słońce w tajdze.

W głębokiej tajdze, rodzina Lykov, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji przeżyła dziesiątki lat.
Uciekli tam przed prześladowaniami. Mąż z żoną i dwójka dzieci.
Później urodziła się jeszcze dwójka. Te kolejne, nigdy zatem nie widziały innych ludzi od swoich rodziców i rodzeństwa.
Kiedy zostali odnalezieni byli zaskoczeni wszystkim tym, co wydarzyło się na świecie.
Nie mieli pojęcia o chociażby drugiej wojnie światowej. Że taka w ogóle zaistniała.
Życie w tajdze nie było łatwe. Od września do maja panuje tam zimowa aura.
Choć aura to dosyć przyjazne słowo jak na -40 stopniowe mrozy.
Mieli małą chatkę z drewna. Buty z kory, ubrania z konopii.
Na całkowitym pustkowiu, z dala od ludzi i świata, bez cywilizacji, informacji, jakby w innej rzeczywistości, a jednak wciąż na tej samej ziemi.


Od dawna przypatruję się temu gdzie zachodzi słońce.
Wiem o jakiej porze roku, w jakich dniach chowa się nad garażem sąsiadów.
Znika czasami tak, jakby wpadało do wielkiego kartonu.
Wiem kiedy za słupem wysokiego napięcia.
Na początku wydaje się, jakby było nabite na wielki szpikulec.
Mogę powiedzieć też kiedy przy pierwszym drzewie, rosnącego obok lasu.
Wiem w którym miejscu horyzontu znika we wrześniu, i gdzie odchodzi w grudniowe popołudnia.
Czasami muszę zerkać przez okno w pokoju, potem, im bliżej lata, oglądam je w kuchennym oknie. Latem zerkam z tarasu, ogrodu.
Kiedy patrzę na to miejsce w którym zachodzi, a potem długo wpatruje się w czerwone po nim niebo, świat zastyga w miejscu.
Nie ma wtedy w owej chwili moich trosk i trosk całego toczącego się obok świata.
Jestem ja i czuję jak przy każdym głębokim wdechu nabieram siły aby unieść to, co nie jest zatrzymaną chwilą, a pędzącym bez wytchnienia pociągiem.

Większość czasu w moim dorosłym życiu, zabiera mi rozbijanie na najdrobniejsze cząsteczki – świat myśli, uczuć, lęków, potrzeb i ich braków. Przeprowadzam niekończącą się kwestię rozwoju świadomości. Tego jak można zaprogramować swój mózg, zniwelować jego niepotrzebnie wychodzące na prowadzenie priorytety. Odpowiadam, choć bardziej staram się odpowiadać na milion zadawanych samej sobie pytań. Czasami odpowiedzi nie prowadzą mnie nigdzie indziej niż wtedy, gdy odpowiadałam na nie miesiąc wcześniej. Czasami zaś, upływający czas, zbierane doświadczenie, nabyte przeżycia, pozwalają na zupełnie inne odpowiedzi. Te natomiast prowadzą, lub starają się prowadzić, ku lepszemu życiu.
Lepszemu życiu jakie toczy się w nas. Nie w tym, co świadczy o nas poprzez nasz wizerunek zewnętrzny. Życiu jakie każdego dnia rozgrywa się w naszym ciele, naszym umyśle, duszy.
Ale też życiu jakie rozgrywa się w naszych snach. Czyż nie są odzwierciedleniem naszych pragnień, analiz, strachów, nadziei…?
Dlatego nigdy nie należy rezygnować z zadawanych sobie pytań.
Zadane w odpowiednim czasie, przyniesie zadawalającą odpowiedź.
Odpowiedź, która nie tyle zmieni Ciebie, bo jest to sztuka nieosiągalna. Ale pozwoli Ci poprawić jakość Twojego bytowania.
Człowiek rodzi się i umiera jednaki.
Z marchewki, która już z nasienia wypuszcza swoje korzenie, nie zrobimy nigdy pietruszki.
Możemy tylko przyglądając się jej wzrostowi dać jej więcej wody, cienia lub przeciwnie – słońca. Czasami zasiana wcześniej, w odpowiednich odległościach, będzie mogła rozrosnąć się na boki. Inne nasiono, zbyt gęsto wysiane, wyrośnie na smukłą, skromną marchew.
Każde z nich znajdzie swoje zastosowanie.
I nasza w tym jest rola, naszego umysłu, potrzeby rozwoju, aby znaleźć swoje zastosowanie.
Nie cudze. Nie tłumu. Nie pędzących pragnień ludzkości, nadmiernych dawek informacji, tymczasowych, modnych poglądów na sposób na życie.
Każdy z nas musi zadać sobie pytanie. Może i codziennie…
I każdego dnia na nie odpowiadać.
Można pytać o kwestie żywota całego, żywota chwilowego i tego tutaj – tutaj i nigdzie indziej.
Wracając do początku tego akapitu, aby nie dać nieść się zbyt dużej ilości tematów, pragnę napisać, że tylko jedna z dogłębnie analizowanych przeze mnie myśli, jest tą najważniejszą.
Tą, która jest lekiem na każde z naszych ułomności, nieszczęść, bóli, lęków…
Tylko życie tą właśnie chwilą, która trwa. Kiedyś wydawała mi się ta powtarzana przez wszystkich prawda, tak oczywista, banalna, pospolita i wręcz żałosna, że nigdy nie pochylałam się nad nią z uwagą. Z należytą uwagą.
I doszłam też do tego, że niestety jest tylko często rzucanym sloganem. Nie zdobytą umiejętnością.
Wszystkie odpowiedzi jakich sobie udzielamy, nie mogą być przelotnym zaledwie słowem.
Przy każdym z nich należy przystanąć.
Nie dzień. Nie tydzień i nie miesiąc. Pół roku. Pół roku zajęło mi wypracowanie sobie zatrzymanie się w chwili. Myślę, że jest to dziś najtrudniejsza z nauk.
Już nie chemia, język obcy czy kierunek medycyny z prawem. W dzisiejszych czasach najtrudniejszą do zdobycia nie tyle nauką teoretyczną, co praktyczną, jest zdolność uważności.
Nie. Nie tej uważności – „o jakże pięknie rozkwitają jabłonie!” by po chwili wsiąść w kolejny pędzący pociąg powinności, wymagań i wykreowanego świata XXI wieku.
Świata jaki wydaje się nam być konieczny, bez możliwości ucieczki i jedyny, który daje nam szczęście czy właściwy status społeczny.
Nic nie daje nam szczęścia, jeśli nie nauczymy się żyć chwilą.
Boże! Jak to brzmi!? Żałosna nauka truizmów na okładkach kolorowych gazet o płaskim brzuchu na lato.
Jesteśmy nauczeni dostawać dziś wiele w bardzo krótkim czasie.
Tak. W krótkim czasie, patrząc na żywot człowieka na tym świecie, straciliśmy zdolność poczucia szczęścia. Pełnego szczęścia. Nie tego, który musimy sobie udowadniać robiąc wieczorne seanse wdzięczności. Nie. Prawdziwe szczęście odczuwamy bez myślenia o nim, przypominania sobie dlaczego czujemy szczęście, czy analizowaniu posiadanych dobrodziejstw.
Prawdziwe szczęście, które wypełnia człowieka, jest możliwe tylko zatapiając się w trwającej właśnie chwili.
Nauka tej sztuki zajmuje czasami całe lata. Lub chociaż jego pół.
Szkoda, że ludzie nie mają dziś czasu aby posiąść ten talent. Czasami zbyt dużo tracą go w gabinetach psychologów szukając winy w całym świecie jaki dane nam było poznać i przeżyć.
A w życiu nie należy zadawać sobie pytania – gdzie leży wina, kogo ona jest?
Bo nawet jeśli znajdziesz odpowiedź, to gdzie jest tej odpowiedzi siła?
Siłą jest tylko odpowiedź na pytanie – co mogę zrobić?
Ja. Nie świat dookoła mnie, a nawet najbliżsi. Co mogę zrobić ja?
Jeśli rok temu zatopiłabym się w pytaniu – czemu akurat mnie wybuchł kominek, odpowiedzi nie znalazłabym do dzisiaj. A jeśli nawet bym ją znalazła, to nie miałaby ona żadnej wartości.
Za to w złocie wydają odpowiedzi na pytanie – co dalej?
A dalej u mnie była pełnia szczęścia i radości. Dalej była wiara w odzyskanie zdrowia.
Choć minął rok, ja wciąż potrafię obudzić się w nocy aby otworzyć oczy i sprawdzić czy naprawdę widzą?
Dlatego też pytania uporczywie zadawane samemu sobie, w różnych odstępach czasu przybierają inne odpowiedzi.
Jakże cieszę się z trudnych doświadczeń w moim życiu – potrafią dać tyle odpowiedzi, które prowadzą do nowego, świeżego i prawdziwie odczuwanego szczęścia.
Przyglądajcie się z uwagą, wnikliwą uwagą, swoim życiowym tragediom.
To one są tą właśnie ważną chwilą, która przyniesie Wam głębokie szczęście.
Nie nabyte na przecenie, w wydawałoby się tak obleganym sklepie.
Pół roku, setki razy dziennie mówiłam – prrrr…. Zawróć myśli. Zostań.
To jak nauka medytacji. Mozolna, ciężka. Wydawałoby się trudna do zdobycia.
Dlatego tak istotna. Bo trudna.
Setki razy dziennie. Nie raz i dwa. Nie udało się. Nie.
Setki razy dziennie. Długie miesiące.

