„Cyrkówka Marianna” – rozdział o zupie


„Cyrkówka Marianna” podobała mi się szalenie.
Zresztą tak samo jak „Saga o ludziach ziemi”.
Zapytałam zatem Anię Fryczkowską, autorkę, czy mogłabym opublikować jeden z rozdziałów. Mogę.
Zatem zostawiam Wam na zachętę do książek tej bardzo zdolnej autorki – fragment o zupie.
Jeden z moich ulubionych.

„Łazimy po jarmarku i czasem Arnoldo mi lizaka kupi, trochę liżę, a trochę przez
cukierek patrzę, jak przez kolorową szybkę, czerwoną albo żółtą. A potem, im lizak od lizania
robi się cieńszy, tym się świat widziany przez niego bardziej zmienia. Arnoldo śmieje się do
mnie, bo się tym cieszę jak inna złotym pierścionkiem, tak mówi. A co się mam nie cieszyć,
gdy brzuch pełny, ciało czyste, w ustach słodko, a przystojny i sławny mąż u boku. Ludzie
gapią się na nas, a we mnie narasta przyjemne podniecenie, że zaraz będziemy występować.
A do tego słyszę gdakanie kur powiązanych nogami, kwik prosiąt na sprzedaż tłoczących się w skrzynkach, czasem jakiś koń zarży, inny podrzuca worek z obrokiem zawieszony na
pysku, żeby się dostać do tej resztki owsa, co mu na dnie została.
Rozkładamy się z boku trochę, tam gdzie ciszej, gdzie więcej miejsca. Ludzie po
zakupach przystaną, popatrzą, potem wrzucą groszaki, które w kieszeni zostały, czasem
banknot, a tak, banknot, bo jeden złoty jest w papierku, różowy taki. Dzieci ciągną do nas
matki, co właśnie parę osełek własnego masła sprzedały, to i one grosza nam nie pożałują,
zawsze się więc trochę uzbiera. I oczywiście kramarze wspomogą, bo w tym trudnym życiu
śmiech na wagę złota, my handlujemy burakami, a wy śmiechem, tak mówią.
Pyta pani, czym się różniły występy w salach od tych na dworze?
Tym, że w świetlicy czy w remizie gra się do przodu, na rynku – dookoła, bo ludzie
patrzą z każdej strony. W remizie z tyłu mamy ścianę, z boku kulisy, z walizek je robimy, a z
przodu widzów. Grać więc należy tylko do przodu, do publiczności. Na rynku, choć z tyłu
zawsze ustawiamy sobie walizki nakryte kapą z napisem „Cyrk Botticellisse” – ludzie i tak
się tłoczą dookoła. Więc i my musimy wodzić spojrzeniem, uśmiechać się i do przodu, i na
boki, i do tyłu nawet. Tak samo, na wszystkie strony, demonstrujemy łańcuchy, obręcze czy
co tam jeszcze.
Tak, pamiętam tamten dzień z żółtym lizakiem. Ale pamiętam i inny, gdy od rana
tylko dwie marchewki z pola wyrwane pojedliśmy, więc brzuchy mieliśmy puste, bo dopiero
na jedzenie należało zarobić. Ten drugi może nawet lepiej pamiętam.
Rozłożyliśmy się wtedy z przedstawieniem przy straganach. Tuż obok siedziała
babina na garach z kapuśniakiem, ona grzała zupę, a zupa grzała ją. Wyobrażam sobie, jakby
mi pięknie żołądek zagrzała, jedna łyżka, druga…
– Skup się – szepcze Arnoldo. – Łańcuch mi podaj.
