cisza

jest taka cisza w której lubię swoje myśli najbardziej.
ta ciemna cisza.
błogi stan. stan błogi. błogostan.
choćby jutro rano porwać miał mnie wiatr, huragan, tajfun, tornado i sztorm..
choćbym miała wpaść w wir, kocioł, karuzelę i kołowrotek.
choćbym miała kroki swoje prędkie przegonić i wyprzedzić czyny rąk..
choćbym…
ale zanim.. to jest ta cisza.
każdego dnia. nadchodzi pewna i konieczna.
nie ma od niej ucieczki.
ta cisza jest zupełnie odmienna niż każda inna.
niż każda, którą do tej pory dane mi było poznać.
nauczyłam się w tej ciszy nie spieszyć. nie rozglądać się, czy już można z niej wyjść, wybiec, wymknąć się ukradkiem..
lubię jak trwa. nie zamyka mi się wtedy oko, choć całkiem niedawno się przymykało..
w tej ciemnej ciszy znam już każdy sęk, widzę go po jakimś czasie dość wyraźnie..
nie spieszę się z myślami, mam więc czas je wypatrywać, rozglądać się za nimi bez sensu i celu.
w tej ciszy widzę wszystko to czego dzienny hałas, harmider i huk nie pozwalają dostrzec.
widzę wartości, wdzięczność, nadzieję. czuję życie. jego sens. sens mojego istnienia i sens bycia lepszym człowiekiem. 
w tej ciszy jest podsumowanie wszystkiego co to nasze bytowanie daje i wnosi.
w tej ciszy odczuwa się taką wielką siłę, a zarazem kruchość i pokorę.
w tej ciemnej ciszy jest raj. nie wiem jak go ludzie widzą, ale mój jest wtedy tam.
mam czas. poskładać myśli w całość. słowa ułożyć. gdzieś wspomnieniami powrócić.
najwięcej wtedy mam wdzięczności do losu. do ludzi.
to jest ten moment w którym mogę w każdym szczególe poznać bogactwo swojego życia.
zupełnie nie planując stało się samo.
każdego dnia. wczoraj, dziś i daj drogi losie mi jutro, pojutrze i do kiedy będzie taka potrzeba…
w naszym niebieskim łóżku. z drewna sosnowego. po dwudziestej. jakoś tak po dwudziestej.
leżę po środku. ich jasne loki kręcą się po bokach mojej głowy.
zadarte nosy i miarowe oddechy. przeczytana książka na moim brzuchu.
ich dłonie na mojej szyi, w moich dłoniach.
nigdzie mi się już nie spieszy. nauczyłam się wtedy nie spieszyć.
to idealny czas dla moich myśli…
gdyby nie moje dzieci, może nigdy żadna z  nich nie kołatałaby się tak pięknie…

studnia

Życie człowieka i problem to taki spacer po lesie i studnia.
Wpadasz w problem jak w tą studnie.
Czasami pojawia się znienacka, nieoznakowana, zarośnięta tak, że z trudem byłoby ją zauważyć.
Stawiasz nogę o jeden krok za szybko lub w niewłaściwą stronę skręcasz i wpadasz.
Często całkiem niezrozumiale, bo dość pilnie patrzysz pod nogi i zastanawiasz się kilka razy zanim wybierzesz kolejną ścieżkę..
Zdarza się, że studnia stoi dość duża, okazała. Wysoko zabudowana ponad ziemię. Drewniana, bez dziur. Z drzwiczkami i korbą do nawijania łańcucha z wiadrem. Ludzie też powiadali, że widzieli.
Ale Ciebie korci. Żeby zajrzeć, choć odrobinę, potem mocniej się wychylić, bo dno wydaję się być bardzo wysoko, a na dnia jakby coś złotego migotało.. i wpadasz. 
Na początku tego lotu masz jeszcze nadzieję, że lot będzie krótki i wystarczy wyciągnąć ręce, złapać się gruntu i podskoczyć..

Potem pojawia się strach. Ten strach paraliżuje, wprowadza w amok, w którym nie jesteś w stanie na tyle trzeźwo myśleć by podczas tego lotu rozglądać się za wystającą gałęzią, wystającym kamieniem, brakującą cegłą.. by można było się czegoś złapać. Nabrać oddechu i przeanalizować – co dalej, żeby już nie spadać, a powoli wydostawać się na powierzchnię. Zatem lecisz.

Czasami moment opamiętania nadchodzi gdzieś pomiędzy wierzchem a spodem..
Łapiemy się tej wystającej gałęzi, podciągamy nogami, na ślepo szukamy innych sterczących korzeni by powoli wdrapywać się ponownie na powierzchnię. Na mech i runo naszego lasu po którym kroczyliśmy..

Zdarza się, że w tej studni jest gruby, niezardzewiały łańcuch, a tam na górze Ktoś mocno trzyma korbę..

Wciągasz się do góry jak na rozrywkowym obozie przetrwania.. 
Bardzo często wtedy, łatwo w tę studnię wpaść ponownie… Bo ani się nie połamaliśmy, ani nie mieliśmy wstrząsu od uderzenia w głowę.. Może trochę zaczerwienione dłonie od kurczowego trzymania łańcucha..

Ale kiedy spadniemy na sam dół.. Czasami szukając ratunku po drodze, a często całkiem świadomie..

To ten dół może być dla nas największą lekcją w życiu.. Może pozwolić, że te studnie w naszym lesie staną się bardziej widoczne. I z wielką lekkością będziemy przez nie przeskakiwać. 
Że to uderzenie w głowę pozwoli lepiej żyć.

Każdy człowiek ma inną głębokość swojej studni. Inną ilość wystających gałęzi i wytrzymałości łańcucha.
Dla jednego dnem będzie coś co dla innych jest zaledwie początkiem spadania.
I to dno niekoniecznie jest ostatnim stadium nałogu alkoholowego czy narkotykowego..
Takie dno w XXI wieku posiada każdy z nas w swojej codzienności.
Dno w braku swojego czasu, dno w pogodni za karierą, pozycją, dno w zaniedbywaniu życia rodzinnego.
I też zupełnie odwrotnie… Dno zaniedbania swoich pasji, możliwości. Dno lenistwa, nicnierobienia.
I choć gdzieś każdy z nas dostaje taką możliwość złapania się., dobrych rad, pomocy przyjaciół..
To często myśli, że jeszcze ma czas.. Może to nie ta chwila.. Może dno daleko i choć chwilkę jeszcze w komforcie niezmienności pospadam w dół.
Musimy jakże często obudzić się po tym upadku, rozejrzeć i powiedzieć – dosyć!
A potem tylko pamiętać by mocno ugiąć kolana odbijając się od ziemi. Ta siła jest w stanie za jednym razem podbić nas na samą górę..
A potem pozostaje tylko przechadzać się po swoim lesie z podniesioną głową. Pogwizdując i ciesząc się ze studni do jakiej wpadliśmy i dno jakie tam ujrzeliśmy..
Często to ona pozwala nam żyć o wiele piękniej.