rock’n’roll

Po południu Tata wynurzył stwierdzenie jakoby przed śmiercią mogły go uchronić dwie rzeczy.
Dźwięk piły motorowej i rock’n’rolla.
Jako, że wymyślone przez siebie samego krótkie ironiczne wstawki bawią go niebywale, to potem powtarza je co jakiś (gęsty) czas, zaśmiewając się z nich pod wąsem.
Jak na przykład kiedy porównują go do Kulczyka, to odpowiada z powagą, że z Kulczykiem to akurat różnią się tylko jedną kwestią. Tutaj każdy czeka na opis majątku.. A Tata odstawiając fajkę od ust i wypuszczając dym odpowiada, że Kulczyk już nie żyje, a On jeszcze tak…
Albo jak uwielbia przytaczać wspomnienie, gdy Mama nazywa go ironicznym, a On sobie przecież przeczytał co znaczy owe określenie „ironii”.. że to człowiek o niebywałej inteligencji w swoim dowcipie..
Ach, jak go to cieszy… Że Mama go tutaj zganić chce za jego zachowanie, a on tak błyszczy w swej opinii..
I jako, że powtarzać lubi co wymyśli, to do samego wieczora o pile i rock’n’rollu przypominał..
Narobione już przedświątecznie kobiety przy kuchennych blatach wybawił Adam, i pizze już swą słynną kręcił, a my oceniliśmy ten wybór idealnym jak na Wielką Sobotę.
W tenże sposób towarzystwo podzieliło się na dwie części.
Okupujących wyspę kuchenną w oczekiwaniu na spożywanie, oraz tych tarasowych, czyli ludzi z tarasu.
Głośnik JBL brzmiał nadawaną przez młodzież nutą, która pachniała naszymi i dalszymi jeszcze czasami.
Zapach tych nut powodował podrygiwania nóżką… które przeistoczyły się w podrygiwania ciałem, a co ostatecznie doprowadziło do wirowania osobników i obrotów nader szerokich.
I wtedy wjechał jak na zamówienie rock’n’roll, który wyrwał dziadka z tarasowego fotela i wszedł jak lew parkietu z córką swą Justyną…
Ja wyciskałam ścierkę i opróżniałam koszyczek odpływowy w tymże rytmie, stając się całością tańczącej kuchni. Adam tarł ser hulając ręką po tarce. Bliźniaczki z Tosią nie wychodziły z transu  już od godziny.
Benio, zagorzały tancerz, tym razem niewzruszony kolorował przy stole na czerwono Dżetka.
Po dwóch dniach, widząc nagrania, Babcia która wtedy siedziała na tarasie skomentowała „a gdzie ja byłam wtedy? Czemu mnie tam nie ma?”
Do dziś wszyscy zachodzą w głowę, czy to już ten czas, kiedy trzeba by było składać się Babci na aparat słuchowy…
Choć Zięciowie zgodnie twierdzą, że możemy być spokojne, gdyż Babci nie idzie obgadać nawet gdy dźwięk obracanych liter przez Izabellę Krzan w kole fortuny, słuchać z odbiornika telewizyjnego na pół wsi..
Zawsze wtedy obróci głowę, choć niby jak w transie wpatrzona w ekran i zapyta „co tam o mnie mówicie?”
Na co chórem odpowiadają „że bez teściowej ani rusz!”
Rytuałem tychże świąt stały się wycieczki do piwnicy, gdyż konkubent mój zwany mężem zakupił był dwie kosiarki naraz. Tak się w nich rozkoszował, że jedna była mu mało i zobaczywszy ogłoszenie godne zainteresowania posiadaczy trawnika (zaznaczmy, że nasz jest zwykle przesuszony, albo nie ma go wcale) pojechał do Krakowa w celu nabycia kolejnej..
Teraz myślę, że może on rozumiał to jako postrach dla tych traw.
Może ilością noży tnących w Husqvarnie chciał tę trawę do wzrostu pogonić…
Piękno tych kosiarek zdawało się poruszyć Tatę mego, Teścia i Szwagra, a Adama o dumę to wielką przyprawiało i w ten oto sposób chodzili co chwila do piwnicy na oględziny.
Na oględzinach się nie kończyło, gdyż Adam, kolekcjoner kosiarek, nieposiadający się z radości, co rusz którąś wystawiał i rozpoczynało się jeżdżenie.
Jedną z tych chwil uwieczniła Babcia na telefonie, gdy w oknie kuchennym stoję Ja, siostra moja, Jej dwie córki i moja jedna, a za oknem Dziadek z rozwianym siwym włosem pali gumę w kosiarce lub też robi na tej trawie, która nie chce rosnąć, tak zwane „bączki”.
Kurz spod kół szaleje, ręka na biegach rytmu nie traci, a stopa gazu nie żałuje.
Śmiem stwierdzić, że przed tą śmiercią uchronić go może jeszcze dźwięk jednej z kosiarek kolekcji Zięcia Jego.
Historią czasu ów wolnego, który spędzamy w pełnym rodzinnym składzie, stała się również wielka i szczera gościnność mego męża.
Gdy w niedzielny wieczór zeszły się oba rody, Dziadków sztuk cztery odliczyło, dosiadł się ten i owen, okazało się, że dno butelki nadeszło szybciej niż ktokolwiek by przypuszczał. W akompaniamencie śmiechu i wspomnień, każdy niemo domagał się więcej.
Na to wszystko przybył superbohater, właściciel domu tego.
I kierując się do kuchni oznajmił, że co jak co, ale wódki to on ma wystarczająco.
Powrócił z dwoma butelkami. A w każdej z nich coś na dnie się bulgotało, co nawet na jedną kolejkę nie starczyło. O nie.
