wołanie.

Otula ( choć bardziej – osacza) mnie takie przeświadczenie, że czajnik, który posiadam jest najgłośniejszym czajnikiem w Europie. Nie wiem jak dalej sprawy się mają, ale za Europę mogę gwarantować. Jeśli Ktoś gotowałby w podobnym wodę na herbatę w Portugalii, to ja bym ten dźwięk wychwyciła. Matko Bosko! Ja mam wrażenie, że kiedy już osiągnie sto stopni wzbijemy się w górę jak powietrzne potwory Elona Muska.
Może i nie byłoby nic złego w tym huczeniu owego urządzenia (można się przy tym jednolitym szumie wyłączyć) gdyby nie fakt, że wtedy akurat, każdy z domowników ma do mnie niezliczoną ilość pytań. Wszyscy nagle mają coś do powiedzenia.
A ja, bezgranicznie odurzona tym hałasem słyszę szczątki Ich zapytań i słów.
I próbuję przekrzyczeć ten czajnik – nie słyszę, bo mi tu czajnik huczy!
A Oni, zamiast poczekać z pytaniem albo podejść, zadają pytanie raz jeszcze!
Więc zanim dojdzie do 40 stopni, to ja już czuję się tak podminowana, że nie ma na tym świecie herbaty tak uspokajającej, aby mnie po tym akcie wrzenia – wyciszyć.

– Maamaaaa! Maamaaaa!

Kolejna fala pytań przypada na moment mojego mycia zębów.
I to gdyby stali jeszcze obok, mogłabym coś odczytać z ruchu warg. Ale nie!
Oni są na dole w ubikacji, a bywa, że i w piwnicy. (Sznupią w torbie pt. „przekąski do szkoły”)
Ja myję zęby na samej górze.
I słyszę te strzępki słów. Więc zanim wyłączę te brzęczącą szczoteczkę. Zanim splunę.
Zanim przetrę te mordę po tej pianie.. Choć często nie pluję, nie przecieram, a mówię z tą pianą, kierując usta w kanał odpływowy, co by sobie lustra i ramy nie popluć.
I krzyczę z tą buzią pełną – coooo?!?! Co dziecko? Ja nic nie słyszę tu! Zęby myję.
I potem jest cisza. To wnioskuję, że zostanie mi zadane vel powtórzone owe pytanie kiedy zejdę.
Kiedy cisza się przedłuża, włączam zaś te szczotkę i tworzę kolejne burzowiny piany.
Poprzednie zdążyły w czasie oczekiwania spłynąć po brodzie.
Szoruję. I wtedy!!! Wtedy jasna cholera zostaje powtórzone pytanie!!!
Oczywiście wtedy przekleństwo moje powoduję wyrzut piany tak wielki, że muszę koszulką jaką mam na sobie, przetrzeć lustro. Jakby mój mąż zobaczył jak można naciągnąć tiszert to by się za głowę złapał.
A potem biorę Ich na przeczekanie. Krzyczą – Maamoooo!
A ja jakby mnie nie było. Czasami nawet przejdzie mi przez głowę myśl, że może się nauczą.
Może zrozumieją, że jak brzęczy tam na górze szczoteczka, to Mama nie usłyszy.
Siódmym zmysłem czuję, że tego nie zajarzą. Nie zajarzą, bo ten co z nami też mieszka i ma lat 43 woła o wiele częściej. Ale o tym zaraz.
Odpowiadam Im zawsze. Choćbym się tą pastą krztusiła. Choćbym ostatnim tchnieniem miała zakrzyknąć – co tam? Bo to nie wiadomo przecież, co tam za pilna sprawa tkwi w głowach tych małych ludzi…
Co się dzieje potem? Każdy wie. Jak już zejdę, to pytań nie ma nikt.
Wtedy włączam te szumiącą wodę i zaś…

– Maamaaaaaa!

Ale człowiek przecież wie, że nie ma większego w głowie szumu i strzępek tylko słów niż wtedy, gdy w ciszy nikt nas nie woła….


