na nowy..

_DSC0007

ze zmianami w człowieku to nie jest tak, że dzieją się ot tak… one najczęściej rosną, dojrzewają.. coś musimy zrozumieć, z czymś sobie nie radzić by móc nad tym pracować.. a jak wiemy najlepszym lekarstwem na wszystko jest czas. a zaraz po nim pokora.
nie życzę więc nikomu, jak i sobie wielkich przemian i postanowień wraz z upływającą nocą z ostatniego grudnia na pierwszego stycznia.. życzę jedynie umiejętności obserwacji siebie, życia, tego co daje nam zadowolenie a co bezlitośnie ciągnie w złą stronę..
a potem sukcesów z każdym odkrytym nowym zachowaniem, słowem, gestem..
zostawiam kilka mądrych słów, które akurat mnie dały dużo do przemyśleń i analizy swojego życia..

„Zanim odpowiesz – posłuchaj.
Zanim zareagujesz – pomyśl.
Zanim wydasz – zarób.
Zanim osądzisz – odczekaj.
Zanim zrezygnujesz – podejmij próbę.”

                                                    E. Hemingway

 

„Każdy wędrowiec, choć wybrał swój los i nie zamieniłby do na inny, ma taką chwilę, kiedy przechodząc przez wieś o zmierzchu i widząc przez okno izbę, gdzie rodzina zasiada do stołu w kręgu lampy, odczuwa strach przed przyszłością żal za przeszłością i niepewność, czy wybrał właściwie. Wtedy chciałby rzucić w szybę kamieniem. Na pozór po to, by zniszczyć obraz, który uważa za głupi i niedorzeczny. A naprawdę po to, żeby dodać sobie odwagi. Nie wie, że jednocześnie ktoś obserwuje go z głębi domu. Ktoś, kto widząc włóczęgę, zazdrości mu wędrówki, bo sam siedzi przez całe życie w tej samej izbie, ciepłej i przytulnej, ale za to w bezruchu i nudzie. I ten ktoś ma ochotę wyjść przed dom i rzucić w wędrowca kamieniem. Pozornie z oburzenia na niemoralne, bo bezpłodne życie włóczęgi, a naprawdę z zawiści i zemsty za swoją nudę. Dwa mijające się w locie kamienie – więc po co nimi rzucać? Lepiej niech każdy schowa swój kamień do swojej kieszeni. Po co wymieniać jeden kamień na inny?”
                                         
                                                        S. Mrożek

 

„Dobra pamięć jest bardzo ważna,
ale umiejętność zapominania – bezcenna.”

                                                       autor nieznany
„Możesz cieszyć z się z małych rzeczy, bez żadnego zbędnego bagażu, kiedy nosisz szczęście w sobie. Możesz też nie znaleźć szczęścia w niczym ani też nigdzie.

Nie jestem adwokatem ubóstwa. Jestem propagandzistą trzeźwego myślenia.

Od momentu, w którym stworzyliśmy sobie społeczeństwo nastawione na konsumpcję, gospodarka musi się nieustannie rozwijać. A kiedy się nie rozwija, mamy tragedię. Stworzyliśmy sobie potężną górę zbędnych potrzeb. Kup coś nowego z pogardą dla tego starego. W ten sposób właśnie marnujemy sobie życie!

Kiedy ja coś kupuję lub kiedy ty coś kupujesz, nie płacimy za to pieniędzmi! Płacisz godzinami swojego życia, które poświęciłeś, by na to zarobić. Różnica pomiędzy posiadaniem a życiem jest taka, że życie jest jedyną rzeczą, której nie możesz kupić za pieniądze. A twoje życie tylko się skraca. Żałosne jest marnować życie i wolność w taki sposób”

                                                         J. Mujica

 

i ten film – obyście nigdy nie zapominali słysząc o złym, że dobrego jest o wiele więcej..
za każdym razem gdy słyszę lub widzę złych ludzi, kiedy obserwuję Ich obrzucających się gniewem na forach, w internetowych dyskusjach, myślę sobie o Was moi czytelnicy. o Waszej klasie, kulturze, elokwencji, mądrości… przecież te wszystkie komentarze jakie tu zostawiacie.. miłość i dobro w najczystszej postaci..
i bez względu na to czy mamy podobne zdanie czy akurat tym razem inne..
za ten rok i kilka poprzednich kłaniam się nisko w podziękowaniu.

