczyzna,ktory kiedyś przez to ,że nie dał „złotówki” na loda został zamknięty w stodole i siedział tam pół dnia 🙂
    Przyznajcie,ze dziecka pomysły potrafią zaskakiwać 🙂
    Wieś kojarzy mi się z czymś błogim,przyjemnym…z miejcem gdzie nie ma pędu,tloku, gdzie życie płynie swoim rytmem.
    Miejsce pełne zapachów tych swoiskich i tych owocowym.
    Z miejscem pełnym dziecięcych wspomnień-gdzie z Dziadkiem siedząc mu na kolanach odwozilam auto do garażu (to dzięki Niemu mam prawo jazdy-nauka nie poszła w las!)…
    Z miejscem gdzie doznalam chyba najwięcej siniakow,pierwszy raz spałam pod namiotem…
    Z miejscem które jest specyficzne…piękne i takie „inne” 🙂
    Ojj wróciły wspomnienia! Mam nadzieję że kiedyś zabiorę w to miejsce moja corke i męża 🙂

  20. Z czym kojarzy mi się wieś?
    Wieś kojarzy mi się z rodzinnymi stronami mojego taty, wakacjami średnio co dwa lata bo wyjazd wiązał się z dużymi jak dla nas kosztami. Wieś kojarzy mi się z cudownym powietrzem, odgłosami owadów,spokojem i chęcią zamieszkania na niej, gdy przyjeżdżałam już jako dojrzała kobieta. Wieś kojarzy mi się z radością moich ciotecznych siostrzeńców na widok Bizona i moim zdziwieniem, że bizon to maszyna a nie zwierzę, z „idziemy na pole ” hmm ale po co? A chodziło o podwórko. Z jajkami znalezionymi w trawie w polu, z bitwą na jabłka, z piękną opalenizną. Z dożynkami. Z pięknymi chwilami rodzinnymi. Wspomnień mam mnóstwo i mogłabym wymieniać bez końca. Z każdą wizytą są kolejne. W tym roku nie byliśmy, bo urodził się okruszek, ale w przyszłym roku będzie można się wybrać. Miną dwa lata … 🙂

  21. Jestem ze wsi…takiej górskiej, teraz mieszkam w mieście. Tęsknie każdego dnia. Na wsi życie się czuje… ten zapach świeżo skoszonej trawy, ten smak marchewki z grządki, malin z krzaka pod płotem, zapach domu babci, drrewna palonego w piecu, róży dzikiej po deszczu… wiesz że jak pies szczeka od sąsiadki a potem twój to najpewniej ciocia co dwa domy dalej jajka niesie świeże, a nowiny to jeszcze świeższe ma do opowiedzenia. Jak to przyjemniej sie ciasto drożdzowe piecze jak się wie że nie samemu bedzie trzeba jeść, tylko na ogrodzie, sasiadki przyjda, a dzieci kruszonke ze stołków wiklinowych wydłubywać będą. I ta lipa, a pod nią ławka i nieraz na niej noc przegadana. I ta z warzywnego co troską swą wszystkich obejmuje, i nowe włosy skomplementuje odrazu…no właśnie ci ludzie, jacyś tacy prawdziwsi, szczerzy, jak trzeba to zganią, ale jak trzeba to wszyscy murem za sobą. I co że każdy o każdym wszystko wie… anonimowość szczęścia nie da, ani szczerej rozmowy. Co ci kto pomoże jak nie zna cie…bo przecież nie dla samych siebie żyjemy, ale dla innych też, nie dla własności mamy ten uśmiech a dla drugiego człowieka, rece nie po to by w kieszeni trzymać, ale by drugiemu podać…ludzie na wsi jeszcze o tym pamietają.

  22. Wieś to głęboko zakorzenione we mnie miejsce, mimo że sama na wsi nie mieszkałam nigdy, ale już cała moja rodzina tak. Każde wakacje spędzane u najbliższych kuzynów (takiej bandy z Bullerbyn) wyryły we mnie na zawsze wielgachną bruzdę, ale nie bliznę czy coś złego. Przeciwnie! Ta wieś z moich dziecinnych wspomnień to dom bez łazienki, za to z drewnianym wychodkiem za oborą, żniwa z kosami i piekące kostki po całodniowym chodzeniu po rżysku, kąpiel w cynowej balii od najmłodszego do najstarszego, wspólna ciężka praca z dorosłymi odbierana jako wyróżnienie a nie obowiązek, nagroda za pracę -jechanie na wielkiej górze siana, na wozie zaprzężonym w konie albo jeszcze lepiej -spanie w stodole na świeżo ściętym sianie i nie przeszkadzały myszy i robaki (o kleszczach wtedy nikt nie słyszał). To wspólne chodzenie na jeżyny do pobliskiej „olszyny” i wyprawy rowerem po zakupy do najbliższego GS-u oddalonego o 10km. I nie myślało się wtedy o tym, że biednie (i to na potęgę), że niewygodnie, ciężko. Było cudownie! Wiem, że mam skarb, że doświadczyłam czegoś takiego, czegoś zdecydowanie najlepszego i niepowtarzalnego . Dzięki temu wpisowi te wszystkie wspomnienia wróciły i nie mogę już pisać dalej, bo oczy łzami zachodzą. Mieszczuch.

  23. Miałam wtedy 8 lat, jak co roku, rodzice zawozili mnie do mojej babci, gdzie była prawdziwa wieś, taka jak w bajkach opisują, oprócz babci gospodarstwa były tam jeszcze trzy inne, a w koło wioski tylko las i pola. Autobus przyjeżdżał tam tylko rano i wieczorem, a na pociąg trzeba było iść 10 kilometrów. Rodzice zostawiali mnie u babci na tydzień, gdzie razem z nią na jagody do lasu chodziłam, w gospodarstwie „pomagałam”, świeże mleko wprost z kanki piłam, wstawałam gdy na dworze było jeszcze ciemno, by z babcią do królików, świnek, krów i koni chodzić, a kładłam się spać, przed zmrokiem, zaraz po tym jak kaczki, gęsi i indyki do obory trafiały. Były zamykane, żeby lis czy kuna się do nich nie dobrała, a byli oni codziennymi gośćmi na babcinym podwórku, tak samo jak sarny. Nim moi rodzice wracali do naszego domu, zawsze zostawali ze mną na jeden dzień i noc, teraz myślę, że oni bardziej tego potrzebowali niż ja, bo perspektywa rozłąki ze mną musiała być dla nich trudna. Pamiętam, że w ten dzień na niebie miało być widać mnóstwo spadających gwiazd zwanych perseidami. Mama z tatą, ubrali mnie ciepło, do wózka drewnianego załadowali latarki, poduszki, koce i herbatę i po zmroku zabrali mnie na pole babci, które było zaraz obok jej domu. Pamiętam, te emocje które temu towarzyszyły na początku podniecenie, później strach a na samym końcu euforia. Leżałam na tym kocu pomiędzy rodzicami, w koło było słychać mnóstwo zwierzęcych odgłosów, które dochodziły z pobliskiego lasu. W ten sierpniowy ciepły wieczór oglądałam, tuląc się do nich, cudowny spektakl, nigdy tego nie zapomnę i jestem wdzięczna moim rodzicom, że potrafili mi w tak magiczny sposób pokazywać Świat. Gdy wróciliśmy do babci, długo z wrażenie zasnąć nie mogłam. Teraz kiedy sama jestem mamą staram się z całych sił, żeby moje dzieci miały równie cudowne i beztroskie dzieciństwo co ja, dobrze że miałam cudownych nauczycieli.

  24. Wieś kojarzy mi się z moim dzieciństwem. Uwielbiałam tam każda porę roku. Wiosną budzona przez koguta wyglądałam do sadu, by popatrzeć na śnieg, który powstawał z opadających płatków drzewek owocowych. Wiejska wiosna to rosa na stopach i ciepłe mleko prosto od krowy. Wiosną w kuchni babci, pod piecykiem wygrzewały się kurczaki. Można było brać je na ręce i być ich opiekunem- jak one lubiły pokrzywy z jajkiem.
    Lato to był czas kąpieli w rzece, buszowania w trawie po pas i szukania poziomek. Latem całe dnie spędzało się z przyjaciółmi, bez których nie pamiętałoby się tego wszystkiego. To namioty z kocy i klamerek bieliźnianych na trawniku, robienie babek błotnych z domieszką ogrodowych owoców, bieganie boso po błotnistych kałużach. Nie straszne nam były wysokie drzewa i szałasy na nich- mówiliśmy na nie skrytki i potrafiliśmy tam przesiadywać całe dnie. Wtedy jak byliśmy głodni to pędziliśmy do domu po kanapkę z masłem i cukrem, albo babcinymi powidłami. Pamiętam że wołani na wieczorynkę błagaliśmy o „jeszcze tylko godzinkę” na dworze . Latem moja ukochana Bella urodziła szczeniaki, razem spałyśmy w sianie i wyszukiwałyśmy niezdarne kudłate kulki by się przyssały do swej mamy- rety, jaka to była radość! Latem też mogłam jeść przed domem i wszystkie te wspaniałości, które serwowała mi mama, babcia lądowały w misce kota lub
    prosto w paszczy psiaka.
    Wiejska jesień, wywołuje na mej buzi zaciesz od ucha do ucha i kojarzy się nie tylko z początkiem szkoły, ale też z wykopkami. Wszystkie dzieci z klasy, jechały wozem, albo traktorem (znaczy na przyczepie) na pole ziemniaczane i w sumie mało pamiętam z tego zbierania ziemniaków (poza wygłupami) , ale kakao i słodkie chałki które nam serwowała gospodyni zapamiętałam dokładnie. Jesienią sad pachniał owocami i wilgocią. To były ciepłe bambosze na stopach i ogień w piecu kuchennym. To jabłka obierane przez babcię i krojone w cieńkie plastry. Suszące się grzyby i ich zapach, który cały czas przypominał że niedługo zima, Wigilia.
    Zima to śnieg do pasa, ciężka droga do szkoły, ale też tunele w zaspach i zabawa do nocy. Zimą jak już przemoczeni śniegiem się suszyliśmy, mogliśmy bawić się na korytarzu z dziećmi sąsiadów. Zjazdy na tyłkach po drewnianych schodach, zabawy w chowanego…
    Wieś to stogi siana, to zwierzęta których „nie znają” moje dzieci, to ta rzeka z lodowatą wodą, to ta beztroska. Na wsi czas jakby płynął inaczej, zapach jest inny, ludzie są inni… Kocham wieś…

  25. Z zapachem starego kredensu mojej babci, jabłek pieczonych w dochuwce starego pieca na węgiel, bieganiem na bosaka po łące Z umorusana buzia od zjadania malin, jagód i truskawek prosto z krzaka. Z kopaniem do wiklinowego koszyczka pachnących ziemniaków. Z nadawaniem wszystkim krowom z oborki niezwykłych imion (i zapach z oborki i chlewiku to też wspomnienie lata na wsi). I jeszcze ten smak drozdzowego ciasta z prodziza i tego, że gdy ono rosło w pokoju przykryte lniana sciereczka, nie wolno było tam biegać, żeby nie opadło…. I opowieści babci, których się nigdy już potem nie zapomina, nawet gdy jej już nie ma. I tego, że kubek mleka i gotowany ziemniak smakował najpyszniej na świecie. 🙂

  26. Wieś kojarzy mi się z wakacjami u mojej cioci.
    Z ogromną piaskownicą na przyczepie – budowałyśmy z kuzynkami meble i organizowałyśmy przyjęcia.
    Z krowami na pastwisku, zaganianymi przez wujka co dzień wieczorem.
    Z zapachem obory i słupa, z którym się chowałam w zabawie w „chowanego”.
    Ze sklepem pod wierzbą płaczącą, gdzie towarami były papierki po produktach.
    Z dziurą w płocie, przez którą przechodziło się do prababci cioci.
    Z występami muzycznymi na ganku cioci i z dziurą w podłodze w tymże ganku.
    Z czarnym kotem z białym kołnierzykiem.
    Ze stawkiem, do którego wpadł mój dziadek łapiąc zatopioną wędkę.
    Z pasieką, którą opiekował się mój tata.
    Z przewróconym drzewem z ogromnym korzeniem podczas burzy.
    Z pełnymi kankami mleka wystawionymi przy drodze.
    Z gęsią i indykiem goniącym mnie po podwórku.
    Z dojeniem krowy i mlekiem prosto od niej, jeszcze ciepłym…

  27. wieś to miejsce mojego dorastania i dorastania czwórki mojego rodzeństwa. Ileż przygód razem przeżyliśmy. Do dziś śmieję się sama do siebie gdy sobie przypomnę jak mój starszy brat miał pilnować młodszego, ale stwierdził że zwykłe prowadzanie wózka jest nudne więc postanowił przywiązać wózek do roweru, ( a trzeba wiedzieć, że to był wózek starego typu, taki na 4 nieskrętnych kółkach) i zafundował młodszemu przejażdżkę życia, skończyło się tym, że niemowlak wypadł na pierwszym zakręcie, na szczęście przeżył 😉
    albo
    jak późną jesienią z tym moim starszym bratem i dwójką innych dzieci wypłynęliśmy dmuchanym pontonem na środek stawu, płytkiego i zaniedbanego ale nie było innego zbiornika wodnego w okolicy. Na początku lat 90 taki ponton to było coś! wielki rarytas, który ojciec naszej koleżanki przywiózł z Niemiec, nikt z naszych znajomych takiego nie miał. Niestety po wypłynięciu na środek stawu przedziurawiliśmy go o wystające z dna patyki, i jak się zorientowaliśmy co się dzieje to zamiast wiosłować razem w jedną stronę, to każde z nas wiosłowało w swoją w efekcie kręciliśmy się w kółko. Do brzegu dotarliśmy na własnych nogach – woda w najgłębszym miejscu sięgała do pach.
    Albo
    Jak moja młodsza siostra postanowiła zemścić się na chłopcu, który jej dokuczał, zwołała paczkę dzieci i pod pozorem wspólnej zabawy w Indian przywiązała winowajcę do drzewa, ściągnęła mu spodnie i uciekła
    Albo
    Jak obejrzałam odcinek Ani z zielonego wzgórza, ten w którym postanowiła deklamować chyba Romeo i Julię płynąc po rzece w łódce, która byłą dziurawa. Ja też tak chciałam, ale ani rzeki nie było blisko ani łódki – to nic, była za to na podwórku wielka dziura po wapnie, w której zbierała się woda, i stara metalowa balia. Postanowiłam w niej popływać. Niestety nie przewidziałam, że jak do niej wejdę to zatoniemy obie. Nie wiem jak to się stało, że skóra ze mnie nie zeszła jak się wykąpałam w wodzie z wapnem
    ah takie przygody to tylko na wsi:)

  28. Wieś kojarzy mi się z dziadkiem i z bezkresnym polem, po którym w milczeniu chodzimy. Babcia nauczyła mnie, że dzieci i robota wokół domu to szczęście i jak człowiek się napracuje to zasypia szczęśliwy. Nauczyła mnie, że w bułeczki drożdżowe można włożyć serce, że można pamiętać wszystko o jednym z trzydzieściorga wnuków i jechać do każdej córki i synowej jak urodzi dziecko i ugotować jej rosół (Połóg kojarzy mi się z rosołem). Dziadek mnie nauczył, że ziemia i niebo dają szczęście i jak jedziesz o świcie na koniu po pieczarki i potem je smażysz na śniadanie to tak właśnie wygląda radość. Z polem obsypanym makami, błękitem nieba i z kotami, które miałyśmy ukryte w sianie (żeby nikt ich nie potopił). Wieś kojarzy mi się z sadem z jabłkami papierówkami i kurami, które uciekały na wolność, żeby znów zostać pogonione do zagrody. Z tym, że co wieczór zamiata się podwórze, kwiaty i cały świat pachną, nogi szczypią w kąpieli od ścierniska a pod wielka pachnącą wiatrem pierzyną szybko się zasypia. Ostatnio kroiłam grzyby i wrzucałam je na patelnię i nagle zaszlochałam – przypomniał mi się świat i ludzie, których nie ma.

  29. Uśmiechem Babci, huśtawką do nieba – taką, co Dziadziu sam wykonał. Bo żeby do nieba latać, najpierw trzeba dwa głębokie doły wykopać i wzmocnienia, i silny fundament zrobić– a potem mocne drewniane nogi i ustawiając się w kolejce wnuków i dzieci sąsiadów – do nieba latać…
    I teraz ich już tam fizycznie nie ma – jest wieś, ta sama, choć inna – ale kiedy z daleka pomyślę o wsi to tylko o tej, co bezpieczeństwem i siłą i miłością tryskała. I w prawdziwym niebie się było.

  30. Wieś to mój drugi DOM to tam spędzałyśmy każde wakacje ferie weekendy i święta.Dziś wiem że mama uciekła by odpocząć od sytuacji w domu, a dzięki temu ja i siostra mamy wspaniałe wspomnienia i cudowne dzieciństwo.Nasi kuzyni to bracia bo mamy fantastyczny kontakt gdyby nie to może byli by tylko kuzyni.A dziś odbieram telefon i słyszę „hej siostra ” Jade i czuje się jak w domu.Tam jest moje miejsce na ziemi i tam zawsze znajduje spokój i oddech.To tam były radości, smutki i pierwsza miłość.I mogę dziś zaraz wsiąść w busa i nie muszę się zapowiadać bo wiem że zawsze ktoś czeka, a jak nie to wsiądę na rower i pojadę 5 km dalej to babci bo jak nie tu to pewnie tam są 😉

  31. To całe moje życie…
    To,które upłynęło (28 lat (jestem rodowitą wieśniarą :)-mój tato przyjął poród w moim rodzinnym domu)) i to które przede mną, moim mężem i mam nadzieję dziećmi (na razie dorobiłam się jednego);)
    Jutro spotykamy się z właścicielami działki, którą mamy w planie zakupić. Zakochaliśmy się w niej od pierwszego wejrzenia. Jest naprawdę malownicza. Trzymajcie kciuki- musimy ją mieć! 🙂
    A zaraz potem będziemy walczyć o swój „mały biały domek”… o ogród pełen kwiatów…warzywniak… drewno do kominka i hamak, który zamówiłam już na parapetówkę 😉
    Pozdrawiam rozmarzona…
    A.

  32. Wieś…. to taka przeszłość, gdy się w piżamie i gołych stopach pod gruszę leciało zobaczyć, czy aby już z drzewa to gruszki można zerwać.
    To taka teraźniejszość, gdy raz do roku się z dzieciakami budzi i zasypia, prawie że na trawie, a że okres wakacyjny wtedy, to maliny prosto z krzaków się do buziek wkłada.
    To taka przyszłość, a właściwie marzenie o przyszłości, że jak już się na tej wsi zamieszka, to na te gruszki i na te maliny wnuki będą polować, a ja wtedy będę siedzieć, wspominać i krzaki z jeżynami przycinać 🙂

  33. Wieś kojarzy mi się….z wolnością, radością, otwartością na innych ludzi, beztroskim dzieciństwem, wiatrem zaplątanym wśród drzew, promieniami słońca odbijającymi się w łanach dojrzałego zboża, z bieganiem za gęsiami, z dziecięcym strachem – bo w nocy do wychodka to „strach się bać” :))) z górskim strumieniem ze zlodowaciałą wodą, z babcią krzyczącą – bo znowu zapchałam czymś umywalkę, z babcią i jej zupą pomidorową jedzoną z metalowego talerza aluminiową łyżką, chwilami zapomnienia trudnego dzieciństwa…., z całkiem inną Mną niż jestem teraz….

  34. Wieś z historią mi się kojarzy jak to my z siostrą miastowe przyjechałyśmy na wieś i z kuzynami cudnie się tam bawiłyśmy, do czasu kiedy jedna krowa sie z łańcucha zerwała i biegiem wpadła na podwórko. Ja z kuzynami z rykiem do domu i drzwi trzymamy plecami coby krowa do domu nie weszła (nie wiem jakim cudem miałoby się tak stać ale histeria zbiorowa ogromna) a moja siostra mała na traktorze została i się drze w niebogłosy. Udało jej sie do drzwi podbiec a my te drzwi trzymamy i otworzyć ni czorta nie otworzymy bo krowa. Dziadek wybiegł z kuchni i patrzy na tę komedię i tylko słowa jego pamiętam co do kuzynów gadał: „tym to się nie dziwię, ale wy dwaj wioskowe chłopaki i krowy się boicie!!!”. A krowa nam w piaskownicy niespodziankę zostawiła i na pole se spokojnie z powrotem poszła. Fajne te wspomnienia, wnukom będę opowiadać 🙂

  35. Wieś- zamykam oczy , pierwsza myśl to letni wieczór, ten z komarami zapachem maciejki, z wieczornym „rechotaniem” żab, co to koncertują na stawach, a w oddali jakiś burek szczeka, po upalnym dniu w końcu postanowił zrobić obchód posesji…

  36. Wieś to tylko moja Babunia! to każde trzy miesiące w roku razem z Nią,
    to wycieczki w wiklinowym koszyku na rowerze Babuni,
    to zapach świeżych bułek przywożony o 6 rano do mini sklepiku,
    to las, las,las niekończące się wędrówki po lesie,
    to zapach grzybów i kawy Babuni z termosu,
    to kanapki na pagórkach,
    to zabawy do zmroku i robale czerwone z centkami w opuszczonym brodziku,
    to zalew z rybami,
    to zapach pomidorówki i kompotu z wiśni,
    to zjadanie malin prosto z krzaka,
    to rozwrzeszczane bezpańskie psy dookoła,
    wieś to trzymiesięczna beztroska,
    wieś to Ona to moja Babunia!!!
    ❤️

  37. A dla mnie wieś to moje dzieciństwo.
    Na podwórku miałam swoją kuchnię gdzie gotowałam obiady – ścinki drewna to była ryba, węgiel to kasza, różnorakie zielsko to surówka. Piekłam też placki z ziemi różnokolorowej, polewa była z błota 🙂
    Studnia z pompą stała na środku podwórka, kopałam rowy i pompowałam do nich wodę.
    Można było biegać na boso po błocie, trawie, po deszczu…. nikt się nie przeziębiał, nikt nie miał alergii.
    Może Was zszokuję, ale toaleta to była drewniana budka, zapach w niej był niepowtarzalny i o dziwo nawet nie był nieprzyjemny, przyroda jakoś to regulowała. Za papier toaletowy służyły gazety podarte na mniejsze prostokąty.
    W pobliżu domu stał ogromny kasztanowiec z dziuplą, w której zagnieździły się szerszenie i tata co wieczór na nie polował.
    Długo nie mieliśmy bieżącej wody, przynosiło się wodę do domu ze studni. Do kąpania służyła blaszana wanna, w której kąpaliśmy się po kolei od najmłodszego do najstarszego.
    Najmilej wspominam szukanie skarbów na strychu i zawsze coś cennego znalazłam po poprzednich lokatorach: stare widokówki i książki w drewnianych skrzyniach, gliniane naczynia, lampy naftowe, jakieś listy, które ktoś zbierał, zawiązywał sznurkiem, a potem zostawił i wyjechał.
    Były też meble drewniane, które się kruszyły od korników. Mam je potem spaliła, bo stare to niemodne, bo pojawiły się cuda prl-u.
    Teraz też mieszkam na wsi, ale to zupełnie inna wieś….

