Taki oto filmik ostatnio zrobiłam, na zamówienie pięknej rodziny, oczekującej na Biankę.
ach, a pod koniec wakacji, moim siostrzenicom i Ich przyjaciółce, na pół godziny przed zachodem słońca.
Nagrany w dosłownie pół godziny.
Taki oto filmik ostatnio zrobiłam, na zamówienie pięknej rodziny, oczekującej na Biankę.
ach, a pod koniec wakacji, moim siostrzenicom i Ich przyjaciółce, na pół godziny przed zachodem słońca.
Nagrany w dosłownie pół godziny.
Dzisiejsze Podarunki sponsoruje sklep kidy.pl
Marka Aden + Anais z okazji 90 lecia Myszki Miki wypuściła nową kolekcję otulaczy.
Kiedy wracam myślą do moich dzieci jako maluszków, to jest to dla mnie marka w pierwszych trzech ulubionych.
Nasz Benio, jeszcze pół roku temu nie rozstawał się z taką oto pieluchą. Spał z Nią, nosił. Nie mogło Jej zabraknąć. I nie chciał żadnej innej. Tylko A+A. Nie wiem co w sobie mają, ale muszą mieć coś, co czuje dziecko.
Dziś do wygrania jest zestaw trzech takich otulaczy/pieluch/letnich okryć, zimowych przytulanek – bo zastosowań może mieć wiele…
Wystarczy zostawić w komentarzu odpowiedź na pytanie: W jakim bohaterze Walta Disneya kochałaś/eś się najbardziej? A może teraz masz swojego ulubionego?
Wyniki konkursu pod tym postem dn 28.09.2018
Nie ukrywam, że mnie trudno było wybrać zwycięzce.
Zespół Kidy.pl zdecydował. Nagroda trafia do Justki i Jej Disney’owskiej kreski.
Wiele w życiu przeczytałam książek. Znam wszystkie możliwe, miłosne historie, od podszewki.
Wiem jak się zaczynają, jak się zacząć mogą. Co je poniesie, kiedy nastąpi krach.
Nie wiem wszystkiego, ale w tym temacie już dużo. Z książek, z życia.
Bywają opowieści na kartach papieru bądź kinowym ekranie, o których mawiamy… „naciągana ta historia”…
A ja myślę, że gdyby każdy z nas poznał prawdziwe, wszelkie możliwe historie miłosne, to może nie mawiałby już „naciągana”, a wiedział, że świat i życie potrafi tak bardzo zaskoczyć…
Wiem, że wiele z Was nie sięga do komentarzy na moim blogu, a już konkursowych tym bardziej..
Choć ja kocham te konkursowe, bo to najczęściej pytania o życie, o myśli…
A Wasze odpowiedzi bywają niezwykłe. Bo ja nie mam czytelników z przypadku.
Pozwalam dziś sobie, opublikować Wam historię z ostatniego konkursu.
Trzeba było opowiedzieć historię o wodzie. Coś związanego z wodą.
Ta historia jest naprawdę niezwykła. I tak pięknie napisana. Przeczytajcie, uwierzcie mi, że zobaczycie w oczach wyobraźni każdą chwilę, a potem cały dzień będziecie o tym myśleć jak o najpiękniejszym filmie.
A to życie. Prawdziwe. Obok nas.
Baśka, kłaniam się nisko i dziękuję.
„Moja historia z wodą..to historia mojego życia.
Wiosną 2010 roku w kraju szalała powódź, media doniosły o kolejnych zalanych terenach. Mieszkałam we wsi nad rzeką. Niewielki dopływ niedaleko płynącej Wisły o nazwie Łęg, takich Łęgów jest w Polsce wiele, nasz byl wyjątkowy. Jako dziecko spędzałam tu niemal całe lato. Czekaliśmy zawsze na Jana 24 czerwca, żeby wreszcie móc chodzic nad rzekę. Wcześniej babcie nie pozwalały, bo Jan musi poświęcić wodę, wtedy jest bezpiecznie, mawiały. Jakie to były cudowne popołudnia! Ile szaleństwa w kąpieli, ile zabaw nad brzegiem!!! Ale to było w dzieciństwie. W tym wyjątkowym 2010 roku jako dorosła osoba również spędzałam niemal całe dnie nad rzeką, kilka dni na parę tygodni przed Janem.
