telefon z Mikołajem

Przed świętami chciałam Wam zostawić na blogu pierwszy rozdział książki „grudzień”, ale…

Jedną z najprzyjemniejszych czynności przy pisaniu „sierpnia” były telefony do rodziców.
Dzwoniłam o różnych porach i pytałam, dociekałam, jak się żyło w tych Ich czasach. 
Co było, a czego jeszcze nie. Co robili, co Ich cieszyło.
Tatę zastawałam często w warsztacie. Siadał wtedy na swoim fotelu, wyciągał fajkę. Słyszałam krzesiwo z zapalniczki i zaciągnięcie się dymem. Czasami dało się usłyszeć żar tytoniu.
Zaczynał swoim – Wiesz Julisiu….
Czasami zastawałam Go na tarasie. Wtedy ptaki tak głośno świergoliły, że wychwytywałam Jego słowa pomiędzy tymi trelami.
Mamę zawsze łapałam w biegu. A to była z sąsiadkami na spacerze z kijami, a to rowerem pędziła do fryzjera, koleżanki, na zakupy…
Zamiatała mostek, zaprawiała ogórki.
Żaden z Jej pędów nie przeszkadzał w tym, aby odpowiedzieć na każde nurtujące mnie pytanie. 

Kiedy usiadłam do pisania książki „grudzień”, popatrzyłam na mapę wsi, w której dzieje się zimowa magia. Zaczęłam wyobrażać sobie, co się w tych domach, pod tą strzechą, moim bohaterom może zdarzyć…
I oczywiście jedną z pierwszych myśli był telefon do rodziców…
Pierwszych pięć rozdziałów nie miało dla mnie zagadek bądź niewiadomych, jednak szósty grudnia mnie na chwilę zatrzymał…
Jak wyglądał Mikołaj w małej, głębokiej wsi? Czy był czerwonym brodaczem w czapce z pomponem czy biskupem? Skąd mieli stroje? Szyli czy kupowali gotowe w mieście?
Jak wyglądały prezenty? Co było w środku i jaki był obyczaj obdarowywania? W szkole? W domu? Nawet jeśli wielu szczegółów nie umieszczam w swojej książce, tak muszę mieć nakreślony całkowity obraz w swojej wyobraźni… On pomaga mi czuć się pewnie, pomaga płynąć swobodnie po słowach…

Benio był na zajęciach z piłki, Tosia leżała na moim sypialnianym łóżku i wymieniała korespondencję z koleżankami, kiedy ja poskładawszy pranie i włożeniu go do szafek, usiadłam przy swoim biurku i pomyślałam, że napiszę choć dwa zdania do książki, bo przedświąteczny pęd mnie skutecznie od tego oderwał.
Usiadłam i zanim otwarłam laptop, wykręciłam numer do Mamy.

Przed świętami chciałam Wam zostawić na blogu pierwszy rozdział książki „grudzień” wraz z ilustracjami, ale… zadzwoniłam do Mamy zapytać o dzień Świętego Mikołaja pod koniec lat siedemdziesiątych…
Niestety żadnej z opowiedzianych przez Mamę historii nie mogę wpleść w swoją opowieść, bo jak słusznie zauważyła Tosia, jeśli przeczyta ją Mama dziecku, które jeszcze wierzy w Mikołaja, pozna prawdę, a przecież żadne dziecko nie chce poznawać jej zbyt wcześnie…
I my tej tajemnicy zdradzić nie możemy. Nie nasza to jest rola.
Bo jak się okazało, kiedy zadzwoniłam do Mamy na głośnomówiącym, moja Tosia odłożyła swój telefon i obie słuchałyśmy opowieści Babci z wielką uwagą i niegasnącą ciekawością.
I znalazły się te Jej wspomnienia w najwłaściwszym momencie… W czasie grudniowego wpisu, który powinien mieć w sobie magię. Zwyczajną, prostą, wynikającą z codzienności magię.

Kiedy zaspokoiła już moją ciekawość i wnikliwość odnośnie czasu, w którym dzieje się moja fabuła, powiedziała…
– A opowiem Ci jeszcze, jak to się zdarzyło, gdy Justynka była mała. Zanosiło się wtedy prezenty do Klubu. Tak się to wtedy nazywało. Potem Mikołaj szedł przez wieś i roznosił te podpisane przez Mamy prezenty. Kupiłam coś dla Justynki, Moniki i Ewelinki. Oni wieczorem przyjechali do nas, do Babci Adeli i czekaliśmy wspólnie na tego Mikołaja.
Ale przyszła już godzina dziewiętnasta, dwudziesta, potem dwudziesta pierwsza a Mikołaja nie ma… Zaczęliśmy się martwić, dzieci śpiące. Ciocia Ela też miała przyszykowane trzy prezenciki, więc wujek Maciek się szybko przebrał i wchodzi z tymi prezentami.
– Ale jak to Mamuś się szybko przebrał? Przecież w tamtych czasach nie było stroju Mikołaja tak jak teraz prawie w każdym domu!
– To się córeczko robiło, z czego się miało. Czapka czerwona zawsze jakaś się znalazła. Brodę i zarost z waty, kożuch się dawało na drugą stronę i był Mikołaj. Nie taki piękny jak dzisiaj są, ale Mikołaja przypominał. Wchodzi ten wujek Maciek, a wiesz… On umiał tak fajnie zagadać, udawać, wygłupiać się… i rozdaje dziewczynkom te prezenty. A tu na to, wchodzi drugi Mikołaj. Jakie to było zdziwienie. Ładnie się przywitali, poklepali po plecach. Pośmiali się, jak to Mikołaje, grubym barytonem. Drugi też prezenty rozdał i powiedział, że musi już lecieć, bo dużo dzieci jeszcze czeka. A wujek Maciek się jeszcze z dziewczynkami bawił… koniem jeździł. Wytłumaczyliśmy Im, że czasami więcej jest tych Mikołajów, bo dzieci dużo i się wyrobić nie mogą. Ileż to było radości, że akurat u Nich się ci Mikołajowie spotkali i podwójne prezenty dali.