I kiedy przychodzi czas. Pełen lęków i niepewności. Zostań w danej chwili.
Tylko pełne z niej korzystanie da siłę Tobie, a co za tym idzie – wszystkim innym, na to, by poradzić sobie z życiem.
Zrób herbatę. Patrz jak ciemna esencja rozpływa się w świeżo zalanej wodzie. Jak krętą linią rozchodzi się po danej jej przestrzeni, by za chwilę zapełnić jednolitym kolorem całą szklankę.
Zrób ciasto. Chleb. Usiąć przy szybie piekarnika i patrz jak rośnie. Jak pęcznieje skórka. Jak pęka na środku by wyzwolić jeszcze więcej zapachu. Patrz na świeżo rozsypane okruchy z piętki jak na rozsypany dobrostan.
Obetnij dzieciom paznokcie. Trzymając każdy paluszek z osobna, patrz na to jak na dar.
To wielki dar, móc obciąć swoim dzieciom paznokcie. Nie, to nie jest matczyny obowiązek. To wielki przywilej losu. Móc trzymać te malutkie łapiątka. Przyjrzyj się z uwagą na ten Ich brud za paznokciami. Tak szybko z niego wyrosną.

Chcielibyśmy uciec od świata. Choć myślę, że Ci, którzy chcą naprawdę – po prostu od niego uciekają. Czasami nawet mieszkając w środku wielkiej aglomeracji.
To praca naszego umysłu. Najtrudniej wyzwolić się z głowy. Nie tyle cudzej, co swojej.

W głębokiej tajdze można było nie czuć lęku i strachu kiedy na świecie uderzały bomby atomowe. Wojska wdzierały się na coraz dalej wysunięte państwa.
A Oni żyli w tym samym co inni świecie. Tylko na swoich zasadach.
Ludzie dziś zapominają, że są jakiekolwiek inne zasady niż zasady idącego tłumu.

Nie. Nie możemy wszyscy uciec w głęboką tajgę.
Jednakże wszyscy możemy patrzeć, w którym miejscu zachodzi słońce.

wpisy instagramowe 2021

Wyszłam na spacer akurat kiedy uporałam się z domowymi, około-kuchennymi sprawami…Gdybym wyszła wcześniej albo później, nie trafiłabym na ten zachód słońca…
Może w innym czasie niebo byłoby jeszcze piękniejsze albo całkiem bez wyrazu.. Nie wiem. Jednak ja mam takie poczucie, że trafiła mi się ta chwila najpiękniejsza…
I w ostateczności to właśnie poczucie tworzy nasz żywot. 
Albo mamy poczucie, że inni, którzy byli w innej chwili otrzymali piękniejszy krajobraz…
Albo wydaje się nam, że mogliśmy przyspieszyć kroku, bo zapewne ominęło nas najlepsze… i mogliśmy otrzymać więcej…
Bez względu na czas w którym się pojawisz w danym miejscu, zadowolenie z pobytu w owej chwili zależy od Ciebie. Nie od daty w kalendarzu czy miejsca zegarowych wskazówek…
A jak pachniało! O mój ty świecie!!
Akurat jest przycinka iglaków i można było się tym zapachem wprowadzić w inny stan bytu i świadomości.
Szumiała rzeka, szumiały trawy i prześpiewywała się ptaszyna…
Zaraz za naszym domem. 
Aż przypomniał mi się teraz taki cytat…
„Do lasu iść muszę.
Aby zgubić rozum i odnaleźć duszę.”
…………………………………………………………………………………………………………………………..


Wracaliśmy niespiesznie ze szkoły, polną drogą, w ogrzewających promieniach słońca… Tosia chciała zostać z koleżankami na boisku, wiec wracam ja i te siedmioletnie nóżki obok moich…
Drepczemy. Nic nas nie goni. Czasami trzymamy się za ręce, a czasami puszczamy, bo jest potrzeba zebrania kamieni…
Opowiadamy sobie, ale też i miło milczymy… 
Idziemy.
Patrzy uważnie w dół, a potem podnosi głowę do góry i mówi…
– Mama, a Ty jak idzies to patsys na swoje nogi? I ciesys się ze są sprawne?
🌾
Patrzycie na swoje ręce? 
Na swoje oczy?
Na uszy i palce swoje?
Cieszycie się, że są sprawne?
Czy idziecie zbyt szybko?
…………………………………………………………………………………………………………………………..


Coś Wam opowiem… 📝
We wtorek wieczorem dzwoni mój Tato.
Z życzeniami na dzień kobiet.
Daje na głośno-mówiący, bo siedzimy razem z Tosią. Ona się tak do mnie uroczo uśmiecha, kiedy Dziadek mówi do Niej – Wnuczusiu moja miła. 
Kiedy już padły wszystkie słowa do nas, tym spokojnym, wyważonym głosem, Tato zasmucony wzdycha 
– Ale wiesz Julisiu, Tatuś tu ma wielkie zmartwienie… 
– Co tam Tatusiu się stało?
– Owieczka mi się okociła. Ale w ogóle się nie garnie do cyca. Wszystkie inne zawsze się urodzą, ledwo na oczy patrzą i już się do tego cyca gramolą, a ta nie. I karmie ją ze strzykawki. A to tak ciężko udoić. (Podpowiem, że to owieczki miniaturki. Maja mleko tylko dla potomstwa. Nie są dojnymi zwierzętami.) Przyniosłem od krowy, ale nie wiem czy to coś da. Mamusia trzyma te owieczkę, ja próbuje doić. Potem podgrzewamy to mleczko w domu i jej dajemy. Wczoraj o 22ej mi się to mleczko wylało. (Musielibyście słyszeć ten głos załamany). Ale o północy znowu poszliśmy z Mamą udoić, podgrzać i nakarmić… Nie wiem Julisiu czy mi ta owieczka przeżyje.

Kiedy mi to opowiada, widzę to wszystko.
Jak idzie tam, w tej czapce nasuniętej na czubek głowy. Jak sobie to stanowisko karmienia szykuje na świeżej słomie…
Tam, w tej drewnianej zagrodzie, w tej maleńkiej wsi…
Bo przecież każde życie jest ważne…
…………………………………………………………………………………………………………………………..


– Wiesz Mamo, czasami tak zazdroszczę ludziom, którzy mają dużą ilość talentów.
Że jedna osoba może tak wiele rzeczy robić doskonale!
– O moja Kochana, czasami Ktoś może mieć tak wiele talentów a i tak być nieszczęśliwym. Ze sobą czy ze światem.
Ktoś inny w tym czasie może nie mieć ani grosz i gram talentu, a mieć w sobie wiele radości, podczas gdy inni gubią to szczęście szlifując te talenty, pielęgnując je czy dzieląc się nimi.
Bywają też z tymi talentami oczywiście spełnieni i uszczęśliwiają tym innych. Nie ma reguły.
Ale myśle sobie, że zliczając całe życie pod kreskę okazuje się, iż to właśnie owa zdolność odczuwania szczęścia, troszczenia się o nie, pielęgnowanie go, jest najważniejszym i największym z talentów tego świata. Jak będziesz miała ten jeden talent to wygrałaś życie moja Najdroższa. 🤍
…………………………………………………………………………………………………………………………..