  38. Dom na kolonii… rano śniadanie, zawsze zupa mleczna, do tego jajecznica, kanapki …. w dni powszednie bardzo ciężka praca, bo albo żniwa, kopanie kartofli, zbieranie porzeczek na skup… dojenie krów, wyprowadzanie ich na pole… A po pracy rozpustny obiad , syto zastawiony stół ☺ rozmowy i śmiech, zabawa i radość z dobrze wykonanych obowiązków. Wieczorem po dojeniu krów , picie ciepłego mleka ? teraz juz tego nawet nie próbuje sobie wyobrazić ?
    Wieś to dla mnie podwórko, jazda bryczką z dziadkiem. Każda niedziela do kościoła w miejscowości niedaleko , a po mszy przepyszne lody i odwiedziny dalszej rodziny. To warzywa jedzone prosto z ogródka, przepłukane niedokładnie w strumyku. Owoce prosto z drzewa i mleko prosto od krowy. Swojskie kiełbasy i mięso, masło, twaróg i śmietana….

    Achhhhhh, rozmarzyłam się okropnie ?

  39. z zapachem nagrzanej słońcem narzuty na tapczanie moich Dziadków, na którym wylegiwałam się całymi dniami, czytając książki i jedząc pomidory prosto z krzaka
    z rozległymi krzewami pod lasem, czarnymi od jeżyn
    z grzybkami – gołąbkami, pieczonymi na blasze, z solą, jedzonymi po kryjomu, żeby mama nie widziała
    z klepiskiem letniej kuchenki, muchami pod sufitem, latem z radiem, Jezioranami i cowieczornym myciem w dużej, plastikowej misce, umieszczonej na wiklinowym stojaku
    z Dziadkiem, który przywoził z miasta najpyszniejsze jagodzianki, ostrzył kosę w cieniu wielkiego orzecha i dokręcał słoiki z ogórkami, żeby dobrze trzymało
    i jak jechał na traktorze, dumny, bo pierwszy we wsi ten traktor zaklepał i pierwszy zwiózł plony 🙂
    i jak pokrzykiwał „hetta” i „wiśta” na konie, a ja jechałam szczęśliwa obok niego
    z Babcią, która codziennie gotowała cały gar kawy zbożowej z mlekiem dla pracujących w polu
    z Tatą, który zawsze znalazł pod lasem „parę grzybków” i przynosił w koszuli
    z Arysem i Kamą, najukochańszymi psami na świecie
    z popiskiwaniem szczeniąt i ich miękkimi, pękatymi brzuszkami
    z ogórkami jedzonymi prosto z grządki
    z cyniami z babcinego ogródka i niezapominajkami rosnącymi przy nieopodal płynącym strumyku
    z młodszą siostrą mojego Taty, opaloną na czekoladkę, chudą, z wiecznie obtartymi piętami, śmiejącą się do koleżanek z sąsiedniego domu – Lucynki i Elżuni
    z krową pasącą się za domem (omijałam ją na kilometr, bo się jej bałam 😉 )
    z krzewami żarnowca, słodkimi truskawkami, drabiniastym wozem
    niedzielną ciszą, aż w uszach dzwoniło
    no
    tak mi się kojarzy 🙂

  40. wieś…
    prostota, gwiazdy na niebie i wszystkie widać: ),
    ogniska,
    jeden rodzaj sera w sklepie( po co więcej?),
    a jak wesele we wsi było to jajek nie ma (wiadomo: ),
    spacery donikąd.
    wieś kojarzy mi się z życiem, które idzie, a nie biegnie…czasem może się wydawać, że stoi w miejscu…ale to złudzenie, dopiero wtedy JEST się naprawdę.
    uczyłam się w wiejskiej szkole. Uniwersytet Ludowy Rzemiosła Artystycznego – tak się nazywała. Przemierzałam raz w miesiącu całą Polskę, żeby spędzić tydzień w beskidzkiej wsi…to chyba najpiękniejsza przygoda jaka mi się przytrafiła…

  41. Oczywiście z Domem Rodzinnym.
    Z pianiem koguta o świcie,
    ze smakiem białego sera skropionego złocistym miodem,
    z szumem potoku,
    z widokiem na Beskidy, gdzie z każdej strony niebo styka się z koroną drzew.
    Z dźwiękiem kosy rytmicznie koszącej trawę,
    z zapachem suszonego siana.
    Ze smakiem placków ziemniaczanych pieczonych na starym piecu kaflowym polanych gęstą śmietaną.
    Ze śpiewem ptaków i głośnym chórem świerszczy o zachodzie słońca.
    Ze zwykłą ludzką życzliwością.
    Z moim dzieciństwem, w którym każdy dzień stanowił szansę na odkrycie czegoś nowego w tym zadziwiającym wielkim świecie.
    I wreszcie wieś kojarzy mi się z Mamą i Tatą i ich miłością do wiejskiego życia i do ziemi, a nade wszystko do Rodziny i Boga.

  42. Dla mnie wieś to całe moje życie. Mieszkam tu od urodzenia. To pory roku, zapachy, ludzie, Wszystko…… ? wiosna na wsi to zielona trawka, śpiew ptaków i pierwsze ciepłe promienie słońca. Lato to żniwa, kurz w nosie ;-), kąpiel w stawie, zapach koszonej trawy. Jesień czas zbiorów, zapach jabłek i cynamonu,grzybobranie – uwielbiam, złote liście i wykopki… A zimą herbatka z cytryna, ciepły kocyk, sanki i spacery na mrozie.

  43. Wieś mojego dzieciństwa latem…to czesanie włosów na schodach przed domem, gdy słońce tak miło ogrzewa twarz słońca, a wróble hałasują na bzie. To rownież wieczorne ociąganie sie z powrotem do domu, gdy robi sie ostatnie „gwiazdy” na trawie, choć juz czuć rosę na dłoniach. Wieś mojego dzieciństwa zimą, to zmarzniete poliki od zjeżdżania z małej górki pod stodoła, z której zaraz wyjdzie mama niosąc świeżo wydojone mleko. Wieś dziecinstwa, to spracowane dłonie rodziców, opalone, szorstkie, ale zawsze ciepłe…

  44. Wieś dla mnie to spokój płynący z natury, to zapach lasu i ciepłego mleka z pajdą ciasta drożdżowego podanego na najszczerszych dłoniach mojej babci, to pasieka dziadka ociekająca miodem. Wieś to oaza błogich chwil, to czas który nie przecieka przez palce…

  45. Stopy bose na mokrej trawie. I truskawki prosto z krzaka. Takie w ziemi całe, bo podlewane wieczorem. Obok piwonii, co pachną Twoją Babcią. Ta, która przed burzą solą świętej Agaty dom dookoła się sypała, coby od złego uchowała. Jej sąsiadki wszystkie wszystko wiedzą o wszystkich. Taki urok. Niepostrzeżenie to tylko po lesie dziadkowym przejść się możesz. Albo w debry, wąwozy, co dziecinne Twoje hasanie pamiętają. Ślady stop Twoich maleńkich, w których teraz przeglądają się Twoje dzieci. Zwyczajnie tak, naiwnie.

  46. Wakacje, czas beztroski i słodkiego dzieciństwa. Z zapachem ciasta drożdżowego mojej babci. Z grą na garach łyżeczkami z dziadkiem. A gdy byłam starsza z jazdą na ciągniku, zabawą snopkami (układaliśmy igloo). Z miłością, spokojem, harmonią…i ze spracowanymi rękoma moich dziadków.

  47. Wieś kojarzy mi się z wakacjami u dziadków, do których wraz z bratem od razu po zakończeniu roku szkolnego się jechało, ze spokojem, zapachem siana, mgłą nad polami, bieganiem w deszczu, beztroską dzieciństwa, ryżem na mleku prosto od krowy, domkiem na drzewie, kąpielą raz na 3 dni, obdrapanymi kolanami, włosami których nie trzeba czesać, krowimi plackami do których wypychało się kuzynów i nieraz samej się w nie wdepnęlo… cudowne chwile, które na zawsze w pamięci zostaną.

  48. Dla mnie wieś to spełnione marzenie. Trochę na przekór całemu światu, który wybijał nam wieś z głowy -bo dojazdy, bo zima, bo dziecko małe i w ogóle to ciężko 😉 ale byliśmy uparci i nie żałuję ani minuty z naszego wiejskiego życia. Teraz moja wieś to malownicze zachody słońca, spacery po lasach i polach. Bociany wiosną, gwieździste niebo latem, grzyby i malownicze kolory jesienią, bałwan i kot grzejący się na parapecie zimą. I cisza jakiej wcześniej nie znałam taka, że słychać trzepot skrzydeł przelatujących ptaków.

  49. Wieś. Wieś to dla mnie nieskończona łąka za kolibiącym się płotkiem. To krowy na polnej drodze i starszy Pan „prowadzący” je gałązką. To domowy chleb i wielkie ognisko nad rzeką. To niebo pełne chmur i wielkie kałuże. To cały świat w jednym źdźble trawy. Wschody i koguty. Stara kaczka i trzy gęsi. To wielki staw i chmary komarów. To najlepsze wakacje jakie pamiętam..

  50. Wieś to piejacy kogut z samego rana, świeże mleko na sniadanie, kury chodzace po podworku, koty przeciagajace sie w sloncu, piekny zapach kwitnacej wisni i jabłoni, bzyczace pszczoly , bieganie na bosaka w cieplym deszczu i pachnacy chleb wyjety ze starego kaflowego pieca. I chociaz 2 lata temu sprowadzilam sie na wies to niestety nie potrafie tego odtworzyć. Moze jakas namiastke… mysle ze te wszystkie piekne wspomnienia , zapachy i obrazy , ktore widze zamykajac oczy, to nie tylko wspomnienie miejsca ale przedewszystkim radosci chwili i osob ktore wtedy nam towarzyszyly, ktore sprawialy ze bylo tak cudownie i beztrosko. I chociaz miejsce to samo to dlatego trudno to odtworzyc bo tych osob juz nie ma.. wiec nie wazne sa miejsca ale chwile i ludzie z ktorymi je dzielisz.

  51. Kiedy słyszę słowo „wieś” to pierwsze o czym myślę – marzenie!
    Mieć na tej wsi dom. Zawsze dla wszystkich otwarty. Z zapachem ciasta przyciągającym sąsiadów z pobliskich domów. Z bandą dzieciaków śmiejących się i biegających na bosaka po trawie, bo można. Bo nie ma tam szkła rozbitego, petów. Bo co najwyżej można w psią kupę wdepnąć, ale to mama potem umyje. I z bandą psów które za tymi dzieciakami latają merdając ogonami. Bo w mieście z takimi psami to się nie da. Ale na wsi można je w końcu mieć. I z wieczorami na altanie, w kompletnej ciszy przerywanej tylko świerszczymi odgłosami.
    A nade wszystko z zapachem skoszonej trawy. Tak do kompletu.
    Tylko to wieś musi być górska. Bo taka w moich marzeniach się maluje. Że ten śpiący Giewont tam z okna widać.
    Czyli że ze szczęściem po prostu. Wymarzonym.

  52. Drewniana szuflada w stoliczku, który stał pod starym zegarem z Cepelii. A w niej przybory do golenia mojego Dziadka. I ten zapach. Zapach tej szuflady. Dla mnie to jednocześnie zapach Dziadka. A za tym poczucie bezpieczeństwa, beztroski, po prostu… moje dzieciństwo. Tak kojarzy mi się wieś. Miło było to wspomnieć, uśmiechnąć się do tego dziadkowego zapachu bycia kochaną.

  53. wieś …
    z domem mym się kojarzy . Wieśniarą to jestem od urodzenia ale i z wyboru.. bo choć te wielkie miasta, metropolie świata błyszczą i kuszą a to najnowszymi technologiami, dobrymi szkołami, teatrami, galeriami, mega centrami handlowymi i jedzeniem na telefon to za nic w świecie nie zamieniłabym ich na moją wieś…
    a wieś moja to te psy i koty plączące się pod nogami, ciepłe mleko takie jeszcze z pianką, koszyk wiklinowy z naderwaną rączką co się jajka z kurnika zbiera, te konie piękne co im z dziećmi jabłka nosimy i po grzywie głaskamy, mniszek w maju zrywany na syrop co jesienią ukoi gardło obolałe, marchew co to prosto z grządki i tylko tak wytarta o spodnie i zjedzona ze smakiem, ten sok z czereśni co kapie po brodzie, łokciach, kolanach, te koszulki co głowa aż boli kiedy oddają do prania, czyste powietrze, trawa zielona, kąpiele w basenie, bose stopy, sobotnie, letnie śniadania na dworzu, popołudniowe drzemki na kocu pod jabłonką, i wieczory kiedy dzieci już śpią to te jeże które straszą w krzakach, kiedy palę papierosa na ukojenie, na dobranoc…
    a tak z lat 20 temu kiedy było się dzieckiem małym jeszcze to te skoki z braćmi o zgrozo niebezpieczne ze stosów siana co to pod sam sufit w stodole na zimę czekało, gąski co po dupsku dziobały i z płaczem się do domu wracało, a no i praca moja najlepsza co w życiu miałam u babci mojej Irenki kiedy to stonki zbierać kazała z pola z ziemniakami, a za pełen słoik wynagrodzenie hojne dawała.. a ja koza mądrala do słoiczka ze stonkami wody dolałam..
    Więc wieś to też szczęście jest, rodzina, zdrowie i bezpieczeństwo..

  54. Witaj! 🙂
    Ja troszeczkę nie na temat, ale chciałam się zapytać, czy dałoby się uszyć dla mnie, dla takiej malutkie mnie, Twoją sukienkę dwukolorową? Tak by pasowała na moje 155cm? Bo sobie tak myślę, że jak skrócę dół to góra może być za długa, a chciałabym aby ten pas od spódnicy był widoczny I drugie pytanie: czy polecasz taką sukienkę dla tak niskich osób, czy nie skróciłaby mnie jeszcze bardziej?…. sukienka jest piękna, szalenie chciałabym ją nosić 🙂 Pozdrawiam 🙂

  55. Wieś to mój początek i mój koniec. Wyszłam ze wsi i wiem, że kiedyś do niej wrócę. Wrosłam w nią sercem, głową, nogami. Wrosłam całą sobą. Wieś to spokój we mnie, niezależnie od tego, gdzie jestem, w którym momencie życia się znajduję i ile chaosu jest wokół mnie. Wieś to kredens mojej babci, odrapany cały taki, piękny tymi rysami, przy którym cały mój dziecięcy świat się toczył. Przy którym pierogi z jagodami smakowały tak jak nigdy później już nic nie smakowało. Wieś to słońce budzące mnie o 5 rano i zapach siana kołyszący mnie do snu. Wieś to beztroskie dzieciństwo, muzyka świerszczy- najpiękniejsza symfonia na świecie. Wieś to pierwsze podwórkowe miłości i pierwsze samodzielne wyprawy z plecakiem na plecach tak strasznie daleko, bo aż do sklepiku na rogu. Wieś to dom…

  56. Wieś kojarzy mi się z moim drugim miejscem na ziemi, czyli naszą działką. Cieszę się , gdy mogę tam pojechać a martwię, że sezon na działkowanie na wsi jest tak w Polsce krótki. Wieś kojarzy mi się oczywiście z zapachem , świeżym powietrzem, brakiem pośpiechu , sielskością, śpiewem ptaków , które budzą nas ze snu o poranku, ze zbożem, z owadami i ogromem motyli. Człowiek na wsi nie zginie , nie ma mowy. Obok nas można kupić świeże jaja od kur, mleko a warzywa rosną w naszym mini ogródku. Wszystko pod ręką i bez konserwantów:)
    Pozdrawiam serdecznie, Ela. ellan-p@wp.pl

    1. Wieś kojarzy mi się z prawdziwym życiem. Ze szczęściem za którym tak bardzo gonimy w dzisiejszych czasach. Za spokojem którego tak bardzo brakuje. Z chwilą zatrzymania i spojrzenia co jest wokół. Z ptasią symfonią która co rano wita dzień. Z uśmiechem dziecka które zajada truskawki z własnego ogródka. Z wieczorami przy ognisku i leżeniem na trawie patrząc w gwiazdy. Z zapachem świeżo upieczonego domowego chleba. Ze spacerami na boso po polnych drogach. Z ciepłem domowego ogniska. Z tym właśnie kojarzy mi się wieś i dlatego jestem w trakcie zakupu domu na wsi. 🙂 🙂

  57. Dla mnie wieś to nie krowy i praca na polu… cóż ja nie z tego pokolenia. Mnie wieś kojarzy się przede wszystkim z tym:
    Mały drewnem pachnący domek na skraju lasu, gdzie widać jesień, jak liście się złocą i pyłem iskrzącym sypią. Gdzie o poranku, przed domem pić można parującą herbatę karmelem pachnącą, gdy wszyscy w ciepłej pościeli jeszcze śpią, a ja na zewnątrz nasłuchuję pokrzykiwania dzikej zwierzyny i z zachwytem w słońce patrzę, co na horyzoncie się pojawia. I w te drzewa i pola wpatrzona, zahipnotyzowana, zaczarowana tym ich pięknem i niepowtarzalnością. Bo choć patrzę na nie tak codziennie, one za każdym razem inne, piękniejsze, delikatniejsze.

  58. Wieś kojarzy mi się z domem rodzinnym, w którym przeżyłam swoje dzieciństwo i w którym mieszkam do tej pory. To okna na las od południa, wschodu i zachodu, a na skały od północy.
    To żniwa w wakacje,wóz zboża i my na tym wozie z całą rodziną. To chmara komarów i much, wciągana co wieczór w otchłanie odkurzacza. To żmije i zaskrońce, urządzające sobie sjestę w butach pozostawionych na schodach na zewnątrz. To kumkanie żab letnim wieczorem. Wycieczki nad rzekę i Wisły. Wyprawy po amonity lepsze niż te okazy muzealne;))

    Jesień przynosiła zawsze pełen ogród liści i tych z sadu i tych z lasu. To jeże ukochane moje, pod tymi liśćmi zwinięte w kłębek ( stąd pewnie miłość teraz do tych jeży i ten pigmejski niebawem będzie).
    Zima przynosiła śnieg, całe zwały jego do odśnieżania. Bo odśnieżarka docierała dopiero w południe, a rankiem przecież szkoła, praca. W sen zimowy nie zapadliśmy. Aczkolwiek o hibernacji ludzi, mowa już jest. Szkoda jednak byłoby. /a kto by te kości łamał nieustannie i siostrę na sankach przewrócił, bo narty, na nogi założył, żeby było szybko na zakręcie;)
    Wiosna, wiosna ach to Ty!:)
    I tutaj miłość do ornitologii zrodziła się. Kosy, dudki, sikorki sosnówki, bogatki, jaskółki, jastrzębie (znienawidzone przez tatę), sójki, wróble, kopciuszki i cała reszta towarzystwa. Budki mją na każdym drzewie. No i nawet mężczyzna życia to Czyż:) A te kwiaty rozkwitające każdej wiosny. Konwalie, bzy, jabłoń. Wieś to opowieść mojego życia, to magia…

  59. Jak zobaczyłam pytanie, aż oczy mi się uśmiechnęły:) Nie wiem czy uda się to obrać w słowa. Wieś kojarzy mi się z całym życiem. To tutaj dzieciństwo było beztroskie, bez tego miejskiego „zgiełku”. Ta cisza, dookoła i w sercu, że wszystko można a nie trzeba.To tu się wychowałam, męża poznałam, ślub wzięłam i dziecko ochrzciłam. Wieś kojarzy mi się z rannym wstawaniem Rodziców, którzy musieli, czy im się chce czy nie chce, wstać i wszystko oporządzić. Dziadkami, którzy to tutaj przyjeżdżając na ojcowiznę odpoczywali i nabierali sił, aby móc wrócić do miasta. Rodzeństwem, które i tak wraca na weekend na wieś, aby siebie zobaczyć i powspominać. to tutaj były pierwsze imprezy, łzy po rozstaniach i stąd też brało się siłę, by iść dalej. I teraz ja wracam tutaj co weekend, już z mężem i dzieckiem, aby powspominać i Im pokazać tę część życia. Wieś kojarzy mi się z bezgraniczną wolnością. Cytując ks. Jana Twardowskiego:
    „Tu Pan Bóg jest na serio pewny i prawdziwy
    bo tutaj wiedzą kiedy kury karmić
    jak krowę doić żeby nie kopnęła
    jak starannie ustawić drabinkę do siana
    jak odróżnić liść klonu od liścia jaworu
    tak podobne do siebie lecz różne od spodu
    a liści nie zrozumiesz ani nie odmienisz[…]
    tu Pan Bóg jest jak Pan Bóg pewny i prawdziwy
    tylko dla filozofów garbaty i krzywy”
    Jakież to jest prawdziwe wie tylko ten, dla kogo wieś to całe życie…Pozdrawiam. K.

  60. Z babcią Antonina. Ze spokojem. Z łapka na te muchy obsiadajace wszystko. Z wychodkiem osnutym pajeczynami:) z pszczół brzeczeniem. I z tym chlebem z pieca wielkim chrupiacym. Na pajdy wielkie krojonym. Tęsknię za moją babcia bardzo

  61. Wieś zawsze będzie kojarzyła mi się z dzieciństwem. Z dusznym autobusem, który zawiezie mnie do dziadków; w drodze zawsze liczyłam bocianie gniazda. Moja wieś to cała gama zapachów – szczypa palona w kuchni kaflowej babci, zapach ziemniaków gotowanych dla kur, świeżo mielona sieczka. Moja wieś to smaki- racuchów z cukrem, domowego makaronu i mleka prosto od krowy. To także dźwięk koguta o poranku i traktoru dziadka, który nie wiem czemu, ale poznawałam już z daleka.
    Moja wieś przywołuje poczucie szczęścia i beztroski. Pielęgnowane przez lata wspomnienia żyją cały czas i dają niesamowitą radość 😉

  62. Na wieś przeprowadziłam się dwa lata temu,mieszkając całe życie na blokach to była nowość i szok;)oj jak ja tej wsi nie lubiłam. A w tym roku moje córki (5 i 7 lat) jak wsiadły na starego cyklopa, jeszcze brudnego od zeszłorocznego gnoju i na tym cyklopie udawały że jadą na koncert albo festiwal to płakałam ze śmiechu i żal że ja na wsi nie mieszkałam; (całe wakacje „świat zwiedzały” a ja przez ten stary brudny cyklopa wieś pokochałam;)

  63. Wieś nie kojarzy mi się z moim dzieciństwem (bo rodzice przeprowadzili się na wieś gdy byłam już „duża”) ale z moimi dziećmi.
    Gdy tylko przyjeżdżamy do babci i dziadzia, nieletni w mig przeistaczają się w brudne i szczęśliwe wiejskie stworzenia. Zrzucają buty, objadają nieprzyzwoita ilością owoców, mają czerwono-granatowe buzie i błyszczące oczy. Włosy pachną im słońcem i wiatrem. Zachwycają się robakami, zaprzyjaźniają ze ślimakami, wożą taczki, grabią ziemię i są Najzajętsi na świecie.
    Dla mnie wieś to moje szczęśliwe dzieci.