Ach! Taki żarcik! On przyniesie konkretnie, bo przecież ma i dziada z siebie robił nie będzie..
Tym razem powrócił z połową flaszki. Choć może to była bardziej jedna trzecia.
Potem wspaniałomyślnie stwierdził, że może przynieść piwa, ale każdy ryknął śmiechem, żeby se darował, bo oni napitego nie spożywają.
Tym sposobem, już do odjazdu kiedy ktoś opowiadał jak coś było wielkie, potężne lub okazałe to porównywał do Adamowej gościnności.
Na spacery poszliśmy dwa. Niby osób kilka, a jak pielgrzymka do obrazu świętej Panienki.
Dobrze chociaż, że nikt namiotu nie pakował i plastrów na odciski po aptekach nie szukał.
Połowa przy płocie wyszykowana i czeka. Nawołują „idziemy czy nie?!”
I jak iść zaczęli Ci co się na nich czekało, to czekającym się sikać zachciało. I pić do tego.
Ten wziął rower, ten hulajnogę, a tamten jeszcze szuka co wziąć chce.
Justyna powtarza trzeci raz, że chce iść po drodze, a nie po chaszczach, bo sukienkę piękną, zwiewną, świąteczną założyła.
Jak się za krótką chwilę okazało, w takich chaszczach to dawno nie była.
Adam, znany z kosiarek, miłośnik motocrossu postanowił pokazać nam swój tor, który z maczetą od roku codziennie tworzy.
Niby kiedy oskarżam go o niebyt w domowym ognisku i poświęcenie na rzecz motocykla, to mi w twarz wylicza ilość przebytych motogodzin. Że mało!
Może moto godzin mało, ale maczeto godzin w ….  (tu to słowo co każdy od razu wie).
No przecież jakby mu zaproponowali sakiewkę złota za te wyręby, to by się nie podjął.
No chyba, że trzecią kosiarkę to może by się zastanowił…
Przy każdym pionowym podjeździe całe przemówienia jak się ustawić trzeba i kiedy dosiąść, a kiedy gazu odpuścić by na samą górę te bydle podprowadzić.. Ileż to siły i wytrwałości człowiek musi mieć..
Zatem wcale nie dziwota, że on nie ma za grosz energii, gdy przychodzi do kąpania dzieci przed spaniem..
Przy czwartym podjeździe o którym również chciał opowiadać, każdy obmyślał plan ucieczki.
A podjazdów było ze sto. Raz za razem fascynował go tak samo.
W drodze powrotnej nikt z dzieci nie miał już siły jechać na pojazdach jakie w podróż ową zabrali i tak, na małym rowerku wracałam ja. Z kolanami przy brodzie. Na hulajnodze moja siostra. W zwiewnym, świątecznym swym odzieniu. Po sześciu kilometrach, opalonych karkach i dekoltach, każdy chciał powrócić drogą na skróty. Droga ta prowadziła brzegiem drogi asfaltowej czyli publicznej.
Zdziwienie ludzi w autach patrzących na dwóch ułomów jadących na mikro pojazdach, była dość ciekawym zjawiskiem.
W domu czekały na nas polędwiczki w sosie, które przygotowała szczęśliwa Babcia, która „przygód maczety Adama D” podziwiać nie musiała.
Poranki charakteryzowały się jednolitymi rozmowami na temat tego, czyje chrapanie osiąga decybele godne startu odrzutowca, i kto wtedy kogo chciałby tym odrzutowcem wysłać w kosmos.
Dzień lanego poniedziałku był koszmarem pani domu. Jako, że mój ulubiony brat męża mego (jednego ma), wraz z dwójką synów swych (no jakie pieruny urodziwe) perfumami nie kropili, a jechali z grubej butli. Podłogi jak podłogi, ale te umyte okna upalcowane całe, gdyż przy oknach się walka toczyła największa.
Tosi podręcznik szkolny wyglądał jakby kto przed chwilą wyłowił ją z rybackiego kutra.
Dobrze chociaż, że śledziem nie śmierdziało. 
Krótkie wolne chwile, albo odpoczynek po spożywaniu, (Obiadu rzecz jasna!) spędzaliśmy uciśnięci jak sardynki, na kanapach, oglądając przyrodniczy serial „Nasza Planeta”.
Tańce zalotne ptaków, lodowce, dżungle i pustynie podziwialiśmy wkładając do paszczy „pleśniaka” od mistrza wypieków – Justyny M, siostry mej rodzonej.
A ile się każdy nagadał, że ciast za dużo. Kto to zje?! Nic nie zostało! Ani okruszka! Co za żarta rodzina!
Ten co podczas oglądania na podwójnej kanapie leżał, wyzywany był od najgorszych! A że cham! A że taki egoista! Wszyscy pouciskani, nogi na nogach, głowy na głowach, pomiędzy pachami wciśnięte dzieci. Ktoś drugi rząd stworzył, a nawet i z trzeciego głosy oskarżeń i zdegustowania dobiegały!
Ale wiecie, jakbym Wam pokazała zdjęcie leżącego na dwójce, takiego np Pietrka metr dziewięćdziesiąt to każdy wolałby pod pachą siedzieć. Bo dwójka stoi tak, że nic z niej do porządku na ekranie nie widać.
Ta dwójka to po prawdzie wygnaniem była, to jakby w kinie w pierwszym rzędzie siedzieć.
Ale! Jak tylko jest ktoś z kogo „łacha można drzeć” to jakby  konieczność. Nie przystoi tego nie uczynić.
We wspólnym czasie razem (aby był udany) chodzi generalnie o to, aby dość płynnie i sprytnie odnajdywać ofiary do szyderstwa i jednakowoż płynnie zmieniać tych osobników na kolejnych.
Po czterdzieści lat można by rzec, a głupie…