Otrząsam się, patrzę na niego, bębnię, dźwigam łańcuch, prezentuję widzom dookoła,
postękując i uginając się pod ciężarem, ale spojrzenie samo do baby wędruje, do parującego
pod jej spódnicami garnka.
– A teraz słynna Marisse z Cyrku Botticellisse powie wiersz! – krzyczy Arnoldo.
Specjalnie głos podnosi, wiem o tym, daje znać, żebym się wreszcie obudziła, żebym
spełniała swoje obowiązki wobec widzów.
Jak trudno o to na głodniaka. Recytuję wiersz, ale myślę o kapuśniaku, nie mogę się
doczekać, aż będziemy mieć pełen kapelusz pieniędzy, wtedy kupimy sobie porcję i
sprawiedliwie podzielimy między nas dwoje. Nie, na pewno starczy nam nawet na dwa
talerze. Recytuję wiersz, a ludzie mają łzy w oczach, tyle we mnie uczucia, tęsknoty jakiejś.
Do gorącej zupy ze skwarkami to tęsknota, ale przecież tego nie muszą wiedzieć, gdy ocierają łzy.
Ten wiersz mówię:
Gdzie spojrzysz, gdzie, ach, mocny Boże,
tam rozpacz i nędza wśród ludzi…
I wcale nie mam zamiaru zastępować Pana Boga człekiem, o nie, z głodu odważna się
zrobiłam jak nie wiem co.
A potem chodzę wśród wzruszonej publiki z kapeluszem, monety się sypią, nie
powiem, większość coś wrzuca, a grosz do grosza i będzie kokosza, jak mawiała mamusia.
Patrzę na babę na garnku. Zaraz uniesiesz dla nas swą spódnicę, za chwilkę. Doczekać się nie mogę.
Baba znowu komuś nalewa kapuśniaku, do talerza, dwa stosiki talerzy blaszanych
obok niej, jeden czysty, drugi brudny, baba grzebie chochelką blisko dna, bardzo blisko, w
końcu gar przechyla i wlewa do talerza ostatki, zapach kapusty, okrasy roznosi się w
powietrzu, ale co z tego, skoro ostatni talerz zupy właśnie ktoś kupił, a dla nas nic nie zostało.
– Płakać będziesz? – troska się Arnoldo. – Coś się stało, Mariska?
Tylko kręcę głową, bo co mam powiedzieć, że kapuśniak się skończył? Rozglądam
się, ale nikt na rynku już nie ma gorącego jedzenia, mogę sobie iść po jabłko czy gruszkę, ale
to nie to samo, gdy gorącego, ostrego się chciało. Rozglądam się dookoła, ale to nie jest
miejscowość, gdzie byłaby gospoda i sklepy na stałe, wszyscy raz w tygodniu w jedzenie
zaopatrują się na jarmarku. Mogłabym sama zupę ugotować, ale nie zdążę napełnić naszego
kociołka kapustą ani słoniną, bo już kupcy się zwijają, sprzedali wszystko, co mieli.
Takie dziwne rzeczy czasem utrwalają się w pamięci, przedziwne, prawda?
Rozczarowanie, że się skończył kapuśniak, już pewnie ze czterdzieści lat minęło, a ja ciągle
pamiętam tamten wzruszający występ, kiedy płakało pół rynku, bo taką miałam ochotę na
gorącą zupę pachnącą wędzonką.
Tak, czasem się pamięta takie nieważne rzeczy, a znowu ważne z głowy wylatują. Tak
bywa, proszę pani, że czasem chwile są najważniejsze. W życiu niewiele można planować.
Więc skupiajmy się na chwilach.”