Konkubent mój ulubiony ma biuro na dole, a ja na górze. Spotykamy się najczęściej przy ekspresie do kawy w kuchni. I mam wrażenie, że tylko wtedy mnie nie woła.
( Bo kiedy jesteśmy poza domem, u rodziny, w hotelu, na wakacjach – nawołanie nie ustępuje.)
Czasami mam wrażenie, że sama zacznę się wołać.
Ale zanim zacznę. Woła On.

– Julaaaaaaa!?

Kiedy siedzę w ciszy przy laptopie, liczę jakieś piętnaście minut.

– Julaaaaaa!?

Kiedy wieszam pranie, dzieje się to w okolicach zawiśniętych skarpetek.

– Julaaaaaa!?

Kiedy leżę w wannie, nawoływanie nadchodzi pomiędzy szamponem a odżywką.

– Julaaaaaa!?

Niech Was to nie zmyli. Nawoływanie nie odbywa się tylko w chwilach ciszy, gdy On boi się o me życie. I zbyt długie milczenie Go niepokoi.
Woła w tej samej sekundzie, gdy ja puszczam wodę do tej wanny i woda zaczyna głośno walić o ceramikę.
Woła, gdy pralka wiruje, gdy garnkami tłukę w szafkach, gdy rozmawiam przez telefon.
Ach! Tutaj odzywa się zawsze. Wystarczy, że powiem – halo, a On – Julaaaaa!?
Wtedy muszę odpowiedzieć – gadam przez telefon!
– Acha, myślałem, że coś mówiłaś do mnie.
Nie wiem czy zdarzyło się, abym weszła do toalety i nie usłyszała – Julaaaaa!?
– Adaś, jestem w łazience.
Czasami się nie odzywam i czekam. Wtedy liczę po jakim czasie przyjdzie sprawdzić.
A już najbardziej woła, gdy wejdę do domu, a On w nim jest.
– Julaaaaa!?
Ja wtedy się nie odzywam. Poszuram coś jak złoczyńca i szybko trzasnę drzwiami chowając się za szafę.
Jakże On leci z tej kuchni! Rany Boskie! Na łeb na szyję!
A ja pękam ze śmiechu zza tej szafy. Bo On myśli, że Ktoś się wkradł i uciekł.
Ciekawe co by mógł ukraść? Chyba czapkę z daszkiem z wieszaka.
– Puszku, Ty mi tak nie rób! – mi wtedy mówi.
O nie! Najbardziej to woła jak On wraca do domu, a ja w nim jestem.
– Julaaaaa!? Juuuulaaaaa!? – wtedy podwójnie woła.
Jakby moja obecność potwierdziła ten Jego powrót do domu.
I ja tak sobie myślę – Rany Boskie! Przecież mój Tato też woła – Elaaaa!?
Mój Szwagier woła – Miśkaaaaa!?
Ale Oni mam wrażenie mieszczą się w jakiś normach nawoływania małżonek.
Tak! Teraz wpadło mi do głowy! Może On mnie tak woła, bo my w konkubinacie żyjemy i On się boi, że ja pewnego dnia się ot tak, po prostu stracę…
I tak sobie sprawdza… Czy ciągle mnie ma…
Mogłabym Mu powiedzieć, że nigdzie się nie wybieram, bo gdzie i z kim mi będzie lepiej?
Ale nie powiem Mu. Bo może przestałby mnie wołać..
I ja z tego przyzwyczajenia może pomyślę, że mnie nie ma, jak się nie odmelduję.
Bo zawsze Mu odpowiadam.
– Julaaaa!?
– Co tam Adaś? (czasami jak jestem wkurzona odpowiadam – no coooo!?)
– A nic Puszku. Tak tylko wołam. (On zawsze odpowiada tak miło. Obojętnie jaki ton mam ja.)
I wiecie, to taki sam dialog jakby mówił..
– Julaaaaa!?
– Co tam Adaś?
– Kocham Cię.

Nie wiem tylko jak mam Go przygotować na to, że kiedy jako staruszek przyjdzie na cmentarz i będzie mnie wołał… to ja Mu nie odpowiem…
Że nie poszuram między grobami i nie trzasnę furtką cmentarną udając, że to złodziej.
Że nie będę kucać za jednym z pomników i śmiać się w rękaw.
Zatem może niech woła ile może. Ile potrzebuje. Żeby kiedyś odpowiadało Mu tak dobrze zapamiętane wspomnienie.