Green Canoe Zima

Koniec roku to dla mnie taki czas odłączenia się trochę od internetu, od nadrabiania zaległości..
Daje sobie wtedy czas poza światem wirtualnym..
Jednak gdyby Ktoś z Was miał ochotę przeczytać coś ode mnie, to w najnowszym numerze gazety Green Canoe Style jest mój artykuł o świątecznym zamieszaniu i zdjęcia sprzed 3 lat, miesiąc po przeprowadzce do domu. 
wystarczy kliknąć TUTAJ lub w okładkę by przeniosło Was na stronę czasopisma internetowego.

GCS-2015_ZIMA-OKLADKA

świąteczna opowieść.

gdybym siedziała w kinie. w ostatnim rzędzie. jak zwykle. choć mi na ostatnim wcale nie zależy.
jadła nachosy z sosem barbecue. choć przecież jadąc autem na seans zawszę marzę o popcornie.. a potem zmieniam zdanie.
gdybym na tym fotelu okryła się swetrem i zapatrzyła..
a potem wychodząc powiedziała do mojego kompana.. piękny ten film, ale taki naciągany..

jednak nie był to film. a życie. Jej i Jego.
jak w każdy piątek odwożę syna do Babci, wpadam do domu, zakładam słuchawki na uszy, dres i sprzątam..
śpiewam na cały głos „She keeps me up”, macham tą ścierką po półkach w garderobie i nagle Jej telefon przerywa mi  piosenkę…
gadamy prawie codziennie.. ale wtedy coś co opowiadała mi już tak wiele razy – opowiedziała całkiem dokładnie..
z każdym dniem, godziną, z każdym uczuciem jakie wtedy wyrywało Jej serce..
i choć ani słowa nie wspomniała o sile jaką miała, dla mnie ta historia jest o sile Matki. o Jej miłości i oddaniu.