„słowem wywczas” 18-21 kwietnia 2024

Kiedy wpadłam na pomysł organizacji kobiecego wyjazdu, miałam różne tematy przewodnie w głowie…
Ostatecznie stwierdziłam, że zrobię to, co najbardziej gra mi w duszy i sercu – słowo.
Jest ono bazą owego wywczasu.
Będzie brane pod lupę bardzo swobodnie. Nie trzeba być namiętnym czytelnikiem czy też miłośnikiem pisania. Weźmiemy je w dłonie i zobaczymy czy da się z tego słowa ulepić łatwiejszą drogę dla naszego życia. A pomiędzy tym, dotkniemy każdej innej możliwej rozrywki..
Poniżej pozostawiam szczegóły.
Aby wpisać się na wywczas zapraszam na stronę mojego sklepu TUTAJ.
(klikając zakup płaci się tylko zaliczkę)

Najlepsze z przeczytanych w 2023

W 2023 roku przeczytałam tylko 47 książek i jest mi z tego powodu smutno.

Liczbę 56 uważam za taką faktycznie minimalną. Jedna książka na tydzień.
Ale i w tych 47 znalazłam perełki, które zmniejszają moje przygnębienie spowodowane marną liczbą.

Zaczynamy. Miałam zawrzeć to wszystko tylko na instagramie, ale nie zmieściłabym nawet najkrótszych opisów. A potrzebuję choć kilka słów o każdej.

🖌️📖”Akuszerki” – było to na początku roku, i wiem, że wiele z Was po nią sięgnęło. Sięgnęło i zachwyciło. To wspaniale, fabularnie pokazana historia biegnąca przez okres stu lat. Moja Mama mówi o niej i jej podobnym – po co Ci ludzie wtedy żyli? Przecież to był jeden znój, smutek i rozpacz. Moja Mama uważa, że lata w których żyjemy są najlepszym czasem w całej ludzkości. To książka – wiedza. Książka, która pozwala inaczej spojrzeć na to, co mamy, a przy tym przystanąć obok przepięknie napisanej historii rodu jak i całej wsi.
I niech nie zmyli Was tytuł. Nie jest zaledwie relacją akuszerek.
Książka, którą nosi się na zawsze w sobie.

🖌️📖 „Cudowne Lata” – poprzednia książka Valerie „Violette” mnie zachwyciła. Jedna z piękniejszych w moim życiu. Czekałam na kolejną z ogromną niecierpliwością.
I choć kolejna nie została we mnie tak jak pierwsza, nie można autorce zarzucić braku talentu. Przez połowę książki nie mogłam powiązać ze sobą kropek, przez co czytając trudno mi było całkowicie się jej oddać. Cały czas miałam z tyłu głowy, że czegoś nie doczytałam, coś ominęłam albo po prostu czegoś nie rozumiem. Patrząc z perspektywy czasu jest to fajny pomysł, ale czytając byłam wkurzona. Dopiero kiedy wszystko mi się wyklarowało poczułam radość lektury i wtedy oddałam się jej należycie.
Pomimo tego odczucia uważam ją za cudną, bo autorka wie jak pięknie nieść nasze uczucia, nasz smutek czy radość. Robi to doskonale w słowie jak i wymyślonej historii.
Poza tym wątek wnuczki wychowywanej tylko przez dziadka jest dla mnie treścią, która najbardziej skradła moją uwagę i serce.

🖌️📖 „Saga o ludziach ziemi” – przeczytałam pierwszą stronę i wiedziałam, że przepadnę.
To jest język i treść jakie kocham najmocniej. Jakich szukam w książkach najbardziej.
Historia zaczyna się w roku 1816 w izbie, w maleńkiej wsi. U prostych ludzi. Opowieść ta wydarzyła się naprawdę. Kolejna porcja wiedzy na temat naszej historii. Nie tej, która mówi o tym co działo się na szczytach wielkich posiedzeń czy przywódców, a z zupełnie przeciwnej strony – u największej biedoty i ciemnoty. O Ich nadludzkiej pracy, o pragnieniu zgromadzenia pożywienia. To bardzo podobna historia do „Akuszerek” jeśli chodzi o trud życia i czasy. O ludziach, którzy nigdy nie byli dalej niż poza swoją wsią, ale wychodzą z niej w poszukiwaniu lepszego życia… Lecz lepszego życia nie ma wówczas nigdzie. Dla nich.
Zjawiskowo pięknie ubrana w słowa historia. Cudowne dialogi, opisy. Nawet przez chwilę nie staje się nudna. Koleje losu są gęste i różnorakie. Zjawiskowa!!! Czekam na trzeci tom!
To taka książka, której chciałabym być autorką. Majstersztyk mojego gustu.

🖌️📖 „Cyrkówka Marianna” jest autorstwa Anny Fryczkowskiej jak i „Saga o ludziach ziemi”.
Jest równie doskonała. Nie wiem czy to zdolność pisania Ani powoduje, że te książki są tak dobre, czy Jej wyobraźnia, pomysły na treść. Nie wiem co jest głównym powodem, ale robi to w sposób mistrzowski. Cyrkówka Marianna również jest historią opartą na faktach.
To małżeństwo cyrkowców, którzy zaraz po wojnie jeździli po Polsce ze swoim dwuosobowym repertuarem. Repertuar jak i przybory były bardzo skromne, ale występy w czasach smutku i traum – bardzo potrzebne.
Książka tak bogata w przygody, zdarzenia, wartości…
Jest i do wzruszeń i do śmiechu. Moja wyobraźnia szalała. Ania pisze tak, że widzisz każdą polną drogę po której idą, każdą wieś, peron. Słyszysz bębenek, w który uderzają aby ogłosić swoje przybycie… Widzisz dzieci, które biegną Im na przywitanie. Usmarkane, bose, w obdartych ciuchach…
Ania jest pisarzem przez największe możliwe P!