Myśle sobie – coś dodam. 
Jakieś zdjęcie, coś napisze…
Ale tak bardzo pochłonęło mnie tu i teraz, że czerpie z tego pełnymi garściami… 
O jakie piękne to jest życie! Być całą sobą dokładnie w tej chwili i w tym miejscu… Nigdzie indziej. Ani przed sobą, ani za sobą. Tylko tutaj. Ciałem i każdą myślą…
Jakże łatwo wtedy pozbyć się lęków, rozczarowań, wybujałych pragnień wobec siebie, ludzi i świata. Jakże każda chwila okazuje się być błoga i pełna wartości, które wcześniej pokładaliśmy w tym, co ma nadejść, a co nigdy nie nadchodziło… bo gdy tylko było, my żyliśmy już kolejnym planem z nadchodzącej przyszłości. A szczęście jest tylko tutaj i teraz. I choćbyś poruszył świat cały, mądrości zebrał pełne kosze, inaczej nigdy nie będzie…
Tak bardzo podoba mi się ten stan, że zamierzam w nim utonąć bez reszty!
Być w swoim życiu obecnym. 
Aż tyle. 🖤
………………………………………………………………………………………………………………………….


Jak każdy z nas, dzieci wychowywanych w latach 80’ i 90’ widzieliśmy swoich rodziców dopiero w godzinach popołudniowych, kiedy wrócili z pracy. Choć ja i tak miałam się dobrze, bo Mama prowadziła kiosk wiejski przy przystanku i zawsze się do Niej szło na długiej przerwie w szkole (na skróty, żeby zdążyć), albo po szkole, rowerem, na lody czy snickersa. Za to Tato miał warsztat obok domu, zatem i Jego w każdej chwili można było odwiedzić…
Ale rodzicom w tamtych czasach dzień zajmowała generalnie praca. Ten czas z dziećmi był jakoś „pomiędzy”. 
Z tych „pomiędzy” jedno z najmilszych moich wspomnień to „master mind”.
Grałyśmy z Mamą całe zimowe wieczory. Przy kuchennym stole i buchającym ogniu pod fajerką pieca kaflowego. I czasami Ktoś się dołączał, ale przegrywał z kretesem. Byłyśmy w tym naprawdę dobre 💪🏼 🎯
Czasami jest tak, że ten czas „pomiędzy” najmocniej kształtuje człowieka… 🤎⏳
………………………………………………………………………………………………………………………..


Wigilia w naszej rodzinie od zawsze była magiczna. 💫 Ale w tym roku dała jeszcze więcej. Choć więcej nikt nie pragnął, bo i trudno było uwierzyć, że więcej można dostać.
Ilość wzruszeń i radości… ilość łez i śmiechu… Trudno opowiedzieć. 🤎🌲 Przy Wigilijnym stole każdy z nas powiedział kilka słów. I choć najbardziej płakaliśmy przy tym co powiedział mój Szwagier, to wzruszały wszystkie zdania..
Jako, że naprędce wymyśliły to siostrzenice, nie było czasu na zastanowienie. Co myśli niosły się mówiło… Zatem mnie poniosły tak…
Był to dla nas rok doświadczeń. Mój wypadek z okiem, zmiana rakowa mojej siostry, głowa Mamy i serce Taty. Ale udowodniliśmy sobie, że razem mamy tak wielką moc, iż możemy pokonać każdą z trudności… mamy wspólnie niewyobrażalną siłę. 🤎 
Dlatego życzę Wam abyście inwestowali swoje serce, czas i siły w ludzi. Tylko z ludźmi pokonacie każdą z najtrudniejszych dróg…
I czyż nie o to w życiu chodzi? O ten spacer przez życie… za rękę…?
…………………………………………………………………………………………………………………………….


Świąteczny spokój. 
Ja pier…. 🤦🏼‍♀️ Ludzie w święta to normalnie jakieś uszka lepią, zasłony piorą, potem siadają przy książce, filmie, mandarynki obierają…  A ja mam wrażenie, że nie robię nic innego, tylko ładuje baterie do lampek. A sznurów dziesiątki. W oknie, w słojach, na kominku, na mini choineczkach, na nartach starych… Jak już do jednych naładuje, to się drugie dziady rozładują. Wyciągam tą ładowarkę, wydłubuje te baterie, ładuje, zaś wkładam. Timer ustawiam. I już. Się wydaje człowiekowi że atmosferę świąteczną poczuje. Schodzisz na dół, patrzysz, a to następne nie świecą. Wydłubiesz tym krótko ściętym paznokciem. Doładujesz. Wsadzisz. Już czujesz chwilową magię, a tu choinka zgasła, bo ma czas sześciu godzin. Idziesz. Kucasz. Wciskasz się pod te kruszące się już gałęzie. Trzy bombki głową strącasz i dziesięć igieł masz w przedziałku. Pod nosem mówisz „kur.. mać”. I tak co sześć godzin. Znaczy choinkę co sześć godzin, bo przekleństwo trochę częściej. Dobra! Znamy się zbyt długo na te kłamstwa.. Przekleństwa lecą w takiej ilości, jak ten mak wyciskany przez praskę mojej Teściowej…  I tak oto święta niepostrzeżenie miną… Z iście czarującym nastrojem relaksu i spokoju…

Ale cieszę się. Cieszę się na te świata, bo lampki mam. W ilości hurtowej. Prąd aby ładować te baterie też dopisuje. I zdrowe kości żeby pod te choinkę się wczołgać. Jest słuchajcie dobrze… zaraz po tym jak lampkom baterie doładuje… 😉🔋😁🎄💫
…………………………………………………………………………………………………………………………….


Ze szczęściem w życiu jest tak, że można mieć wiele szczęścia w życiu, a szczęścia to nie zapewnia. A czasami wystarczy jedno i wszystko uczyni szczęściem. 🎅🏼💫🖤
………………………………………………………………………………………………………………………………


Idzie zima. ❄️🌬
Idą ciemne poranki i światło nad kuchennym stołem z rana… 🕯
Idą zmarzniete nosy i w przedpokoju pełne grubych kurtek wieszaki…
Idzie mróz, biel ale i ciapalucha…
Idą dni pod kocem z ciepłym kubkiem w dłoni, dni kataru i znużenia też nadchodzą…
Idzie wiele z tą zimą do nas. Najwiecej tego, czemu pozwolimy przyjść. 
Bo kiedy przyjdzie nam zziębniętym z dworu wkroczyć, to od nas zależeć będzie czy powiemy „Matko Boska, jak tam zimno, jak niemiło”, czy też rzekniemy „jak to dobrze do ciepłego domku wejść”…
Te niepozornie podobne stwierdzenia, tworzą wielką różnice w jakości naszego życia…
Dobrej zimy dla Was, będzie taka, jaką ją widzicie, żadna inna nie nadejdzie… 🛷☃️
……………………………………………………………………………………………………………………………..


Z kuchennej szafki wyciągam kilka orzeszków ziemnych. Bez soli. Może więcej. Garść.
Wrzucam po jednym do buzi idąc w kierunku domowego biura.
Po drodze gaszę światło nad stołem. Przykrywam kocem leżące na kanapie dzieci.
Stawiam przewrócone jeszcze plecaki szkolne w przedpokoju. Zbieram opadnięty w kształcie serca liść.
Staje w końcu przy biurku, daje Mu buziaczka i kilka orzeszków. Po chwili przesypuje Mu jednak całą te garść.
A ja wracając po kolejną poprawiam dywan, ustawiam buty, zbieram kubki po kakao i wstawiam wodę na herbatę z imbirem…
Ach życie! Tyle wygrać! 🤎🏡🍂
………………………………………………………………………………………………………………………….


11 lat temu podjęłam najlepszą decyzje swojego życia… 🤎🤎
Choć tak wiele innych decyzji, wcześniej podjętych, doprowadziło mnie do tego miejsca…
A ileż złych decyzji miało wpływ na te dobrą… 
Dlatego nie żałujcie błędnych kroków, nie żałujcie dróg w które skręciliście… Bo to Wy w tej podróży przez życie, decydujecie dokąd wykupicie kolejny bilet…
Niech Wasze doświadczenie pozwoli Wam obierać coraz lepsze kierunki…
11 lat temu, tego dnia, po bardzo krótkiej znajomości zdecydowaliśmy, że chcemy mieć razem dzieci i zbudować dom.
Jednego wtedy nie wiedziałam…
Że z dnia na dzień, będę kochać Go coraz mocniej… 🤎🍂🏡👨‍👩‍👧‍👦
………………………………………………………………………………………………………………………….


