spakowana.

_DSC0051 _DSC0152 _DSC0163 _DSC0026 _DSC0027 _DSC0169 _DSC0161 _DSC0148 _DSC0188 _DSC0219 _DSC0045raz lub dwa razy w tygodniu Tosia jedzie do Babci. ja wtedy nadganiam zaległości w mailach.
Tocha nigdy nie protestuje a wręcz przeciwnie. nawet mi nie macha na pożegnanie, bo jest już Jej tak spieszno.
buziaka na szybko dostaję. Babcia jest niezwykle kreatywna, więc wcale Jej się nie dziwię.
czasami przed wyjściem układa rzeczy, które zabiera ze sobą. wczoraj też się spakowała. tak mnie to rozbawiło, że postanowiłam zrobić zdjęcia. jak dorosły się spakowała.
Tosia:
spodnie – F&F (tesco) – bardzo lubię, bo można tam znaleźć perełki za małe pieniądze.
sweter – H&M z wyprzedaży
walizka/lunchbox – Beatrix to taka walizeczka na kanapki, owoc do przedszkola, ze ściankami thermo. my nie miałyśmy okazji jeszcze przetestować pod tym kątem. jako walizka sprawdza się doskonale.
drewniane lizaki – Djeco
drewniane instrumenty – Tidlo. mamy je już długo. nawet bardzo. ludzie, którzy nas odiwedzają bardzo się nimi zachwycają. że takie fajne, porządne. raz była nauczyciela muzyki i rytmiki ze Studia Maciej i też mocno chwaliła. instrumenty maja swoja walizeczkę do noszenia, też porządna, nic nam się z tym nie stało choć używamy długo, codziennie i z impetem.
drewniany zestaw śniadaniowy – Djeco.
drewniana skakanka – Djeco.
wiklinowy koszyk – twenty violets
lala z kotkiem – Trousselier.  ja mam z Mamissimy. nie mam pojęcia gdzie jest teraz dostepna. nie potrafię znaleźć.
drewniany bębenek – Pintoy

chudy taki.

jakoś tak dziś nie pamiętam.
może to był kwiecień, może maj.. a może już czerwiec.
pamiętam za to dokładnie, że siedział naprzeciwko mnie. pił kawę. z jedną łyżeczką cukru. jeżeli było wtedy mleko, to z odrobiną mleka właśnie.
powiedział, że On na pewno nam nie pomoże. bo myślał, że my będziemy budować się jak normalni ludzie.
dwa lata, może trzy. ale nie pół roku. i czy ja słyszałam żeby Ktoś budował się pół roku?
On teraz ma inne plany, inne obowiązki i zobowiązania. zimą może tak. zimą może nam porobić jakieś schody, drzwi.
tak żeby do wiosny się wyrobić. ale nie na już. to niemożliwe. dopiero skończył pomagać przy budowie Justynki a teraz my.
i On chętnie, bardzo chętnie nam pomoże. ale nie już.
czy było mi wtedy przykro…? chyba nie. całe życie stał na wysokości zadania. to fakt, pomagał przy domu siostry.
zaniedbał ostatnio swoje priorytety. nie było mi przykro, a nawet w zupełności rozumiałam. taki był całkowicie w mojej głowie rozgrzeszony. nie oczekiwałam zatem niczego.
policzyliśmy z mężem więc dodatkowe koszty kilku par drzwi na piętro, schodów w góre i w dół. podbitek i ciężkiej pracy rąk. dodatkowych. 
wyszło o wiele więcej. wyszło o niebo więcej. ale my chcieliśmy w pół roku. to se płać Panie jak se tak chcesz.
i kiedy w ten już prawie letni czerwiec odjechały tiry z budowy, cieśle, i ten kierownik z „nie moim” żartem.
kiedy nastała cisza. kiedy stały ściany z bali, drabina oparta tak, by móc wejść na górę. kiedy został jeden chaos.
i pustka wielka. bo kiedy człowiek po tej drabinie się wspiął i rozejrzał się tak po tym piętrze, to zarówno na prawo jak i na lewo wielka była przestrzeń. od południa na północ. i od wschodu na zachód. nic. dach, w nim kilka okien. na południu i na północy po dwa okna i więcej nic. a w połowie jeszcze taka wielka dziura, bo koniecznie była potrzeba tej przestrzeni z salonu na dole po krokwie.
desek sterty na tarasie czekały. belki na stelaże. bo na tej górze nie było nic. a miało być pomieszczeń sześć.