🖌️📖 „Najważniejsze to przeżyć” – książka jest historią, która toczy się zaraz po wojnie, w zrujnowanej Warszawie. W mieszkaniach bez ścian, bez pokoi, z urwaną kuchnią.
W gruzach zamiast trawników i ulic. Przeżyć, to najważniejsze, ale potem trzeba po tym wszystkim żyć. I to było może równie trudne.
Historia toczy się powoli, spokojnie. Bez spektakularnych zdarzeń, ale napisana jest jak zwykle rewelacyjnym językiem Ałbeny.
A co dla mnie ważne, narratorką jest przede wszystkim mała dziewczynka.
To dla mnie najlepszy rodzaj narracji. Takiej jak w „gdzie raki śpiewają”, „wielka samotność”, „sekretne życie pszczół” czy jak przedstawione dziś książki Sarah Crossman czy „Wrony”.
Lubie świat widziany oczami dziecka.
A pierwsze pięć stron książki to mój ulubiony sposób prowadzenia historii. Budowa tych zdań i zawarte w nich słowa.

🖌️📖 „Nocami krzyczą sarny” – czekałam na taką powieść od Katarzyny Zyskowskiej po „Historii złych uczynków”. Bo choć każda Jej książka jest dobra, tak aura złych uczynków i unosząca się tam mgła, swoista duszność, zło za woalką było mistrzostwem świata.
To mistrzostwo pojawia się ponownie w Sarnach.
Góry sowie i kobiety. Dramaty i traumy. Historie, na które trzeba znaleźć odpowiedzi.
Ach! Jaka ona była dobra!! Głęboka. Wchodzi pod skórę i gniecie. Gniecie tak, że nie możesz odłożyć jej na bok. Wielki kunszt pióra.

🖌️📖 „To już moje ostatnie życie” – jak ja dawno nie czytałam biografii i autobiografii. Lub chociaż wywiadów – rzeki. Przeczytałam gdzieś fragment z tej książki i pomyślałam, że może być dobra. Zresztą Misiek od zawsze był dla mnie człowiekiem – zagadką i chciałam choć odrobinę tę zagadkę sobie rozwiązać. Przepadłam! Do reszty. Przeczytałam w jeden dzień. Odłożyłam wszystko. Czyta się doskonale. Misiek nawet przez chwilę nie staje się nudny czy męczący. Jest bezlitośnie prawdziwy. Szczery. On nawet do swoich największych wad przyznaje się w taki sposób, że zaczynasz te wady uważać za wspaniałe. 🙂
Oprócz historii Miśka, która jest i przerażająca i piękna zarazem poznajemy od kulis świat filmu, i bohemy artystycznej. Na prawdę dobra pozycja książkowa.

🖌️📖 ” Tippi i ja”, „Toffi”, „Kasieńka” i „My dwie, my trzy, my cztery”.
Odkrycie roku. Doskonała proza. Książka jest pisana w formie wiersza.
Jednak kiedy porzucimy w głowie ułożenie tych zdań czyta się jak normalną książkę.
Ale gdy się skupimy to podzielone linijki też mają swoje znaczenie.
Myślę, że wiele osób, które po nie sięgnie odłoży je z powodu sposobu w jakie są napisane.
A to wielka szkoda, bo wystarczy przeczytać kilka kartek aby już nie zauważać krótkich linijek. Dla mnie mistrzostwo świata. Emocjonalność tych historii weszła we mnie najgłębiej jak się da. Na wskroś prawdziwe, trudne, dramatyczne.
Wszystkie są narracją nastoletnich dziewczynek. Postrzeganie świata ich oczami, rozkładanie tego świata i chęć zrozumienia… wzruszająca do granic możliwości.
Zdolność Sarah Crossman w kwestii pisania, Jej empatia, wrażliwość, dostrzeganie niewidzialnego – dla mnie Nobel! Marzy mi się zapomnieć te książki abym mogła przeczytać raz jeszcze. I kolejny raz i kolejny… A to jak na złość są książki, których nie zapomina się nigdy. Jeśli jest literatura, która powinna przetrwać dla następnych pokoleń, to powinna być tą. Zresztą uważam też, że powinny wejść do kanonu lektur szkolnych. Jedna taka książka podaruje więcej niż dziesięć przerabianych w teraźniejszych czasach.