  64. Wieś to dla mnie smaki i zapachy dzieciństwa, bo na wsi się wychowałam i dorastałam. Zapach świeżo koszonej trawy, powietrze pachnące po letniej burzy, zapach obory, gdzie krowy były. To przejażdżki z Dziadkiem wozem zaprzęgniętym w konia. To zabawy na wielkim podwórku w szewca, ślimaka i granie na stogu siana w karty. Wieś to także wykopki ziemniaków, pomoc przy zrywaniu owoców i przygotowywanie przetworów na zimę.
    Wieś to także zjadanie pomidorów prosto z krzaka, marchewki prosto z ziemi i nocne niebo pełne gwiazd, rechot żab i łapanie świetlików 🙂
    Aż ciepło na duszy się robi, jak tylko wspomnę 🙂
    Wieś kojarzy mi się jeszcze z prostotą, życiem według pór roku, kontaktem z Matką Ziemią i Naturą w najczystszej postaci.

  65. A mnie się wieś kojarzy z wielką, ciepłą pajdą chleba, posmarowaną masłem i posypaną cukrem, skakaniem w stodole na siano, kąpaniem się w stawku (w wieku nastoletnim czasami nago, gdy nikogo w pobliżu nie było), kojarzy mi się z masą zwierząt na podwórku, gdy z kuzynkami piknik robiłyśmy i z zawodami które żadna z nas nigdy nie wygrała (kto złapie kurę gołymi rękoma?!)….

  66. Tato i mama. Ich spracowane ręce – moja beztroskość.
    Cykliczna zmienność pór roku – cykl pracy na polu i w gospodarstwie.
    Jabłka prosto z sadu i gorący kompot.
    Wianki plecione dla mnie przez mamę.
    Moje rodzeństwo, moja rodzina, moje wartości, moje życie…

  67. Wieś kojarzy mi się ze smakiem kaszy manny o 6,7 rano. zawsze kiedy moja babcia rozpalała w piecu i przygotowywała dla mnie tę właśnie butelkę kaszy, słyszałam jakby w pòłśnie jej krzątanie w kuchni, trzask rozpalanego drewna i ciche rozmowe dziadków. Potem dosypialam sobie jeszcze trochę i to były chyba najbardziej błogie chwile mojego dzieciństwa. Chociaż czasem bolało że mama daleko, tata zagląda do kieliszka i ja dlatego właśnie tutaj z nimi….

  68. Oh….wieś….
    Wieś to:
    * spokój mojej duszy
    *chęć do pracy nawet tej ciężkiej
    *ucieczka od zgiełku,tłoku
    *ciche wieczory przy akompaniamencie świerszcza
    *poranki z mgła i rosą na stopach
    * zapach siana
    *zupa z młodej kapusty z koperkiem jedzona na podwórku
    *uśmiechnięte umorusane buzie moich Bąków jedzących pałke rabarbaru z cukrem…. mogę tak bez końca Julka
    Wieś to moje marzenie ???

  69. Kiedyś myślałam, że żyć będę w dużym mieście. Dziś mieszkam na wsi. Wieś to życie, wolność, moje miejsce, szczęście, spełnione marzenia.

  70. Kurczeeee napisałam jeden komentarz i mam niedosyt….na samà myśl robi mi się ciepło aż w żołądku się jakby gotuje,tęsknota jakaś,silne przyciąganie nieziemskie,wszystko co ze wsią mi się koajrzy wywołuje jakiś spokój w sercu,strachy mniejsze się wydają i prostsze wszystko jest….może w poprzednim wcieleniu byłam bocianem co dumnie polaną kroczy albo świerszczem co na ganku pomieszkiwał a może bluszczem co do chaty zaglądał 😉 albo kłosem w stadzie złotego zboża falującym na wietrze i tak bym pisać długo chciała bo gęba na myśl o sielskiej wsi mi się raduje…i tak miło niewiarygodnie….
    ale z boku słychać : Mamo kakao!!!!
    Mamo Kacper zrobił chyba kupę ….;)
    Nic to kocham wieś i wszystko co z nią mi się kojarzy i lecę 🙂

  71. wies moja kochana wies… bo ja to za nia tesknie. ale kiedys powroce na nia. bo zycia w tym miescie to do konca zycia sobie nie wyobrazam. a z czym mi sie kojarzy wies… z bieganiem na boso z rana po mokrej jeszcze trawie. takiej na ktorej rosa jeszcze lezy. albo taplaniu sie w kaluzach. doslownie taplaniu. bo ja to zawsze bralam pod pache moja siostre mlodsza i tak jak stalysmy w kaluze wbiegalysmy. mama to tylko za glowe sie łapala. bo cale z blota bylysmy. i nogi i rece i wlosy nawet.
    pamietam tez zbieranie koszonej trawy z łaki. do dzis jezdze do wujka i pomagam mu jeszcze. traktorem jezdzimy. na przyczepach. przez las albo wał i potem na łake. i ukladamy wiazanki. trzy warstwy za burte zeby do stodoly potem wjechac mozna bylo.
    lubie lato… bo zniwa sie zaczynaja. koszenie zboza, zbieranie słomy…
    ale jesien to chyba najbardziej mi sie na wsi podoba. wykopki… a potem ognisko w ktorym ziemniaki na kijach pieczemy. albo ci bardziej leniwi… poprostu te ziemniski w ognisko wrzucaja.
    no i zima… nie moze na wsi zabraknac kuligu. ale takiego porzadnego. z przynajmniej dwudziestoma sankami.
    a to sie wtedy dzieje.. o ja ciebie.
    a po kuligu babcia to zawsze cieplutkie mleko nam dawala. swiezutkie, z dopiero co wydojonej krowy. a no wlasnie… krowa. wypasanie krów. z tym to wies mi sie tez kojarzy. bo z babcia to obowiazkowo rano i potem zas tez chodzilam na łąke po krowy.
    kurcze… ile to pieknych wspomnien mam z tej mojej wsi kochanej. ile ja to moglabym o niej opowiadac. o tych zabawach w dziecinstwie, o kapaniu sie w stawach po kryjomu przed rodzicami…tyle przygod, pieknych wspomnien ze na mysl o nich morda sie cieszy.

  72. Wieś kojarzy mi się z:
    A. Wakacjami, kiedy rodzice zawozili nas do dziadków z bratem i spędzaliśmy tam pól wakacji i były ogniska i zabawy i zatargi i godzenie się bo było nas w sumie pięcioro a czasem i siedmioro i każdy ze swoim charakterkiem. B. Sianem, które jako dzieci pomagaliśmy zbierać, a czasem i na nim spać jak zjeżdżała się rodzina,a ja tak bałam się myszy C. Babcią,która kogiel mogiel robila i inne pyszne potrawy, a jak już chora była to można było przyjść do niej do pokoju siąść w fotelu i razem Modę na sukces ? obejrzeć. D. Zasypaną drogą pewnych Świat Bożego Narodzenia i nie dało się przejechać dopiero za wujka ciagnikim. E. Stawem i jeżdżeniem na nim jak na łyżwach a latem na wyławianiu z niego roślin. F. Ale i bardzo ciężką pracą dziadków a później wujków a czasem i reszty rodziny jak przyszły żniwa. G. Czyli z beztroską dzieciństwa i wiecznymi przygodami

  73. W- wielkie przestrzenie
    I – świeże powietrze
    E – ementalera smak z mleka świeżego
    Ś -śmiechy szczęśliwych dzieci .
    Tym dla mnie jest WIEŚ

  74. Wieś to moje domy, moja kochana rodzina i moje bezcenne wspomnienia no ale także teraźniejszość. Jeden, ten w którym mieszkałam jak byłam mała. I wspomnienie moich kochanych królików, zabawy w domek i w chowanego do późnych godzin z dziećmi niemalże z całej wsi. To spacery do kapliczki na majowe i szukanie ślimaków w rowach, jedzenie 5-ramiennego bzu, aby przyniósł tego wymarzonego męża w przyszłości. Drugi to jak byłam już trochę starsza, ulubione spacery z psem nad Wisłę, miliony godzin marzeń i tysiące zachodów słońca. Trzeci to ten najwspanialszy z mych marzeń, w którym mieszkam z 3 małych szkrabów no i kochanym mężem. To śmiech dzieci i radość ze wspólnych zabaw na dworze, zbieranie kwiatków, by ciągle były nowe, spacery, które wydają się zawsze zbyt krótkie, smak kawy nawet tej letniej, która po powrocie do pracy nabrała jeszcze lepszego smaku. Niebo pełne gwiazd, wieczorna cisza i maciejka, którą czuje, kiedy tylko otworzę okno. To moja wieś, której nie zamienie nawet na najlepsze miasto.

  75. Witam, Panią Julię (autorkę/właścicielkę bloga) i czytelników bloga bardzo serdecznie. Gratuluje Pani Julii możliwości współpracy z tak kreatywną firma jaką jest Mizpony – produkty/podarunki są prześliczne. Fajnie, że mam Pani możliwość współpracy z firmami ,które produkują i sprzedają tak dobre gatunkowo oraz bardzo estetycznie wykonane produkty. Bardzo ważna jest dokładność/precyzja wykonania produktu, która rzutuje później na przydatność oraz powodzenie produktu. Podczas przegadania Pani bloga (czytania treści oraz oglądania zdjęć które Pani zamieszcza) zauważam pewna prawidłowość, a mianowicie prezentuje Pani produkty które są wykonane z najwyższa starannością, dokładnością i z bardzo dobrej jakości materiałów. Gratuluję Pani Julio – nie obniża Pani poprzeczki, świetna robota.

    Wieś z czym mi się kojarz???? Nie wiem, ponieważ od urodzenia na niej mieszkam, na chwilę tylko wywędrowywałam do miasta ale szybko wróciłam bo nie umiałam sie odnaleźć się/żyć w betonowych ścianach łódzkiego osiedla.
    Wieś to dla mnie odpoczynek po pracy zawodowej, to ogródek w którym zawsze jest coś do wypielenia, podlania czy zebrania. To zwierzęta które są nieodłączną częścią wiejskiego krajobrazu, to rolnik spieszący się z robotą przed nadchodzącą zimą. Wieś to wspólne pozdrawianie się przy pracy w polu, tu nikt nie mówi dzień dobry tylko „Szczęść boże” czy „Bóg zapłać”. Wieś to pomaganie sobie w trudnej sytuacji materialnej – zbiórka plonów dla biedniejszej rodziny czy nie daj Boże rodziny w trudnej sytuacji po np. pożarze gospodarstwa czy maszyny (jak to w tym roku miało u nas miejsce), żal patrzeć jak płonie maszyna rolnicza przy prasowaniu słomy na polu. Jak Mój tato rzucił swoją robotę i ani przez chwilę nie wahał się biec przez pole i łąkę ratować sąsiada, któremu zapaliła się maszyna rolnicza przy pracy na polu. Mama płakała na progu domu, a my z siostrą nic nie mogłyśmy zrobić bo tato boso i pędem biegł przez pole pomagać panu Jankowi ratować ciągnik i prasę do słomy.
    Na wsi nikt nie jest anonimowy, ciągle ktoś się komuś kłania, zatrzymuje na pogaduszki, pyta o zdrowie, zaprasza na ognisko czy prosi o pomoc przy narodzinach zwierząt. Wieś to taka oaza ciszy i spokoju, wzajemnego poszanowania sąsiadów starszych ale i tych nowych (którzy niedawno się sprowadzili). Tu nikt nie jest anonimowy, jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Moja mama już szykuję sąsiadów na przyszłoroczne wesele mojej siostry, a ja nie mogę się doczekać tańców z Naszym „zgrywusem” Sołtysem.
    Serdecznie pozdrawiam Dorota

  76. Wieś to moje całe dzieciństwo. Tam się urodziłam i spędziłam najlepsze lata czyli czas beztroski.
    Kojarzy mi się z poranna rosą na trawie, z mruczeniem krów w oddali, z ciepłym zapachem sierści psa, który chodził za nami krok w krok nawet podczas naszych tajnych misji.
    kojarzy mi się z dziadkiem który wszystko widział ale udawał że nie, gdy wspinaliśmy się na najwyższą drabinę,
    z kanapką która frunęła przez okno w torebce bo przecież zawsze szkoda było czasu żeby wejść na górę i zjeść,
    z gruszkami od których wieczorem bolały juź brzuchy
    z ciepłym mlekiem od krowy, które dziadek starannie przecedzał przez szmatkę,
    z ogródkiem babci w którym zajadaliśmy się groszkiem, jabłkami i całą resztą aby zaraz biec dalej,
    z czasem dla każdego zwierzaka, każdy kurczak był pogłaskany a każda krowa miała swoje imię,
    z kogutem którego się bałam i rżyskiem na którym robiliśmy wyścigi,
    z kryjówkami w starej wierzbie i na strychu gdzie pochowane były skarby ( pewnie są tam do dziś),
    z pierwszym niebieskim rowerem i pierwszą sympatią który miał super grzywkę i torbę listonoszkę,
    z bzem który zwiastował nadejście wakacji,
    i kompotem babci, który smakował lepiej niż wszystkie słodycze świata,
    zapachy tamtej wsi są tak silne że mimo iż dawno już tam nie mieszkam, tkwią we mnie i wiem że kiedyś tam wrócę i najem się gruszek aż rozboli brzuch….

  77. Wieś kojarzy mi się z ciężką pracą, wstawaniem razem ze słońcem, z bólem w kręgosłupie, z wykopkami, ze żniwami, z sianokosami, z pieleniem, z obrządkiem przy zwierzętach, ze świniobiciem, z biedą, z nerwami, z zakupami na zeszyt, z odwiedzinami rodziny w niedzielę kiedy pijąc kawę nagle domownicy się zrywają i biegną bo idzie burza, a siano trzeba zebrać. A pomiędzy tym wszystkim przebija sie jednak beztroskość dzieciństwa w wolnych chwilach, z bieganiem po lesie, po łąkach uciekając przed bykiem, który zerwał sie z łańcucha, z marchewką prosto z pola wycieraną w trawę, z serem ociekajacym z wody na tetrze, z łoskotem ubiajnego masła, z urodzianami w sadzie kiedy zamiast tortu były kanapki.
    I z beztroską lat młodzieńczych, z pierwszymi zabawami, z chodzeniem na mostek wieczorami, z pierwszym winem, pierwszym meczem, pierwszą miłością, przyjaźnią… Dziękuję Ci Babciu❤

  78. Czytam i płacze tyle pięknych chwil w tych komentarzach.tyle tęsknoty nostalgii i wspomnień.  Moja  wieś to nie wykopki i żniwa,  ale też to swiat, którego częściowo już nie ma.  To zapach lipy latem, który wdzierał się przez okno na poddaszu mojego pokoju. To figura świętego Floriana  i plastyczny obraz kobiet, które go kwieciły ,  śpiewały i modliły się.  To moja mama, która mówi, że trzeba dbać o tą figurę bo ona na nasz dom patrzy. Wieś kojarzy mi się z kwiatami zbieranymi  na wianki z mleczem dla kur i babką lancetowatą  na obdarte kolana. Wielkie pierzyny, moczenie nóg w wodzie z solą, stawianie baniek  i kompresy z octu w przeziębieniu.  To wiśnie z sadu i wycieczki rowerowe na „okiennik.” To rodzinne wyprawy na jagody, grzyby, maliny. Wieś to opowieści o moich dziadkach,  wojnie, drewnianym domu w jakim urodziła sie moja mama,  takim, którego już tylko w skannsenach oglądać można.  To historie o duchach i   niesamowitych splotach ludzkich losów. To odpusty i  pierścionki, o których marzyłam. To kiszenie kapusty na jesień.To wyprawy na sanki i moje futerko z królika przewiązane rzemykiem .  A   najpiękniejsza wieś, ta z Nad Niemnem, z malwami i drewnianymi płotami.

  79. Wieś to człowiek, to ludzie zapracowani, smutni, uśmiechnięci, szczęsliwi,
    zatroskani i sprawiedliwi.
    Na wsi inaczej pachnie wiosna, jesień, lato czy zima ostra.
    Wiosna to kałuże te małe i duże,
    to gra w „tysiąca” czy „w gumę”w nowych trampach i pierwsze bzy i róże.
    Lato kolorem złotym wieś otacza, bo żniwa w polu to cięzka praca, a potem kąpiel w jeziorze o wieczornej porze.
    Jesień ferię barw przynosi i kasztanów pełen koszyk,
    A zima jak to zima czasami długo trzyma i w domach przetrzymuje ale nikt tego nie żałuje kiedy na nartach szusuje czy na łyżwach po zamarzniętym jeziorze piruetuje.
    Taką wieś pamiętam, bo dla mnie wieś jak Ziemia Święta
    i kiedyś znowu tam powrócę, bo strasznie mi do niej tęskno i się trochę tym smucę…

  80. wieś to
    moja babcia, jagodzianki,skarpety robione na drutach, kołdry z pierza, wychodek za stodołą, małe żółte kurczaki w sieni, papierówki, snopki siana,zabawy w remizie, zbieranie jagód, żurawiny, spacery do lasu , jazda na przyczepie traktora, strach przed kogutem 😉 (hahaha)

  81. Wieś to wolność, przestrzeń, świeże powietrze, zieleń, współistnienie z naturą – miejsce, w którym się wychowałam. I jednocześnie moje marzenie – aby stała się miejscem, gdzie mogą wychować się moje dzieci…a marzenia się spełniają…:)

  82. Wieś -wspaniałe wakacje moje i mojej siostry u wujka i cioci …. jakie z nas były wariatki 🙂 uciekałyśmy przez okno by tylko lecieć na disco do remizy (byliśmy nawet na Boys…a co ;), gdy Piotrek , Jarek czy Łukasz podjeżdzali na komarze czy junaku jejku co to były za emocje -szybko włosy ogarnąć , bluzki zmienić i biegiem do furtki .. bo już czekają, a za rogiem ciocia Marysia ,,gdzie znów polazłyście do domu wracać .,,, to ognisko do 4 nad ranem ale jak było wspaniale śpiewy do rana , gitara , pełno pozytywnych ludzi , to jazda maluchem w 8 osób bo każdy chce jechać na Milano a przecież dziś sobota toż trzeba jechać i zaczynały się przygotowania kiecki , fryz , a jakie buty … zabawa w podchody w nowo wybudowanej szkole , gdzie przyłapani przez tatę Joli uciekalismy z tamtąd jak poparzenin, ale jakie przy tym śmiechy były bo to jeden się przewrócił to drugi coś tak zgubił i nerwowy trik dostał,to granie w siatkówkę , siedzenie na przystanku i gadanie godzinami – do tej pory nie wiem czemu tak wszyscy uwielbialismy siedzieć w tym miejscu , może był to dobry punkt obserwacyjny całej wioski 😉 to pierwsze miłosne zauroczenia ..pamiętam jak dziś Piotrek zaśpiewał mi ,, podjadę pod okiennko twe i zapukam co sił. …,, ojej do tej pory pamietam jak wtedy waliło mi serce. .. to jak cała grupa ludzi odprowadzala nas do domu i te rozmowy o życiu i te śmiechy , żarty … a dom cioci i wujka stoi w środku lasu a ja cykor okropny wiec później tak biegusiem biegusiem do pokoju bo w każdym miejscu czai się coś złego ..a tam jeszcze i piwnica i strych .. brrr to nawet kazałam siostrze pod łazienka stać by mnie ochraniała. .. to cudowna ciocia i wujek. .wujek Kazio zapracowany od rana do wieczora , spokojny , wyrozumiały , szczuply jak przecinek , żartujący ze Warszawianki szaleją i cudowna ciocia Marysia chociaż sroga i nerwowa to wspaniała , pracowita, pieczaca co sobotę ciasta , prawdziwa kobita przy kości , rozganiajaca chłopaków z parapetu i letniej kuchni …ale tez i rozmowy z ciocia , wujkiem przy ciepłym mleku i drożdżowym cieście ..pamiętam że zawsze lubili jak mówię bo mówiłam dużo i ciągle coś nowego . Kocham ten czas..jak to pisałam znòw odżyly emocje , radość…i łezka w oku …..

  83. Wieś to przede wszystkim ukochana Babcia, która na dziewczyny mówiła dziwki a na chłopaków parobki. To najlepszy kuzyn, który z anielską cierpliwością wybierał z łąki gwoździe, aby krowy się nie potruły. To najwspanialsza ciocia na ziemi, która pomimo ciężkiej choroby miała zawsze uśmiech na twarzy i pogodny stosunek do wszystkich i wszystkiego. To tam spędzałam każde swoje wakacje. Nigdzie indziej rosół nie smakował tak pysznie. I czernina też:). To tam, wśród leszczyn urządzałyśmy z siostrami swoje wymarzone domy znosząc do nich wszystko to co udało nam się znaleźć tj. pobite talerze, puste opakowania po lekarstwach, butelki po syropach itp.. To tam z liści akacji wróżyłyśmy sobie czy „Kocha, lubi, szanuje…”. To tam, z miejscowymi dzieciakami, szło się na drugą stronę szosy na harendę czereśni- mimo, że u babci cały sad w czereśniach, wiśniach, jabłkach i gruszkach. To tam miejscowi uczyli mnie bujać się na brzózkach. Moja ukochana wieś to również mleko prosto od krowy. To nowo narodzony byczek, którego z siostrami ochrzciłyśmy Fernando i którego goniłyśmy po całym podwórku, ponieważ coś miał z nóżkami i weterynarz zalecił mu taką rehabilitację. To cholerny kogut, który gdy tylko pojawiłam się na podwórku ruszał na mnie. To żniwa- ale nie te z kombajnami tylko z kosiarkami konnymi. Zjeżdżała się cała rodzina aby pomóc. I sąsiedzi nawzajem sobie pomagali. Najpierw z siostrami zanosiłyśmy ludziom w polu picie i lekkie przekąski. Później tato nauczył nas wiązać snopki i stawiać stogi. Pamiętam jak po całym dniu takiej pracy wszystko mnie kuło bo wszędzie miałam ości od zbóż. To również niesamowita atmosfera Bożego Narodzenia- przy naturalnej choince, bo u nas w mieście to zawsze sztuczna była. To odwiedziny kolędników- matko jak ja się bałam. To łamanie się opłatkiem ze wszystkimi zwierzętami oprócz konia. To studnia w której było najlepsze echo. To las z ogromną ilością jagód i grzybów itp.To łóżko, w którym zamiast na materacu to spało się na sienniku. . Oj mogłabym tak wymieniać i wymieniać. I mimo, że Babci i Cioci od dawna z nami nie ma a gospodarstwo jest trochę nowocześniejsze to nie wyobrażam sobie abym chociaż raz do roku tam nie zajrzała:) A na koniec taka anegdotka: Ostatnim razem pojechaliśmy tam wszyscy tzn. moi rodzice, siostry z rodzinami i ja ze swoją. Jesteśmy na podwórku, pijemy kawkę, rozmawiamy, śmiejemy się. Dzieciaki dokazują. Nagle w oddali słychać muczenie krowy. Na to moja 7 letnia siostrzenica- o słoń:) Ze śmiechu prawie pospadaliśmy z krzeseł:))

  84. O ja, jak tu wszyscy pięknie piszą o dzieciństwie na wsi!!! Ja też mam takie wspomnienia, kiedy to przez parę ładnych lat mieszkałam z babcią na wsi. Wiesz Julio, razem z moimi kuzynami mieliśmy taką upatrzoną ogromną starą gruszę poza ogrodami. Mój starszy kuzyn zamontował na niej huśtawkę. Drzewo stało samotnie na łące, dookoła była tylko trawa i z roku na rok coraz więcej dzieciaków bawiło się w jego cieniu. Każdy z nas miał swoje miejsce na gałęziach, hehe były nawet stare poduszki i koce, żeby wygodniej się siedziało. Co tam się działo…opowiadaliśmy sobie różne historie śmieszne i te straszne, przyjaźniliśmy się ale też nie obywało się bez sprzeczek. Nie umiem tak pięknie pisać jak moje poprzedniczki, ale Julka jak ja bym się chciała teraz cofnąć w czasie…i poskakać z wysokiej belki na siano w szopie u mojej koleżanki, albo poskakać w silosie z moimi kuzynami ze świeżo ściętych liści buraków w dziury, które powstawały po ich wybieraniu. Albo jak mój wujek podstawiał pod dom babci ogromną przyczepę z pszenicą specjalnie pod balkon, żebyśmy mogli skakać na przyczepę, zatapiając się w nią i tak w kółko, prześcigaliśmy się na schodach na piętro, żeby być pierwszym na balkonie. O Boże!!! A Smingus Dyngus!!! To było coś, ja jako najmłodsza w rodzinie zawsze byłam najbardziej mokra, laliśmy się wiadrami nie ważne czy zimną czy ciepłą wodą, kto miał na wsi pompy na podwórku tam były bazy, jak szarańcza biegaliśmy po wiosce i z innymi dzieciakami robiliśmy naloty, wiadomo oszczędzaliśmy starszych nieznajomych, ale inni nie znali naszej litości 🙂 jak już robiła się pora obiadowa wracałam do babci do domu, rozbierałam się do majtek przed wejściem i wbiegałam nakręcona, zmęczona ale szczęśliwa. Przypomniało mi się teraz, jaaaaa, a ziemniaki z parnika!!!!! Moja babcia miała świnki krótko, ale to pamiętam jak rzucaliśmy się do tego parnika.. szybko babcia Mila wiezie ziemniaki, lećcie po sól, ktoś krzyczał. Jak one smakowały po takim bieganiu po wiosce. Albo jak robiliśmy pułapki na szczury w rowie przy domu, nigdy ich nie widzieliśmy, ale NA BANK! tam były. Ile to ja czasu spędzałam tam w tym rowie, opracowując co chwilę to nowe technologie pułapek na szczury. No zazwyczaj to były jakieś patyki na sznurkach, ale NIEWAŻNE to były mistrzowskie pułapki!! Pamiętam gołębie, które ratowaliśmy koty, psy, żaby. Różne zabawy przy pomocy kija, piłki, kawałka szmatki. Jaką my w tedy mieliśmy wyobraźnię na tej wsi, wszędzie właziliśmy i nigdy nikomu nic się poważnego nie stało. Eh Julio, wiesz co mi się kojarzy ze wsią? WOLNOŚĆ!!! I teraz się popłakałam…

  85. Wieś kojarzy mi się z beztroską dzieciństwa, niewymuszeniem, spokojem, zielonymi łąkami, lasem, żółtymi polami rzepaku. z miłością Babci, surową pobłażliwością Dziadka, z pierogami ruskimi. Z całkowitą naturalnością, czasem na relacje, na spacery, jazdę na rowerze (a zimą niesamowity kulig!), na rozmowy z rodziną i przyjaciółkami (czasem prowadzone na drzewie przy zrywaniu czereśni albo w krzakach malin), z opalaniem na kocu, z mocnymi zapachami (lipa, mięta, trawa, bez!!!), brakiem internetu i nadmiaru cywilizacji. Z nauką dojenia krów, jazdy traktorem, zbierania żniwa. Z rozpalaniem ogniska i śpiewem. Z łapaniem świerszczy na łące, pleceniem wianków i bukietów dla mamy, z bieganiem boso.
    Z najprawdziwszym czasem na jakość życia.