Siedzieliśmy na koncercie, kiedy dostałam od Niej SMS „Mamo, pamiętaj, że Beniowi wypad zomp.”
I powiedzcie mi, jakie znaczenie ma ten „zomp” przyrównując do serca siostry, która przed zaśnięciem pamięta przypomnieć Mamie o kupieniu drobnostki pod poduszkę dla brata…?
Jest naszą domową wróżką 🤎🏡
…………………………………………………………………………………………………………………………….


W jeden z ostatnich poranków dzwoni moja Mama i mówi – Córeczko włącz TV, bo mówią jak skutecznie mobilizować dzieci do odrabiania lekcji.
Zatem odpowiadam Jej – Mamuś, ale mnie się nie chce wojować. Benio w połowie linijki kładzie głowę na zeszyt i jęczy, że On nie myślał, że to będzie takie ciężkie. 🙈🤣
-To może jakiś szlaban? Zabierz ajpada?- rzuca wspaniałomyślnie Mama. 
-Szlaban? Co Ty Mamo do mnie mówisz? Jaki szlaban? Przypomnij mi kiedy w życiu dałaś mi choć jeden szlaban albo karę?
(A umówmy się, grzecznym dzieckiem nie byłam.)
Mama chwile pomilczała, pewnie wertując w głowie te 38 lat… po czym odpowiedziała, że ano nie pamięta…
Bo ano żadnej kary ani szlabanu w życiu nie miałam.
Miałam obowiązki, ale one wynikały z życia a nie z kar. W środy myłam podłogę w kuchni, jeździłam co drugi dzień kucykiem ( jako, że kuce i konie były nasze, nie była to przyjemność🙈🙃), zamiatałam mostek albo warsztat Taty.
Choć raz szlaban prawie dostałam.
W szóstej klasie pojechaliśmy z kolegami simsonami, mz-kami i wsk-ami do opuszczonego domu. Nic żeśmy nie niszczyli ani nie szkudzili. Z ciekawości zajrzeć. Ktoś się zezłościł i zabrał te motory nam. Moja Mama poszła gadać żeby je odzyskać. (Bo jak miałam żyć bez simsona?) Odzyskała. Każdy dostał szlaban.
I mój Tata mówi, że jak wszyscy to wszyscy. Na co Mama – Tyś chyba oszalał! A Kto Ją po starych domach nauczył chodzić?!
– Ano ja. – odrzekł Tata.
Także raz kara prawie była…

I chyba powielę te Mamy sztuczki wychowawcze…
Być takim rodzicem aby dziecko samo miało ochotę na życie w rodzinnej symbiozie…
Mój rodzinny dom był taki fajny, że robienie „złych” rzeczy wcale nie cieszyło… 🌸
…………………………………………………………………………………………………………………………….


Największą i najbardziej długotrwałą przyjemność, sprawiają mi drobne przyjemności. 🤎🌾
Po pierwsze, nie mam poczucia straty czasu. Potrafię ich pouciskać w dzień, pomiędzy obowiązkami, bardzo wiele.
Po drugie, nie wymagają wielkich nakładów czasowy i finansowych, a jedynie chęci. A te zależą tylko ode mnie.
No bo tak, picie kawy czy zielonej herbaty bez obecności telefonu w dłoni jest tak odprężająca. Tyle daje te kilka minut w ciszy. ☕️
Wtedy słychać wiele. Ptaki, wiatr, samolot. 🪶
Czytanie książki. To już absolutna i niepodważalna przyjemność. 📖
Jeden odcinek serialu. 📺
Spacer. 🍂
Kąpiel w wannie i słuchanie w tym czasie podcastów. 🛁🔊
To kropla w morzu, bo tyle drobnych przyjemności możemy dla siebie wygospodarować każdego dnia.
Pod siebie i swoje potrzeby. A czasami coś wbrew swoim wydawać by się mogło upodobaniom, aby przekonać się, że może być jeszcze piękniej.
…………………………………………………………………………………………………………………………..


W tym roku wiele poranków straciłam. Z racji chorego oka musiałam spać jak najdłużej aby wytrzymało ono dzień.
Jednakże tego złotego słońca w ostatnie dni lata było mi już na tyle szkoda, że zerwałam się o świcie. ☀️Zanim wstało słońce i gdy jeszcze mgły zaspane płynęły po łąkach. 🌫🌳🍃🌿
Mój Tato zawsze mawiał, że w swoim życiu widział ogromną ilość zachodów słońca, ale tych wschodów to Mu brakuje.
Teraz jest w sanatorium nad morzem. Dzwoni do mnie wcześnie rano mówiąc – Cześć Julisiu, Tatuś już zrobił wzdłuż plaży osiem kilometrów na rowerze. Pięknie. Pusto. Czasami Ktoś spaceruje, czasami biegnie. Pogoda idealna.
Tak się cieszę, że nadrabia te stracone poranki. ☀️🚲
Ważne jest w życiu wiedzieć czego się żałuje i znaleźć w sobie siłę, aby te braki w potrzebach nadgonić.
…………………………………………………………………………………………………………………………….


📝”Tosia jest dziewczynką, która całkowicie przerasta mnie swoją mądrością i dobrocią.
Już od wielu lat. Ja jestem narwana, prędka, szybko się denerwuje. Ona jest kopią mojej teściowej i mojego męża. Nie ma potrzeby doszukiwania się, oddawania innym złości za złość. Wybacza natychmiast i bardzo rzadko to robi, bo praktycznie nigdy się nie obraża, nie gniewa. Od kiedy nauczyła się mówić, nigdy mi/nam nie napyskowała. Nigdy się nie odcięła brzydkim słowem. A ja często, jak to matka, coś tam pod nosem psioczę. Tosia odpowiada mi zawsze ze stoickim spokojem i jednym wyważonym zdaniem. Jakież ja mam wtedy wyrzuty sumienia! Jakże mała się czuję przy tym jej spokoju, mądrości, równowadze emocjonalnej. Czasami, gdy śpię obok niej i patrzę na ten jej zadarty nosek, myślę sobie, ile bym dała za ten umysł i serce.Uczy mnie pięknie żyć. Pamiętam taką sytuację, jak Benio, jej młodszy brat mówi do niej: „Jesteś głupia i brzydka!”. Na co Tosia, z tą swoją stabilnością emocjonalną odpowiada: ”To zaskakujące, że jesteś moim bratem, bo jesteś taki mądry i piękny, a do tego wybitnie dowcipny”. Trudno byłoby mi znaleźć kogoś w świecie dorosłych, kto z taką lekkością udzieliłby takiej odpowiedzi na złośliwość innej osoby. I nie tylko w słowach, ale ona również w duszy tego ciężaru nie nosi. Pięknie rysuje, doskonale nurkuje i pływa.Kocha gotować i piec, choć nie znosi jeść. Najczęściej nie wie, gdzie ma telefon i codziennie pyta „U kogo mogę dziś spać?” albo „Kto dziś do nas przyjedzie?”. To dziecko ludzi. Jest bardzo odważna i śmiała, choć spokojna, cicha i cierpliwa. Od kilku lat jeździ na obozy. W tym roku, będąc na obozie Harrego Pottera, zadzwoniła do mnie po kilku dniach – tylko po to, aby mi powiedzieć, że nie ma czasu dzwonić, tak dobrze się bawi. I jeśli kiedyś ją spotkacie, a ona będzie chciała wam opowiedzieć swój sen, to uciekajcie, gdzie pieprz rośnie! Potrafi opowiadać go kilka godzin! Ja nawet zdążę wyjechać na zakupy do Biedronki i wrócić, a ona czeka przy kuchennej wyspie, żeby dokończyć. Ranyściu! Wtedy zastanawiam się, czy aby na pewno nie zapomniałam drożdży?! Po mnie odziedziczyła całkowity brak talentu wokalnego. Ale w duszy i w sercu gra jej najpiękniejsza z pieśni.”
📝fragm.wywiadu
………………………………………………………………………………………………………………………….