przyszedł taki dzień. w którym na plac budowy przyjechało ich trzech.
jeden do domu odjechał na drugi dzień, bo zamiast w gwóźdź to w palec trafił. ale fachowiec dobry.. tylko tak jakoś.. już potem nie wrócił.

drugi. pobył. coś zrobił. ale inną robote miał i tak chciał pomóc, ale no nie dał rady.
trzeci. chudy taki dosyć. z brodą. włos już siwy. dłuższy. rozwiany. mówił spokojnie i powoli. dowcip ironiczny. z czasem wszyscy się tego dowcipu uczą i też ich śmieszy. dokładny taki. zanim utnie deskę to pomyśli dziesięć razy. po każdej skończonej robocie zamiata. zamiata tak, że nie zostaje ani jeden wiór. gwóźdź przy gwoździu, śruba przy śrubie. idealnie ułożone według rozmiaru.
idealnie też przybite. 
jak przyjechał to przywiózł ze sobą ręcznik. powiesił na wystającym kołku w pomieszczeniu gdzie miała być łazienka. poprosił o lusterko i miskę. żeby mu kupić w pobliskim sklepie. czasami prosił o tytoń do fajki z miasta. lubił chałwę.
wieczorami siadał na werandzie. na tym fotelu z prl-u. lubił je jakoś wyjątkowo. pił piwko. zawsze jedno piwko wieczorem.
następnego dnia opowiadał jak przyszły kuropatwy i tyle tej zwierzyny dzikiej tu. każdego wieczora dzwoniłam do męża by zapytał Go, czy nie chce przyjechać do nas, do kamienicy. przespać się, zjeść przy stole. pytałam o to każdego dnia. nie chciał nigdy. raz na jakiś czas chodził się kąpać do teściów co mieszkali obok. choć nie.. raz jeden przyjechał do nas do miasta, bo go choroba zmogła. chyba był już za bardzo wykończony pracą. leżał kilka dni, a ja chciałam wtedy móc mu nieba przychylić. ale Jemu się nie dało tego nieba przychylić, bo Jemu  mało do szczęścia potrzeba. fanaberii nie miał.
i choć każdy Go chciał na kolację, do domu, pod dach, to On odpowiadał zawsze… „kiedy mnie tutaj jest najlepiej. jak po tej skończonej robocie tak usiądę, piwka się napiję, faję zapalę i popatrzę na te łąki. porozmyślam. w głowie robotę na drugi dzień zaplanuję.” i widać było, że On tu się miał dobrze. starałam się by w lodówce miał wszystko. i konkretnie i coś do podgryzania. i żeby codziennie ciepły obiad. rower chciał mieć. w niedzielne przedpołudnia jeździł po okolicy.
i nasi przyjaciele wieczorami wpadali do Niego. na pogawędkę. na karmi. razem na werandzie posiedzieć.

pamiętam jak weszłam jednego dnia na górę. to był najgorętszy dzień tamtego lata. nie dało się oddychać. a On w ten dzień schylał się setki razy. wchodził i schodził po drabinie. w tym ukropie, nie do zniesienia dla normalnego człowieka.
dziesiątki desek uciętych, przybitych w najgorętszy dzień lata. i każdego dnia coraz bardziej ściskał sznurek, którym przewiązał sobie spodnie by nie spadały. chudł. budował ściany, podbitki, drzwi i schody. barierki i obicia okienne.
było też tak, że na placu budowy więcej było ludzi.
wtedy podczas przerwy siadali razem, a On Im opowiadał. słuchali. było śmiesznie, poważnie, mądrze. było różnie. podziwiali Go i szanowali. kiedy siedzieli jedli sernik lub pączki i pili kawę. On pił kawę z jedną łyżeczką cukru i jeżeli było wtedy mleko, to z odrobiną mleka właśnie.
Tata. lat 63 i Jego chude kolana. stare kości, które weszły na budowlaną drabinę niezliczone ilości razy i zmęczone oczy.
mój Tato tamtego lata miał bardzo dużo swoich priorytetów. ale tamtego dnia przyjechał z ręcznikiem i powiesił go na kołku gdzie miała być łazienka.
3 miesiące. prawie sto dni. a nie miał w tamto lato ani jednego.. wolnego dnia na tę budowę w pół roku.