  86. Dla mnie wieś to wspomnienie beztroskiego dzieciństwa, kiedy to za dwa tygodnie w mieście z kuzynem – on odwiedzał mnie, otrzymywałam dwa tygodnie na wsi- ja odwiedzałam jego 🙂 Wędki z patyka i eskapady nad strumień, ktòry wtedy wydawał się rwącą rzeką, gonitwy między krowimi plackami I gęsi sąsiada co nam żyć nie dawały, baza na czereśni, ognisko na zakończenie dnia- gdy nam babcia patriotyczne I harcerskie pieśni śmiewała… Pajda chelba, smalec I do tego ogòrek kwaszony, chłodna mięta z wiadra do kubka nalewana. Zapachy, smaki, ogdłosy niezapomniane.
    Dziś wieś to moja przyszłość, bo z miasta dużego do małej beskidzkiej wsi uciekam. Tam dzieci moje będą wspomnienia kolekcjonować I pełną piersią oddychać. Wieś to dla mnie nowe życie, wyzwanie, puste karty do zapisania, miłość -DOM 🙂

  87. Wieś kojarzy mi się ( mam nadzieję. że jeszcze długooo tak będzie..) z błogostanem miejscem gdzie czas zwalnia gdzie cały czas jest jeszcze określenie – podwórko- i zabawy dzieci na owym podwórku z szumem wiatru w zbożu zapachem danej pory roku …bo przecież Pan Bóg stworzył wieś a człowiek miasto …

  88. Jestem z miasta, jestem z tego dumna i kocham moje miasto – cenię sobie tym samym patriotyzm lokalny. W swoim życiu nigdy nie doświadczyłam przyjemnych chwil na wsi – w dzieciństwie byłam tylko raz i były to najgorsze wakacje mojego życia a teraz teściów mam tam ale żyjemy jak pies z kotem więc ….
    I tak sobie czasem myślę, że prawdziwych wsi już nie ma. Bo co ta za wieś w której nie ma krowy, małe poletko, 1 świnka i … internet, ruch samochodowy większy niż u mnie przez co u teściów na wsi jest głośniej niż u mnie w warszawskim ogródku. Dzisiejsza wieś całkiem odbiega od mojego wyobrażenia Wsi spokojna, wsi wesoła i chyba wolę jednak mieszkać w mieście. No cóż nas z rana budzą ptaki i pianie koguta. Tak, tak czasem się z mężem śmiejemy, że kogut wiejski pieje o 10 a kogut miejski zaczyna piać o 4 😉
    Cenię ludzi z pasją więc często zaglądam na Twój blog.

  89. Ha ha, a mi się wieś kojarzy z nogami pociętymi jak od noża ? Będąc za dzieciaka u kuzynek na wsi w lubuskim, miałam pomagać przy żniwach na „rozkaz” mojego taty. No to się uszykowałam…i tak moje kuzynki poubieranie w długie spodnie i rękawy, a ja gwiazda z miasta ?, na krótko i wysmarowana oliwką, aby przy okazji się opalić ? Nie słuchając rad nikogo tak wystartowałam. Nie pamiętam już czy coś się opalilam, ale za to dobrze pamiętam jak piekły mnie pod prysznicem pocięte od siana nogi…Tam co roku miałam najwspanialsze wakacje. Choć już jesteśmy z kuzynkami dorosłymi babami do dzisiaj uwielbiam tam jeździć ? ?

  90. Będąc nastolatka pojechałam na wieś do Ciotki, wyrwałam się z Warszawy wprost do pol, łak różnobarwnych i lasów, a dodam, że była to pora jesienna, moim zdaniem najpiękniejsza pora na podziwianie piękna wsi. Nie brakowało mi tam ani sklepów, ani szumu samochodów, ani ludzi pędzących za różnymi sprawami. Wieś to magia w pełnej postaci. Drzwi się nie zamyka na klucze, zamki i łańcuchy, bo każdy tam gościem domu jest, a o 6;30 pod płotem liczącym że sto lat pań Mieciu butelkę mleka od swojej krowy postawił, nawet mi przez myśl nie przyszło żeby dłużej spać niż do tej 6:30, zapach tam taki unoszący się od słomy ułożonej po sam dach w szopie, aż się nie myśli o tak wcześniej pobudce. Zazdroszczę Cioci takiego wiejskiego życia, o ileż prościej się życie układa, bez smutków, wzajemnych złości, problemów,czy kłótni, bo czymże są kłótnie tamtejsze o to kto zje ostatni kawałek drożdżowego ciasta z jajek od kur sąsiada, mleka od Pana Miecia z gospodarstwa, przy tych naszych miejskich gonitwach za karierą, lepszym życiem, pieniądzem, czy droższym samochodem. Wieś kojarzy mi się od tamtej pory z marzeniem wielkim, chciałabym zamieszkać na takiej magicznej wsi

  91. Babcia Marysia.
    Moja babcia, która była babcią z bajek. To babcia ktora kochała nas, wnuki całym sercem. Babcia mieszkała w małym domku przy ul. wąskiej 2. Szło sie ta wąską z nazwy i faktu uliczką, wysypana żwirem a Babcia juz na nas czekala z śmiejącymi, czarnymi jak węgielki oczami przy zielonym płocie. I juz się pragnęli wtulić w jej ciepłe ramiona.
    Babcia Marysia śpiewała w chórze kościelnym. Najpiękniej. Słychać ja było w całym kościele. W środy chodziłyśmy pielęgnować róże pod figurka MAtki Boskiej. I wtedy babcia tez cos nuciła pod nosem. O dziwo pamiętam tylko”Anielski orszak niech twa dusze przyjmie” i mnie sie wydawało ze to najpiękniejsza pieśń na świecie. Babcia Marysia wyciągnęła mi na podwórko lóżko i mogłam na nim czytać całe wakacje. Tak przeczytałam w pustyni i w puszczy w wakacje przed druga klasa podstawówki.
    A Babcia Marysia cała była jak jej ukochana wieś- ciepła, radosna, beztroska, o duszy kolorowej pełnej emocji.
    Babcia Marysia była ze wsi ale jak podczas wojny trzeba było bratu do Stolicy jedzenie zawieźć co by z głodu nie pomarli to jako jedyna z rodzeństwa wsiadła w pociąg i pomimo strachu pojechała do okupowanego miasta.
    Babcia Marysia uwielbiała operę. I mode na sukces. Potem jej się myliło ze Ricz Forester mieszkał na za lasem. A juz pod koniec życia ciągle opowiadała jak uciekali przed Niemcami i konie im zabili za Radomskiem.
    Babcia Marysia kochała swoja wieś Ostrowy, a my miejskie wnuki kochaliśmy babcie a jak kochaliśmy babcie to kochaliśmy jej wies.
    Pamiętam jak babcia podczas zbierania jagód w lesie mówiła mi żebym nie kucała bo mnie żmija w tyłek ugryzie.
    Pamiętam tez ze babcia nie pozwalała zabijać pająków bo pająki są święte. Zrobiły pajęczynę i zasłoniły w jaskini małego pana Jezuska przed złymi żołnierzami którzy chcieli go zabić a on uciekał z Maryja na osiołku.
    Babcia Marysia to moja miłość do wsi Ostrowy nad oksza, wies to moja milosc do babci Marysi, to moja tęsknota za nią. Anielski orszak niech Jej dusze przyjmie.

  92. Dzieciństwo,słodkie dzieciństwo. Z tym kojarzy mi się wieś. Miałam szczęście, że moja Babcia Jasia (lat obecnie 93) z uporem wracała w swe rodzinne strony do wszystkich sióstr,cioć , wujków i zabierała z sobą.Miałam szczęście najeść się tej wsi , której może już nie ma w tej samej postaci.Wieś ,którą pamiętam to rozgrzany piach na drodze, goniące nas po niej i podszczypujące w łydki gęsi, cudowne kuzynostwo i cała masa dzieciaków z okolicy , zapachy…od siana przez wspaniałe owoce,placki, kompoty aż do obornika i wychodka.Fantastyczne zabawy i tańce na drewnianej podłodze w remizie przy kapeli co grała żywo.Jeszcze kapitalny chleb Cioci na zakwasie, bydło co trzepneło nieraz ogonem po policzku,świeże mleko,masa zwierząt kotki, pieski, owieczki, pszczółki, bieganie boso po trawie i wszędzie w zasadzie?,ludzie wsi czasem szczerzy do bólu ale prawdziwi tacy nic nie udający. Wieś to też ciężka praca…pamiętam dłonie Ciotki zgrubiałe i powykręcane od roboty dziobiące pokrzywę dla kaczek o świcie,wujków opalonych na heban pracujących w polu.Nigdy nie słyszałam narzekań tylko wyznaczone cele-robota ma być zrobiona, zwierzęta obrobione a wieczorem zasłużony odpoczynek i zadowolenie. Tak sobie myślę, że naprawdę miałam szczęście…

  93. wieś to dwa drzewa orzechowe, z jednego były ogromne, rzucało się tymi orzechami o ścianę domu żeby rozłupać je z tej zielonej łupiny, ręce potem czarne, niczym nie można było ich domyć. Studnia w ogródku, na łańcuchu wiadro, czerpało się wodę, bo w domu kranu jak teraz nie było. Między ogródkiem a wjazdem rósł żywopłot z agrestu a obok fioletowe i żółte irysy – już nigdy takich pięknych nie widziałam, tylko tam… Rwałam te irysy dla mamy… W ogródku za paptyką i szczypiorkiem rósł las malin, w lesie tym były tunele, którymi jako mała dziewczynka przeciskałam się, żeby dość do najdaalszych zakamarków gdzie wisiały te największe i najsłodsze… zrywało się te maliny do aluminiowego garnuszka (wtedy mieliśmy takich pełno), zasypywało cukrem i jadło rozgniecione łyżeczką… Jak malin było już niewiele to dorzucało się czarne porzeczki… do tej pory uwielbiam maliny, ale ich smak nigdy nie dorówna tym z tuneli… Duży dom i jeszcze większe do niego schody, uciekałam na nie przed ratlerkiem cioci, która przyjeżdżała na wakacje. Piesek mały, a ujadał jakby był ogromny, a ta malutka dziewczynka którą wtedy byłam z piskiem na te schody uciekałam bo piesek był taki malutki, że nie dawał rady za mną na nie gonić… Babcia w fartuchu kolorowym na zupę wołała, choćbym na drugim podwórku była, gnałąm co sił w nogach… to moje dzieciństwo, ojcowizna babci, teraz dom sprzedany, maliny wykopane, studni nie ma… wspomnienia na zaawsze w serduchu, łzy się cisną, bo gdybym mogła odkupiłabym, studnie na nowo postawiła, las z malin zasadziła za tą papryką i szczypiorkiem…..

  94. Zawsze zazdroscilam kolezankom i kolegom, ze maja dziadkow na wsi. Ja nie mialam, totalny blokers ze mnie byl nie z wyboru… Podczas pewnych wakacji moja przyjaciolka zabrala mnie ze soba do Babci na wies. Oj jaka ta wies byla cudowna! Taka swojska prawdziwa niecywilizowana prawie ze! Nie zapomne tych naszych „maloletnich” smiechow jak jechalysmy na woze przez pola, tych skokow w siano i pisk na widok myszy! A chowanie sie w polach kukurydzy to bylo cos! Nogi pociete z ostrza lisci… Ale bylo warto:) Ten zapach, ten krajobraz, ta cisza, te smaki papierowek i mleka prosto od krowy! aa i pamietam jak za domem byl wychodek i mlodszy brat kumpeli spedzil z 2 h w „swiatyni dumania” wolajac Babcie o pomox,ktora go kompletnie nie slyszala… To wszystko bylo ponad 20 lat temu a kazdy detal, smak zapach mam w glowie do dzis!

  95. źdźbło owsa, pazłotka od czekolad :podobnie szumiały spokojem, beztroską, mądrością dziadka , to dziadek wymyślał takie prace ręczne – zrywaliśmy owies i każde jego ziarenko owijaliśmy pazłotkiem z czekolady, ale to nie były takie zwykłe złotka, były różnych kolorów i trzeba było najpierw paznokciem je wygładzić i zawijać w bukiet dla babci do wazonu, dziadek czytał nam przy tym wiersze oj jaki on miał głos …. I poziomki na polu duże i pyszne nigdy już takich nie jadłam, i piec kaflowy, w zimę babcia grzala dla nas pierzyny żeby w ciepłym się położyć ….

  96. Wieś kojarzy mi się z ROWEREM…i oczywiście moim dzieciństwem…pamiętam to jak dziś …
    Mała podlubelska wieś trzydzieści lat temu. Bieda aż piszczy dookoła.Czwórka dzieci i jeden mały rowerek-chyba sobie wyobrażacie jakie toczyły się o niego bójki.Ale jak go sobie przypominam to był nie rower,a mistrzostwo świata w wykonaniu mojego taty. Dwa różne kółka jedna większe od drugiego. Niby czerwony a pól ramy niebieskie, kierownica oczywiście tez zmontowana z kilku innych strych rowerów. A o hamulcach to mogliśmy pomarzyć! I mały zgórek koło domu wysypany żużlem. To tam stawiałąm pierwsze „rowerowe kroki”. To tam zdzierałam kolana, nos i łokcie. Tam lała się krem ,pot i łzy. Bo jak już się wywalczyło rower na pięc minut to człowiek się poobijał jak piłka od golfa. Pamiętam jak całe lato chodziłam w strupach, wielkich ,jedne stare inne świeżo zdarte. Myślisz że komuś to przeszkadzało,alez skąd!To była najlepsza zabawa świata. Kurz czarny unosił się spod kół kiedy ruszało się z kopyta i gnał nas letni wiatr. Dziecięcy chichot zmieniał się co trochę w głośny płacz,a potem woda utleniona bandaz i te słodkie mamine całusy na każdym zdartym kolanie. No i te tatuaże żużlowe,każdy z mojej rodziny je ma. Naturalne pamiątki po dzieciństwie na wsi.

  97. Wiś? Wieś to moje całe dzieciństwo…wspaniałe dzieciństwo. Cała nasza (stuosobowa)WIEŚ to był wielki plac zabaw. Rodzice uważali najbliższe otoczenie za bezpieczne,więc pozwalali nam wychodzić na całe dnie.Przypuszczam,że był im to na rękę. W gospodarstwie pełnym zwierząt, złożonym z małej chatki zamieszkałej przez (jak mi się teraz wydaje)tłum ludzi, stodoły, kurnika,obory,piwnicy i poddachu, zawsze było coś do zrobienia.Zabawa trwała w najlepsze, było nas sześcioro,znaliśmy się od urodzenia i płec nie miała znaczenia. Jak bawiliśmy się w wojnę to wszyscy ,a jak w dom to i chłopcy uczyli się gotować. I właśnie ta zabawę w dom najlepiej wspominam. Pamiętam jakby to było wczoraj jak biedy zmuszała nasze małe mózgi do wielkiego wysiłku i uwierzcie mi-nie ma rzeczy nie do zastąpienia. Nasz „domek” znajdował się w starej stodole, przez dziury w ścianach wpadały grube promyki słońca, woń słomy wdzierała się nozdrzami i wyryła trwały ślad w moim mózgu..moje dzieciństwo! Brudne,biedne,ale najwspanialsze! Zawsze miała brudne ręce,bo nikt nie miał czasu ich myc to robieniu ciasta z błota,wytarła o czerwoną stara sukienkę i biegłam dalej szukac zgniłych jabłek na”niby”kompot. Nasz domek był swoistym złomowiskiem. Ale wtedy każda rzecz była na wage złota. Zabawek nie miał nikt,a bawiliśmy się lepiej niż współczesne dzieciaki. Zamiast garnków mieliśmy puszki po konserwach,po groszku i kukurydzy,no i słoiki podkradane babci. Zamiast łyżek patyki a na ich końcu przywiązany kawałek plastiku,albo blachy. Zamiast zlewu stare wiadro z dziurą,która imitowała kran. Zakręcało się go przytykając kijkiem. Półki to były stare deski,kamienie wyznaczały drzwi. A nasze jedzenie gotowało się z żużlu, liści, mchu,traw,błota,piachu ,kurzu a nawet piór który wypadały kurom. Jakiez piekłam wtedy torty,jakie zupy gotowałam, teraz już wiem dlaczego brudne ręce oznaczaja szczęśliwe dziecko.A gdy lato się kończyło,domek musiał zniknąć,bo jego miejsce zastępowały wiązki słomy ,dając schronienie myszom przez zimą. Ale co roku odbudowywało się go na nowo.

  98. Wieś… to miejsce kojarzy mi się teraz głównie z decyzją… którą w końcu podjęłam. Decyzją aby zamknąć etap miasta i rozpocząć nowe życie… tu w tym domu gdzie przestrzeń i jeszcze nie rozpakowane pudła… gdzie żarówki wiszą i łóżek brak… stara huśtawka za oknem… gdzie nowa szkoła (choć stara 🙂 i przedszkole nowe… i sąsiedzi też nowi… gdzie wszystkie dzieci ciociu wołają choć mnie jeszcze dobrze nie znają… Gdzie człowiek polega na drugim człowieku a nie anonimowo przemyka się między garażem a korytarzem… gdzie po pracy rowerem się z dzieckiem po tej wsi jeździ… i piknik sie zrobi albo żabę obejrzy… gdzie najpiękniejsze wschody i zachody słońca się widzi… i rumiane buźki skarbów moich co wieczór ogląda… a w nocy taka ciszaaaaa a rano aż się wstać chce… i nic to że kawał życia i wspomnień gdzieś tam w mieście zostało… było fajnie ale tu jest teraz nasz dom… nasze serce i teraz tu budują się nasze nowe wspomnienia…

  99. Wieś to moja prababcia Marianna stojąca w drzwiach sieni w fartuchy kolorowym,podparte pod boki z uśmiechem na twarzy.To Jej pyszny kompot z wiadra,które stało obok stołu.To wielki karton z małymi kurczaczkami,które piszczaly pod stołem.To ciocia Helcia,która miała zawsze dla mnie ciastka typu jeżyki ,które kupowała na wagę we wsi.To wuja Czesiu siedzący zawsze w tym samym miejscu za stołem, w kącie coś tam strugajacy i nic nie mówiący.No i te gęsi,których tak się bałam,ze mnie podziobia:). I ten kredens-drewniany biały z szybkami w drzwiczkach-ach chciałabym to mieć dziś w domu swoim.

  100. 8 lat temu poznałam męża, co prawda w mieście… ale pochodzi ze wsi. Pierwsze wypady do jego rodziny, bieganie po sianie w poszukiwaniu jajek, obserwacja zwierząt kur,świnek,królików, wrzucanie drewna do piwnicy i ta niesamowita cisza… po prostu cisza… słychać tylko zwierzęta,piękny zapach z kuchni… ja nie wiem ale ziemniaki tam zawsze są dobre, nawet gdy gotuję te same w domu, są inne. Muszą być tam ugotowane… teraz moje dziewczynki z nami odkrywają cudowne uroki domu rodzinnego tatusia i są zafascynowane, tak jak mamusia 8 lat temu.

  101. Wieś kojarzy mi się z drugim człowiekiem. Takim prawdziwym, namacalnym, stojącym obok, patrzącym nie tylko w siebie ale poza. Człowiekiem, który przystanie, ręką pomacha, pomidorami zerwanymi z krzaka poczęstuje. Takim, co to czas zawsze ma, by słowo zamienić, w oczy popatrzeć, optymizmem zarazi albo będąc pesymistą, pomoże nam pozytywne aspekty życia mu wskazać. Z Człowiekiem, który ślady na tej drodze piaszczystej zostawił, bym mogła wychodząc z lasu, po nich do domu trafić. Z człowiekiem, który mi te ścieżki wydeptał butami znoszonymi, stopami bosymi, bym mogła szybciej, na skróty do pani Leny po mleko pobiec. Z człowiekiem, który goniąc krowę na pastwisko w drodze powrotnej sprzątnie to, co ona po sobie zostawiła. Z człowiekiem, który jadąc na furze siana pozdrawia wszystkich wokoło i choć zmęczony jest strasznie, znajdzie czas, by sąsiadowi wieczorem pomóc przy traktorze podłubać. Z człowiekiem, który zna moje imię i chętnie go rano używa, witając mnie w kolejce po bułki.
    Bo dla mnie wieś, to rozmowy z ludźmi, ich opowieści, legendy, tajemnice. To nauka, której owoce zrywam w dorosłym życiu i ciągle czuję głód…

  102. Komentarz był prawie gotowy wczoraj… Już ostatnie zdanie się pisało, a tu masz ci babo placek-bateria padła! Dzieci wreszcie śpią, to piszemy od nowa.