Siedzę na krześle przy swoim biurku, pod oknami dachowymi. Tosiulka leży na łóżku.
I słuchamy…

– A to opowiem Ci jeszcze historię ze swojego dzieciństwa. 
Losowaliśmy się w klasie. Taka mała byłam. I Babcia mi przyszykowała taką dużą paczkę. Bo zawsze duże robiła. Nawet jak właściwy prezent mały to dawała orzechy, jabłka suszone i to się tak dużo wydawało. A potem w klasie każdy swój prezent dostał. I ta moja, którą ja dostałam, była taka malutka. Wszyscy swoje otwierają, a ja siedzę i płaczę przed tą zapakowaną paczką. Podeszła do mnie nasza Nauczycielka i mówi – A czemu Ty Elu płaczesz?
A ja Jej na to, że każdy ma taką dużą paczkę, a ta moja taka malutka. I tak się zanoszę tym płaczem. I wcale jej nie otwieram, tylko siedzę, a łzy kapią jak grochy.
Usiadła ta moja Pani naprzeciwko i mówi, że nie zawsze to, co duże musi być ładne, że czasami małe rzeczy też są wartościowe. I tak powolutku ze mną pociąga tę wstążeczkę, odpakowuje ten papier. A tam w środku… Jula?!  Ja to pamiętam do dziś! Taki piękny notesik, kolorowe kredeczki, wspaniałe, szkolne rzeczy. Ale takie… no takich wtedy nie było.
Przyszłam do domu i opowiadam Mamie to zdarzenie. Tak wiesz, po dziecięcemu. Babcia Adela zobaczyła ten prezent i mówi – Wiesz, ta Pani chyba tak Ci mówiła, bo Ona wiedziała co jest w środku, bo to Ona Cię chyba wylosowała. Nikt tu ze wsi takiego prezentu by nie zrobił.
Wiesz, kiedyś Nauczyciel to było dla dziecka bóstwo, a mnie tak było przykro przed Nią, że to od Niej ten prezent, a ja tak bardzo płakałam…

Nie wiem, czy te historie tylko mnie tak rozczulają, bo widzę tych dwóch Mikołajów w kuchni Babci Adeli. W tym drewniany domku. Wujka Maćka w kożuchu na lewą stronę.
Nie wiem czy te historie tylko mnie tak rozczulają, bo wyobrażam sobie tę moją Mamę jako malutką Elę w szkolnej ławeczce, co siedzi i chlipie.
Ale kiedy kończyłyśmy rozmowę, Tosiulka wstała z łóżka, podeszła do telefonu, który leżał na biurku i powiedziała – Ale super Babciu te historie były…
Zatem może nie tylko mnie to wzrusza… 

Cokolwiek znajdę w tym roku pod choinką, za rok i za lat dziesięć… Cokolwiek pod nią znalazłam wcześniej, nic nie było tak pięknym prezentem, jak ta możliwość wybrania numeru do swoich rodziców, lub odebrania od nich telefonu. 

Chce Wam życzyć na te święta, abyście zawsze mieli do Kogo zadzwonić…
I aby ten telefon i opowieść po drugiej stronie były najpiękniejszym z możliwych prezentów.
Aby żadna materialna zdobycz nie przysłoniła wartości istnienia…

szczęśliwy mózg

Każdy wie jak schudnąć. I to na niezliczoną ilość sposobów.
Udaje się to jednak nielicznym.
Dlaczego?
Bo wiedza jest niczym bez praktyki.
Dokładnie tak samo działa nasz mózg. Jak nasze ciało.
Jeśli zaledwie czytasz i oglądasz techniki – jak być szczęśliwym, są one na nic jeśli nie wcielasz tego w życie.
Rewelacyjne wystąpienie o tym, jak budować szczęśliwy mózg.
Banalnie prosty, oczywisty. I tak łatwy.
Tylko praktyka. Codzienna. I cierpliwość.
Nasz mózg da się zaprogramować. I o tym jest ten rewelacyjny wykład.