szczęście.

_DSC0260 _DSC0275 _DSC0328 _DSC0310 _DSC0264
_DSC0268 _DSC0331 _DSC0280

budzę się w białej, pachnącej, niewyprasowanej pościeli. nie za bardzo nawet pamiętam gdzie mam żelazko, a i deskę do prasowania wydałam… 
podnoszę głowę i zerkam w lewo. od brzegu śpi mój mąż. na brzuchu. na tym białym prześcieradle wygląda jak murzyn. spod rękawa wystaje mu tatuaż. i chociaż wiem, że zaraz dostanę szału, bo poranki są dla Niego ciężkie, to lubię tak na Niego popatrzeć..
niestety nie mogę się przytulić bo zaraz obok, a pomiędzy nami leży Ben. wielki Ben. leży i patrzy. tak ma, że jak nie śpi to leży i patrzy. nie płacze to dziecko prawie w ogóle..
o rany!!! jak mogłam to napisać?
to Ty nie wiesz, że On jeszcze da ci w kość. zobaczysz. teraz ci śpi, ale zaraz zaczną się kolki, noszenie.. jak ja uwielbiam to podejście ludzi.. zamiast sie cieszyć, że jest dobrze, to trzeba już się smucić, bo przecież będzie gorzej… a tu masz Ci los! nie będzie.. a tyś głupi się nasmucił i czas zmarnował..

bo jak będą kolki i noszenie, to choć padnę nad ranem na twarz.. muszę Cię rozczarować.. nie będzie mi gorzej..
wiesz dlaczego? 
bo za oknem będzie zima. śnieg, szaruga, deszcz albo wiatr. w domu ciepło. grube skarpety na stopach.
w lodówce pełno, rachunki popłacone, zdrowie w naszych ciałach i przede wszystkim umysłach (choć nad tym w swoim przypadku się zastanawiam).
a pode mną, kołysząc dziecko (które będzie darło się w niebogłosy) będzie skrzypiała podłoga, gdy kolejny (a może już setny raz) przejdę od okna do okna…
On nad ranem zaśnie, a ja zrobię sobie mocną kawę. i rozczaruję Cię… nadal będę szczęśliwa, bo to tylko kolka..
a dzieci mają to do siebie, że rosną.
a Ty jak chcesz widzieć kończący się świat przez tę nieprzespaną noc, to przecież możesz… a Kto Ci broni?
a dalej.. obok Bena Tosiulka leży, co przyczłapała w nocy i mi ciągle kołdrę skopuje. a ja lubię pod nos być przykryta.
odgarniam te Jej loki i całuję po pulchnych łapkach. lakier Jej z paznokci schodzi.
i leże sobię ja…
na wprost mam 4 okna. za oknami piękną, jesienną ścianę lasu. niebo też widać.
za trzy minuty zadzwoni budzik. wstanę by przygotować Tosi śniadanko, ciuszki do przedszkola. 
ale zanim zejdę to przewinę Benia. oczy mi się jeszcze kleją.
czwarty raz powtarzam „Adaś wstajemy” i choć już mówię to donośnie, to wiem, że położył się nad ranem, bo ciężko pracuje.

ostatnio gdzieś w internecie przeczytałam wpis anonimowego czytelnika…
że Ona w tego bloga nie wierzy. w to moje przekolorowane szczęście…
że teraz jest mi jeszcze dobrze, bo drugie dziecko małe, ale ja się jeszcze przekonam..

w pierwszym powinnam przyznać Jej rację.
kiedy budzę się rano.. w tej białej, niewyprasowanej pościeli, muszę uszczypnąć się kilka razy, bo też w to szczęście nie wierzę..
a szczęście to nic innego jak stan umysłu, a nie wieku naszych dzieci…

_DSC0410 _DSC0377 _DSC0360 _DSC0362 _DSC0367 _DSC0432 _DSC0425 _DSC0385 Julia _DSC0417 _DSC0344

Tosi śpiochy (teraz już wiem z instagrama o co pytacie najczęściej) – next.
sukienka Tosi – Troizenfants
wózek – Navington 50

Kto do cholery?

kiedy miałam 23 lata wylądowałam na chirurgii w Pszczynie. piętro szóste. wyrostek. pamiętam, że operował mnie niezwykły lekarz. Grzegorz Kielan. i kiedy o 2ej w nocy robili mi gastroskopie, a ja umierałam ze strachu, trzymał mnie za ręce jak własny Ojciec. biło z Niego takie ciepło i spokój. cudowny człowiek. 
z samego rana do szpitala wpadła Mama. kiedy tylko się dowiedziała. najszybciej jak Matka potrafi.
w ciągu zaledwie chwili zamiast koło drzwi, leżalam w innej sali pod oknem. i miałam już zapełnioną szufladę szpitalnej szafki dwuzłotówkami do czasomierza od telewizora. 
w nocy przyniosła sobie wielki fotel z korytarza, i czuwała nade mną. podawała, poprawiała. 
a miałam już 23 lata..