zrobiłam wtedy takie zdjęcie. żar z nieba. niebo błekitne. a na tle tego nieba mój Tato. bez koszulki. widać chude kości. siwe włosy. rozwiane. fajka. i zapach tytoniu. ja wiem, że wtedy wybierał kolejną deskę. by była bez sęka.
kilka dni później zapytałam czy mogę to zdjęcie opublikować. powiedział… „dziecko, nie. co tu pokazywać. stary taki dziad jestem. nie ma tu co pokazywać.”
wiem Tato.. jak zwykle Cię nie posłucham.. ale widzisz.. ja na tym zdjęciu widzę jak chodzimy z Justynką po rzece koło młyna. na brzegu leżą sandałki. ja mam takie spodenki białe z biedronką. widze też na tym zdjęciu jak w motocyklowym lusterku odbija się czerwone słońce, gdy pokonuję kolejne kilometry. widzę każdy dzień mojego dzieciństwa. widzę jak idę w tych czerwonych włoskich kozakach po Krakowie. i każdy seans filmowy w kinie widzę. bo choć nigdy w tym kinie ze mną nie byłeś, to dzięki Tobie miałam na bilet na każdą premierę. widzę jak pędzimy Twoim Dnieprem przez wieś. i jak kręcisz tą syreną strażacką przed domem, co z giełdy staroci przywiozłeś.. a sąsiedzi na zbiórkę w mundurach do remizy lecą.widzę śmiech mojego dziecka i Jej błogi sen w drewnianym pokoiku na poddaszu. widzę na tym zdjęciu całe moje życie. piękne życie.
tak to widzisz czasami jest. że obrazek ten sam, a jeden widzi starego, zniszczonego człowieka, a drugi widzi w nim te białe spodnie na szelkach z biedronką.

_DSC0160

post sponsorowany

_DSC0361 _DSC0087 _DSC0338 _DSC0073 _DSC0287 _DSC0267 _DSC0971 _DSC0485
pamiętam taki tekst, który napisałam o rozmowie dwóch kobiet. lubię do Niego wracać. i ten o sile kobiety.
i zdjęcie życzeń w książce „pamiętnik blumki” którą dostała Tocha od mojej siostry na pierwsze urodziny.
wracam do zdjęć z lata na wsi. i do tych z pięknej jesieni, na starej dzielnicy śląska, gdzie mieszkaliśmy.
lubię te zdjęcia. z konkretnej okazji. dziesięć, dwadzieścia fotografii. kilka słów.
a nie album ze 173 obrazami. kilkanaście lub kilkadziesiąt do siebie podobnych, czasami identycznych. tylko że ta mina inna i ta poza psa nie wiadomo gdzie śmieszniejsza..
nikt nie ma czasu  przejrzeć, przebrać. po prostu są. kiedyś się do nich wróci. potem zapychają komputer, dysk i te najstarsze się kasuje lub na szybko robi porządki by zwolnić miejsce.
lubię te gdzie Antka kręci się na karuzeli, i jak Tata podrzuca Ją do góry.. tyle wtedy było śniegu.
i ten post, który na przekór mego optymizmu napisałam o śmierci. lubię go. bo tak naprawdę dużo w nim radości. i ten kolejny po nim o tym, że człowiek taki mały…
to jest mój blog.
to uczucie kiedy zamykam laptopa, idę schodami w górę do sypialni. ta nieopisana radość na duszy. że już nie musze pamiętać. że zapisałam. że może jutro pewne wątki bym niechcący wytrąciła, wypadłyby mi jak pomarańcze z siatki..
mam. zapisałam. za rok, dwa, może dziesięć do nich wrócę. ale będzie wspomnień. może Tosia będzie chciała poczytać. byłoby całkiem miło.
prawie dwa lata temu założyłam blog. nie miałam pojęcia, że istnieją jakiekolwiek inne blogi oprócz green canoe.
z ręką na sercu. ja nawet do końca nie wiedziałam jak ma się nazywać to co chcę mieć. taki to miał być pamiętnik.
i na początku o tych ubraniach Tosi. ile to tych wpisów „ubraniowych” popełniłam? 4? 5?
od zawsze miało być o tym co nas otacza. bo wariuję na punkcie wnętrz, ciuchów…
bardzo szybko zaczęłam pisać. bo to dawało największą satysfakcję. wtedy okazywało się, że tak jakbym siedziała z Wami w kawiarence, na jednej z krętych uliczek gorącej Barcelony. piła kawę bon bon. i gawędziła do późnego popołudnia.
to jest mój blog.
przyszedł pewnego dnia taki mail. z zapytaniem. czy mogłabym pokazać na blogu coś z Ich strony?
długi czas byłam pewna, że to pomyłka. bo jak to? Ktoś chce mi dać?
za darmo?
no właśnie.. „bloger ma się dobrze”, „bloger to dostaje za darmo”.
dziś już wiem ile pracy trzeba włożyć w to „za darmo”.
taki blog to praca na 3/4 etatu. ale to wiem ja, mój mąż, moja siostra…
post to kilka godzin. koło pięciu. najmniej. przy komputerze. 