Zabezpieczone w domu co można było, wyniesione na strych.
A jaki upał wielki temu towarzyszył! A jaki pośpiech i strach. Co wziąć, co wynieść, a co wywieźć gdzieś do bliskich, których domom nie zagraża woda. Czy na tym strychu nie zaleje?? Ostatnio wieś obok zalalo tak, że dachow nie bylo widać, to co nam po tym wynoszeniu?
Ale trzeba, żeby zająć czyms ręce, żeby mieć nadzieję. Ile razy patrzyłam przez okno i wyobrażałam sobie, że i u nas, jak w tych obrazach w mediach, na podwórku będzie mnóstwo wody…
I jak to będzie? Czy damy radę? Kilka lat temu udało się zatrzymać rzekę między wałami, ale czy i tym razem się uda?
Wróciłam z dyżuru w szkole. Rok szkolny zakończony. Rozdaliśmy świadectwa juz 19 maja, bo niebezpieczeństw było tak duże, że wioska leżąca w widłach Wisły i Sanu, w ktorej pracowałam, niemal opustoszała. Dzieci wywieziono po rodzinie. Dyżury w szkole były wyjątkowe. Gotowałyśmy litry bigosu, grochówki i innych dań które miały wspomóc w ciężkiej pracy ludzi na wałach.
Nieustannie pakowali worki piaskiem i tworzyli zapory, a wciąż było słychać o nowych miejscach przecieku. To całe kilomery wałów, ogromna przestrzeń i mnóstwo pracy. Tak dużo, że rąk mieszkańców nie starczyło. Wspomogli ich żołnierze. Ile śmiechu na tych dyżurach! Ile historii ludzkich! Przecież musiałysmy zająć myśli czyms innym, choć każda i tak wciąż zerkała w okno. Na każde wycie syreny drętwiałyśmy z przerażeniem. Mieszać jeszcze te kapustę, czy zbierać się i uciekać?
Auto zaparkowane tak, żeby tylko wsiąść i jechać, umówione miejsce na górce, gdzie ewentualnie spotkac się z bliskimi. A bliscy? Wciąż w pracy. Rodzice moi na ciepłych posadkach w budżetówce, a w czasie powodzi w bardzo trudnej pracy. Bo właśnie oni musieli pomagać mieszkańcom. Mama opiekun społeczny na tych amfibiach po najbardziej upartych wypływała. Jedzenie dowoziła, tym co nie chcieli za nic dobytku zostawić, choć krowa juz utonęła, z domu tylko strych suchy, i na nim z kurami i rodzinną porcelaną, świętymi obrazami i pierzynami siedzieli do końca. Jeść i pić musieli, leki brać na ciśnienie i inne co zawsze… to im mama z żołnierzami tą amfibią dowozila, bo ona wiedziała że nie ruszą się z domu. A pomóc trzeba. Wnioski wypełnić żeby później pieniądze mieli, choć nikt nawet o tym później nie chciał myśleć. A ona musiala, bo „papierologią urząd stoi”. A tato? Posiwiał tak przez tydzień, że płakałam jak go widziałam, a widywałam tylko w przelocie. Jak jechał na kolejne miejsce przecieku rozdzielic ludziom worki i piach, wysłuchać skarg i utyskiwań, przekleństw i próśb. Niedawno, tyle juz lat po tych zdarzeniach, gdy odchodził na zasłużoną emeryturę, chłopaki (starsi faceci) śpiewali mu piosenkę, którą sami ułożyli, o tym jak im zupę woził na wał i jak pokonali razem wodę! Jak wszyscy przy tym śpiewie płakali! Jak wspominali! Dni, tygodnie, kiedy spali po kilka chwil na podłodze