Jest piękna. szczupła, zgrabna, z długimi blond włosami. ma taki uśmiech, który każdy chciałby mieć. 
niezwykle dowcipna, inteligentna, bystra. bardzo pracowita i szybka. 
dziś taką Ją znam. 
dwadzieścia lat temu urodziła synka. z wielkiej młodzieńczej miłości. zresztą, czy był wtedy Ktoś, Kto mógłby się w Niej nie zakochać?
miała wtedy 19 lat. przynieśli Jej to małe zawiniątko, położyli obok, a Ona oplotła Go ramionami. kosmyki długich Jej złotych włosów migotały w słońcu. spoglądała na Niego uważnie, bo choć była wtedy jeszcze nastolatką bardzo Go pragnęła.
nie zdążyła zapamiętać każdej linii na Jego małym ciałku, nie zdążyła pocałować każdego opuszka palca..
została sama. na tym białym łóżku, w białej pościeli. z odrapaną obok szafką. za oknem świeciło słońce. był czerwiec.
wzięli tylko do badania.. a godziny mijały i rozciągały się w niekończące oczekiwanie..
obolała, z trudem wstała z łóżka. przytrzymując się ściany szpitalnej znalazła pokój gdzie był Jej syn.
Położna powiedziała tylko kilka zdań…
„my tutaj nie mamy dostatecznej wiedzy na temat tej choroby. wezwaliśmy karetkę z Zabrza. już jadą.
może Go Pani ochrzcić.”
i to słowo „ochrzcić” dudniło Jej w głowie jak najgorsze z możliwych słów.. 
bo to znaczyło jedno.. że tych chrzcin z rodziną, z ciociami co noszą na zmianę i wujkami co stukają się wtedy kieliszkami „za zdrowie”  – może nie dożyć..
do dziś pamięta ten inkubator. taki pancerny, z małym okienkiem. i to małe ciałko w nim. zdążyła jeszcze włożyć tam rękę kiedy biegli po długim szpitalnym korytarzu. a On wtedy za tą rękę Ją złapał. nie chciał puścić.. 
zamknęły się drzwi windy. a ona została sama. w tej koszuli. na szpitalnym korytarzu. bez Niego.
i tak naprawdę bez siebie. bo jak wtedy można się odnaleźć..
na drugi dzień wyszła na żądanie. pojechała do Zabrza.  w tym Zabrzu spędziła  100 dni.
spała u Ciotki, którą wcześniej widziała może raz w życiu. o świecie czekała pod szpitalem. późnym wieczorem wychodziła.
często resztkami sił. ledwo powłócząc nogami. ciągle nie dojadała, nie dosypiała. 
po roku została z dzieckiem sama. choroba  przerosła młodzieńczą miłość.
dwa lata w szpitalach. Sosnowiec, Bytom, Kraków. 
Ona chudła. Płakała czasami w poduszkę. Ale siły nie traciła. bo nie ma takiej mocy na tym świecie by kobieta straciła siłę kiedy choruje dziecko.
kilka dni przed planowaną operacją wypisała Go ze szpitala. Matczyna intuicja podpowiadała Jej, że to nie jest ten moment, ten szpital, ta diagnoza.
Usłyszała o specjalistach w Hiszpanii. 
mając 22 lata, spakowała torbę, założyła kurtkę i wyjechała. sama. w nieznane. z dzieckiem za rękę.
do wielkiego miasta. do miejsca którego języka nie znała. 
wynajęła mały pokoik. 
tuląc Go pod wspólną kołdrą mówiła do siebie po cichu, że da radę. 
że jakoś to będzie, przecież musi być.
pierwszą potrzebą była praca. na rozmowę poszła z Nim. 
nauczyła się podstawowych zwrotów po Hiszpańsku. On siedział na krzesełeczku obok.
powiedziała Mu do uszka „musisz syneczku teraz chwilkę być grzeczny, bo Mama potrzebuje tej pracy”.
dostała Ją.
w domu bogatych ludzi. opiekowała się tam Ich dzieckiem. przychodziła ze swoim synkiem i z dwójką spędzała tam dzień.
jej pracowitość i zaradność pozwalała Jej jeszcze zdążyć tam z praniem i przyszykowaniem obiadu.
w tym czasie szukała i drążyła temat lekarzy, szpitali..
pewnego dnia, sprzątając biuro swoich pracodawców znalazła papiery z wyraźnymi podpisami „szpital dzieciątka Jezus”.
jak to? przecież to szpital, który specjalizuje się w chorobie Jej syna!?
następnego dnia zapytała Pablo o to co znalazła, wyjaśniając , że Jej syn ma chorobę Hirschsprunga.
Pablo okazał się być tam chirurgiem zajmującym się przypadkiem Jej syna. najlepszym.
od tego dnia, codziennie rano, gdy przychodziła do pracy Pablo brał Go ze sobą do szpitala. robili Mu badania, diagnozowali..
Mały chłopczyk był już zżyty z lekarzem więc bez problemu udawał się z Nim na codzienne rytuały.
Ona zaś pilnowała Ich synka w domu. gotowała, sprzątała i czekała popołudnia.
Lekarz znajduje Im przyszpitalne mieszkanie, pomaga się i troszczy.
Pablo zoperował Polskiego przybysza, który przyjechał po lepsze do Jego kraju.
Intuicja Mamy była niezawodna. okazało się, że w naszym kraju źle został zdiagnozowany odcinek do wycięcia.
Dziś ma 20 lat. Świetny, przystojny facet.
Zakłada rano mundur, skacze na spadochronach. kończy wojskową szkołę.
kiedy Mama odwozi Go na imprezę , koledzy przyklejają nosy do szyb auta i z niedowierzaniem mówią „to jest Twoja mama?!”
i choć Oni rozpływają się nad Jej urodą ,wdziękiem i figurą, tak ja każdego dnia nie mogę uwierzyć w Jej siłę i odwagę.

bo gdyby był to film, nie uwierzyłabym, że kobieta wyjeżdża do obcego, wielkiego kraju w poszukiwaniu lekarzy, którzy uzdrowią Jej syna i okazuje się Nim mężczyzna w domu w którym znajduje swoją pierwszą pracę.
ale okazało się, że to jest życie. to. tutaj. na naszej ziemi.

życzę Wam w te święta wiary w cuda i siły pomimo przeciwności losu. 
jedną z dróg jaka do cudów prowadzi jest … Mama.