dostaje codziennie koło 50 maili. to maile od klientów sklepu szafy tosi i twenty violets, to maile od firm, które chcą ze mną/blogiem współpracować, te w których pytacie jakim aparatem robię zdjęcia (nikonD3100, obiektyw 35. nie mam pojęcia co to iso i przysłona) i te najważniejsze.. od czytelników. choć staram się jak mogę, nie udaje mi się na wszystkie odpisywać.
niektóre z nich są jak najpiękniejsza książka. łzy wylewam jak głupia. o tym, że Ona nie mogła zajść w ciążę. i wtedy trafiła na mój blog. a tam napisane. mocnym drukiem, stanowczym takim, że na wszystko w życiu jest czas i miejsce. i Ona nagle zauważyła, że drzewo Im zaszroniło pięknie za oknem, że ser na kanapce tak śmiesznie w serduszko się ułożył… a potem nie zauważyła a Ktoś Ich w nocy budzi bo głodny, bo przewinąć.. i że Ona mi dziękuje. mam takich maili Waszych mnóstwo. jestem z nich dumna. nie znam nikogo Kto nagromadziłby tyle pięknych ludzkich listów, zwierzeń..
to jest mój blog. przede wszystkim. najpierw jestem ja. to co przynosi mi ukojenie, podnosi na duchu, daje satysfakcję.
w moim menu jest zakładka „kontakt”. by Ci, którzy mają taką potrzebe mogli napisać. gdy nie chcą przed całym światem w komentarzu, na fan page.. gdy chca tylko do mnie i odrobinę więcej..
dlatego na moim blogu jest „kontakt” a nie „współpraca”.
pytacie mnie bardzo często czy mam jakieś rady.. tak. czekajcie bardziej na kontakt, a nie na współpracę.
na początku potrafiłam robić zdjęcia cały dzień. nie raz jechać 70km w jedną stronę. a jak chciałam z Tosią razem być na zdjęciu to prosiłam przyjaciółkę fotografkę, która mieszkała od nas 60km. bo chciałam mieć ładny ten pamiętnik.
i nigdy na nic nie czekałam, choćby leciał pot po plecach. bo nie raz leciał. zawsze robiłam dla siebie. najpierw dla siebie.
maili z zapytaniem o współpracę jest niemało. na wiele nie odpisuję, bo ja po prostu nie daję sobie rady z taką ilością listów.
tym bardziej, że moja Tosia jest cały dzień ze mną. robimy obiad, wieszamy pranie, jedziemy na basen. ja prowadzę normalne życie. w które wplatam bloga. 
czasami tej współpracy się podejmuję.
jest mnóstwo marek przy których myślę, o kurdę, to bym chciała koniecznie wypróbować. mija kilka dni i dostaje maila. czasami mój mąż się śmieje, bo mówi, że to aż niewiarygodne.
prawie z każdą, z którą zaczynam współpracować pracuję do dziś.