Bo przecież żadne z dzieci nie ubawiło się jak my, gdy pod taras chowaliśmy głośnik i z domu puszczaliśmy odgłosy Zombie. Samotna na tarasie Babcia wpadła w lekką panikę i nie rozłączając się na linii z przyjaciółką, zaczęła odgłosów szukać, dobijać się do drzwi tarasowych, aby przed  zagrożeniem uciec. Widząc nas za oknem, leżących na dywanach ze śmiechu, wyzwała nas od najgorszych, choć dowcip był całkowicie w jej guście. Śmiem podejrzewać, że to ta sama krew popchnęła mnie z Justynką do owego dowcipkowania.
Następną ofiarą był Tata, który wysłuchawszy odgłosów strasznych i przerażających. Basem dudniących, przyszedł spokojnie pod okno i rzekł do nas „dajcie no Tatowi latarkę, bo tam pod tarasem jakieś zwierze zdycha”.. No i weź przyrodnikowi zrób kawał!
Zanim przed odjazdem zamkną ostatecznie drzwi samochodu, ilość grypsów i ironicznych wstawek nie ma końca..
Gdyż Szwagier Piotrek pożyczał karchera, a to nie są tanie rzeczy o czym Adam poinformował go niezliczoną ilość razy. Pouciskane torby i walizy wyciągał po kilka razy i układał na nowo tak, aby karcherowi nic w tej podróży nie groziło. Bo przecież stać się mogło wszystko. I to wszystko zostało przez nas wymienione. Reżyserzy filmów akcji mogliby czerpać z naszych opowieści.
Podczas tego pakowania co rusz mu coś wypadało, a my zginając się ze śmiechu w okolicy brzucha, patrzyliśmy na niego z powagą i współczuliśmy mu jakże ciężkiego i odpowiedzialnego zadania.
„I pamiętaj Piotrek, odpowiednio go odpowietrz przed użyciem, bo to jest linia profesional, a to nie są tanie rzeczy!” – krzyczał jeszcze Adam gdy ostatnie drzwi były uchylone.
Ale Piotrek był jakby nie wzruszony na te docinki, gdyż On był tym, co flaszkę przywiózł całą a nie zlewki!