    Kiedyś przed laty nasza polonistka na zadanie domowe rzuciła taki temat: czym jest dla ciebie dom? Forma niestety niedowolna, to miał być wiersz! Poetka ze mnie marna więc minę miałam nietęgą. Co ja się namyślałam, narymowałam, ile kartek papieru wylądowało w koszu i nic sensownego, przypominającego wiersz nie wyszło spod mojego pióra. Pewnie północ by mnie zastała, albo i świt nawet, gdyby siostra ma nie ulitowała się nade mną. Zrymowała coś o wschodach i zachodach słońca w naszej klęczańskiej wiosce. Podniosłe to było wielce, ale dosyć słabe. Grunt jednak, że było cokolwiek w zeszycie. Zasnełam snem sprawiedliwego i przynajmniej nie mordował mnie koszmary o pale za brak zadania.
    Nazajutrz na polskim przyszedł czas na odczytywanie naszej poezji wysokich lotów?. Nad „moim” wierszem polonistka jakoś się nie rozpływała, ale bodajże 5 z minusem do dziennika powędrowało. Nie pamiętam tego tak dobrze ( wszak minęło prawie 20 lat od tamtej lekcji polskiego) jak dobrze do dziŚ pamiętam wiersz mojej przyjaciółki, miedzianowłosej Gosi. A było to tak…

    Na białym obrusie bochenek chleba
    I kubek mleka bez jednej łzy.
    Bujany fotel,
    Cóż więcej trzeba,
    Kiedy mieszkamy tu my.

    Okno otwarte na bezmiar zieleni.
    Na stole drugi już
    Książki tom.
    Uśmiech bez żadnych fałszywych cieni
    Taki jest właśnie
    nasz dom.

    Za każdym razem, gdy zakołaczĄ mi w głowie te słowa, mam przed oczami naszą wieś. Właśnie taki jej obraz noszę w sobie, patrzę na nią przez pryzmat tego wiersza, do dziś… bo nadal tu mieszkam. Gosie wywiało do Krakowa. Ciekawe czy ona ma jeszcze ten zeszyt do polskiego z siódmej klasy? Zaraz do niej zadzwonię ?

  103. Wieś to życie w zgodzie z porami roku to one są prawdziwym zegarem a dla mnie to beztroska, wariactwo, zawsze dobre i trafione pomysły na spędzenie czasu no i piękno natury – kawałek błękitu nieba, trawa koloru soczysta zieleń przy akompaniamencie żab też zielonych – całym sercem właśnie tam…

  104. Gdy bylam mala, jezdzilam bo babci na cale wakacje a tam czekaly kolezanki i ich najlepsze pomysly, codziennie cieple bulki z przedzialkiem, bo babcia byla piekarzem i zostawiala cala bande wnukow i szla bidulka do pracy, a my zaczynalismy zabawe na calego. Do tych bulek koniecznie kostka masla, ktora kupowala po drodze do domu.te bulki juz nigdy nie mialy takiego smaku. Wies to najpiekniejsze widoki, klimat, ludzie i ten czas, ktory inaczej plynie, kocham te wspomnienia.

  105. Wies kojarzy mi sie z „Malinowym chruśniakiem”, scenkami z Pana Tadeusza, sielskością, mleczami pod drzewami w sadzie i tymi cudnymi wiejskimi frontowymi ogrodkami kwiatowymi. I choc od kilku lat mieszkam na wsi z wyboru i poznalam jej prawdziwe oblicze, nie zawsze tylko sielskie, to jednak ten obraz zostal w mojej glowie i na szczescie nadal tam siedzi;)

  106. Wies kojarzy mi sie z pianiem koguta z rana,z przepysznym obiadem babci, z twarozkiem na kolacje takim z cebulka i ze szczypiorkiem, ze skubaniem pierza(pol wsi przychodzilo na pierzajki), opowiescia nie bylo konca a ja siedzialam z otwarta buzia i przyswajalam te madrosci ludowe:-)kocham wies i kojarzy mi sie z samymi dobrymi rzeczami i historiami, ale przede wszystkim z cieplem,miloscia,pieknymi widokami,grzybobraniem, zbieraniem jagod i poziomek,zabawa do pozna na dworze,swierszczami ktore usypialy po meczacym dniu i z kogutem ktory budzil o swicie by powitac nowy piekny dzien,moglabym pisac i pisac bo dzieki wlasnie tej wsi mialam piekne dziecinstwo, a teraz tyle wspomnien i jak mi zlr to wlasnie tam wracam ,na te pola uslane zbozem, i choc kakao nie smakuje tak jak u babci ze swiezego mleka to te historie,zapachy i smaki zostana ze mna na zawsze, bo dzieki nim jestem jaka jestem.
    Pozdrawiam Cie Julio, Ania.

  107. Wieś kojarzy mi się z długą prostą drogą prowadzącą przez pola w Polsce Cetralnej. Droga jest dziurawa, asfalt słaby, ruch niewielki, a co jakiś czas z drogi można zjechać na inną, polną, też długą i prostą, prowadzącą do domu. Skecamy w jedną z nich, prowadzącą do starego, niskiego domu, pomalowanego na dziwny zielony kolor. Ale najpierw musimy przejechać przez łąkę, minąć po prawej niewielki i stary sad, w którym pod drzewami rosną truskawki i jest tajemnicza „ziemianka” (do której nigdy nie weszłam!). Potem zostawiamy samochód pod drzewem, widzimy mały różany ogródek Cioci i wchodzimy na podwórko przez kutą bramę, przykrytą prawie w całości pnącym się nad nią winogronem. I wkraczamy w królestwo kór, kaczek, kotów, małego psa Lalki i dużego Bastora (zawsze był tam jakiś Bastor, chociaż przez te kilkanaście lat pies zmieniał się kilkakrtonie). Obiad jemy na stole przykrytym starą ceratą, stojącym w cieniu dużego krzewu orzecha laskowego (pomysł idealny!), siedzimy na starej drewnianej ławce bez oparcia. Obiad Ciocia robiła w małej kuchni polowej. Pijemy kompot z mirabelek (z cukrem, bo jest kwaśny). A potem idziemy z Bastorem na pole, po drodze mijamy kozy, dalej są krowy, ale do nich nie podchodzimy żeby je pogłaskać. Jest też staw, w którym co roku jest jakiś problem z rybami, więc sprawdzamy, czy w tym roku ryby są, czy nie. Ktoś zobaczył bąbelek powietrza na wodzie – to na pewo ryba oddycha! No więc idziemy dalej, na górkę, gdzie wzdłuż drogi rosną soczyste jeżyny. Słońce już rzuca długie cienie topoli, wyznaczających granice pola. Znowu wracamy brudni, myjemy się w wodzie nabranej do wiadra ze studni. Nie możemy do niej zaglądać, bo podobno wciąga! Wieczorem obowiązkowo pijemy ciepłe mleko (śmierdziało krową – jak ja tego nie lubiłam!) i zakopujemy się w ciepłą pierzynę. Jutro pójdziemy na truskawki, pozbieramy jakbłka w sadzie, pobawimy się na sianie w stodole, poszukamy jajek pochowanych przez kury gdzieś na podwórki, albo pojedziemy na targ. Popołudniu na pewno ktoś przyjedzie na kawę pod orzechem, właściwie przez cały dzień można tam do kogoś się przysiąść. Dla mnie wieś to właśnie taki Tosin – niby zwyczajny, ale piękny, ktoś powie, że „zadupie”, ale ja przez 25 lat nie spotkałam drugiego takiego magicznego „zadupia” na ziemi 🙂 Chciałabym kiedyś pokazać to miejsce mojemu rocznemu Chrześniakowi, dla którego chcę wygrać zestaw z Muzpony 🙂

  108. Pamięć chłodu rosy wczesnym rankiem, słońca przesiewanego przez liście, smaku rozgrzanych owoców rwanych prosto z drzewa, to zasługa wakacji spędzanych u Babci na wsi. Ogród był ogromny, brzęczały w nim pszczoły, czasem oparzyła pokrzywa. Odkryłam poziomkowe miejsce, myślałam, że tylko ja je znam i egoistycznie wyjadałam wszystkie wonne kulki. Tak naprawdę, nudziłam się. Biegałam na koniec ogrodu położonego na wzniesieniu- widać było stamtąd szarą nitkę drogi i czerwone punkty emkaesów. Jechały w stronę miasta. Tam byli Rodzice, koleżanki, tęskniłam… Do czasu, aż zakochałam się pierwszą, wszechogarniającą miłością w synu sąsiadów, starszym o pięć lat. Odkryłam, że gdy wejdę na trzeci gruby konar przyjaznej wspinaczkom jabłoni, będę mogła go widzieć chodzącego po podwórzu. Nocami gryzły mnie komary, nie spałam , marzyłam, trochę się bałam…
    Dziś ogród jakby zmalał. Nie ma w nim jabłoni, nie ma tamtych drzew. Są alejki, iglaki, w przebudowanym domu obcy ludzie. Syn sąsiadów rozpił się, unieszczęśliwia zaniedbaną żonę i zaniedbane dzieci, a autobus nie omija już wsi. Wszystko się zmieniło, pozostała tylko pamięć upalnych, wonnych, niekończących się dni, wypatrywanie z bijącym sercem chłopaka z potarganymi blond włosami i kojące objęcia Babci.

  109. Wieś to moje dzieciństwo. Pamiętam latem jaką cudowną wyprwa było pójście nad jezioro te kanapki i herbata w termosie zima kuligi ale też te wymarzone zimowe buty. Pamietam jak chodzilam z dzieciakami zbierać bez i zawsze się bałam bo najpiękniejszy rósł na Starym zniszczonym cmentarzu. Nigdy nie zapomnę jak ze strumyka wyciagalismy małe kry i zawsze ich strona która była w wodzie kojarzyła mi się z niekończąca się opowieścią bobtak pieknie sie skrzyla. Fantastyczne dyngusy i woda ze studni każdy chciał ja pompowac. och i ta cegielnia trochę straszana ale piękna. tyle pięknych chwil mam z tej naszej wioski. pamiętam tą pyszną wate cukrową z woreczka ale też plakat Hansa nilsena w naszym pokoju. Dużo moglabym pisać tyle histori i tych smiesznych i smutnych ktoby pomyślał ze tyle ich pamiętam.

  110. Wieś to dla mnie bez dwóch zdań dom rodzinny od 35 lat bezustannie. 29 lat za drogą u moich rodziców a od 6 -mój własny;) zbudowany przez męża mojego:) Wieś to mijające pory roku zupełnie jak w „Chłopach” Reymonta i praca w polu, w gospodarstwie, w ogrodzie moich rodziców. To cudowna wiosna budząca moją ukochaną wieś do życia to tatko siejący ziarno na nowe plony by nie zabrakło go jego zwierzakom, to cudownie kwitnące jabłonie, wiśnie i grusze w rodzinnym sadzie, to mama siejącą warzywa w ogrodzie dla wnuków,by zdrowo jadły jej cudowne ekologiczne warzywa.
    To lato pachnące papierówkami, które moje dzieci zrywają wprost z drzewa i zajadają jak tylko zaczynają samodzielnie chodzić ( to już rodzinny rytuał ?), to te tony ? zawekowanych ogórków i innych pyszności, to wreszcie żniwa i praca przy nich łącząca kilka pokoleń i najmłodsze wnuczęta mojej mamy urządzające sobie kąpiel w świeżo skoszonym zbożu? To jesień i krzątanina całej rodziny przy wykopkach i ręcznie zbierane ziemniaki, zapach palonego w polu ogniska i smak ziemniaka upieczonego w nim. To pieknie przebarwiajacy sie las tuż za oknem w mej kuchni. To kasztany zbierane z moja czterolatką i do upadłego zabawa nimi w domu. I wreszcie zima ten piękny zimowy krajobraz nie zbrukany piaskarką ani pługiem taki czysty taki mój nigdzie takiego nie ma. I chwila odpoczynku od prac w gospodarstwie. To mama dziergająca wnukom wieczorami wełniane sweterki i ciepłe skarpetki. Wieś to całe moje zycie jestem tu od urodzenia od 35 lat, lat najcudowniejszych, jedynych, niepowtarzalnych. Wieś to ja, moja rodzina. Nie wyobrażam sobie życia nigdzie indziej!

  111. Tak się składa, że od roku mieszkam na wsi. Napiszę więc nie o tym z czym owa wieś mi się kojarzy, ale czym jest dla mnie. A jest dla mnie poczuciem bezpieczeństwa, kiedy wychodzę z domu i zostawiam otwartą bramę (bo zapomniałam zamknąć) i sąsiad dzwoni mi o tym oznajmić, ale też poczuciem bezpieczeństwa w szerszym znaczeniu – czuję, że tutaj moje dzieci są choć troche chronione przed czyhającymi niebezpieczeństwami (a tych w dzisiejszych czasach nie brakuje).
    Wieś jest dla mnie spokojem, kiedy spaceruje w ciagu dnia i nie napotykam na ciągły pośpiech, spotykam mamy i babcie spacerujące z wózkami i staruszki, przy płocie znajomych rozmawiających o pogodzie i sąsiedzkim życiu (nie omieszkają też skomentować jakie to pomysłowe, urocze i zapewne przyjemne nosić dziecko w chuście, bi pod tym względem jestem tu atrakcją).
    Wieś jest dla mnie naturą, jabłoniami w sadach, malinami w ogrodach, winogronami obrastającymi płoty wąskich uliczek, ale też nie do końca ogarniętymi polami, laskami i rzeczkami.
    Wieś jest życzliwością, kiedy ktoś proponuje marchewkę, czy królika dla dzieci (może to dość drastycznie brzmi, ale dietę rozszerzać trzeba) i kiedy sąsiad wywozi skoszoną trawę do lasu quadem zwalnia, żeby młodego nie obudzić.
    Zdaję sobie sprawę, że wieś to nie tylko pozytywy, ale po roku bycia mieszkanką tak właśnie to widzę i cieszę się, że mogę być częścią tego świata.

  112. Dom.dziecięce lata wolno spedzane dni..bez pospiechu..prosto.wyobraźnia..która dzialala bez zarzutu ciągle bylo się kimś innym jakims innym bohaterem z książki czy ulubionej bajki Disneya.beztroska która chyba tylko jest prawdziwa w dziecinstwie tylko wtedy jej się autentycznie doświadcza.spokój i radość.

  113. Wieś kojarzy mi się z marzeniami… O byciu astronautą, o zdobywaniu świata, o podróżach, o tym, że zostanę wielkim malarzem, albo pilotem wycieczek, albo pomocnikiem Świętego Mikołaja, a może to był dostawca do sklepu spożywczego? Z wyobrażeniami zjawisk niewyobrażalnych! Z wykonywaniem rzeczy zdawałoby się niewykonalnych! Na wieś jeździłam kiedy byłam dzieckiem, a kiedy jest się dzieckiem wszystko wydaje się możliwe!

  114. Właśnie skończyłam czytać do snu córce książeczkę o życiu na wsi. Chociaż tak próbuję jej przybliżyć to skąd się bierze na naszych talerzach jedzenie, jak powinno się je szanować, aby zachować równowagę w przyrodzie. I zawsze przy takich okazjach jest mi trochę żal, że nie ma czarodziejskiej mocy, aby przekazać jej moje wspomnienia wakacji na wsi. Zaczynających się jęczeniem wspólnym z kuzynami czy możemy z siostrą zostać u nich na tydzień, a kończących przesytem i tęsknotą za „swoim łóżkiem” i powitalnymi tortami na wiejskiej drodze z jajek, piachu, kamieni, chabrów i maków.
    Pamiętam pobudki nad ranem, kiedy przez ledwo uchylone oko widziałam ciocię Lusię zbierającą się na poranne dojenie krów, a potem równomierny dźwięk dojarki dobiegający ze stodoły. Prawdziwe kakao, żytni chleb z lekko ciągnąca karmelową skórką, domowy pasztet i słodki pomidor na śniadanie a potem bieganie i hasanie po polach. Nos pełen zapachu po sianokosach, rzepy powczepiane w sznurowadła, kilometry robione do wiejskiego sklepu po lody, wieczorem lodowate zmywanie z siebie dnia i odpadanie w sen.
    I tęsknota za tym czasem przez cały rok.

  115. Wieś…. Ile ja mam skojarzeń i wspomnień związanych z wsią. Na wsi… nie… na świ, jak to mówiłam kiedy byłam mała spędzałam każde wakacje. Dziadkowie mieli letni dom w małej wiosce. Najpiękniejsze wspomnienia z co wieczornej wycieczki do gospodarstwa po mleko prosto od krowy, uciekanie przed kogutem. Albo zabawy w podchody… Albo dzwonek babci jak wzywała na obiad….pyszne pierogi z jagodami. Wspaniałe czasy, do teraz nie mogę odżałować że już to miejsce nie istnieje.

  116. Zamykam oczy i jestem tam znów. Upalne popołudnie, nawet muchy dały sobie spokój z uporczywym bzyczeniem i obsiadły firankę babci z nadzieją na delikatny podmuch wiatru. Biegamy na bosaka, ja i dwie moje starsze siostry, ziemia jest ciepła, trawa delikatnie gilgota nas w stopy. Trzeba tylko pamiętać żeby ominąć grusze, nie zakłócać pracy pszczół alby jej boleśnie nie odczuć. Goni nas Maks, rudy psi sierściuch. Na polach żółto, rzepaki już dojrzewają, kto ostatni na górce będzie musiał sprzątać po obiedzie. Zimą te pola to nasza Antarktyda, ślady psów to niedźwiedzie, tato to polarnik, który prowadzi nas na długą wyprawę przez bezkres pustki. W powietrzu unosi się zapach kwaśnego wina, najmłodsza dobiegam ostatnia, oczy nam błyszczą, nawet Maks dostał zadyszki. Jeszcze tylko parę polnych kwiatów – trzeba zrobić wianki i znajomy głos gdzieś w oddali. Ogród niczym dżungla wita nas z powrotem. Pachnie już kompot, ziemniaki trzeba tylko wygrzebać z rozpalonego wcześniej przez tatę ogniska. Brudne buzie, brudne ręce, szczęśliwe twarze. Babcia przynosi placek z truskawkami, potem będziemy szukać skarbów w przydomowej stajni, budować huśtawkę na którymś z drzew i obserwować wielką sosnę obok domu – ponoć mieszka tam baba jaga – babcia zawsze powtarza że jak będziemy niegrzeczne to po nas przyjdzie. Ukojenie przynosi dopiero wieczorny chłód, tata znów rozpalił ognisko pieczemy kiełbaski, Maks biega wokół nas upatrując czy komuś coś przypadkiem nie upadnie – tym razem towarzyszy mu już Maciek – szarobury koci król wiejskiej dżungli. Tato pokazuje nam gwiazdozbiory na niebie – jest cicho i spokojnie. To co jednak nadchodzi jest nieuniknione – trzeba wracać do domu, do miasta. Tato pakuje nas do auta, trzeba jeszcze uściskać psa i kota, obiecać, że przecież jak tata wróci jutro z pracy znów przyjedziemy. Znów będą truskawki z krzaka, gruszki z drzewa, szukanie czterolistnej koniczyny, poranione kolana, walka na kije z sąsiadem i piach we włosach – tak wieś to moje dzieciństwo, miejsce w którym czas zatrzymywał się na długie godziny, a całe niebo odbijało się w naszych oczach.

  117. Wieś… tęsknie, idealizuje, pragnę…. i chociaż przyszło mi teraz mieszkać z dala od niej to wymyśliłam sobie że kiedyś tam wrócę dla uszczęśliwienia samej siebie i moich dzieci. Bo gdzie indziej poczują tak intensywnie zapach skoszonej łąki, ścierniska, mokrej ziemi i jesiennych liści ….itd Pamiętam swoje wędrówki jako nastolatka na niedalekie wzgórze z samotną jabłonią jak siadałam pod nią patrzyłam na rozciągający sie krajobraz i marzyłam , planowałam a czasami po prostu gapiłam sie w błekitne niebo ….. chce poczuć to jeszcze kiedyś!

  118. Wieś, to dla mnie pachnący mąką świeży chleb z chrupiącą skórką , polany śmietaną i posypany cukrem .
    Zastanawiałam się wiele razy dlaczego tak pamiętam ten zapach a nie mogę go odnaleźć w żadnej piekarni.
    Bo my po ten chleb chodziliśmy z dzieciakami sąsiadów 5 km w jedną stronę. Wszyscy dorośli od rana żniwowali, oczywiście żeby zdążyć przed deszczem. A naszym obowiązkiem była wyprawa do wsi po świeży chleb. Matko, jak on niesamowicie pachniał. Tęskno mi za tym zapachem, beztroskim niespieszeniem się i gwarem dziecięcych głosów. Pamiętam jeszcze głos Pani Eli w sklepie taki ciepły i kojący, i zawsze miała dla nas cukierki spod lady ! To były niezapomniane chwile beztroskiego dzieciństwa.
    A i jeszcze jak szliśmy na pole to w butelkach mieliśmy zimną wodę ze studni z miętą , taką zbieraną w ogródku, ten zapach też pamiętam.
    Te zapachy i wspomnienia to taki błogi stan w mojej świadomości. Chciałabym żeby moje Dzieciaki też go doświadczyły.

