taki ananas!


Przeleciały nam te wakacje. 
Wyprawkę szkolną zrobiłyśmy razem, wybory Tosi samej były priorytetem. 
Zawsze mówię Jej co podoba się mnie najbardziej, ale ostateczną decyzję zostawiam Jej.
Moje serce skakało z radości gdy wybrała plecak w brązach z Burtona.
Jest duży, wygodny, lekki.
Piórnik z Anakee też sprawdził się doskonale. Te zasuwki, podszewki. Bomba.
Ale są dni, gdzie ten duży plecak nie jest potrzebny i stąd znalazłam australijską markę Penny Scallan.
Ach nie… Ja ją znalazłam dzięki lunchówce. Tosia wybrała sobie box na lunch z Pusheenem.
Piękny. Ale niestety okazał się niepraktyczny. Bo ma dwie komory bardzo niskie. Ani bułki wsadzić, ani wyższego serka..
Zaczęłam szukać czegoś większego i znalazłam ten z ananasem, bo teraz miętowy kolor to Jej ulubiony.
A potem zaczęłam szperać w całej marce.
I zrobiłam Jej taki komplet uzupełniający do szkoły na urodziny akurat.
Mniejszy piórnik, portfelik, tornister gdy leci przez pola do sąsiadki, plecak na dni z małą ilością różnorodnych lekcji i kosmetyczka, bo dość często wyjeżdżamy.
Kosmetyczkę identyczną z marki KTM ma nasz Tata, zatem ta była dla Tosi wielką radością.
Polecam zerknąć na tę markę, bo piękne dziecięce wzory, a z pomysłem, ceny nie zwalają z nóg i wykonanie bardzo dobre.

Sukienka Tosi – Angels of Rock.
Biurko – Universo Positivo
Krzesło –  Flexa
Lampka – Smukke (Bierdronka w tym tygodniu)

Łódkami Luizy.


14.09.2018 zostanie otwarta część wodna Sztolni Królowa Luiza – Podziemna Trasa Wodna.
W poniedziałek był specjalny zjazd na dół, dla mediów. Ach, nawet nie wiecie jak miło mi się zrobiło kiedy zostałam zaproszona…
Blogerzy mieszkający w Warszawie biegają po eventach bo blisko, a ja blogerka ze Śląska jadę do kopalni.
No jakiś podział musi być i mnie ten bardzo odpowiada.
Jakiś czas temu z grupą dziewczyn byłyśmy na panieńskim od Niani naszego Benia.
(Najlepsza Niania na świecie. Jezuuuu!! Jakie to męczące, że nawet Niania musi się trafić taka doskonała!! 😉 )
Przed imprezą zrobiłyśmy sobie wycieczkę do kopalni Guido. Wstyd mówić, bo mieszkaliśmy w tym mieście 3 lata, a ja w kopalni nie byłam. No może raz na jakichś targach.
I oczywiście potwierdziła się moja teoria, że ludzie!!! Ludzie są najważniejsi.
Dostaliśmy za przewodnika pana o imieniu Ludek. Czech z pochodzenia. Pięknie mówił po Polsku ze swoim akcentem. Słuchało się go rewelacyjnie.
Genialne anegdoty, żarty, powiedzenia, riposty. No po prostu super chop.
Nie mam pojęcia kiedy zleciały te trzy godziny. To była taka wersja zwiedzania jak w kabarecie.
Muszę koniecznie przy najbliższej wizycie moich rodziców, wysłać ich na zwiedzanie z Ludkiem.
Mamy też w Zabrzu zwiedzanie pod dzieci, połączone z Parkiem 12C. (od 3 lat)
Jeżeli Ktoś  z Was jeszcze nie był, a mieszka stosunkowo niedaleko to polecam. 
Kopalina Guido jak mówiłam to klasyk. Koniecznie. I choć przewodnicy zajmują pierwsze miejsca w konkursach i są prawdopodobnie najlepszą grupą przewodników w Polsce, no to ja polecam Ludka.
Choć mówią, że inni wcale nie gorsi.
W poniedziałek po wodnej trasie oprowadzał nas młody chłopak (26 lat), którego wiedza przekraczała ludzkie możliwości zapamiętywania! No bo ileż można pamiętać.
Opowiadał z tym samym akcentem co Wołoszański. A podobno zna jeszcze kilka języków.
Jak to jest… Bo ja jednen znam. Średnio. Ledwo nawet. 
Bardzo imponują mi tacy ludzie.
Trasa wodna jest dla dzieci od 7 roku życia.
Czas zwiedzania około 2,5 godziny. Odcinek 2 km. Z czego 1,1 km łódką. Najdłuższa trasa wodna w Polsce i kopalniana w Europie. Temperatura na dole zależy od pory roku. Od 7 stopni do 16 (potrzebne pełne wygodne obuwie i peleryna/płaszcz przeciwdeszczowy).
W tunelu jest odcinek z grą świateł, z kagankami – tak jak było kiedyś.
Jak widać na zdjęciach, pod ziemią też może wyrosnąć roślina. Zielona.
Łódką przepływa się pod centrum miasta i wypływa niedaleko Teatru. Tam czeka autobus aby odwieźć zwiedzających na początek drogi/parking.
Mnie brakło tam tylko jednego… Przewodnik mówił zbyt mało po Śląsku… A robił to tak dobrze, że można by było słuchać i słuchać… (podobno zajął też pierwsze miejsce w konkursie z językiem śląskim).
Podobno są takie grupy z przewodnikiem, gdzie jako język można wybrać gwarę śląską.
Jak wiadomo, nie każdy z mediów znał słowa z gwary. 
Ale jak chcieć to móc. Jestem na Śląsku kilka lat i mało co mnie zaskakuje..
Nie marzy mi się władać Francuskim czy Hiszpańskim. Godać mie się marzy.