🖌️📖”It ends with us” – choć książki Hoover są dla mnie pozycjami na letni leżak, czyli bez zbędnych zaangażowań uczuciowo – umsyłowych, to ta pozycja wpłynęła mi na uczucia mocno. Dotyka problemu przemocy w związku. Zależności ofiara i kat. I tego jak trudno się z tego wydostać. Jest naprawdę dobrze zbudowana w swojej narracji, historii i poprowadzenia problemu. Problemu bardzo ważnego. Mam nadzieję, że wiele młodych dziewcząt sięgnie po tę pozycję, i będzie to miało znaczenie w ich życiowych decyzjach czy wyborach. Zatem cieszy mnie, że jest to autorka młodzieżowa, bo dzięki temu uda się jej trafić w tę grupę odbiorców.
Piękna i wzruszająca powieść.

🖌️📖”Smutki wszelkiej maści” to książka autorki „Sen o okapi”. Wiem, że jest to specyficzna książka, która nie podeszła każdemu. Mnie akurat bardzo. Zatem z wielką przyjemnością sięgnęłam po kolejną. I czytanie jej sprawiło mi tyle samo przyjemności.
Tym razem są to osobne rozdziały dotyczące innych sytuacji.
Jest duża kamienica i przygody jej mieszkańców. Cała opowieść prowadzona przez jedną narratorkę – mieszkankę. Jest śmieszno, ale tak śmieszno zwyczajnie. Jest smutno, ale smutno zwyczajnie. Jakże ja przy tej książce odpoczęłam. Było mi przy niej po prostu błogo.
O, i mam nawet zapisane piękne z niej zdanie.
” – Słuszności danej decyzji nie mierzy się jej rezultatem.”

🖌️📖 „Soroczka” – o tak! Ileż w tej cieniutkiej książeczce było mądrości. Ile moich myśli i analiz w związku z życiem. Z istotą życia. Jej wagą i wartością.
A jak ona jest napisana. Angelika Kuźniak będąc tak wybitną reporterką ubrała w zdania wypowiedzi ludzi szykujących się do swojej śmierci.
Najpiękniejsze są dla mnie proste słowa. Bez patosu i zbędnych uniesień.
W prostym słowie zawarta jest najgłębsza mądrość. I ja ją tam znalazłam. Na każdej stronie i w każdym zdaniu. Mam nawet zaznaczony fragment, do którego chcę się odnieść i napisać osobnego posta. Książka – biblia o życiu u jego kresu. Dzieło wybitne.

🖌️📖 „Wrony” – jak ja się upłakałam przy tej książce Petry Dvorakowej.
To też cieniutka książeczka, jednak moje doświadczenie czytelnicze pokazuje mi jak bardzo w krótkiej formie można zawrzeć dogłębną treść. Że nie ilość. Choć przy dobrej prozie chciałoby się jak najwięcej.
To ta opowieść, gdzie czytasz chwilę ale nosisz ją miesiącami w sobie.
Historia opowiadana oczami 12-13 letniej dziewczynki. O jej z pozoru normalnym domu, który po przyjrzeniu się bliżej normalnym nie jest. O dramacie tego młodego człowieka, który nie ma bezpiecznego miejsca w świecie ani w sobie. Który swoje życie wewnętrzne ma tak samo bogate i wielkie jak dorośli. Tak samo smutne i tak samo pełne pustki.
Tylko często tej pustki nikt nie bierze pod uwagę. Bo to przecież dziecko.
Myślę, że to jest obowiązkowa lektura każdej Matki. Każdego Ojca.
I ona również powinna być szkolną lekturą. Ale wcześniej lekturą każdego rodzica.
W swojej maleńkości jest to Wielka książka.