I wiem, że nawet gdy znikają za zakrętem to jeszcze długo się śmieją.
Choć Oni jeszcze w czasie podróży dworują z Babci, co na postoju widząc długowłosych chłopców idzie zagadać… Po czym wraca z informacjami skąd są, jaki zespół tworzą i na jaki koncert jadą..
„I znajdź no Emilka ich tam na tym fejsbuku” – co rusz przypomina. Jakby wciąż młoda była i się w celu rozrywkowym wybierała.. Choć znając Babcię i Jej charakter to by i na Kamczatkę stopem zdążyła w pół dnia, gdyby dobrą gitarę usłyszała..
Dziadka za to głośne gitary nie biorą, i dworują z niego gdy zasypia w podróży i żeby słoneczko nie świeciło, to trzeba Mu wieszać coś w okienku,  jak dzidziusiowi pieluszkę…
Ja kiedy kończę Im machać na pożegnanie, poprawiam przed drzwiami wycieraczkę i wiem, że należę do rodziny rock’n’rolla…

Rustykalnie – wywiad

Od kilku lat jestem związana blisko z marką Seart, która jest też właścicielem marki Rustykalne Uchwyty.
Obie firmy/sklepy są taką esencją dobrego wnętrza.
Cały nasz dom jeżeli chodzi o napisy, numerki, wieszaczki jest oparty na Rustykalnych Uchwytach.
To są drobiazgi jakie tworzą tę wyjątkową aurę w domu.
Często pytacie mnie o nasze lampy. Tam możecie ich znaleźć niewyobrażalną ilość.
Myślę, że Ci, którzy kochają się w takim stylu mogą zwyczajnie na stronie Rustykalnych przepaść..
I niech nie zmyli Was nazwa… Tam oprócz uchwytów są piękne meble. Myślę, że śmiało mogę napisać, iż jest to jedno z najlepszych miejsc w których można „obkupić” swój dom.
Oprócz giełdy staroci 😉
Miałam ostatnio przyjemność udzielać Im wywiadu..
Zostawiam go zatem dziś Wam.
Na samym dole mam dla Was kilka rzeczy do rozdania właśnie z tej marki.
Zostawiam kilka zdjęć, które były robione dawno temu do magazynu Weranda Country.

Karolina: Julio, znamy się od dawna i to, co najbardziej lubię na Twoim blogu to harmonia. Czytam i czuję emanujący spokój. Skąd czerpiesz tą równowagę?

Julia: Mam wrażenie, że równowaga u większości ludzi ma swoje podłoże w podobnym miejscu. To rodzina, dom i przyroda/natura.
Jeżeli oczywiście ten dom jest stabilny, bezpieczny, spokojny i ciepły…
Wielu ludzi, którzy takiego domu nie mają, który tę równowagę może dać, biorą ją z siebie. Ze środka. I to są prawdziwi bohaterowie.
Najczęściej Ci bohaterowie to Mamy. One biorą siłę równowagi aby dać dzieciom – dom. Pomimo burz które krążą dookoła.
Myślę, że kwestia równowagi to też nabyte doświadczenia, lata obserwacji i pilnego uczenia się samego siebie.
A potem wielorazowe próby pewnych wyborów w kwestii zachowań, miejsc, ludzi, dobranych słów…
Pewnie najpiękniejszą równowagę osiąga dopiero refleksyjny starzec..
Ileż to razy patrzymy na tego co siedzi zgarbiony, z dłońmi na drewnianej lasce i tylko kiwa głową..
Czasami się lekko uśmiecha, a ten uśmiech mówi wszystko co o życiu wie i jakie z tego życia wyniósł oceny za odrobione lekcje…
To musi być dopiero równowaga…

To, co nas łączy, to zamiłowanie do wsi. Zarówno Twój dom, jak i siedziba naszej firmy mieszczą się na wsi. Dla nas wieś jest źródłem inspiracji, tworząc meble sięgamy do tradycji. Jak to jest u Ciebie? Co daje Ci życie na wsi?