  119. Wieś… To moja babcia w kuchni przy piecu śpiewająca o świcie Godzinki, to bzyczenie much, to krowy na łące i kąpiel w stawie…
    Wieś… Ona ukształtowała mnie jako człowieka, który kocha las, szum wiatru, zapach siana, rechot żab ze stawu u Babci, który szanuje każdego zwierzaka…
    Wieś… Ona nauczyła mnie, co to znaczy pracować ciężko, żeby coś osiągnąć, ciężkiej pracy, by zaspokoić głód i potrzeby, bo tam nawet małe dzieciaki ciężko pracują…
    Wieś… Ona nauczyła mnie radości z prostych rzeczy: śmiechu, widoku mgły, lotu ptaków, kromki chleba z masłem, śmietaną i cukrem, szałasu zbudowanego w sadzie z patyków…
    Całe moje dzieciństwo – to wspomnienie wsi…

  120. Pomyślałam o wsi…i zaraz łzy kap,kap,kap toczą się po moim policzku.Wieś to moja babcia.Wspomnienie jej 93letniej twarzy z najpiękniejszymi dolinami na policzkach,z oczami blekitnymi jak wakacyjne niebo i maleńkimi dłonmi delikatnymi jak pergamin,którymi zawsze nas smyrała jak byliśmy w pobliżu.Wieś to też …mój pierwszy pocałunek.17 lat temu.Ognisko,wszystko miało być takie romantyczne.On z blond lokami i wielkimi ustami,takie soczyste (myślałam sobie).Odprowadza mnie,już jest tak blisko,serce mi wali,koniki polne grają,księżyc świeci i ….czuję jego oddech.KIEŁBASIANY.zjadł kiełbasę z ogniska!!!!!śmierdzial.Uciekłam szybko.Przecież mój pierwszy pocałunek nie może pachniec kiełbasą!!!
    I tak wyszło,że ten pierwszy też był na wsi….ale z innym.Tak.Wieś kojarzy mi się z miłością…

  121. Wieś, to po prostu mój rodzinny dom.
    Szalotka jeszcze ciepła i szklanka mleka.
    Stodoła a w niej kociaki – bo ja kocia mama jestem.
    I wyścigi na rowerach, takich starych kozach gdzie rama do szyi sięgała 🙂
    Wieś to po prostu wspomnienia 🙂

  122. Wieś… To wiecznie otwarty dom moich rodziców. Dla wszystkich 🙂 wyobrażacie sobie, żeby w mieście wyjść z mieszkania i nie zamknąć za sobą drzwi? Ja też nie ? a u nas domu się nie zamyka. Ciągle ktoś w nim jest. Sąsiad wpadł na szybkie ploty do taty, sąsiadka do mamy na kawę wpadła po drodze, bo dzieci do szkoły zawiozła. A do babci druga sąsiadka przyszła, bo pomyślała, że to dobry dzień na pieczenie pączków. Wieś to koniecznie obiad z dwóch dań. Zupa i drugie danie. Najlepiej ziemniaki i mięso do wyboru, bo nie każdy karkówkę lubi. I koniecznie dużo, bo ktoś głodny akurat może przyjechać. A jak nie to na drugi dzień będzie. Wieś to ciężka praca. W sadzie. U nas wszędzie są sady. I teraz jesienią ten zapach jabłek unoszący się w powietrzu, cudo! Dobrze, że technologia idzie tak szybko do przodu to już lżej jest tacie mojemu niż 10 lat temu. Wieś to też ten nieszczęsny biały polonez, który podjechał pod nasz dom, a w środku siostra moja ukochana, do szpitala jadą, bo na czereśnie z kuzynką poszły i pies jej pół łydki wygryzł. Blizna została, ale nikt do siebie nie ma żalu, bo na wsi tak trzeba 🙂 i wiecie co zrobiłam? Po 6 latach życia w Warszawie wróciłam na tę moją kochaną wieś. No dobra, 14 kilometrów mam. Ale to bliziutko, a chcę żeby mój mały Tymek wychowywał się tak jak ja. Blisko zwierząt i przyrody – na wsi.

  123. Z zapachami, bo oprócz odgłosu świerszczy i kombajnów koszących zboże w oddali na chwilę przed zachodem słońca, coby nie przegapić dobrej pogody na żniwa i pocharatanymi rękami i nogami od biegania po rżysku i układania belek słomy na krypie, wieś przede wszystkim pachnie. Pachnie skoszonym sianem, mokrym psem, kartoflami ugotowanymi w parniku, rociamcianymi truskawkami z kluskami, krowami, kadzidłem kiedy procesja idzie z kościoła, czystym powietrzem po oberwaniu chmury, kurzem zmieszanym z potem kiedy wraca się po całym dniu pielonki, obornikiem, papierówkami, grillem i zimnym piwem po udanych żniwach, chlebem świeżo wyciągniętym z pieca, igłami z choinki rzuconymi na kuchnię, kakao z rańca, bigosem świątecznym, jajecznicą z kurkami, naftaliną u starowinki mieszkającej na końcu wsi, wykrochmaloną pościelą…

  124. Pierwszy epizod wiejski przerabiałam w swoim życiu kilkanaście lat temu, kiedy jako 11 letnia dziewczynka przeprowadziłam się z rodzicami i bratem na wieś. Co to była dla mnie za trauma jeden Pan Bóg wie – byłam duszą towarzystwa, królową miejskiego podwórka, po szkole dzień w dzień z koleżankami wychodziłyśmy na miasto, do lumpeksu, na zapiekankę czy poplotkować na osiedlowe huśtawki. Aż tu nagle, zostałam wywieziona na Koniec Świata, gdzie były ledwo dwa sklepy, dwa busy, kilkanaście psów, kury, krowy i kaczki. Był też dziadek i babcia, która paradoksalnie przeklinała tą wieś razem ze mną, bo również była miejską kobietą jak mówiła. Klnęłam na czym świat stoi za tak okrutne warunki jakie wtedy zgotowali mi rodzice, w tak ważnym jak mi się wydawało dla mnie towarzysko czasie. Zagryzłam jeszcze mleczne zęby, przeżyłam ten ciężki jak mi się wtedy wydawało czas i uciekłam najpierw do Liceum, do Średniego Miasta i w końcu na Studia do jednego z tych Wielkich Miast. Śmieje się z siebie sama w duchu teraz i pewno rodzice też się ze mnie śmieją, bo ledwo kilka lat jestem w Wielkim Mieście i znowu uciekam. Wracam na wieś. Na taką wieś o jakiej czytam w powyższych komentarzach. Na przestrzeni kilku lat wieś nabrała dla mnie niesamowitej wartości. Myśląc o wsi myślę o przyszłości, o miejscu gdzie stanie mój wymarzony drewniany domek, gdzie czeka na mnie kolejka, którą będę jeździć do pracy razem z Małą M. Czeka na mnie nie dwa a jeden sklep spożywczy, kilku sąsiadów i pole kukurydzy. Czeka na mnie nieutwardzona droga, którą pewno na zimę zasypie śnieg i nigdzie tą kolejką do żadnej pracy nie pojadę i wezmę urlop na żądanie również w żłobku i zostanę sobie w ciepełku, w domku siedząc na kartonie z herbatą malinową w ręce. Nie mogę się doczekać tego świętego spokoju, ciszy, lata i wiecznie trwającej soboty. Biegającego psa w ogródku, sadzenia piwonii, koszenia trawy i narzekania ile to jeszcze rzeczy w tym naszym domu trzeba będzie zrobić.

  125. Z czym kojarzy mi sie wies?-
    No coz ze wszystkim, a przede wszystkim z jedzeniem . Bo wiesz u nas w domu w latach 80 tych to roznie z tym jedzeniem bylo- raz bylo go wiecej – raz mniej, a czasem w ogole nie bylo..
    I wlasnie w takie dni do mojej cioci na rowerze jechalam, a tam zawsze cos bylo..
    Malin, truskawek, groszku pelno bylo. Do kurek poszlam po kilka jajek, ale czego nie zapomne napewno to tej koldy z pierzem i jak mi wlanie to pierze cale w nogi spadalo..
    Taka jest moja wies kochana, wiec taka kolderke i laleczke dla mojej coreczki wygrac bym chciala. Serdecznie pozdrawiam.

  126. Wieś… to moje miejsce na ziemi. To gospodarstwo moich dziadków -miejsce, gdzie spędziłam dzieciństwo. To stogi siana, na których z kuzynostwem – ku przerażeniu naszych rodziców – jeździliśmy. To nocowanie nas – 10 wnuków – na sianie. To nasze – 10 wnuków – mimo, że mieszkaliśmy w odległości kilometra od siebie – wyczekiwane wspólne wakacje u dziadków (dzisiaj – z perspektywy czasu – chwała Wam Dziadkowie za to, że rok w rok ten nasz „wypoczynek” u Was dawaliście radę przeżyć). To świnie, kury, kaczki, gęsi i krowy, które drażniliśmy, a potem w płaczu z piskiem krzykiem przed nimi uciekaliśmy. To ciepły (gorący) domowy chleb ze świeżym domowym masłem lub śmietaną, popijany ciepłym mlekiem z pianą – lanym w kubek prosto od krowy. To głód zaspokajany na szybko – w przerwie między jedną zabawą a drugą – wyrwaniem z ogródka kilku rzodkiewek, zerwaniem z krzaka pomidora i przegryzaniem go szczypiorkiem umytym w jakimś przypadkowym wiadrze. To wszelkiego rodzaju owoce – zrywane z drzew z drabinek utworzonych przez ręce sióstr i kuzynów. To zbierane przez cały dzień na łące żaby i ślimaki, na koniec ofiarowane bocianom mieszkającym u cioci. To wiadro ślimaków zostawione przez zapomnienie w warzywniaku babci… i pół zjedzonych przez nie zagonów na drugi dzień. To siedzenie w kaloszach przez godzinę przed oknem i oglądanie burzy i ulewy, a potem niczym nieograniczona dziecięca radość ze skoków w kałużach i zero stresu ubłoconymi w stopniu maksymalnym ubraniami.
    Wieś po 30 latach to nadal moje miejsce na ziemi. Tym razem świadome – zakładanie warzywniaka i sadu, gdy projekt domu dopiero w głowie się rodzi. Radość na buziach moich dzieci, gdy myją pod kranem wyrwane przed chwilą z ziemi marchewki i rzodkiewki, gdy zerwane z krzaka pomidory pakują jeden za drugim do buzi, przegryzając je suchą bułką (bo tak ponoć najlepiej smakują). To robienie przez Tosię kałuż dla siebie i siostry – „bo dawno nie padało, a kalosze się marnują, to zrobię nam mamo małą zabawę”. To docenienie ziemi, pracy, wysiłku, jaki trzeba włożyć, żeby coś dało efekt i plon. To możliwość rozstawienia kilku kijków i zbudowanie dzieciom namiotu w każdej chwili. Zapalenie świec, lampek, latarenek i patrzenie w gwiazdy leżąc obok ogniska.
    To zbierana przez pół dnia góra liści, w ciągu 5 minut rozrzucona przez połowę dzieci z sąsiedztwa, bo zawsze chcieli się porzucać liśćmi i w nich wytarzać.
    To tarzanie się w śniegu i budowanie górki dla sanek na środku działki. I nawet to ulubione przeze mnie odgarnianie śniegu – momenty, kiedy mogę być prawdziwie sam na sam z moimi i tylko moimi myślami.
    To wizyty moich dzieci u pradziadków i drażnienie kogutów, byków i innych zwierząt i nasze – rodziców się na to „gniewanie”. To słowa mojego dziadka, że moja mama „gniewała” się na nas za brudne warzywa i owoce, za ganianie zwierząt tak samo. I że po 30 latach, przy bandzie prawnuków, czuje się tak, jakby czas mu się o te 30 lat cofał. I że wszystko się niby na tej wsi zmienia, ale jej klimat pozostaje dla nas niezmienny. Tylko drzewa, przy których robiliśmy sobie zdjęcia te lata temu, dzisiaj nie chcą się zmieścić w kadrze. I po nich widać, że ten czas jednak mija..
    To nasze „CHCEMY” a nie „MUSIMY”, „NIE MOŻEMY”, czy „POWINNIŚMY”. (a z tymi ostatnimi kojarzy mi się niestety przeciwieństwo wsi – miasto).
    To mój plan na dalsze życie, które i rodzinnie i zawodowo ma się na tej wsi toczyć. Wolniej, spokojniej, tak po prostu…

  127. Wieś to dla mnie nie spełnione marzenia. Duży sad z pachnącymi jesienią jabłkami. Z wiankiem na głowie z polnych kwiatów pachnący świeżym czystym powietrzem. Z całą gromada szczęśliwych psiaków na ogrodzie. Z piejacym kogutem o świcie gdzieś w oddali. Z dziecmi szczęśliwie umorusanymi. Z sąsiadami co to mozna zawsze na kawkę i na ciacho wpaść. Z wieczornym czytaniem ksiazki w hamaku i przysluchwamiu się swierszczom. Ojjj długo mogę tak pisać rozmarzona, ale cóż wszystkiego mieć nie można. Nie narzekam cieszę się z tego co mam,ale kto wie co mnie jeszcze w życiu czeka?

  128. Z czym mi się kojarzy wieś ? …
    Z piejącym kogutem o poranku, rosa na trawie, wychodkiem za oborą i wyciętym na drzwiach sercem…
    Z marchewką wytartą o spodnie…
    Z zupą truskawkową czyli kompot truskawkowy z makaronem… tylko na wsi smakuje tak wspaniale…
    Z ganiającym nas dziadkiem gdy znów pozrzucaliśmy snopki siana…
    Z moja babcią gdy zajadała się sałatą z cukrem…

    Wieś to słońce, wakacje, zabawa i pola miłości 🙂

  129. A mi wieś się kojarzy z BABĄ Z JAJAMI! W okresie dzieciństwa to moja mama była babą z jajami, widziałam jak sama rąbała drewno , czyściła komin i czyściła obore widłami,a teraz chodzę po targu co piątek i szukam baby z jajami ,żeby kupić do wypieków niedzielnych:) a i na jajecznicę….

  130. Wies 🙂 hmm kojarzy mi sie z tetniocym Zyciem 🙂 mieszkam od malego na wsi. Wies to moje dziecinstwo, to moje wspomnienia, moje pierwsze milosci, moje Zycie. Do dzis pamietam wykopki, zimowe jazdy z gorki na wypchanych sloma przez nas workach, rzucaniem kulek po oknach sasiadow i uciekanie aby nie zobaczyli kto to 🙂 🙂 🙂 granie w podchody, zimne ognie, palanta i sprawdzanie na moscie w trakcie mrozu czy sie jezyk przyklei do barierki 🙂 🙂 wies to zapach laki, lasu i wszystkiego co daje nam natura. Oh jak ja dziekuje, ze moje dzieci rowniez moga tego doswiadczyc co ich mama za mlodu. Mozna pisac, pisac i pisac…………….

  131. Całe życie mieszkam w mieście, dlatego chwile z dzieciństwa jake pamiętam na wsi był dla mnie wręcz magiczne… a na pewno diametralnie różniły się od czasu spędzonego pod blokiem. Pamiętam jak w każde wakacje jeździłam do mojej cioci a właściwie powinnam napisać do… babci… była to siostra mojej prawdziwej babci, której nigdy nie miałam okazji poznać, gdyż bardzo młodo umarła. Ta babcia/ciocia zaopiekowała się wtedy moją mamą mimo, że miała swoje 3 córki i sama je wychowywała w domu, który wołał o remont nie miał bieżącej wody a toaleta to był wyhodek obok domu… pomimo biedy i tak złych warunków bytowych moja BABCIA/ciocia stworzyła tak ciepły dom… pełen miłości, dobra i czułości, że nawet teraz buzia sama mi się śmieje na samo wspomnienie. Do BABCI/cioci na wakacje zjeżdżały się jej wszystkie wnuki a trochę ich miała … łącznie ze mną, moją siostrą i moim bratem… mimo, że nie byliśmy jej prawdziwymi wnukami nigdy nie dała nam tego odczuć ( miała tak pojemne serce)… dom był bardzo daleko od drogi a prowadziła do niego polna dróżka… dlatego bezkarnie biegaliśmy po podwórku do nocy… pamietam skakanie na siano w stodole z belki stropowej, na którą wspinaliśmy się po drabinie… pamiętam ten „zapach” z obory w której były 3 świnie i 2 krowy…. pamiętam smak ich ciepłego mleka a nawet naukę dojenia…. pamiętam smak owoców z drzewa czy krzewu… pamiętam kolorową łąkę… pamiętam zrobiony szałas w zaroślach…. pamiętam huśtawkę z opony po traktorze….pamiętam zapach najpyszniejszej drożdżowki , którą jedliśmy z prawdziwym masłem… pamiętam piec kaflowy…pamiętam chwilę narodzin szczeniaków naszej dzielnej suni….pamiętam kąpiele w dużej miednicy gdzie co jakiś czas dolewano nam wody ciepłej z czajnika… pamiętam noce które były tak ciemne, że jak zgasły wszystkie światła oczy chyba z godzinę musiały się przyzwyczajać do tej ciemności…. i pamiętam nocne spacery do wyhodka z latarką w piżamie… dni były niby podobne a jednak różne…. a już na pewno diametralnie różniły się od tych pod moim blokiem….. to właśnie była ta magia widziana oczami dziecka….. dziś nie ma już MOJEJ KOCHANEJ BABCI ten dom też już nie przypomina tamtego… są już w nim wszelkie wygody… podwórko też już nie te…. mieszka tam teraz najstarsza wnuczka BABCI już ze swoją rodziną…. z racji odległość jaka nas dzieli obecnie… nie jestem w stanie tak często jak bym chciała tam jeździć… ale jak tylko mogę i jadę w rodzinne strony to pierwsze kroki kieruję właśnie tam na moją magiczną WIEŚ

  132. Witaj Julio,
    Wieś, to zawsze będzie Sławiec, malutka wioska na Podlasiu, na samo wspomnienie łezka kręci się w oku chlip,chlip. Nie ze smutku ale z radości i z wzruszenia taki to był piękny czas.
    Groch maczany w blaszanej miseczce na strychu domu Dziadka mojej ukochanej koleżanki i zapach unąszący sie po 2 tygodniach zapomnienia o tymże grochu.
    Widok Dziadka plecącego kosze wiklinowe z taką precyzja, że do dzisiaj potrafię odtworzyć każdy jego gest.
    Odgłos porannego Dziennika w telewizji, niezawodny budzik Dziadka.
    Smak pierwszej zupy jarzynowej samodzielnie ugotowanej z Ewcią, Dziadek zjadł 2 talerze.
    Smak papierówek z sadu, marchwi i ogórków podbieranych prosto z pola.
    Strach coby gęsi nas nie podziobały, a szybkie były skubane.
    Gwiazdy, te niebo gwieździste i ciepłe noce nigdzie takich nie ma na świecie.
    Przyprowadzanie krów z pastwiska, pozwalanie żeby weszły na pole kukurydzy, przecież tak im smakowała a mleko później pyszniejsze było.
    Wąsy z mleka pod nosem.
    Budyń na tym mleku gotowany, tak wyczekiwany kiedy stał w spiżarce i czekał na delikatne schłodzenie.
    Jagody z takim wysiłkiem uzbierane wczesnym rankiem w lesie.
    Oj Juluś cudowne wspomnienia, żeby tak wehikuł czasu…
    Pozdrawiam i czekam na kolejne posty.
    Marta

  133. Wieś, wieś, ach ta wieś.
    Mieszkam na wsi, z malutka przerwą od kilkunastu, no dobra kilkudziesięciu lat :)), od maleńkości ;)). Więc i tych skojarzeń mam pełno, ale takie pierwsze to droga, droga do rodzinnego domu (3km do szkoły, kościoła, przystanku autobusowego) .
    Wiosną droga pachnąca zbożem, pierwszą burzą, i te skowronki… ich śpiew towarzyszył mi prawie całą drogę, to było coś cudownego usłyszeć ich spiew po zimie :)).
    Latem droga pachnąca sianem, słońcem, wolnościa i te kolana poobcierane, podchody, spacery, gonitwy
    Jesienią droga pachnąca liśćmi, świeżo zoraną ziemią; wiatr w oczy lub w plecy, czasem z deszczem, czasem tak w twarz wiał ze oddychać nie można było, ale to też błoto na drodze, kałuże, (ile to chusteczek sie zmarnowało zeby te buty wytrzeć i móc ludziom się pokazać :)).
    Zimą to biała droga, pachnąca mrozem, czasami z zaspami po kolana i wąską ścieżynką bo każdy szedł po śladach :)zabawy i wygłupy z koleżankami jak spadł pierwszy śnieg (wtedy to i 2 godziny do domu sie wracało:)).
    Wieś to pachnące truskawki, jagody, poziomki, jabłka, pomidory, mleko z pianką od krowy i chleb na zakwasie z masłem co to parę godzin się ubijało.
    I jeszcze jedno skojarzenie, chyba najważniejsze to brzozy, ich szum uspokajający, relaksujący, te drzewa wyglądają pięknie o każdej porze roku. A jak szron je przykryje to cud natury po porostu.
    Teraz dużo się dzieje w moim życiu, dużo spraw do obmyślenia, decyzji do podjęcia i wiesz kiedy się wyciszałam(teraz pogoda juz nie pozwala)? Obierałam ziemniaki na obiad a wokół mnie była cisza, tylko szum brzózek i ja. Normalnie 5 min. wystarczyło do kolejnego „mamo” i jak nowo narodzona byłam.
    Człowiek się starzeje, nie ma co :)).
    Pozdrawiam

  134. Gdy byliśmy mali, jeździliśmy na wakacje do babci. Babcia z dziadkiem mieli stary dom, starą chałupę na wsi na Podkarpaciu. Centralnym pomieszczeniem była w niej kuchnia, z której wchodziło się do kolejnych pokoi.

    Wodę do picia nosiliśmy ze studni. Czasem mogłam jej nabrać sama – z ogromnym hałasem zrzucałam wtedy stare wiadro na łańcuchu w dół, czekałam, aż się przechyli i nabierze wody, a później wyciągałam je mozolnie, kręcąc kołowrotem.

    A piec w kuchni miał prawdziwe fajerki. Węgiel do niego nosiliśmy z drewutni, która była koło wygódki. Pamiętam, że początkowo nie było jeszcze ubikacji wewnątrz i korzystaliśmy tylko z wychodka koło drewutni, w późniejszych latach toaleta pojawiła się w nowej części domu.

    Dziadek kazał nam plewić kukurydzę i buraki, musieliśmy zbierać stonkę z ziemniaków do puszek po konserwach, potem tę stonkę wrzucaliśmy wieczorem do ogniska. Zrywaliśmy porzeczki, które później jedliśmy ze śmietaną, a śmietanę zbieraliśmy z wiadra z mlekiem, które stało w piwniczce wykopanej w ziemi. Co rano babcia po dojeniu krów zanosiła tam jedno wiadro mleka. A na tej piwniczce rosły maliny i można z niej było łatwo wejść na starą pokręconą jabłoń, która rosła koło stodoły. Naprawdę.

    Spaliśmy na siennikach, na wielkich poduchach wypełnionych pierzem i pod pierzynami. Kiedyś z siostrą na tych poduchach ułożyłyśmy uszkodzone przez grad kaczęta, żeby tam spokojnie umarły i wujek na nas nakrzyczał. A w wujka pokoju pod kołdrą całowali się kuzyn z kuzynką – wiem, bo moja mama dużo rozmawiała na ten temat z babcią.

    Rano chodziłam z ciocią zaprowadzić krowy na pastwisko. Szłyśmy poboczem, każda trzymała w ręce łańcuch, a za nami wlokły się ociężałe krasule. Wzdłuż drogi kwitły cykorie. Zostawiałyśmy krowy na łące nad rzeczką i wracałyśmy.

    Nad tą rzeczkę chodziła cała wieś i my też. Było tam takie miejsce uregulowane przez człowieka, gdzie łatwo można było wejść do wody i brodzić po betonie po kostki. Beton był przyjemnie obrośnięty glonami, mięciutki i miły dla stóp. Rzeczka miała może trzy metry szerokości, ale pod mostem była głęboka i tam chłopcy skakali do wody.

    A raz jeden starszy kolega przewiózł mnie motorem. Naprawdę.

    W porze sianokosów chodziliśmy wszyscy przewracać siano, żeby wyschło, każdy miał takie wielkie drewniane grabie, później zbieraliśmy siano w stogi, a na końcu ładowaliśmy je na wóz i na tym wozie zwoziliśmy do stodoły. Potem spaliśmy w stodole na sianie. A na łące po sianokosach rosło mnóstwo pieczarek.

    W niedzielę chodziliśmy do kościoła, a dziadek, który był organistą patrzył z góry, czy dobrze się zachowujemy. A kuzynka, zamiast do kościoła, jeździła z kolegą do miasta na motorze. Czasem patrzyłam jak dziadek gra na organach podczas mszy. Miał takie dziwne, długie paznokcie, które stukały w klawisze, tak jak teraz moje paznokcie stukają w ekran smartfona. W domu dziadków były dwa fortepiany i dziadek próbował nas uczyć na nich grać. Ze mną mu nie wyszło, najlepiej pamiętam te jego paznokcie, żółte od tytoniu, i dźwięk jaki wydawały.