38 🍾🥂🎂
Mój mąż zapytał mnie co bym chciała na urodziny, albo co chciałbym robić w dzień urodzin…?
W dzień urodzin chciałabym wypić dobra kawę  z rana. I mieć wtedy w miarę ogarnięta kuchnie.
Chciałabym zagrzać dzieciom mleko i nasypać płatków do miseczki. Potem czuć jak przyklejają się do stóp, bo wiadomo, że zanim zagotuje się mleko, będą chodzić po całym domu i jeść je na sucho. Chciałabym aby tak niezmiennie robiły. 
W dzień moich urodzin chce na słońcu pozbierać pranie z suszarki.
Podlać kwiatki na tarasie. 
Znaleźć chwile na czytanie książki.
Odebrać telefon od rodziców.
W dzień urodzin chciałabym otworzyć lodówkę i rozejrzeć się po składnikach aby wymyślić jakiś obiad… Wyciągnąć patelnie i rozgrzać na niej oliwę z czosnkiem.
Chcę gdy dzieci zasną, obejrzeć z mężem bardzo dobry film. Ale wystarczy też dobry. A może i być beznadziejny. W tym czasie obierzemy pomelo.
W dzień urodzin chce bez konsekwencji zamyślić się na chwile, stracić czujność i móc wypaść z torów pędzącego świata konsumpcjonizmu, dążeń i ideałów.
Chcę aby była pogoda. Bez różnicy jaka. Może być spiekota jak i urwanie chmury. Tylko niech trwa wciąż na świecie w miarę stała.
Poodkurzać piach w przedpokoju.
Nalać dzieciom wody do wanny.
W dzień urodzin chce przed snem wciąż nie gasić lampki nocnej wiedząc, że On zaraz przyjdzie i mi ją zgasi…
Nieustanne mam wrażenie, że każdy z moich dni płynie po nutach urodzinowej melodii.. 🎼🥳
…………………………………………………………………………………………………………………………….


Kiedy byłam mała chodziliśmy nad staw.
Całe letnie popołudnia spędzaliśmy tam z innymi dzieciakami i młodzieżą. 
Chodził tez mój Tato i nasz kucyk, który pływał razem z nami.
Na cegielni stawów było kilka. Głębokich do skoków i z łagodnym zejściem dla młodszych. Też takie, na których można było pływać łódką i z wyspą na środku.
Będąc wychowaną w tak małej wsi, nigdy nie potrafiłam czerpać radości z publicznych kąpielisk pełnych ludzi.
Ale radość dzieci jest ponad matczyne upodobania…
Na szczęście mój mąż znalazł miejsce z takim jeziorem, które było cudownie puste. Urokliwe, czyste i z klimatem.
Wtedy wystarczyło już tylko zamknąć oczy, czerpać z promieni, czuć piasek i wsłuchać się w odgłosy natury i zabawy dzieci.
Szczęście może być wszędzie, trzeba jedynie delikatnie ukształtować je pod swoje potrzeby i swoją naturę… Moja natura mam wrażenie zatrzymała się tam, gdzie rozdział „staw” z książki „sierpień”… Zamykam oczy i widzę tataraki, ubrania naprędce przerzucone przez drzewo, trzy rowery przy brzegu.
Drewnianą łódkę wędkarską. 
Nenufary byłyby luksusem godnym Tolibowskiego i Barbary… Choć ja swoje serce oddałam na wieczność Bogumiłowi.
No i temu Adamowi, co mi znalazł kawałek przyjeziornej plaży na uboczu, za jakaś starą przyczepą, która robiła klimat „Mikołajka na wakacjach”…
Nenufary Mu daruje, pokroił mi arbuza i niósł cały nasz balast…
…………………………………………………………………………………………………………………………..


Jestem piękna, bo staram się być dobra mamą.
Jestem piękna, bo staram się upiec smakowite ciasto.
Jestem piękna, bo staram się mówić częściej „przepraszam”.
Jestem piękna, bo staram się odpuszczać.
Jestem piękna, bo staram się wnikać w głąb siebie i szukać prawdziwych pragnień.
Jestem piękna, bo staram się rozwijać intelektualnie.
Jestem piękna, bo staram się mniej złościć.
Jestem piękna, bo staram się żyć życiem prawdziwym, bez konieczności pokazywania go światu.
Jestem piękna, bo staram się dokładnie odkurzać pod łóżkiem i szafką.
Jestem piękna, bo staram się szukać szczęścia w chwili.
Jestem piękna, bo staram się zmieniać to, co mi doskwierało.
Jestem piękna, bo staram się pamiętać o telefonie do Teściowej.
Jestem piękna, bo staram się pamiętać o systematycznym podlewaniu kwiatów.
Jestem piękna, bo staram się dbać o planetę.
Jestem piękna, bo staram się ćwiczyć ciszę.
Jestem piękna, bo staram się nie czuć odpowiedzialności za zadowalanie w towarzystwie ludzi wokół mnie.
Nie zawsze mi wychodzi. Bywa, że nie wychodzi mi często.
Jednakże jestem piękna bo się staram.
To największy atut naszej urody.
Nie rezygnujecie ze starań i nie dajcie powalić się przeciwnościom. 
To starania malują najpiękniejsze z obrazów. 
Nie warto zabiegać o najlepsze z żyć, ale zawsze warto starać się o dobre życie, bo jest w zasięgu Twoich możliwości.
Wystarczy się postarać… 🤎🌾☕️
…………………………………………………………………………………………………………………………….


Jeśli w oczach dziecka widać niebo, a na języku czuć chłód śmietankowego loda, to można się pokusić o stwierdzenie, że jest to kwintesencja beztroskiego, dziecięcego szczęścia… ⛅️🍦

Jeśli w tych oczach nie odbija się taśma produkcyjna, gdzie sześcioletnie drobne paluszki nie przekładają śrub. Jeśli nie odbija się wysypisko śmieci, wśród którego jego małe gałki oczne świdrują w poszukiwaniu złomu. 
Jeśli nie ma tam krajobrazu złożonego z namiotów uchodźców i topiących się rodziców.
Nie ma obrazu pijanych ojców, własnych siniaków, węży z kroplówek i obrazów zbyt wielkich na te małe dziecięce oczy…
Jeśli można jeść śmietankowego loda, to prawdopodobnie nasycony już brzuch obiadową strawą. 
Takich lodów nie sprzedają w kamienicy zrujnowanej nalotem bomb, kilka krain od nas…
Choć tam wciąż jest to samo niebo.
I może jego widok da Im nadzieje, na odnalezienie w świecie smaku tego prostego w składzie smakołyku… 
Jeśli chcesz dać swojemu dziecku szczęście, prawdziwe szczęście… to nigdy nie zapomnij, że leży w najzwyklejszych czynnościach…
Nie szukaj daleko, bo prawdopodobnie stracisz czas… 
A czas mamy jeden.
Bo móc patrzeć w niebo… to wielki przywilej.
…………………………………………………………………………………………………………………………….


Są latem rzeczy niezbędne…
Jak łóżko na tarasie i kompot z truskawek… 😉🛏🍶☀️
Przypominają mi się dziecięce lata, kiedy spaliśmy z Tatą latem na werandzie.
Była wąska wiec Ci, co przychodzili do mojej Mamy (pielęgniarki) na poranny zastrzyk, musieli nas przekraczać…
Pamietam ten nocny chłód, te zaczynające się o świcie śpiewy ptaków, wchodzące na taras promienie słońca…
Moi rodzice całe życie dużo pracowali, nie jeździliśmy na zagraniczne wczasy, ani nawet nad Polskie morze…
Ale mam wrażenie, że na tym właśnie przydomowym tarasie pokazali mi więcej, niż moglibyśmy odkryć na odległych zakątkach świata…
Na tym tarasie jedliśmy pierogi z truskawkami, jagodami i śmietaną…
Na nim prowadziliśmy rozgawory do północy…
Na nim schronienie znajdywali nasi przyjaciele, ale też jeże, ptaki…
Na nim czekała Mama z lodami w pucharkach, gdy wyglądała na gości…
Na nim czekał Tata do nocy, aż wrócę motocyklem z podróży…

Przydomowa weranda może mieć wielką moc… potrafi stworzyć to największe w życiu szczęście… które pamięta się już na zawsze…
Kładę się, okrywam kocem, zamykam oczy… w promieniach słońca, ciepły wiatr muska moją twarz i szyję…
…………………………………………………………………………………………………………………………….