Wieś jest dla mnie też częścią tej równowagi.
To na niej poznawałam świat, uczyłam się czytać w wiejskiej szkole, tam też zawierałam przyjaźnie i pierwszy raz zaczynało mi bić serce.
Na wsi spędzałam wakacje i na niej spacerowaliśmy przed niedzielnymi obiadami.
Późniejsze życie pokazało mi również, że żadne inne wakacje nie są w stanie sprostać tym które można mieć na sierpniowych ścierniskach i w rowach między mleczami.
Wieś daje mi spokój którego bardzo pragnę i który jest jednym z najważniejszych elementów mojego dobrego funkcjonowania. Wieś daje mi ciszę. Wieś daje mi też człowieka. Bo choć nie jest to regułą, mam wrażenie, że na wsiach człowiek jest obok drugiego człowieka o wiele bliżej. Więcej sobie pomagają, częściej się spotykają… Chociażby koło płota, czy sadząc w ogródku..
Poprzez małą ilość ludzi jaka zamieszkuje wieś, prawie wszyscy się znają i droga do sklepu staje się o wiele bogatsza…
Im więcej uśmiechów i życzliwych „dzień dobry” złapiesz, tym więcej radości do domu przywieziesz… choć jechałeś po masło i ser..
Pomidora od sąsiada przynieść możesz, gdy idziesz zanieść Im świeżo upieczone bułki..
W sam raz do masła i sera…
Prawdziwe życie to dla mnie relacje między ludźmi i matką ziemią jakie były dawno temu i które powoli zanikają…
A to życie najpiękniej można odnaleźć na wsi.
Choć zawsze na pytanie „gdzie było mi najlepiej”, bo mieszkałam w ogromnej ilości miejsc, odpowiadam, że wszędzie dobrze mi było…
Bo wszędzie odnajdywałam drugiego człowieka…
Ale dziś, kiedy już mam rodzinę i dom, moje miejsce jest z nimi na wsi…

Oprócz stylistyki rustykalnej, lubujemy się w klimatach retro i vintage. I nie będę ukrywać, że wnętrze Twojego domu jest dla nas niesamowicie inspirujące. Stylistyka naszych dekoracji i akcesoriów doskonale się wpisuje w klimat Twojego domu. Ja osobiście mogłabym u Ciebie zamieszkać.
Jak powstała aranżacja Twoich wnętrz? Czy był to gotowy plan czy raczej stopniowy proces? Jak dobierasz meble i dodatki do swojego domu?

Pamiętam jak podczas budowy często mój mąż pytał „jaką kupić lodówkę”, „Jaką kupić kuchenkę”? Odpowiadałam „wybierz sam, na pewno będzie super”.
Bo ogromnym, dziś okazuje się że zbawiennym był fakt identycznego gustu.
Wszystko co miałam i kupiłam ja, było w całkowitym guście Adama. I odwrotnie.
Nigdy nie mieliśmy na ten dom planu czy rysunku.
Dosyć dużo już mebli i dekoracji miało każde z nas w swoich mieszkaniach.
A potem stopniowo dokupowaliśmy. Bez żadnego spięcia, ciśnienia, presji czasu…
I kupując kolejne rzeczy, które nam się podobały nie zastanawialiśmy się czy będą do siebie pasować… One po prostu musiały się polubić 🙂
To tak jak z ubraniami. Jeżeli założysz kilka swoich ulubionych ciuchów, to będzie Ci w nich dobrze i będą do siebie pasować. Ale musisz mieć odwagę w nich wyjść i żyć estetycznie wedle swoich potrzeb, a nie oczekiwań społeczności.
Jednym ten dom może się podobać bardzo, a innym za grosz.
Ale przecież to ja tu żyję i mnie ma dawać siłę i energię do działania czy też dobrego odpoczynku.
Dla mnie przestrzeń wokół mnie jest niezwykle istotna.
Pamiętam jak w internacie, w pokoju gdzie było nas cztery miałam kącik dookoła łóżka przystrojony. Gdziekolwiek się nie pojawiałam musiałam stworzyć swój świat.
I zawsze będę uważać, że liczą się chęci i pomysł aby mieszkać ładnie, bez względu na rodzaj gustu.
Można mieć dużo pieniędzy i drogie mebla a nie czuć się u siebie dobrze.
Można też kupić w sklepie z używaną odzieżą kawałek materiału na starą kanapę i zasłony, do tego puszkę farby i już jest…
Dom i jego wnętrze wychodzi z człowieka, nie z portfela…

Lubisz zmiany we wnętrzach? Często zdarza Ci się coś przestawiać, zamieniać, kupować nowe rzeczy? Ja mam ten komfort, że aranżacyjnie mogę się wyżywać na naszej ekspozycji. Ustawienie mebli, dobór dodatków, eksperymentowanie ze stylami to coś, co bardzo lubię.