kiedy miałam 27 lat zerwałam z chłopakiem, którego bardzo kochałam. jednak racjonalne uczucia nie pozwoliły mi z Nim być.
każdego wieczora, po powrocie z pracy kładłam się w swoim mieszkaniu, na sypialnym łóżku i dzwoniłam do Mamy.
płakałam Jej w słuchawkę. a Ona cierpliwie słuchała i pocieszała.
kiedy krótki czas po tym zakochałam się do szaleństwa w Kimś innym (tym Kimś był Tato Antki i Benka) również spędzałyśmy wieczory na telefonicznych pogaduszkach.. jakże w innym nastroju.
a miałam już wtedy 27 lat.

kiedy miałam 28 lat urodziłam córkę. zdrową, kochaną dziewczynkę. Mama radziła co robić przy wysokich gorączkach, jak najwygodniej namydlić Ją do kąpieli i że koniecznie na dwór. każdego dnia na dwór z dzieckiem. czuwała nad Jej snem bym ja z mężem mogła odpocząć w spa, w kinie czy na kolacji.
miałam wtedy 28 lat..
miałam też 31 gdy przyjechała na długie tygodnie opiekować się tą moją córeczką , gdy ja poszłam rodzić synka.
31 lat…

kiedy mam 31 lat, jeden miesiąc i 17 dni dzwonię do Niej z zapytaniem o te pączki co się robiło z serków homogenizowanych. te takie na szybko, bo gości będę mieć za chwilę.
mam 31 lat, jeden miesiąc i 17 dni. mam Mamę!

powiedzcie mi do cholery jasnej!!! Kto rości sobie prawo na tym świecie zabierać dzieciom Mamy?! Kto do cholery?!!

kiedy miałam 8 lat do miejscowości obok przyjechało wesołe miasteczko.
kilka karuzel rozstawione między blokami. koniki, autka, loteria, krzywe lustra i strzelnica.
było lato. żar z nieba lał się ogromny. każdy ociera z czoła pot i szukał cienia.
w największym słońcu była ta  karuzela najlepsza. krzesełka na łańcuchach.
kręcę się piąty raz z kolei. przy barierce stoi Mama i za każdym razem, gdy przy Niej przelatuje mocno sobie machamy.
Mama ledwo stoi bo tak Jej słabo od słońca, ale za każdym razem gdy już wyłania mi się zza okręgu uśmiecha się najszerzej jak potrafi i mocno macha..

nie ma na świecie większej siły i potęgi niż Mama. więc powiedzcie mi do cholery, Kto  czuje się tak bezkarny i wszechmogący by zabierać dzieciom Matkę?!

58077d4813c7bbc32a5e021cfba808fd

droga

_DSC0128 _DSC0129

Czytam tutaj, że Marek Kamiński mówi o drodze, w której nie można sie zatrzymywać, zawsze trzeba iść..
umoczyłam biszkopta w słodkiej herbacie z cytryną, popatrzyłam w okno i zadałam sobie pytanie..
gdzie ja teraz idę..? bo przecież nie chodzi o drogę do przedszkola, o drogę do sklepu i wiejskiej apteki..
chodzi przecież o tę drogę najważniejszą. ogólną. łapiącą każdą dziedzinę życia i człowieczeństwa w swój okrąg.
zbiór wspólny. zbiór uczuć, dążeń, pragnień, osiągnięć, planów i nadziei.
biszkopta nie zdążyłam zjeść, bo namoczył się za bardzo i spadł mi na kolano.
i gdzie ja teraz jestem? w jakim punkcie swojej drogi? na wielkim skrzyżowaniu, czy nowym prostym kawałku asfaltu?
czy po bokach mam drzewa, co dają wielki cień, czy same znaki zakazu i nakazu?
widzę przed sobą wielki znak „stop”. i staję. bo tak nakazuje przepis. nie można tam jedynie zwolnić, a trzeba całkowicie się zatrzymać.
zatrzymuję się więc. i tam, w tym miejscu jest taki czas… czas na drogę najważniejszą. nie moją. nie.
drogę moich dzieci. bo ten postój, to dzieci moich przyszłość. ich wybory, deklaracje, pościg bądź cierpliwość.. i by właściwie prędkość w życiu dobierali. kiedy ja dziś przy nich stoję, wiem, że Oni dzięki temu (choć bardziej mam nadzieję niż wiem), drogę swą przejdą łagodnie.. że gdy drzewa wielki cień dadzą, to znajdą czas by na nie popatrzeć, w górę głowę podnieść. a gdy drogi znaków pełne nastaną, to przy każdym z Nich z odwagą skręcą.
nie wiem tak naprawdę czy ten postój ma tak wielki sens. czy mniejszy niż mi się wydaje, czy żadnego nie ma. nie wiem.
jednak boję się nie zatrzymać.. by kiedyś nie żałować, że biegłam, gdy biec nie było sensu.
więc może właśnie o tę drogę do przedszkola tutaj się rozchodzi..
może to jedna z najważniejszych moich życiowych dróg.. i po to tu jesteśmy..