W ten długi weekend udaliśmy się w podróż z mielonymi, ziemniakami i buraczkami.
Jakież szczęście, że moja Mama ma skłonność do nadmiaru w gotowaniu, bo jak zwykle u nas, na obiad zjechało się pół Polski. Kocham ten gwar.
I kompot był wyborny.
W ten długi weekend całkowicie zachwyciła nas podróż do dzikich łąk naszych przyjaciół. Przenieśliśmy się na jeden dzień do Teksasu.
Choć miałam chwilową ochotę ukatrupić główną kowbojkę za Jej przysmak – truskawkową chmurkę! Bo nie po to cierpiałam trzy dni na detoxie sokowym, aby wszystko to poszło w piach, kiedy nakładałam kolejną porcje, bez opamiętania! 
Sześć bocianów w tym czasie, wyciągało zaskrońce z pokosów lucerny. 
W ten długi weekend podróżowaliśmy też z myślami troskliwymi o moją siostrę, która leżała w ten czas w szpitalu. 
Podróżowaliśmy przez ogniska, pieczone chlebki z serem, podwórkowe mecze piłki nożnej i wojny na nerfy.
Mnie porwała podróż z książką, a wszystkich innych serial „Mare z Easttown”, który kazałam oglądać każdemu kogo napotkałam.
I wycieczka do kina na „Nomadland” też była w programie.
Wolny dzień bez pieczenia, to nie jest dla mnie dobrze spożytkowany wolny dzień. Odbyłam zatem drogę z piekarnikiem…
Ach, no i wiadomo, obowiązkowa droga na lody z sąsiedniej wsi.
Na szczęście nigdzie w tych podróżach nie było korków… 🏡☀️🌺
…………………………………………………………………………………………………………………………….


Tak wiele można pragnąć.
Tak wiele od świata oczekiwać.
Chcieć dla siebie dużo, albo jeszcze więcej.
Przyjemności, doznań, osiągnięć, zdobyczy.
Można iść do przodu, nie bacząc na boki.
Można nie iść do przodu wcale, a po bokach jedynie się szwędać… można chcieć ile się zapragnie. I pragnień wiele mieć na pierwszym miejscu… 
Przychodzi jednak taki czas, kiedy stajesz się Mamą, a Oni Twoimi Dziećmi i pragnienie zostaje tylko jedno…
Nie, nie chodzi o to, że zdobywać dla siebie nie chcesz już wcale. Że życie Twoje marniejszym w egoistyczne wyzwania może być nagle…
Można wciąż od świata tyle pragnąć i wkładać całą siłę swoją, aby tym pragnieniom sprostać…
Wciąż można mieć ich wiele, albo jak wcześniej tyle samo..
Jednak kiedy zostajesz Mamą, a Oni Twoimi dziećmi, tylko jedno z tych pragnień najważniejszym się staje…
Aby Twoje Dzieci były bezpieczne.
Nie ma już pilniejszych pragnień…
……………………………………………………………………………………………………………………………


W głowie człowieka wszystko jest względne.  Nasze dobro, i nasze zło, nasza pracowitość i nasze niedociągnięcia. Wymiar zasług naszego macierzyństwa i jego braki. Wszystko to dostosowane jest do naszych, własnych, wytyczonych w głowie ram.
Możemy wszystkiemu hołubić jak i wszystkiemu co w nas, dawać naganę. Zdolność naszych usprawiedliwień odrzuca możliwość nadchodzących wyrzutów sumienia.
Jakże często nie stajemy się lepsi, a jedynie dobrze usprawiedliwiamy swoje czyny.
Jakże często dzięki pracy nad sobą jesteśmy lepsi, jednakże wymagania są wciąż za wysokie. Nasza głowa, każda z osobna, i na swój sposób, kreuje to, co wystarczające i to co konieczne. To co poprawne i mieści się w normie. Wystarczy wejść na chwile choć do innej z głów i dostrzec, że to co tam było godną pochwały przysługą, w tej jest marnym kęsem swojego ego. Że Matki robiące to samo będą dzielić się na te, które rozpierać będzie duma ze swoich dokonań, a inne wciąż zasypiać będą pragnąc od siebie więcej.
W jednej z głów dana ilość obowiązków będzie nazwana kotłem, a w innej robotą przy okazji.
Poprzeczki, wymagania i pragnienia. Poświęcenia, przysługi i oczekiwania.
Dobro, zło i prawda z kłamstwem.
Wszystko to widzimy niejednako, a jak widzi głowa i rozum jaki dostał się nam wraz z nadejściem na ten świat. Indywidualnie. Najczęściej na własne potrzeby.
Czy to szczęście dla świata? Czy przekleństwo?  Bo skąd wiadomo, które z norm uwzględnionoby jako te uniwersalne?
To co zapisane w kalendarzu, dla jednego będzie gonitwą, dla innego złapanym w końcu oddechem…
Bez względu na przyjęte w głowie normy, ten właśnie spokojny oddech, może wszystkich nas, bez względu na różnice – trzymać w jako takim ładzie i porządku…
……………………………………………………………………………………………………………………………..


Są na tym świecie powtarzane slogany…
I tak na przykład tym, którzy planują dzieci lub są w ciąży mówi się – zobaczysz, dziecko wszystko zmienia.
W takiej budowie słów, nie wiemy czemu, odnajdujemy niepokój, jakby coś się miało przede wszystkim skończyć czy też diametralnie zburzyć.
A mnie zastanawia czemu nie zwykliśmy mówić – zobaczysz, dziecko odkryje przed tobą tyle nowych dróg.
Bo czyż ścieżka, którą obrałam nie jest Ich zasługą?
Czy podążając innym szlakiem miałabym czas, chęci i przede wszystkim motywację aby usiąść i pisać? Czy widziałabym w tym aż tak duży sens? Robiłabym zapewne, (jak wcześniej) niezliczoną ilość szaleństw i słowo pisane zawsze schodziłoby na drugi plan… Bo zawsze wydawało mi się, że jest tyle innych, ważniejszych rzeczy do zrobienia. I może w tamten czas były ważniejsze. Ach! Ważniejsze były na pewno! W końcu to one doprowadziły mnie do macierzyństwa.
Zatem – dziecko odkrywa tyle nowych dróg, a potem lądów… Jednak trzeba pamiętać, że tylko przed tymi, którzy chcą na nie wejść. Spakować tobołek z odrobiną strachu, niepewności, nieposkładanych obaw… ale też ekscytacją, niewypraną przed podróżą nadzieją. I dopchniętą na siłę wolą walki z własną niemocą. Aby użyć jej, gdy nadejdzie czas…
W piątek był dzień książki, i ta myśl towarzyszyła mi od rana…
Moja droga, w której nie tyle zaczęłam pisać (bo stało się to, gdy miałam 8 lat), ale postanowiłam robić to systematycznie i na poważnie… Z jedną, główną myślą – jeśli zabrakłoby mnie przedwcześnie, to zostawię moim dzieciom mnóstwo słów, których może nie zdążę Im opowiedzieć albo, o których zapomną…
Jeśli będziemy widzieć zamknięte drogi, a na nich opuszczone szlabany, nigdzie nie pójdziemy, bojąc się podjąć ryzyka, aby wznieść je do góry i spojrzeć daleko poza horyzont naszych ograniczeń. Lecz jeśli pomyślimy o nowych ścieżkach i możliwościach jakie niosą zmiany – wszystko należy do nas. Wystarczy spakować tobołek wiary w siłę swoich nóg… a wtedy one poniosą nas w zjawiskowe miejsca…. 📝
………………………………………………………………………………………………………………………………


Wiadomo, że Chodakowska, Lewandowska, Mel B i wiele innych trenerek opracowało doskonałe zestawy ćwiczeń. Jednak ja pracuje nad czymś nowatorskim, niesztampowym i pionierskim. Sukces tego doświadczenia odmieni życie milionów Polek. Otóż jestem w połowie przyglądania się temu, jak wpływa ćwiczenie „pokazywanie palcem” na pozbycie się utrapienia zwanego motylkami. Zdobyłam się na odwagę bycia królikiem doświadczalnym tego przedsięwzięcia. Jeśli odniesie ono sukces, nie musicie już wylewać potów, wystarczy L4 i cierpliwy mąż. Możecie być spokojne, wytrwale będę dążyć do końca tego projektu. 💪🏼
Nawet jeśli nie odniesie oczekiwanego sukcesu, trzeba pamiętać o jednym – nie rezygnować z rządzenia w domu. 😁🙌🏻

Choć wiecie… kulisy tego są takie, że jakiś czas temu stoję w okienku recepcji do szpitala. Rejestruje się na wizytę kontrolną. Mówię Pani w okienku – widzi Pani, ja to się umiem ustawić, ludzie przed świetami okna myją, mazurki pieką a ja sobie leżę… Na co Ona podnosi wzrok, patrzy na mnie i mówi – No na taką co lubi leżeć Pani nie wygląda… 
Wróżka. Albo jakaś jasnowidzka. Może złoże wniosek na zmianę Jej stanowiska w szpitalu… Taki dyrektor finansowy?
I wtedy też miałaby szanse pozbyć się motylków…
…………………………………………………………………………………………………………………………….