    Pisząc to, na każde jedno przywołane i opisane wspomnienie odrzucam trzy inne (jak moja mama wiozła nas starą skodą, albo może jeszcze zastawą, na basen: mama, obok niej tato trzymający kierownicę, a z tyłu nasza piątka, a może siódemka – wjechaliśmy wtedy do rowu – to jedyny raz, kiedy pamiętam moją mamę za kierownicą; jak chodziłyśmy z siostrą bawić się na strych, wyciągałyśmy rzeczy ze starych skrzyń, a przez szpary w ścianach szczytowych wpadało światło słoneczne i podświetlało drobinki kurzu – widzę to gdy zamknę oczy; jak wujek czasami brał mnie na ryby, on na zdezelowanych Wigrach, ja na zdezelowanym Pelikanie, jechaliśmy polną drogą wzdłuż rzeki, jaki piękny był wschód słońca, wtedy, jako dziecko, nie umiałam tego piękna docenić, ale teraz, gdy zamykam oczy widzę go, pamiętam go dokładnie, czuję mokre trawy uderzające mnie po łydkach).

    Ja to wszystko przeżyłam. Naprawdę.

    Nie jestem taka stara, opowiadam o czasach sprzed dwudziestu kilku lat. Mam wrażenie, że trafiłam na zmierzch pewnej epoki, na którą dziś można trafić już tylko w książkach. Wtedy – nie wiedziałam, jakie mam szczęście, raczej zazdrościłam koleżankom Bułgarii i kolonii nad morzem.

    Dziś, gdy mam jednym słowem napisać z czym kojarzy mi się wieś, zamykam oczy i widzę kwitnącą cykorię podróżnik. Tu, na tej wsi, na której teraz mieszkam, nie rośnie cykoria, a tam, wtedy, była wszędzie: na poboczach, na łąkach, przy polnych drogach i w rowach, i dziś w niej, w jej wyglądzie, zawiera się dla mnie wszystko to, co wtedy przeżyłam, co minęło, a jednak jest we mnie zapisane tak mocno, że przywołuję te obrazy i towarzyszące im emocje, bez najmniejszego wysiłku, kiedy tylko zechcę. I chciałabym, żeby moje córki, które dziś są starsze niż ja wtedy i mój syn, którego wiek jeszcze przez kilka tygodni pozostanie wartością ujemną, aż wreszcie któregoś dnia zaczniemy liczyć od zera, dzień, tydzień, dwa, miesiąc, roczek, żeby oni też kiedyś mieli coś takiego, taką cykorię, która, gdy o niej pomyślą, otworzy im w głowach to miejsce pełne wspomnień, tęsknot i emocji.

  135. Dorastałam na wsi i wtedy tego nienawidziłam. Wstydziłam się wręcz. Teraz mieszkając w wielkim mieście z dwójka małych dzieci korzystam z każdej okazji by uciec do rodziców na wieś.
    Bo wieś to czerwone buzie i palce od malin i jeżyn.
    Zapach żywicy w lesie i grzybów ususzonych.
    To wybieranie kurom jajek i uciekanie przed kogutem.
    To kombajny tnące zboże i rolnicy styrani i ukurzeni co do domu spieszą na kolację.
    A na kolację młode kartofelki z koperkiem, jajko sadzone i mleko zsiadłe.
    Kompot ze śliwek na popitkę!
    Zachody słońca czerwone i niebo pełne gwiazd co ich łuna miasta nie przesłania.
    Włażenie w każdą zaspę w drodze ze szkoły.
    Piach w zębach, no bo kto by tam mył truskawki prosto z krzaka.
    Świerszcze i żaby koncertujące wieczorami.
    Skowronek co umila pracę na polu.
    Kawa zbożowa w przerwie od zbierania ogórków wypita.
    Umcy-umcy wieczorami dochodzące z zabawy w remizie.
    Wesela na 400 osób z poprawinami i poprawineczkami co tydzień czasem trwają.
    To moja Babcia siedząca w kuchni polująca packą na muchy.
    Masło z czosnkiem na chlebie jeszcze ciepłym rozsmarowane.
    Dzwony kościelne o 12:00, 15:00 i 18:00.
    Ciężka praca co ją w plecach czuć wieczorem.
    Rowerowe rajdy z chłopakami z sąsiedniej wsi.
    Wiadro wody na głowę bo śmigus-syngus.
    To wata cukrowa na odpuście pod kościołem.
    Dziadek mój zgięty życiem w pół.
    Sąsiedzka pomoc jak się ciągnik zepsuł.
    Powietrze po deszczu.
    Babinki w chustach na ławeczkach przed domem.
    To moi Rodzice tańczący oberka na wiejskim weselu.
    Wekowanie ogórków z mamą.
    Dzieci brudne tak, że ich poznać nie można.
    Ale szczęśliwe!
    Nie byłabym chyba tym kim jestem teraz, gdyby nie to wszystko.

  136. tak czytam te komentarze wszystkie i z podziwu wyjsc nie moge. Julka alez ty masz uzdolnione jesli chodzi pisanie czytelniczki. kazde wspomnienia niby podobne a jednak rozne. az milo sie czyta. tyle kobiet, tyle wspomnien.. pieknych wspomnien

  137. Wieś to tak szeroki temat, że można o nim pisać godzinami. Większość z nas w dzieciństwie spędzała wakacje na wsi u rodziny i jak widać w powyższych komentarzach nasze odczucia, niezapomniane wspomnienia są podobne. Chciałabym żeby moje dzieci w doroslym życiu też takie miały, staram się aby tak było. Wieś to jeszcze jedno, a mianowicie ta wspolnota, jedność, wielopokoleniowe rodziny w jednym domu, podwórku. Ta więź między dziećmi, ale rownież dorosłymi. Wzajemna pomoc we wszelakich dziedzinach. Połączone furtki, gdzie przebiegało się przez kilka żeby zebrać dzieci do zabawy;) Ogromne pokłady energii od świtu aż do zmierzchu. Dla dorosłych to też ciężka praca, ale dla nich to całe życie, ta praca płynie w ich krwi i nie traktują jej jako obowiązek a przyjemność. Trzeba pielęgnować te wspomnienia bo są piękne. ..

  138. Z porannym pianiem koguta. Niekoniecznie o piątej czy nawet siódmej rano, ale i o dziewiątej – gdy go usłyszę, gdy uświadomię sobie, że tuż obok za płotem tętni już życie. Wieś to też leniwe poranki, kiedy nie czuję przymusu, by od razu się ubrać w jakieś „porządne” ciuchy, ale w szlafroku mogę iść sprawdzić, czy wyschły przeprane dzień wcześniej ubranka dzieci (schnące na drucie obok stodoły; co je zapomniałam zebrać na noc, dobrze, że nie padało). Z podwórkiem, po którym biega moje dziecko – ja mam więcej czasu, a on frajdy… Z owocami rwanymi prosto z krzaka, wprost do ust. Z ciepłymi truskawkami, podgrzanymi słońcem – z piaskiem chrzęszczącym między zębami, ale to nic, bo takiego smaku nie znajdzie się nigdzie. Z zachodem słońca na polu, gdy ostatnie promienie ozłacają zboże… Z dróżkami wydeptanymi albo wyjeżdżonymi przez traktor – gdzie pokrywa je piasek, tam zostają ślady stóp moich, mojego męża i dzieci… A potem chowamy się w lasku, który zasadził ich dziadek. Wolność i brak pośpiechu.

  139. W ogole dziękuje za to pytanie. Chyba nigdy nie próbowałam ubrać w słowa tych uczuc jakie wywołuje u mnie wieś. To wspomnienie o niej. Nazwanie. Moja wieś to babcia budząca mnie o 6 rano bo dnia szkoda, to koniki polne w ogródku pod oknem, ich koncert. To agrest i porzeczki. Czarne i czerwone. To stonki na polu i kurz w stodole. To dym z parnika i ugniecione ziemniaki dla świń. Cały dół. To noszenie piachu bo próg w oborze wiecznie się obniżał i z wiadrem mleka babci ciężko było wychodzić. To picie mleka z pianą. Wcale nie ubitą…kubkiem prosto z tego wiadra. To psy na łańcuchu spuszcane wieczorem żeby pobiegały. To powrót z łąki na taczce z sianem… To jazda na traktorze z wujkiem, tuz obok…i powozenie w czasie żniw jak juz starsza byłam. I ten strach ze nie zdaze skręcić i na drogę wyjade, że nie zdąży ktoś wskoczyć i zatrzymać bo ja przecież nie dam rady. To podziwianie z boku jak te paczki na widły nadziewaja i wrzucając na wóz, temu co tam w górze piramidę układa…i ze te paczki nigdy w drodze nie spadły. To wspomnienie wideł wbitych w kolano bo na siano z bratem skakalam i one tam były. Zostawione. I ja sama sobie krew zatamowalam, jakoś się zagoilo. Do tej pory blizna, zakażenia żadnego. To pogrzeby prawdziwe. Z czuwaniem całonocnym, z różańcem i płaczkami zamowionymi…to marsz za trumną z domu aż na sam cmentarz. To spacery po krowy na łąke, wyciąganie z ziemi łańcucha, i zaganianie kijem żeby się nie rozchodziły. Ja 7-8 letnia dziewczynka. Matko kochana! To swiniobicie… Pamiętam tylko kwik. To płatki na chlodnym mleku jedzone na ganku gdzie babcia sciereczki obszywala bo wszystko się przydaje a żeby się nie szarpaly to obrabki potrzebne. To oglądanie guzików trzymanych w puszce po kawie… To male kotki znalezione na oborze. To bunt u sasiadow przed ich topieniem. To pogrzeby motyli i krzyże z patyczków… Boże! Julko…jak ja Ci dziękuje za to, ze wszystko sobie przypomniałam! Ruszylam głową, wysililam. Swoje juz wygrałam…ach, wzruszona dziękuje!<3

  140. Wieś to całe moje dzieciństwo. Każde wakacje spędzane z bandą kuzynów i kuzynek. A było nas niemało. Moja mama ma 5 sióstr, a z nich każda po 2-3 dzieci. Wieś to stogi pachnącego siana zwiezionego wieczorem do stodoły. Spało się tam w naprędce skleconej dziecięcej bazie bacząc na to, żeby nie narazić się wojowniczej kwoce wysiadującej jajka tuż obok naszych koców. Wieś to świeże, ciepłe mleko prosto od naszych krów i ziemniaki, które wujek przygotowywał dla świń, a my podbieraliśmy wprost z parownika. To koszyki jajek, których szukaliśmy w tylko nam znanych zakątkach gospodarstwa. Tak, kury były w tym temacie bardzo pomysłowe i znosiły jajka, gdzie popadło. To długie, przeciągane przez dzieciarnię wieczory, bo przecież nigdy się spać nie chciało, kiedy tak pięknie grały świerszcze, a dorośli schodzili się do kuchni, żeby wypić herbatę i odsapnąć po pracowitym dniu. Mogłabym tak długo jeszcze, bo ta moja dziecięca wieś piękna po prostu była. Bez luksusów, bo nawet łazienki nie było za to cynowe balie jak najbardziej. Łezka się w oku kręci na te wspomnienia. I chciałoby się to jakoś dzieciom wszystko opowiedzieć, pokazać. Ale ta wieś dziś już nie taka sama…

  141. Dziadkowie moi, na wsi mieszkający, stajnie mieli….dużą, bieloną, z cegły i drzwiami drewnianymi, które skrzypiały przy otwieraniu… A w środku zwierzęta, które dały początek wspaniałej przygodzie, którym jest teraz moje życie.
    Dziadek konie hodował…cudowne zwierzęta, dzięki którym uwielbiałam spędzać wakacje na wsi.
    Codziennie rano, wymykałam się na ulubionej klaczy, Keni, na przejażdżkę po okolicznych lasach i łąkach….
    Zaróżowione policzki, rozwiane włosy i…. to niesamowite uczucie wolności i szczęścia…
    Dzisiaj, tam gdzie Wisła z Dunajcem na siebie wpadają, stadninę własną prowadzę… A Dziadkowi i Babci, już dawno nieobecnym, za dzieciństwo wspaniałe na wsi właśnie, codziennie wdzięczna jestem.

    Pozdrowienia z Ksańskich Łąk.
    Krystyna

  142. Moja wieś to zielona brama,brudne podwórko,pies ujadający na każdego gościa,to ławeczka pod domem z czerwonej cegły na której zawsze ktoś,to stary fiat za stosołą z zatopionym samochodzikiem w gałce zmiany biegów,to skoki na siano i kąpiele w stawie. Wieś to moje najlepsze wakacje. To dlatego,że wieś była kontrastem dla miastagdzie się wychowywałam. Wieś to miejace zwolnienia,spokoju,ciszy,innych priorytetów i życia w zgodzie z naturą.

  143. Z babcią i dziadkiem, którzy już odeszli. Zawsze mieszkali na wsi, mięli małe gospodarstwo, krowę, konia, psa i kota, kilka kurek. Drzewa z owocami, studnie z zimną wodą, zieloną trawę przed domem, las za oknem, siano w stodole. Nad kuchnią opalaną drewnem suszyły się grzyby, w korytarzu kisiła kapusta. Na okrągłym stole stały polne kwiaty w wazonie i muchy latały jak szalone. Świeży chleb z masłem dopiero co ubitym i białym cukrem, no to był przysmak. W lato biegaliśmy po łące, gryzły nas muchy i komary, zrywaliśmy śliwki z drzew i popijaliśmy ciepłym mlekiem. Dziadek zawsze siedział na górce pod lasem, a obok niego leżała laseczka, raz – dwa razy do roku strugał sobie nową i pilnował jak oka w głowie. Zimą z górki na workach z sianem zjeżdżaliśmy, rzucaliśmy się śnieżkami i robiliśmy na śniegu anioły. Chodziło się do lasu na grzyby, na jagody, na Zawilce i Przylaszczki, w poszukiwaniu dzika, po choinkę.
    Dziadek odszedł w czerwcu, Babcia dwa tygodnie później. Gasła z każdym dniem, przestała nas rozróżniać, siedziała na ławce i patrzyła w niebo, czasem kurom ziarno rzuciła i tak patrzyła. Zamilkła, jak radio, które ktoś wyłączył z kontaktu. Poszła do dziadka w nocy, spokojnie, po cichu. Taka to była miłość….
    A na wsi jak dawniej, kwitną malwy, bzyczą muchy, pies szczeka, a kot za myszami biega…..

  144. Wieś..to całe moje życie.. od urodzenia chlonelam te zapachy i kolory, żeby teraz kiedy nadeszła pora ja opuścić wystarczyło mi ich na resztę życia i wspomnień.. Moja wieś to dziadkowie, których kocham tak bardzo, że aż się boję każdej myśli o rozstaniu. Rodzice i rodzeństwo, którzy przerażeni samodzielnością dzieci chyba zaczynają się bac, że zostaną na tej wsi sami.. Moja wieś dzieciństwa kojarzy mi się z pracą. To zapach ugniatanej w beczce kapusty, skoszonej trawy i przewracanego później trzy razy dziennie siana. To cudowne, zamglone wspomnienia słonecznych wakacyjnych poranków z przeciaglym pianiem koguta, zakurzonych stop po wykopkach, zapachem jesiennych ognisk i pieczonych w parowniku ziemniaków. To babie lato, ktore po powrocie we wrześniu do szkoły osiadało na bramkach na boisku. Wspaniałe krajobrazy zimy, gdzie słońce rozproszone o snieg razilo po oczach, zasypane rowy i nie przyjeżdżające autobusy.. Wiosny na wsi mają zapach stokrotek, rozkwitajacych drzew i dźwięk ptasiego śpiewu. Za każdym razem jak tam jestem nie chce wracać..nie sadzilam, że tak bardzo będę tęsknić. Tak bardzo Ci Julka zazdroszcze, że masz wszystkich bliskich na tej swojej wsi- przy sobie… Tak bardzo chcę, żeby moja córeczka miała takie same wspomnienia..

  145. Zamykam oczy i i widzę mgłą zaczarowane pola, budzące się życie- poród kotki, wystające nóżki kaczuszki z jajka….
    Flanelową piżamkę ogrzaną ciepłem kaflowego pieca…
    I czuję zapach ogniska, i siana w” kopki” postawionego ,
    i smak jabłek prosto z drzewa i poziomek z lasu nawlekanych na źdźbło trawy….
    Widzę mnie biegnącą po rosie na spotkanie z krową ,która na przywitanie poliże mnie swym szorstkim językiem…
    Zamykam oczy i ..widzę wieś …moje dzieciństwo…..

  146. mleko z zapachem zielonej trawy, takie w metalowej kance;
    zbieranie kamieni z pola, całą klasą, w podstawówce, tak zarabialiśmy na szkolną wycieczkę w góry;
    zbieranie kwiatów lipy;
    zrywanie mleczu dla królików;
    odgłos kombajnów w sierpniową noc;
    jeżdżenie na łyżwach po zamarzniętym stawku;
    chodzenie na szaber, skakanie przez płoty, wchodzenie na drzewa;
    chodzenie kilku kilometrów na pieszo, bo autobus jeżdził tylko raz dziennie…

  147. Na samą myśl o wsi pojawia mi się banan od ucha do ucha. Od urodzenia w mieście mieszkam na wieś pierwszy raz wyjechałam z babcią na wakacje ponad 600 km od domu – pociągiem całą noc, a później na pieszo z 5 km, bo na ową wieś autobus raz w czas jeździł. Po górach maszerowałam – dziś w tym miejscu wyciąg narciarski stoi. Domek babcia miała blisko drogi, za domem duży las, co w nim zaskrońce mieszkały – pamiętam, jak dziś ten pisk „WĄŻ!” Ale najbardziej wieś kojarzy mi się z pierwszą poważną miłością. Marcin miał na imię i był bardzo, ale to bardzo przystojny. Był starszy ode mnie, a że ja nowa – nieznana, to też zawróciłam mu w głowie. Wyrywałam się wieczorami ukratkiem przez okno, żeby przytulić się do ukochanego. Pamiętnik pisałam – pamiętam, że babcia go znalazła, a tam na wyrost opisane uczucie do Marcina, wtedy nie przejmowałam się tym – dziś spaliłabym się ze wstydu. Wakacje szybko się skończyły, wróciłam do domu. Mieliśmy pisać listy i gdy dorosnę miałam tam zamieszkać. Ja pisałam, on nie…. Babcia umarła, z czasem Marcina zastąpił ktoś inny, ale łez wylanych w poduszkę nie zapomnę. 4 lata temu wyjechałam z mężem i córką na ową wieś, gdyż dom po babci przejął wujek. Już nie pociągiem, a autem. Wszystkie uczucia odżyły ta wieś, te domy, takie same i Marcin też tam dalej jest, choć nie poznał mnie, ja zapamiętałam go na całe życie – moja pierwsza miłość.

  148. Jeszcze nigdy nie brałam udziału w blogowych konkursach, ba! w żadnych nie brałam udziału, ale spróbuję 😉 Jestem typowym mieszczuchem, który zawsze prychał pfff wieś… i nigdy nie wyobrażał sobie tam życia. A potem… potem przyszła miłość 🙂 Chłopak, który na wsi wychowany zawsze chciał na tą wieś wrócić, dom drewniany zbudować i na spacery do lasu chodzić. Przyszły motyle w brzuchu i różowe okulary, przyszło tak niewyobrażalne szczęście, że i ja ten dom, i ten las, i te kurki w obejściu zechciałam. Wieś dla mnie to Miłość 🙂 przez duże M 🙂 i Marianka, która bosymi stópkami po drewnianej podłodze w naszym wymarzonym domu biega 🙂 I ja dla niej chciałam ten konkurs i tę lalę 🙂 Pozdrawiam 🙂 Ania

  149. Wieś…
    głównie z różnymi zapachami….
    o każdej porze roku z innym…
    WIOSNA… świeżość… zapach wiosennych kwiatów…hiacynty…tulipany…krokusy… kwitnących drzew owocowych…
    LATO… zapach owoców… warzyw… kwiatów… lawendy… a pod koniec lata gdy jadę rowerem przez pola zapach zbóż podczas żniw…
    JESIEŃ… zapach… wilgoci… palonych w ognisku liści…pociętych gałęzi…
    ZIMA… zapach… palonego drewna w kominku… pościeli ogrzewanej na piecu kaflowym…
    Na wsi… życie jakby płynie inaczej… tutaj żyje się właśnie zgodnie z porami roku…

  150. Wieś kojarzy mi się z dzieciństwem, leniwymi porankami z chlebem pieczonym w foremce. Z letnią kuchnią w której babcia gotowała obiad i piekła rogaliki. Wieś kojarzy mi się ze smakiem wiśni, z kurzem z pola. Z podrapanymi nogami od biegania po ściernisku. Z lalkami robionym z kolby kukurydzy. Z leżeniem na ciepłym asfalcie. Tak wieś kojarzy mi się z latem. Z beztroską i radością.

  151. Wieś to dla mnie najwspanialsze wspomnienie z lat dzieciństwa. Dlaczego? Córka też mnie o to pyta. Ostatnio odbyłam z nią sentymentalną podróż na „moją” wieś. Naszą rozmowę zamieszczam poniżej. Przepraszam,że tak dużo tekstu, krócej nie potrafiłam.