w szatni zakładowej, a on im organizował choć śpiwory i wciąż załatwiał skądś tony piasku żeby wozić i ratować! Takie to były dni. A ja jak już nagotowałam tych żurkow i bigosów wracałam do domu, szczęśliwa że dzisiejsza fala nie była tak silna i jeszcze wał stoi! I szybciutko zbierałam się nad rzekę. Żeby tam z sąsiadami i bliskimi pakować te worki! Ile tego trzeba było! Pomagała nam nadzieja i żołnierze. Jeden z takich wieczorów był wyjątkowy. Moja zwariowana siostra, ja i grupka znajomych rozkopywałyśmy nową dostawę piachu. Jeden trzyma wór, drugi ładuje piach łopatą, trzeci zawiazuje i na wał! Podaj dalej..podaj dalej… Komary cięły niemiłosiernie, woda jakies 70cm od korony wału, nasyp grząski jak galareta. Trzeba się uwijac! Jeden rzuci żart, ktoś podchwyci i zaśmiewamy się do łez przy tej robocie! Jakoś łzy czasem nie chcą przestać płynąć, ale zaraz ktoś coś głupiego powie i już raźniej!!! Podaj dalej!
Żołnierze do pomocy przyjechali! Jaka ulga! Teraz kobiety zajmują stanowiska przy łopatach i zawiązywaniu. No i pakuję ten piach do worka, a moja siostra woła żeby „panowie w mundurach podnieśli prawe dłonie!” po co nikt nie wie, ale podnoszą ciekawi… Lubią nas już, piwko przywiozła sąsiadka i kanapki. To chłopakom raźniej. Przecież oni od domu daleko, a może i u nich powódź, a oni w robocie akurat do nas rzuceni. To im trochę pośpiewałyśmy, pożartowaliśmy razem.
No i ona z tymi rękami wyskoczyła! Co ci? -pyta koleżanka, na co ci ich łapy? Przecie worki noszą!.
A ta drze się w ten tłum, że ma siostrę na wydaniu i ciekawa, który z panow kawaler, a który ma obrączkę. Mogłabym się zapaść pod ziemię ze wstydu, ale komary tak już mnie zgryzły, pęcherze od łopaty na rękach tak piekły, że było mi wszystko jedno, co ona bredzi i jak mnie ośmiesza. Przecież tu albo sami swoi, albo całkiem obcy…
Kto wie skąd i pewnie ich już w życiu nigdy nie spotkam!
I on podniósł rękę. Po czym wyciągnął ją w moją stronę przedstawiając się. Wojtek ma na imię i nie ma obrączki, – Zdałem? Nadam się? No i przepadłam! Ja już wtedy, w ten czerwcowy wieczór przy tym wale nad Łęgiem wiedziałam w jednej chwili, że to ja mu obrączkę założę. Po prostu wiedziałam. I on też wiedział. Wały puściły tej nocy na drugą stronę. Nie zalało mojego domu, niebezpieczeństwo minęło. Zostalo mnóstwo pracy. Pomoc tym po drugiej stronie, wyjazd z dziećmi które przecież nie mialy tego lata domu na kolonie, sprzątanie w domach i gospodarstwach bliskich z zalanych wiosek.
To były intensywne wakacje. W wigilię wspominaliśmy to lato, ten ciężki czas, który moi rodzice bardzo odchorowali. W wigilię Wojtek oświadczył mi się. Mamy dwoje dzieci, Ludi niedawno zapytał,gdzie poznałam tatusia, akurat byliśmy na wakacjach u dziadkow, więc zaprowadzilam go nad rzekę. Bezpiecznie płynącą w korycie. Stanęłam tuż przy wale i powiedziałam że tu własnie poznałam jego tatusia, nad wodą.”