Ścigam go za kubki po kawie na Jego biurku. Potrafi ich ustawić kilka. Razem z łyżeczkami.
Biorę je i obok tego biurka strzelam tą gadką godną noblowskiej przemowy. A potem idąc do kuchni wciąż jeszcze mówię. Koło zmywarki już tylko do siebie. Ale robie to gdy widzę, że ma w miarę lekką głowę (choć nie wiem czy ojciec rodziny, odpowiedzialny, taką miewa w ogóle). Gdy nie potrafi połapać końca z końcem obowiązków, biorę te kubki bez słowa. Kiedy ja mam premierę książki i pakujemy całe doby, On kąpie i usypia dzieci. Choć na co dzień robie to ja. 
Jesteśmy oboje zakochani w podziale ról. Sprawdza się nam taka codzienność perfekcyjnie. Lecz kiedy jedno z nas ma więcej pracy, to drugie bierze na swoje barki część tego „nieswojego” ekwipunku. 
Dzięki temu mamy życiowy plecak pełen gratów i bibelotów, który podczas podróżowania, wydaje się być pusty.
Nadszarpnięte uszy tego bagażu zszywamy na zmianę. Raz ja mówię – to tylko uszy, ileż to razy już je naprawialiśmy. Naprawimy i ten raz i kolejny. Mamy do tego tak grube, sprawdzone nici. 
Innym razem to On deklaruje, że nawet jak do cna już te szelki strzelą, to znajdzie sposób na dźwiganie tej torby. Może i lepszy. Bo przecież to raz ludzie dopiero po zatraceniu swojego plecaka odkrywają, że można ten życiowy kram wieźć na wozie, nadać pocztą… Czasami musi zaznać uszczerbku to, co wydaje się nam pełnią szczęścia, aby odkryć szczęście prawdziwe. 
🌾🤎🌾🤎🌾🤎🌾🤎🌾🤎🌾🤎
P.S. Choć wiadomo… śmieci nie wyniosę nigdy, bo gdy raz wyniosę, to już wynosić będę zawsze 😁🤦🏼‍♀️ (No chyba że Go fest poskłada 😉)
…………………………………………………………………………………………………………………………….


Siedzą te Dziadygi rozwalone na kanapie vel bajzelu. Przemierzając drogę z kuchni, obładowana milionem rzeczy do odłożenia na miejsce, zaczynam do Nich swoją przemowę….
– Ja nie wiem dzieci, czy Wy serca nie macie? Żeby Matka obładowana szła, a Wy z nogami wywalonymi do góry bajki oglądacie. I jeszcze ten syf wokół! Dobrze się wam tak siedzi? Raz dwa te talerze i kubki do zlewu! Wczoraj tu odkurzałam a już wszystko w okruchach. Nie można tych płatków jeść nad talerzem? Po co rozwalasz ten koc? Jak nie zamierzasz się przykryć, to po co go zrzucasz? Chyba żeby Matka miała robotę. Kończy się ta bajka i wyłączacie ten telewizor, ja Was bardzo proszę, bo oszaleje zaraz!
– Mamo! Zrobisz nam herbatę?!
– Zrobię, ale czy Wy słyszycie co ja do Was mówię?
– Nie, a co mówiłaś?
Jakże dobrze, że Ich dziecięce uszy same wiedza co usłyszeć trzeba, a co zupełnie zbędne…
Ja się wygadałam. Ulżyło. A oni mogą nadal mieć normalne dzieciństwo z okruchami na kanapie…

Kiedy myśle ile tych okruchów zebrała moja Mama, ile mi butów z błota umyła, nawet gdy już jako panna wracałam z dyskoteki, ile kubków i talerzy odniosła po mnie na miejsce…
To dziś czuje, że jeszcze wiele lat przede mną tych czynności, by powtórzyć te rodzinną historię… owa możliwość niezwykle mnie raduje… a czyż te Matczyne gadki nie są naszą nieodłączną częścią bycia zaangażowanymi rodzicielkami…? Matka bez zrzędzenia -„jak Ty dziecko się w tym bałaganie odnajdujesz?” – to nie Matka… 😉🙃🤷🏼‍♀️🧹🧺🤎👨‍👩‍👧‍👦🏡
………………………………………………………………………………………………………………………………


W życiu dostajemy tyle dobrego na ile zapracujemy… swoimi uczynkami ale też myślami… bo jeśli myślimy o innych dobrze, chcemy widzieć w nich dobro, cierpliwie wyciągamy dłoń to taki otrzymamy świat… świat dookoła nas jest dokładnie tym, co o nim w swojej głowie myślimy… Jeżeli będziemy pielęgnowali gorycz, złość, zawiść… Jeżeli nie uspokoimy negatywnych myśli o innych, to tacy właśnie ludzie zagoszczą w naszym życiu… Dobre życie budujemy dobrem, które pielęgnujemy w sobie. Ludzie mówią do mnie „tyle masz szczęścia, takich sąsiadów, takich nauczycieli w szkołach dzieci, taką rodzine…” Tak chce ich widzieć, a oni przez to, nie chcą być inni jak tylko dobrzy i z wielką życiową mądrością… Ale żeby to wszystko mogło nastąpić, należy najpierw spojrzeć na siebie po prostu dobrze…
…………………………………………………………………………………………………………………………….


Myślę, że święta można rozpoczynać… 
No bo tak… 
Wieje tak, że łeb chce urwać, a jak wieje to wiadomo – wszyscy wkur….
W sklepach szał, strach przy mandarynkach zażartować, bo się może zrobić atmosfera gęsta zamiast luźnej jak było w zamiarach…
Na parkingach już te miny zza szyb nietęgie i pod nosem coś pyskują. Nikt nie słyszy, ale popyskować do tych co nie słyszą zawsze warto. Ciśnienie zejdzie.
Komuś zaś coś nie po jego myśli i tamtemu powiedział, a nie powinien. Wyrychlił się i jeszcze bardziej zły. Bo na cóż się było odzywać… No ale nerwy, nerwy robią swoje.
Przy kasie, zanim wyłożę na taśmę, rozglądam się trzy razy, czy czasami nie stoi przede mną ktoś, kogo nie widzę, a kto ma już te kolejkę od połowy października klepniętą….
W tych strugach deszczu nosze te siaty z auta do domu! Konkubent w biurze przez telefon gada to mu nie przerywam, ale jak ino skończy, to mu taką reprymendę zrobię! Bo na pewno patrzył przez lornete i jak mnie przy zakręcie ujrzał, to dawaj wykręcać numer do byle kogo. Byleby tych siat nie nosić. Skończył gadać jak mi mleka ino zostały w bagażniku. Chyba mu je do Wigilii podam zamiast schabu w suszonej śliwce!
Dzieciom o coś chodzi. Za dużo o coś chodzi. Nie na przedświąteczną cierpliwość.
Mama dzwoni na krótko, czyli – „Córeczko, koperek masz?”, bo dłuższa rozmowa może grozić zbyt nerwową atmosferą, a po co? Po co zaraz przed świętami…?
Kiedy przechylam do ust kubek z zimną, nie, z zamrożoną kawą z rana, chyba już nawet z zepsutym mlekiem, to parskam tak, że po brodzie mi cieknie, bo zaś przypomniało mi się urwane kółko od czyjegoś wózka zakupowego, na środku sklepu, kiedy wróciłam po herbatniki do sernika. 
Toż to idealny obraz przedświątecznej gorączki… 🤯🤬🤣🤦🏼‍♀️
Będzie jak co roku pięknie. 
Ach, co ja plotę, będzie najpiękniej…
🌲💫🛒🌲💫🛒🌲💫🛒🌲💫🛒
……………………………………………………………………………………………………………………………


„Moja babcia dała mi kiedyś taką wskazówkę –
Gdy czasy są trudne, poruszaj się do przodu małymi krokami. 
Rób to, co musisz, ale po trochu.
Nie myśl o przyszłości, ani o tym, co może stać się jutro.
Pozmywaj naczynia.
Zetrzyj kurz.
Napisz list.
Ugotuj zupę.
Widzisz?
Posuwasz się do przodu, krok po kroku.
Zrób jeden krok i zatrzymaj się.
Odpocznij.
Doceń siebie.
Zrób kolejny krok.
Potem kolejny.
Nie zauważysz tego, ale twoje kroki staną się coraz dłuższe.
Aż nadejdzie czas, kiedy będziesz mógł myśleć o przyszłości bez płaczu.”