    – Dlaczego masz smutne oczy mamo? Przecież chciałaś tu przyjechać. Mówiłaś, że to najpiękniejsze miejsce na ziemi…
    – Najcudowniejsze. Powiedziałam, że najcudowniejsze.
    – A to nie to samo?
    – Najcudowniejsze nie musi być piękne. Tak właśnie jest tutaj. Gdzie nie spojrzę, widzę swoje dzieciństwo. Pamiętam zapach tego miejsca. Wywietrzał dziwnie, ale ja nadal czuję, że jest gdzieś tutaj, schowany. Cudownie jest otulać się myślą o czymś, co kochałaś.
    – Zapach? Schowany? Ja, nie obrażając nikogo, czuję fetor od zawietrznej. Jakby z obory, czy chlewika.
    – To nawóz. Zapach obory, czy chlewika ma w sobie nutę czegoś słodkiego. Zawsze lubiłam oglądać zwierzęta hodowlane, szczególnie te malutkie. Czy wiesz, jakie piękne oczy ma krowa?
    – Krowa? Chyba ma takie czarne. To dlatego nie chcesz jeść teraz mięsa?
    – Nie, nie dlatego. Widziałam nieraz ubój zwierząt. Nie myślałam o tym, jako o czymś złym.
    – Gdzie widziałaś?
    – Zwyczajnie, na podwórku. To było wtedy zupełnie normalne. Kurom głowy spadały na pieńku, po uderzeniu siekiery. Później lądowały we wrzątku, a czasami biegały po podwórku, takie bez głowy. Było w tym coś smutnego i wesołego zarazem. Pomagałam skubać pióra, patrzyłam gdzie jest serce, gdzie żołądek…
    – To okropne.
    – Dziś też tak myślę, ale wtedy…. Pachniało rosołem w całym domu, w każdą niedzielę. W samo południe zupa rozgrzewała wyczekujące od rana żołądki. I ten zapach ciasta drożdżowego…. Dwie blachy musiały być… Dom pełen ludzi…Pyszny kompot z wiśni albo z gruszek. Czasami z rabarbaru.
    – Ciocia gotowała?
    – Pewnie. Obowiązki kobiety i mężczyzny były podzielone. W całej okolicy nie było domu, w którym gotowałby mężczyzna. Każda gospodyni we wsi miała swoje danie popisowe. Sąsiadka robiła wspaniałe pączki i rogale, ciocia dwa domy dalej kwaszoną, gotowaną kapustę, a ciocia od krówek wyśmienity ser smażony i biały. Kiedy ktoś we wsi miał świniobicie, zawsze można było skosztować kawałek kiełbaski.
    – A Ty w którym domu mieszkałaś?
    – Nie mieszkaliśmy w domu. To było mieszkanie nad biurami na terenie suszarni. Przeznaczone dla kierownika. Obok były niskie bloki dla pracowników przetwórni i ich rodzin. Może dlatego uwielbiałam przebywać u cioci. Klimat domu dawał poczucie błogości, bezpieczeństwa. Codziennie po przedszkolu ciocia zabierała mnie do siebie. Czasami tam nocowałam. Na drugi dzień pozwalała mi, w tajemnicy przed mamą, zostać w domu. Wspaniale było szczególnie w zimie, leżeć pod ciepłą pierzyną. Kiedy wystawiałam nogę na zewnątrz, czułam przeszywające zimno. Ciocia tłumaczyła, że musi zrobić ogień.
    – zrobić ogień?
    – Tak mówiła… „Idę zrobić ogień”. W piecu było trzeba rozpalić. W kuchni stał piec kaflowy. Kiedyś wszystko się gotowało na tym piecu. Żółty był. Pod piecem często wygrzewały się małe kurczaczki w kartonie. Czasami wykradałam jednego, tak dla zabawy. Uwielbiałam ich zapach. Pokażę Ci później, gdzie stał. Naprzeciw skrytki…
    – Jakiej skrytki?
    – Tak ciocia mówiła na spiżarnię. W skrytce, był miód i chleb i smalec. I to ciasto pieczone z niedzieli. W skrytce było zimno. Trochę tak jak w piwnicy. Na podłodze były ustawione łapki na myszy, bo lubiły tam grasować. Jedna półka przeznaczona była na fartuchy i odzież do pracy w ogrodzie, ręczniki kuchenne, zmiotki.
    – I pewnie słoiki, zaprawy, kompoty…. ?
    – Nie, kompoty i zaprawy były w innym budynku. W kuchni letniej, a właściwie w piwniczce pod kuchnią letnią. Tylko ciocia tam wchodziła. Było tam kiepskie światło, pełno pajęczyn, a nawet podobno zadomowił się tam kiedyś nietoperz. Nie pozwalała mi tam wchodzić. Pewnie bała się ,że się wybrudzę, albo potknę na niedoświetlonych schodach.
    – Po co jej była ta kuchnia letnia?
    – Do gotowania. W lecie w upalne dni, zamiast palić w piecu domowym, wygodniej było skorzystać z kuchni letniej. Poza tym, tam było dużo miejsca. Wielka stolnica, olbrzymi piec. Takiego wielkiego kotła, pewnie jeszcze nie widziałaś. W tym kotle gotowały się zaprawy, czasami woda do wieczornej kąpieli. Bo latem ciepłej wody nie było. I nikomu to wtedy nie przeszkadzało. Było tak wesoło… W wolne dni goście przychodzili cały dzień. Jedni wchodzili, inni wychodzili. W tygodniu też przychodziły sąsiadki, na kawę i coś słodkiego. Ubrane w fartuchy, niektóre w chustkach na głowie. Żadna nie myślała o modzie, o makijażu. Kwieciste wzory, uśmiechnięte twarze, zniszczone pracą ręce. Wszystkie wyglądały tak samo. Wymieniały się przepisami, plotkowały, planowały wieczorne wyjście do kościoła. Myślały o tym, żeby rodzinę nakarmić, posprzątać dom, zanieść kwiaty przed ołtarz. Poza tą przerwą na kawę, cały dzień miały zaplanowany. Jakby się nie napracowały, zawsze zostawało coś do zrobienia. Ogród do podlania, zerwanie owoców, gotowanie, pomoc przy żniwach, karmienie zwierząt, dojenie krów, dzieci, wnuki.
    – Próbowałaś doić krowę?
    – Pewnie. Ciocia miała tylko świnie i drób, ale jej siostra miała krowy. Brat zresztą też, ale dojenie pamiętam z gospodarstwa tej siostry. Bardzo wesoła kobieta, energiczna. Zdarzało jej się przekląć, ale serce miała na dłoni, jak ciocia. Mimo ,że na jej gospodarstwie była już mechanizacja, to pokazywała mi jak się to robi ręcznie. Uwielbiałam mleko prosto od krowy. Tłuste, jeszcze ciepłe. Nie wyobrazisz sobie tego smaku, aksamitnej konsystencji. Szklanka takiego mleka dawała uczucie pełnego nasycenia. Ciocia miała codziennie pyszne świeże mleko. Obok obory było miejsce, gdzie wieczorem zostawiałyśmy kankę, a rano odbierało się mleko, z którego zawsze ciocia zbiera w domu śmietanę.
    – Zgłodniałam trochę. To przez te twoje opowieści kulinarne.
    – Takiego jedzenia już nie ma. Mięso rozpływało się w ustach. Owoce były słodkie i pachnące, nie słyszałam o żadnych alergiach. Wszyscy wszystko jedli. Nikt nie był na diecie. Gospodynie nie martwiły się kaloriami. Miały na coś ochotę, jadły. Przyznam ,że większość z nich miała pewnie drobną nadwagę, ale nikomu to nie przeszkadzało. Chuda gospodyni, to nie gospodyni. Chyba że młoda, jeszcze nie nauczona pracy. Pamiętam jedną starszą panią, która przychodziła na kawę po południu. Wszyscy mówili, że chora jest, bo wychudzona taka. Przeżyła ponad 80-lat, więc chyba aż tak źle z nią nie było, myślę sobie dzisiaj. Ciocia za to wyglądająca na okaz zdrowia…sama widzisz, w jak w jakim jest stanie. To nie jest już ta sama kobieta. Czasami jak się głośno zaśmieje, zdradza cząstkę tej wesołej, promiennej gospodyni sprzed lat.
    – Lata złej diety zrobiły swoje. Chwalisz ,że zdrowo, że smacznie, ale sama widzisz.
    – Myślę, że to też efekt ciężkiej pracy i ograniczonego dostępu do medycyny. Uwierz mi, że lekarz dla większości tych ludzi, to była ostateczność. Badania robili, kiedy już coś bolało. Ciocia i jej koleżanki opowiadały mi, że swoje dzieci rodziły w domu. Miały ich po czwórkę, piątkę. To duży wysiłek dla organizmu.
    – Ale Ty urodziłaś się w szpitalu?
    – No jasne. One opowiadały mi o tym kiedy miałam może z 10 lat. Dotyczyło to lat 60-tych. Ich opowiadania były dla mnie równie zaskakujące, jak dzisiaj dla ciebie moje. One uważały, że moje dzieciństwo jest usłane różami, że wszystko mam, że są samochody, można wyjechać na wakacje. Ty dzisiaj, bałabyś się wsiąść do takiego samochodu, jakim my jeździliśmy. Nie było fotelików, klimatyzacji i innych gadżetów. Ruch był dużo mniejszy niż dziś, bo nie wszyscy mieli samochody. Za to telewizory kolorowe pojawiały się w każdym domu, jak grzyby po deszczu, a później nawet wideo. Na takie duże kasety. Przychodziły do mnie dzieci z sąsiedztwa na bajki, bo miałam wideo jako pierwsza.
    – A szkoła była?
    – Najpierw było trzeba dojeżdżać do pobliskiej wsi. Szkoła była około 6 km stąd. Dojeżdżało się specjalnym autobusem. Czasami się psuł i wtedy trzeba było iść pieszo, wiosną na rowerach, albo zawozili nas rodzice, którzy mieli w posiadaniu samochód. Pakowali nawet po 6 – 8 dzieci i zawozili. Później wybudowali szkołę tu, na miejscu. Nie tę piękną nowoczesną, którą widziałaś z okien samochodu, małą ciasną. Dziś w tym budynku jest sklep i poczta. Pójdziemy tam później kupić coś słodkiego. Wszystko się tu zmieniło, nawet ludzie. Inaczej wychowują swoje dzieci, wnuki. Nawet niektóre babcie pościągały chusty z głów. Nikt nie protestuje przeciwko hot- dogom. Chcą wygody. Chcą mieć namiastkę miasta na wsi.
    – Bez przesady. Nic tu nie ma. Parę sklepów, dyskoteka, szkoła i stacja paliw. Chyba, że nie zauważyłam teatru?
    – Bez złośliwości. Kiedyś w naszej wsi były dwa sklepy. Jeden z chlebem, masłem i jedzeniem takim podstawowym. Drugi, mój ulubiony, gdzie oprócz jedzenia i wina były zabawki, mydło, kremy i czasami nawet kwiaty. Po ubrania musieliśmy jeździć do miasta. Mieliśmy też pawilon, podzielony na dwie części. W jednej były rowery, części samochodowe, śrubki, gwoździe, a w drugiej buty. Mama wolała jeździć po buty do miasta, bo u nas nie było dużego wyboru. Autobus do miasta jeździł dwa razy dziennie. Zahaczał o pobliskie wsie, więc czasami był tak pełen ludzi, że nie można było wsiąść. Trzeba było wrócić do domu i próbować znowu. We wsi był też ośrodek zdrowia, a obok mini biblioteka z książkami, głównie dla dzieci. Czasami po wyjściu od lekarza, mama szła ze mną wypożyczyć książeczkę. Ośrodek zdrowia też się zachował, ale jest wyremontowany. Naprzeciw kościoła ten sam przystanek autobusowy, ale jakby mniej potrzebny.
    – Każdy ma przynajmniej jeden samochód na gospodarstwie i Internet. Można sobie wszystko zamówić do domu.
    – Pewnie tylko dzięki temu zachował się tu zawód listonosza. Kiedyś listonosz , zwany Panem listowym, wypatrywany był codziennie. List, pocztówka ,depesza, była jedyną formą komunikacji. Na poczcie były dwa aparaty telefoniczne, ale ciężko było się gdzieś dodzwonić. Pan listonosz był przez wszystkich we wsi częstowany kawą i plackiem. U cioci zwykle odmawiał, bo jej dom jest na końcu wsi, ale zawsze chętnie opowiadał, co u kogo słychać. Niepotrzebny jest facebook, jeśli ma się listonosza z prawdziwego zdarzenia. Już w progu mówił: „Wieści ze wsi niosę”.
    – A co się takiego działo, że tyle miał do opowiadania?
    – No wiesz, większość domów wtedy , to domy wielopokoleniowe. Dziadkowie, pradziadkowie, dzieci, wnuki. Wyobraź sobie naszą rodzinę dzisiaj, skupioną w jednym budynku. A ludzie tak żyli latami. Na każde małżeństwo przypadał jeden pokój, wspólna dla wszystkich kuchnia i łazienka. Odwiedzając jeden dom, wynosiło się ładunek emocjonalny kilku, kilkunastu osób.
    – Czyli bywały kłótnie?
    – Bywały, ale i tak uważam, że ludzie byli bardziej wyrozumiali i życzliwi. Nie śpieszyli się tak jak dziś. Pracowali ciężko, ale to nie była gonitwa, wyścigi. Wszystko było takie przewidywalne, poukładane. Jedni pomagali drugim. Była bieda, ale nikt nie był głodny. Ziemia karmiła ludzi, za to że o nią dbali.
    – A jakieś rozrywki?
    – Kościół.
    – Słucham?
    – Kościół dla wielu osób we wsi był miejscem odnowy duchowej i też fizycznej. Chwilą wytchnienia. Wieczorem prawie wszyscy szli do kościoła na nabożeństwo. Kościół był piękny, w środku dużo złota, aniołki przy ołtarzu wyglądały jak dzieci. Od wczesnej wiosny ołtarz tonął w kwiatach. Wyjście do kościoła było dla niektórych rytuałem. Często po koście rozmawiało się na ławce przy przystanku, albo szło do kogoś na herbatę i kromkę chleba. Więcej czasu było oczywiście po żniwach, ale w lecie po ciężkim dniu pracy ludzie również szukali chwili rozrywki. Czasami były też zabawy. Przyjeżdżał zespół i grał na placu przy strażnicy. Zabawa pod gołym niebem z kiełbaską, wódką i oranżadą do popicia. Ludzie tańczyli do północy.
    – Wsi spokojna wsi wesoła.
    – Coś w tym jest. Wiesz, że była taka staruszka na wsi, która plotła wianki? Piękne, wielobarwne. Nie wszystkim co prawda … Moją mamę akurat lubiła z wzajemnością, ale wielu ludzi bało się tej staruszki.
    – Bali się? A co im niby mogła zrobić starowinka?
    – Ociotować.
    – Co takiego?
    – Rzucić urok. Wierzono, że potrafi rzucić czar na człowieka. No wiesz, takie nieczyste moce.
    – A na jakiej podstawie stwierdzono u niej takie umiejętności?
    – Podobno jak kogoś nie lubiła, to potrafiła odebrać komuś urodę, czy nawet zdrowie. Dziś tak sobie myślę, że znałam ją 20 lat. Odkąd pamiętam była staruszką i cały czas tak samo wyglądała. Człowiek bez metryki. Zmarła mając ponad sto lat.
    – Jak na czarownicę przystało. Miała pewnie swoje sposoby na zdrowie.
    – Tak, piła zioła. Pachniało u niej jak w aptece zielarskiej. Porozstawiane miała kubki z jakimiś specyfikami, suszone bukiety, a między tym obrazki świętych , krzyże, różańce.
    – Czyli wierząca była?
    – Tak. Modliła się z różańcem w ręku. Nie wiem jak się to miało do czarów , które jej zarzucano.
    – Czyli jak wychodziła na przechadzkę po wsi, ulice pustoszały?
    – Nie wychodziła na przechadzki. Miała chore nogi i od kiedy pamiętam siedziała na wózku. Wymagała codziennej pomocy. Odwiedzały ją siostry zakonne i rodzina.
    – Siostry zakonne zamieszkiwały ten ładny pałacyk, który mijałyśmy?
    – Tak, obok mieścił się dom dziecka. Spędziłam tam kiedyś jedną noc. Bardzo smutne miejsce. Łóżka jak w szpitalu, jedno obok drugiego, na takiej wielkiej sali. Może nie była taka wielka, myślę sobie teraz. Oczy dziecka widzą nieco inaczej.
    – A skąd się tam wzięłaś? Oddali Cię , bo nabroiłaś?
    – Nie… Rodzice musieli gdzieś pilnie wyjechać, nie mieli mnie gdzie zostawić. Mama znała dobrze siostry i tak je jakoś uprosiła, żeby mnie na jedną noc przygarnęły. Pamiętam, że wszyscy byli dla mnie mili, ale chciałam do domu jak nigdy. Straszne to musiało być, kiedy takie dziecko trafiło tam z nadzieją ,że za parę dni wróci do domu.
    – Aż mnie dreszcze przeszyły.
    – Miałam wtedy może z pięć lat, a nadal pamiętam salę zabaw i jadalnię. Niby były zabawki, ale nikt nie miał nic swojego, poza maskotką do spania. Tak jakbyś zamieszkała w przedszkolu. Ani chwili prywatności, ciszy. Z drugiej strony, nie wiadomo jakie byłoby życie tych dzieci w domach rodzinnych.
    – No właśnie….
    – To były zupełnie inne czasy. Bywało, że dzieci od rana do wieczora biegały samopas po podwórku. Pamiętam, że w czasie wakacji jeździliśmy rowerami (takimi zwykłymi składakami) nad jezioro oddalone od wsi około 6 -7 kilometrów. Same dzieci, w przedziale wieku 10- 15 lat, może niektóre młodsze.
    – Super. Rodzice się na to zgadzali?
    – Byli zajęci pracą, a chcieli żeby dzieci miały odrobinę przyjemności w czasie wakacji. Dostawaliśmy prowiant i szereg ostrzeżeń, żeby trzymać się w grupie, uważać na drodze, jechać gęsiego, nie wypływać za daleko. Musieli nam ufać, bo przecież nie było telefonów komórkowych, żeby zapytać czy dotarliśmy i czy wszystko dobrze.
    – A te piękne domki tam dalej? To też gospodarstwa?
    – Nie, to osiedle domków jednorodzinnych. Ich właścicielami są w większości ludzie pochodzący z miasta. Wybudowali tu domy, żeby mieszkać w ciszy i spokoju. Do pracy dojeżdżają do miasta.
    – No właśnie, nie trzeba być rolnikiem, żeby korzystać z uroków wsi.
    – Problem w tym, że nie każdy potrafi korzystać z uroków wsi. Wielu ludzi sprowadza się na wieś, nie znając ducha wsi i nie rozumiejąc życia na wsi. Ten spokój i cisza ich zabija. Kończy się to rozczarowaniem i powrotem do miasta. Znam taką ciekawą anegdotkę o ludziach , którzy sprowadzili się tu z miasta.
    – Zabiła ich cisza?
    – Nie, bezwzględne zapachy nawozów naturalnych.
    – Co takiego?
    – Dla ludzi żyjących na wsi naturalne jest, że nawozy należy stosować, jeśli chce się mieć obfite plony. Każdy wie, jak te nawozy powstają, stąd nikogo przykre zapachy nie dziwią. To normalne na wsi. Ci ludzie, znali wieś z obrazków, książek, weekendowych wypadów. Kiedy zaczęła się moda na życie na wsi i pracę w mieście, oni zakupili tu działkę i wybudowali dom. Co godne podkreślenia, styl domu utrzymali w klimacie wsi. Poszli nawet krok dalej. Urządzili ogród rustykalny, czyli wiejski. Nasadzenia swobodne, naśladujące naturę, rabaty tonące w wielobarwnych kwiatach, łąki kwietne i drewniane dekoracje. Pamiętam takie koło z wozu obsadzone ziołami, ławkę i metalową wielką konewkę. Nawet zasłony w oknach powiesili folklorystyczne. Takie wesołe, kolorowe z motywem koguta. Można by rzec postawili dom najbardziej wiejski na tej wsi. I wszystko byłoby dobrze gdyby nie, kolokwialnie mówiąc- smród. Przyszła pora nawożenia, a Pani z miasta, wypachniona chciała posiedzieć w ogrodzie przy kawusi i dobrej lekturze. Jak tu jednak wysiedzieć, czytać a tym bardziej pić, kiedy zapach jest nieznośny. Rozzłoszczona, zaczęła dociekać skąd to, od kogo i dlaczego. Nie wiem czy to prawda, ale podobno pisała nawet skargi na rolnika, któremu przypisała to „perfumowanie okolicy”, czy nawet wystąpiła na drogę sądową. Szybko przekonała się, że z naturą nie wygra. Pomieszkała, oczywiście wraz z rodziną, dwa, góra trzy lata i wróciła szczęśliwie dla wszystkich do miasta.
    – A co z tym domem?
    – Sprzedała. Jeden z rolników powiększył w ten sposób swoje gospodarstwo. Dom nadal stoi, ale ozdoby poznikały, a ogród niedopilnowany stracił swój charakter.
    – Z wiejskiego zaprojektowanego na wiejski naturalny?
    – Pięknie to ujęłaś. Jak widzisz, wszystko płynie z serca i tradycji. Wieś, to sposób życia. Nie da się tego nauczyć z książek i opowiadań. Trzeba samemu obudzić się tutaj zimą. Zawiniętym w szlafrok podejść do okna i ujrzeć przykryte pola białą pierzyną, nagie drzewa, smutne szare niebo. Wsłuchać się w głuchą ciszę poranka, którą chwilę później przerwie pianie koguta, szczekanie psa, albo warkot silnika.
    – Zimą musi być na wsi okropnie nudno.
    – Właśnie o tym mówię. To jest naturalny proces, rytm życia. Po ciężkiej pracy, sprzedaży plonów, zima daje możliwość odpoczynku, zebrania sił i przygotowania się do prac wiosennych. Dla ludzi, którzy wieś traktują jedynie jako miejsce zamieszkania, zima może okazać się wyjątkowo depresyjnym i smutnych okresem. Ludzie, którzy tu żyją i pracują, stają się integralną częścią wsi. Poddają się siłą natury, zmianowości pór roku i energii, która nimi włada. Stąd potrafią się cieszyć zimą, odpoczywać, korzystać z długich zimowych wieczorów.
    – Mają w końcu zapasy w skrytkach i piwniczkach. Mogą podjadać do woli.
    – Tak. Po to właśnie robiło się te zaprawy. Teraz wszystko jest w sklepach, więc już nie wszystkie gospodynie kontynuują te tradycje. Wiele kobiet poszło też do pracy. To całe pokolenie dziewczyn w moim wieku, to kobiety, które chcą czegoś więcej niż ich babki i matki. Pokończyły szkoły, pracują, niektóre wychowują dzieci. Wieś którą pamiętam zanika.
    – Smutne, ale z drugiej strony ciężko się dziwić tym kobietą. Każdy chce mieć lepiej, wygodniej. Tradycje tradycjami, a życie życiem.
    – Tak, rozumem to, ale wspaniale jest powspominać. Chyba nie było tak źle, skoro te wspomnienia takie piękne, radosne, pachnące ciastem i rosołem.
    – i fetorem, haha!
    – Jesteś okropna!
    – Czy chciałabyś tu mieszkać, żyć i pracować, tak jak kobiety, o których opowiadasz?
    – To już nawet niemożliwe. Nie mówię nawet o moim życiu i zobowiązaniach. Tu, na tej wsi tyle się zmieniło… Postępu nie zatrzymasz. Zmiany, które tu zaszły są nieodwracalne. To zmiany w myśleniu, mentalności, pragnieniach. Nie da się już powrócić do tego co było, czy nawet wyobrazić sobie życia bez tych wszystkich wynalazków ostatniej dekady, czy dwóch. Każda z nas, znając obecne możliwości, uwięziona we wsi sprzed 20 lat, czułaby się nieszczęśliwa. Zakładając jednak, że cofamy się te dzieścia lat do tyłu i pytasz wtedy, odpowiedziałabym pewnie ,że tak.
    Dziś wieś też jest piękna. Dopóki nie wybudują tu teatru, kina i uczelni, a wokół będą rozciągać się pola (nawet poszatkowane stacjami paliw), lasy i łąki, to jednak będzie odczuwalna ta subtelna różnica między miastem.
    I ten listonosz wołający od progu „Wieści niosę ze wsi, wieś ci niosę ze wsi, wieści niosę ze wsi”

  152. Wieś… każde wakacje mojego dzieciństwa gdzie wraz z moją cioteczną siostrą spędzałyśmy lato u Babci. Ten zapach porannej rosy, pachnąca drożdzówka w babcinej kuchni, wyprawy rowerem nad rzekę i na pocztę do wsi gdzie wysyłałyśmy rodzicom kartki z wakacji i zamawiałyśmy do nich rozmowę na koszt abonenta 🙂 Smak lodów na patyku z wiejskiego sklepiku i pieczonych z ogniska ziemniaków. Buszowanie w zbożu, kąpiele w jeziorze. Odgłos kombajnów w sierpniowe wieczory kiedy to z pola zjeżdzały w czasie żniw. Zabawy na podwórku do późnego wieczora. Bezcenne wspomnienia. I ta tęsknota… kiedy wakacje dobiegały końca.

Skomentuj Berenika Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.