Różnie to bywa..
Mam taki czas kiedy robię dużo przemeblowań. W dziecięcych pokojach, salonie… Wtedy mam takie wrażenie jakbym cieszyła się tym wszystkim na nowo.
Mobilizuje mnie to do doskonalszego wysprzątania 🙂
Czasami kupiona mała drobnostka pociągała za sobą lawinę przemeblowań.
Skąd czerpałam tak wielkie siły do tego aby całe dnie przenosić, przestawiać… ? 🙂 Nie wiem…
Dziś, od dosyć długiego czasu mam taki spokój w tej kwestii.
A jedyne meble jakie przestawiam to na tarasie wiosną i jesienią.
Kiedy go mebluje przed latem, lub sprzątam i przygotowuję na zimę.
A może to tylko chwilowe, ten spokój w domowych ekspozycjach? 🙂
Mam naturę niespokojną, potrzebującą zmian i działania… Zatem tak, to pewnie tylko chwilowe..
A może cisza przed burzą…? hmm…
Choć bardziej wydaje mi się, że to zwyczajne zmęczenie materiału..
Bo przecież natury nie oszukasz jak mawiają…

Zapytam też nieskromnie. Jak sprawują się meble z naszej oferty? Co w nich lubisz, co wnoszą do Twojego wnętrza?

Wiesz, są takie meble, dodatki, przedmioty, które bywają w tym domu na chwilę. Albo się nudzą, albo przybyły przypadkiem, albo były chińskie i się zepsuły…
Są też takie, które pasują tu dziś i mam wrażenie, że bez względu na to co się w tym domu zmieni, będą pasować zawsze…
Tak mam z krzesłem przy biurku, czy  stołkiem przy kuchennej wyspie.
Są takie przedmioty w każdym domu, które czynią go „smacznym” i wyjątkowym. Jeżeli Ktoś tak myśli o moim, to zasługą tego są Wasze meble które już od lat z nami mieszkają.
Ach, ostatnio kuchanny Wasz stołek grał ze mną w przedszkolnym przedstawieniu 🙂
Od niedawna budują się przed moim kuchennym oknem sąsiedzi.
Czasami Asia woła mnie z okrzykiem „chodź, przyszła paczka od Rustykalnych Uchwytów”..
I idę się Wami zachwycać… szafą, komodą, stołem, drzwiami, okuciami…
A ile się Wasz stół już z nami naświętował, ile rozmów nasłuchał, śmiechu..
Przecież to przy nim napisałam swoją pierwszą książkę dla dzieci pt „liść”…

Myślę, że to, co nadaje wnętrzu charakteru to właśnie odpowiedni dobór mebli i dodatków. Dla mnie powinny one mieć duszę, swój charakter, swoją historię. Za to zupełnie nie przekonuje mnie nowoczesna surowość. Jak Ty odnosisz się do współczesnych trendów? Minimalizmu, prostoty, sterylności…

Bardzo ją lubię. Bo choć mieszkać bym w niej nie potrafiła, bo zaraz zagracę, to lubię w takich domach przebywać. Odpoczywam tam.
W takich domach, łatwiej jest zachować porządek, który cenię.
Czasami nawet się takimi domami zachwycam.
Ale na bardzo krótko. Może dlatego, że są tak inne od mojego.
Życie które kocham i w którym się odnajduję jest pomiędzy milionem kocy, poduszek, dywaników i książek.
I choć nowoczesne domy to nie jest wychodzący z mojej natury głos, potrafię docenić gdy jest dobrze skomponowany. Np zachwyca mnie dom moich sąsiadów architektów. Spójność środka, zewnętrznego wizerunku, podwórka, każdej roślinki… Taka klasa i gust. 

Bardzo miło patrzy się na Twoją rodzinę. Nawet na zdjęciach widać niesamowitą więź jaka Was łączy. Gdzie toczy się Wasze życie rodzinne? W której części domu spędzacie wspólny czas?

Zupełnie nie potrafię zrozumieć po co nasz dom ma zbudowane piętro… 😉
Jesteśmy wszyscy razem – nieustannie.
W salonie, kuchnii, łazience, tarasie…
Choć coraz częściej Tosia (lat prawie 8) potrafi znikać z przyjaciółką w swoim pokoiku..
Ja mam wrażenie, spędzam 90% czasu przy kuchennym blacie i piekarniku.
Lubię swoje miejsce 🙂
A oni wszyscy są tuż obok.. Bo czekają, aż wyciągnę z tego piekarnika pachnącą chałkę, bułki, muffiny… 🙂

A masz jakiś swój kącik, miejsce, które jest tylko Twoje, w którym się relaksujesz, odpoczywasz, czytasz Myśliwskiego?