Elena Mikhalkova
🌲🍂🐾🌲🍂🐾🌲🍂🐾🌲🍂🐾

Często o tym myśle… 
już kiedyś wpadłam na podobne słowa i choć dosyć oczywiste, tak coraz trudniejsze do wprowadzenia w życie, w naszym XXI wieku… Żyjemy w czasach biegaczy. Mało Kto kroczy…
A jeśli się tylko nad tym dłużej zatrzymamy, pomyślimy, spróbujemy zrozumieć, tak, aby potem krok po kroku pokonywać codzienność. Zarówno przy największej tragedii jak śmierć bliskiej osoby, tak też przy rozstaniach, utracie pracy czy gnębiących nas myślach…
Zrób krok. Jeden. Potem drugi.
Ja dodałabym do tej recepty jeszcze tylko jedno…. Przeczytaj książkę. Jedną, potem drugą… 🌲🍂🐾📖

marzec

W notatniku telefonicznym zapisuję sobie skróty moich myśli.
Jeśli jadę autem nagrywam je na dyktafon.
Najczęściej nigdy do nich nie wracam, bo pojawiają się kolejne. A tamte giną jakby miały termin ważności i następne myśli powodowały, że skończyła im się przydatność.
A z myślami bywa różnie.
Zmienia się człowiek i zmieniają się jego poglądy, sposób patrzenia i reagowania.
Zmienia się kolejność w głowie słów, jak kolejność priorytetów.
Im jestem starsza, tym więcej zostawiam przeznaczeniu, losowi, czasowi i przekonaniu, że wszystko samo wie najlepiej kiedy się odezwać…
Wie to rozum, uczucia wciąż się uczą. Bezzmiennie dopuszczam do słowa intuicję.
Kotłuje mi się wiele myśli, które powodują, że mam permanentne poczucie, iż powinnam je zapisywać. Kiedy tego nie robię, czuję strach, że coś bezpowrotnie minie, zmieni się na gorsze, nie powróci. Że coś stracę.
To podminowanie mijało tylko wtedy, gdy usiadłam do laptopa i zapisałam te kłębiące się w głowie słowa i przemyślenia.
Kiedy rok temu zdarzył mi się wypadek, musiałam zwolnić. Nie było innego wyjścia.
Nie byłam w stanie pisać. Towarzysząca temu wdzięczność za tyle szczęścia w tym zdarzeniu powodowała, że nie miałam w sobie poczucia straty w tym „niepiśmiennym” czasie.
A potem przywykłam do tego uczucia. Uczucia, że nie muszę. Że świat nie runie.
Że czasami ten czas jest bardziej potrzebny niż ta „praca”.
Że czasami to ten czas czyni tę pracę cenniejszą. Istotniejszą. Dla nas i dla świata.
W 2016 roku wydałam swoją pierwszą książkę pt. „Blog”.
W 2020 miałam na swoim koncie 8 książek i Zapisownik. To praktycznie dwie książki rocznie. I gdyby nie ten wypadek, to pewnie ta moja głowa goniła by moje ciało wciąż i wciąż…
Siadaj, pisz. Wysuń ręce. Niech palce stukają w klawiaturę.
Nie. Myślę, że jakiś los jest nam z góry przeznaczony i mój miał właśnie teraz zrobić sobie małą przerwę. Aby nabrać spokoju i głęboko zaczerpnąć świeżego powietrza. Nowej perspektywy. Ponownego wsłuchania się w odgłosy świata.
Pisanie to praca. To nie jest jak twierdzą niektórzy – wena. Nie.
To systematyczna praca. I aby usiąść do pisania nie potrzeba natchnienia od nieba, a zwyczajnie impulsu do mózgu – dobra, do roboty! I ja ten impuls widzę gdzieś z daleka.
Ale wcale nie wychodzę mu na spotkanie. Poczekam tu gdzie siedzę. Już wystarczająco swojemu losowi w życiu dopomagałam. Starzeje się i poczekam na tym zydelku, co go mam pod dupą. Przecież kiedyś owy impuls dojdzie, jeśli ja nie będę przed nim uciekać, a jedynie cierpliwie, w tym dogodnym dla mnie miejscu na niego czekać.
Dlaczego Wam o tym piszę…
Bo przeczytałam ostatnio wywiad z Sekielskim i przytoczył On tam pewną przypowieść o rolniku. Ach! Jakże mnie się ona spodobała.
Od razu pomyślałam aby ją dalej przekazywać. Choć jak opowiedziałam ją mojemu mężowi, to odrzekł, że jest ona już bardzo znana. Nie wiem zatem gdzie byłam, gdy krążyła ona po świecie…. Może właśnie wychodziłam losowi i impulsowi naprzeciwko…

Przez świeżo zasiane pole rolnika przebiegł koń i narobił szkód.
Przychodzą sąsiedzi i mu współczują – Ojej, taka szkoda, tyle strat.
A rolnik na to – Być może tak jest, jak mówicie.
Następnego dnia ten koń przyprowadził stado koni, które się zadomowiły.
Sąsiedzi zaglądają i komentują – Ależ ty jesteś szczęściarzem.
A on mówi – Być może tak jest, jak mówicie.
Po jakimś czasie syn, który próbował osiodłać konia, spadł i złamał nogę.
Sąsiedzi lamentują – Ojej, jaki pech, teraz syn ci nie pomoże.
On – Być może tak jest, jak mówicie.
Po kilku dniach we wsi pojawili się cesarscy żołnierze, by siłą wcielić młodych do wojska.
Syn rolnika miała złamaną nogę więc go nie zabrali.
Wszyscy przybiegli zdruzgotani – Ty jeden miałeś szczęście!
Być może tak jest, jak mówicie.

Pamiętajcie, że nic co dzieje się w życiu nie określa naszego dalszego losu.
Czasami trudne wydarzenia i wydawałoby się tragedie prowadzą do miejsc, w których wcześniej podejmując wielkie wysiłki byśmy się nie znaleźli.
Za to sukces i wygrana może nie raz prowadzić w przepaść.
Za to w owej przepaści, czekać może dla nas coś, czego nigdy nie znaleźlibyśmy na górze, a co może dać nieodkryte dotąd dobrodziejstwo… Bo przecież któż szukałby poniżej, będąc na zaszczytnej górze?
Podchodźcie do losu spokojnie. Z pokorą. Nigdy nie wiadomo jak wielkie dobro przyniesie klęska i jak duży ciężar przyniesie lekkie życie.
Nic co nas spotyka nie jest raz na zawsze w jednej, bezzmiennej formie.
A kształt tej formy leży w naszych rękach. Dajcie się prowadzić losowi.
Może nasze wyobrażenie szczęścia jest tylko namiastką tego, do czego chce prowadzić nas przeznaczenie i opatrzność…
Patrz na każdy kamień na swojej drodze jak na niezbędną część fundamentu, na którym stanie spełnienie.
Dziś kiedy myślę o swoim wypadku, który zdarzył się rok temu, postrzegam go jako dar.
Choć wiecie… „Postrzegam”. A jak wiadomo, mogę widzieć niezbyt wyraźnie. 😉
Zatem czuję w sobie tak ogromną dawkę siły, dobra i miłości dzięki temu co wtedy przyszykował mi los…
Być może tak jest, jak mówię…

Książka „BLOG” doczekała się dodruku w nowej oprawie.
Przez te lata, dodruku doczekała się też książka „liść”, „koszyk” i „sierpień”.
Magazyn uzupełniony.
W tym roku to już 10 lat będzie, gdy się tu spotykamy…
Czuję wielkie wzruszenie, spełnienie, radość i dobro płynące z Waszą energią.

(Autorką tej pięknej okładki jest Marta Tyfa – Woźniakowska)