Moi Drodzy, mam dla Was do rozdania dwa podwójne zaproszenia na trasę wodną do Sztolni Królowa Luiza. Zostawcie w komentarzu jakąś swoją historię związaną z wodą. Dowolnie. 
W poniedziałek w południe, pod tym postem ogłoszę zwycięzców.

Poniedziałek godz: 12:22
Pierwsze miejsce Baśka!! Basia!! Mistrzowsko! Dla mnie Grand Prix!!
Drugie miejsce, jakże prawdziwe, dla Sandry.
Bardzo proszę o kontakt w sprawie odbioru biletów pod adres AFranik@muzeumgornictwa.pl
Gratuluję!

czwartkowym podwieczorem.


Jeżeli Ktoś z Was zamieszkiwał mury akademików bądź internatów to będzie wiedział o czym mowa.
Między nami, sąsiadami, jak w sąsiadujących pokojach. Chodzimy między sobą, pożyczamy sobie, pilnujemy na zmianę dzieci. Czasami nawet nie wiemy, że pilnujemy bo Marta pisze, czy są u mnie bo kanapki na stole i furtka wywarta…
Innym razem Tosia do Kajtka idzie na chwilę, a wraca na drugi dzień.

Marek przysyła zdjęcie ogniska, to się dzieci ubierają, Tatowie kiełbasę biorą i lecą wszyscy przez pole..
Potem te dzieci przy tym ognisku nie raz, nie dwa, zasypiają… Albo wracają do domu z Tatami, ale Taty tylko po gitary powracają…
Jak mi się w te urodziny stopa naciągnęła, to sąsiad przez te nocne już pola, kule niósł z głośnikiem w kieszeni.
I z Kazikiem na full „jedno tylko wiem na pewno, jesteś moją Królewną zwiewną”…

Sąsiedzi z północy, co musiałam się z nimi podzielić widokiem na nasz las i nie jest już tylko mój, w ferworze swojego zawodowego pędu, jeszcze przed wyjazdem przywieźli dzieciom balony i prezenty.
I choć rośnie mi przed oknem nowy dom, to nic mnie to nie boli…
Nie rozmyślam i nie żałuję.. Bo takich tu kolejnych dobrych ludzi mamy obok siebie..
Widok był piękny. Ale nie z widokiem się żyje, a z ludźmi.
Tosia w wakacje czekała na nich co rano, siedząc na płocie, kiedy przyjeżdżali dojrzeć budowy.

Ściskała się z Nimi, prowadziła poważne rozmowy. Raz z wielkim impetem wpadła przez drzwi kuchenne mówiąc, że załatwiła sobie nocowanko, na pierwszy dzień zamieszkania.
Plac budowy, tym naszym sąsiedzkim dzieciom niezwykle dobrze wkomponował się w ich wyobraźnie.
Z wielkiej góry piachu turlają się do dołu, aby potem w ubraniach wskakiwać do basenu.
Czasami chodzi nam po głowie pobudować nowy dom, ale zupełnie nie wyobrażam sobie rozstania z tymi sąsiadami… Ze wschodu, południa, zachodu i północy.. I tymi dalszymi na zachód..
Żyjemy jak w symbiozie. Kto może pomoże. Zawsze chętny. Znamy swoje wady, zalety. Każdy może palnąć gafę, bo i tak dobrze wiemy jaką wartość w sobie nosi.
I czy można ustalić termin urodzin na 20 dzieci z rodzicami  48 godzin przed? Można.
Kolega od motocykli – piekarniczy, szybko tort ukulał. Teściowa 7 kilo pomidorów na 10 litrów lecza dla dorosłych mi pokroiła. I w tym garze wielkim mieszałam do północy. Podobno dobre wyszło. Aga ciasteczka upiekła. Nasz przyjaciel z rana dmuchańca i balony ogarnął. Pajdy ze smalcem i ogórkiem.
Dobrze chociaż, że piniaty schowane czekały już. Z górą słodyczy.
Wrócili z przedszkola i wszystko było…
I choć dziecięce konkurencje ich porwały, tak konkurencja Tatów zdobyła naszą całkowitą atencję.
Wygrał oczywiście Dziadek. Jednogłośnie.
W piątek zupełnie nie miałam sumienia wysłać ich do szkoły, gdy rankiem wpadli do biura i zaczęli otwierać te wszystkie prezenty…

Jestem pełna chaosu i też tak pisze za co przepraszam. Ale zaległości przez wakacje zrobiło się ogrom, koniec lata to nasze urodziny razy cztery, wesele, wyjazdy…
Ale mam nadzieję, we wrześniu nadrobić wszystko, ustabilizować pracę i usiąść na spokojnie do obiecanej kolejnej książki dla dzieci… 
Zdjęć nie mam, bo nie było kiedy robić.
Mamy cztery i siedem lat. Z radością wkraczamy w kolejną jesień.
Z największym bogactwem na świecie. Ze wspaniałymi ludźmi, którzy mają dla nas coś najcenniejszego – czas.