Mam kilka do pracy. To jest biuro. Lub kuchenny stół, gdy w domu jestem sama.
Moja pracownia w piwnicy, gdzie pakuję książki, gdy jest premiera.
Ale takie relaksacyjne to zależy od pogody. Zimą kocham od jakiegoś czasu swoją wannę w sypialni. Nalewam gorącej wody i czytam tam książki.
Latem czytam w hamaku na tarasie, na kocu gdy się opalam.
I prawie codziennie (gdy nie jestem w serialowym ciągu) idę pod kołdrę z książką.
Uśpię już dzieci, posprzątam w zlewie i wchodzę pod ciepłą kołderkę.
Zapalam nocną lapkmę i czytam, czytam, czytam…
Kocham te wieczory..

Jakimi materiałami lubisz się otaczać? Drewniany dom sugeruje, że to właśnie w naturze czujesz się najlepiej – mam rację?

Oczywiście. Jak to mawia mój Adaś – u nas w domu nic niczego nie udaje.
Drewno to drewno, cegła to cegła. Nie mamy paneli czy klinkieru.
Lubię len, bawełniane liny, jutę, płótno…
Chodzi o to, że drewniany dom jest po prostu o wiele zdrowszy do mieszkania niż murowany.
Zatem od początku do końca niech tworzy go natura.

A co myślisz o metalowych akcentach we wnętrzach? Podobają Ci się postarzane okucia, rdzewione dekoracje? To z jednej strony przeciwieństwo drewna, a z drugiej – mam wrażenie – jego doskonałe uzupełnienie.

Od zawsze tak było, że są klasyczne połączenia, które do końca świata będą tworzyć najpiękniejsze wnętrza.
Przecież te wszystkie amerykańskie lofty to cegła i metalowe konstrukcje.
Do tego okna złożone z kwadracików w metalowych ramach.
Jest pewna granica, gdzie połączenia materiałów się uzupełniają i tworzą całość.
Ważne, żeby nie przesadzić.
Dlatego okucia metalowe, rdza to dla mnie jakby nieodłączny element drewna.
Wszystkie nasze drzwi na górze są takim właśnie połączeniem.
Pamiętam jak kiedyś dostałam karton numerków, wieszaczków, zawiasów i innych drobiazgów z Waszej firmy.
Biegałam z nimi jak dziecko po domu z okrzykiem „Adaś, a może tutaj?”, „A patrz jakby pięknie było tutaj” i przykładałam wszędzie…

Moja droga do pracy wiedzie przez las. Mijam łąki, na których pasą się sarny. A jak już dotrę na miejsce wita mnie śpiew ptaków. I bardzo to lubię, daje mi to przysłowiowego kopa na cały dzień. A ciebie co motywuje? Działasz bardzo prężnie, wciąż się rozwijasz – skąd w Tobie tyle energii?

To kwestia natury z jaką się człowiek rodzi.
Taka energia, jak wszystko ma swoje plusy i minusy..
Jednak jeżeli zapytałabyś czy chciałabym się urodzić z inną, to nie… nie chciałabym… chociaż jak człowiek może nie chcieć czegoś czego nie zna..
Lubię natomiast spokój jaki potrafię już trochę za ogon łapać gdy mi ucieka.
Już wiem kiedy zwolnić, czego się nie podejmować aby się nie zagalopować..
Bo wtedy można się przewrócić, a ja już wiem jak taki upadek wygląda i wcale go nie chcę.. Chcę kroczyć spokojniej, rozważnie..
Choć wiem przecież, że są ludzie z naturą tak różną od mojej, że ten mój rozważny krok to dla nich galop..
Cóż mnie motywuje…?
Przede wszystkim chęć żeby nie żyć bez sensu.. Choć brzmi trywialnie.
Chcę zapisywać to co mam w głowie, coś z siebie dawać. Ludziom, ziemi.
Chcę czytać, poznawać, przeżywać.
Mam takie poczucie, że czas który mija bezpowrotnie powinien być dobrze spożytkowany. Nawet ta nuda powinna być twórcza i coś dobrego człowiekowi wtedy do głowy powinno wpaść.
Chce moim dzieciom dać szczęście, poczucie bezpieczeństwa.
Życie mnie Karolka motywuje. Po prostu życie. Żeby go nie zmarnować.

Mam też dla Was kilka niespodzianek od firmy Rustykalne Uchwyty.
Wystarczy dokończyć zdanie „Mebel to…”
Możecie też słowo „mebel” zamienić na szafę, stół, krzesło…
Do rozdania mam przepiękne grabki ogrodowe, zakładkę do książek i krawiecką szpulę z nożycami.
Dlatego pod wpisem o meblu napiszcie proszę co byście chcieli dostać.
Wyniki w tym poście 30.04.