to bardzo miłe. dziękuję.
nie wiem dlaczego tematem tabu są posty sponsorowane?
uważam, że to duma i zaszczyt dostawać propozycje współpracy. tzn, że to co robię jest dobre.
a blogerzy jakoś tak chcą za wszelką cenę ukryć, że dostali. a co tu do ukrycia?
dostaje bardzo dużo. używam. zawsze wybieram sama. nie raz piszę do firm „bardzo przepraszam, ale nie pokaże produktu, bo pomimo tego, że sama dokonałam wyboru produkt się nie sprawdził. nie wytrzymał dwóch myć w zmywarce, urwało się, zeszła farba itp…”. nawet gdy dostaję to reklamuję tylko to co sama bym kupiła, co chciałam kupić i co sprawdziło się w 100%. bo jak mówi mój mąż.. matke oszukasz, ojca oszukasz, ale siebie nie oszukasz. rób tak by móc spojrzeć sobie w oczy w lustrze.
i blogerowi się nie należy. tak jak i pani, która pominęłą w sprzątaniu pokój numer 745 na 9 piętrze. nie należy Jej się, bo nie wykonała dobrze swojej pracy. włóż w coś najwięcej jak potrafisz, tak byś na koniec miał prawie dość.
a potem zrób to po raz kolejny i kolejny.. jeżeli chcesz by Ci się należało.
a najlepiej zrób coś dla siebie.. i na nic nie czekaj..
i przede wszystkim zadaj sobie pytanie… może kilka pytań. gdzie ma Cię to zaprowadzić? jak widzisz się z tym co robisz za 5, 10 lat? bo ja widzę siebie z mężem, którego pytam.. „który rok teraz oglądamy”?
a w tym roku ma być śmiejąca się Tosia, gar zupy na piecu, pierwsze śniadanie na werandzie, kilka słów do śmiechu i do wzruszeń.
to ma być przede wszystkim.
a reklama swoją drogą, ale mocno poboczną.. bo to piękna nagroda za wytrwalość, chęci, i cięzką pracę.. ale czasami trzeba prowadzić bloga by sobie to uświadomić..
a bo jak tam jest 15 zdjęć i 60 zdań to wielka robota…
więc… założenie bloga nie kosztuje nic. każdy może. już. od ręki. zachęcam mocno bo to przepiękna sprawa.
tylko tak przy pierwszej propozycji współpracy firmę założyć. bo inaczej to nielegalne.
kiedyś bardzo ładnie opisała to James, gdy zarzucano Jej, że na blogu jest bardzo dużo wpisów sponsorowanych.
odpowiedź jest bardzo jasna i prosta. gdybym nie zarabiała na blogu to musiałabym iść do pracy. chodząc do pracy nie porwadziłabym bloga. bo po 8 godzinach wpadasz do domu obiad, pranie, sprzątanie, dzieci. nie wiesz w co ręce włożyć.
a blog, reguralnie prowadzony to około 28 godzin tygodniowo.
dlaczego o tym piszę?
chciałam już dawno ten temat poruszyć. dziś miałam dodać zdjęcia i opisać Wam nawilżacz powietrza.
a ten nawilżacz to taka właśnie współpraca najpiękniejsza dla blogera. 
całkiem niedawno znalazłam firmę „beaba”. trochę za późno bo przede wszystkim mają asortyment do 2go roku życia dziecka.
jakiś czas temu napisał do mnie importer. typu „Pani Julio, czy zechciałaby Pani przetestowac nasze produkty? które tylko Pani chce!”.
a ja biorę to co sama bym tam kupiła. bo nie wszystko jest pierwszej potrzeby, konieczne..
sprawdzę jedno, pokażę to będę testować kolejne.. nie sztuka nabrać, chałupe napchać.
i gdyby nie napisała wtedy Owa przemiła Pani  to i tak bym kupiła. bo już kiedyś pisałam, że się czaję na express do mleka tej firmy. i jego na dniach przetestuję. to taka współpraca jaką lubię. taka niematerialna wymiana XXI wieku. 
w każdej paczce dostaję list pisany ręcznie. w każdym mailu zapytanie o święta, wiem, gdzie Ona spędzała sylwestrowy czas. 
taka relacja jest dla mnie ważna. bo jak wiecie w tym wszystkim zawsze najważniejszy jest dla mnie człowiek. 
świat blogerów, firm jest bardzo mały. wszsyscy wiemy wszystko o wszystkich. nieprawdziwy jesteś tylko krótką chwilę.
będę więc testować produkty Beaba, na które chorowałam już dawno. to dla tych co ciekawi. krótkie wzmianki. krótki opis.
bo czy jak ja napiszę, że ten design jest boski a Komuś się nie podoba to kupi? to będzie zainteresowany?
jak nawilżacz wygląda każdy widzi. jednemu się podoba, innemu nie. i czy jak ja napiszę, że musi Ci się podobać to się spodoba?
ano nie…
ale jest tak, że jak zobaczy na zdjęciu i mu się spodoba to się ucieszy, że Ktoś mu podpowiedział.
a nie znam nikogo Kto małe dziecko w domu miał, a nawilżacza nie kupił, lub się nad nim nie zastanawiał.
my mieliśmy trzy. mój mąż ma hopla na punkcie odpowiedniego nawilżenia. teraz w drewnianym domu, zimą okazało się sucho, więc nawilżaczy mamy kilka. kilka niestety poszło do kosza, gdyż nie dało się wyczyścić z kamienia, po kilku tygodniach chodziły jak kombajn.. tutaj za dużej filozofi nie ma. bardzo prosta budowa a dzięki temu łatwy do czyszczenia. forma bardzo delikatna, jak cała kolekcja marki. przede wszystkim cichy. bez kilku guzików z anionami i godziną nastawienia, które tylko przyspieszyły zepsucie poprzednich. technicznie na duży plus. na zdjęciach również lampka nocna beaba. inteligentna. z czujką na dźwięk. opisywać?
to był post sponsorowany. a jak!
nawilżacz można zobaczyć tutaj, a fp Beaba Polska tutaj.

_DSC0648 _DSC0645Tosi getry to Radosna Fabryka.
Półka od monmonandbrunto (ale już nie maja w ofercie).