Nagrody wędrują do Ewy, Kasi i Bereniki.
Proszę o adresy wraz z nr tel potrzebne do wysyłki na adres mailowy julia.rozumek@gmail.com
Proszę też napiszcie co chcecie dostać.
Gratuluję 🙂

 

słowo gościnne.

17.04 pięć lat temu, po walce z rakiem zmarł Gabriel Garcia Marquez…

Pisarz przed śmiercią wycofał się z życia publicznego. 
Do swoich przyjaciół rozesłał wówczas piękny pożegnalny list.
Warto go przypominać.
****

Jeśliby Bóg zapomniał przez chwilę, że jestem marionetką i podarował mi odrobinę życia, wykorzystałbym ten czas najlepiej jak potrafię.
Prawdopodobnie nie powiedziałbym wszystkiego, o czym myślę, ale na pewno przemyślałbym wszystko, co powiedziałem.
Oceniałbym rzeczy nie ze względu na ich wartość, ale na ich znaczenie.
Spałbym mało, śniłbym więcej, wiem, że w każdej minucie z zamkniętymi
oczami tracimy 60 sekund światła.
Szedłbym, kiedy inni się zatrzymują, budziłbym się, kiedy inni śpią.
Gdyby Bóg podarował mi odrobinę życia, ubrałbym się prosto, rzuciłbym się ku słońcu, odkrywając nie tylko me ciało, ale moją duszę.
Przekonywałbym ludzi, jak bardzo są w błędzie myśląc, że nie warto się zakochać na starość. Nie wiedzą bowiem, że starzeją się właśnie dlatego, iż unikają miłości!
Dziecku przyprawiłbym skrzydła, ale zabrałbym mu je, gdy tylko nauczy się latać samodzielnie.
Osobom w podeszłym wieku powiedziałbym, że śmierć nie przychodzi wraz ze starością lecz z zapomnieniem (opuszczeniem).
Tylu rzeczy nauczyłem się od was, ludzi… Nauczyłem się, że wszyscy chcą żyć na wierzchołku góry, zapominając, że prawdziwe szczęście kryje się w samym sposobie wspinania się na górę.
Nauczyłem się, że kiedy nowo narodzone dziecko chwyta swoją maleńką dłonią, po raz pierwszy, palec swego ojca, trzyma się go już zawsze.
Nauczyłem się, że człowiek ma prawo patrzeć na drugiego z góry tylko wówczas, kiedy chce mu pomóc, aby się podniósł.
Jest tyle rzeczy, których mogłem się od was nauczyć, ale w rzeczywistości na niewiele się one przydadzą, gdyż, kiedy mnie włożą do trumny, nie będę już żył.
Mów zawsze, co czujesz, i czyń, co myślisz.
Gdybym wiedział, że dzisiaj po raz ostatni zobaczę cię śpiącego, objąłbym cię mocno i modliłbym się do Pana, by pozwolił mi być twoim aniołem stróżem.
Gdybym wiedział, że są to ostatnie minuty, kiedy cię widzę, powiedziałbym „kocham cię”, a nie zakładałbym głupio, że przecież o tym wiesz.
Zawsze jest jakieś jutro i życie daje nam możliwość zrobienia dobrego uczynku, ale jeśli się mylę, i dzisiaj jest wszystkim, co mi pozostaje, chciałbym ci powiedzieć jak bardzo cię kocham i że nigdy cię nie zapomnę.
Jutro nie jest zagwarantowane nikomu, ani młodemu, ani staremu.
Być może, że dzisiaj patrzysz po raz ostatni na tych, których kochasz. Dlatego nie zwlekaj, uczyń to dzisiaj, bo jeśli się okaże, że nie doczekasz jutra, będziesz żałował dnia, w którym zabrakło ci czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, że byłeś zbyt zajęty, by przekazać im ostatnie życzenie.
Bądź zawsze blisko tych, których kochasz, mów im głośno, jak bardzo ich potrzebujesz, jak ich kochasz i bądź dla nich dobry, miej czas, aby im powiedzieć „jak mi przykro”, „przepraszam”, „proszę”, dziękuję” i wszystkie inne słowa miłości, jakie tylko znasz.
Nikt cię nie będzie pamiętał za twoje myśli sekretne. Proś więc Pana o siłę i mądrość, abyś mógł je wyrazić. Okaż swym przyjaciołom i bliskim, ja bardzo są ci potrzebni.

/przekł. z hiszpańskiego Z.J. Ryn/