a ja nie śpię…

A ja nie śpię… Siedzę przed komputerem i połykam Wasze zgłoszenia.

Towarzyszy mi wciąż Elmo, bo najczęściej Tosia ogląda na nim Elma Świat.

I plączę się tu wciąż, z tymi oczyskami wielkimi..

Kilka słów. Tylko. Bo ja nie śpię. Zamartwiam się i myślę wciąż.

I serce mi się kraje. I tak mi w środku ciasno. A dni mijają tak szybko…

Czytam, oglądam. I znowu analizuję…

Nie potrafię. Ja nie potrafię ogłosić wyników konkursu.

Nie jesteście w stanie sobie tego wyobrazić. Jakie to ciężkie.

Tu są piękne zdjęcia. A tu rewelacyjny pomysł. Tu napisane, że aż się połyka te litery.

Bo zgłoszenie w tym konkursie każdego z Was kosztowało masę pracy, cierpliwości, czasu, wysiłku..

Cenię Waszą pracę tak bardzo, że poruszę niebo i ziemię, żeby wyniki były sprawiedliwe.

Ale co z resztą? Co z resztą ciężkiej pracy, które nagród nie dostaną? Tak mi jest strasznie smutno. A to miała być świetna zabawa. A mnie jest tak… że nie śpię 🙁

Gdyby w konkursie chodziło tylko o hasło reklamowe… To bym pomyślała – aaaa tam… Chwilkę Im zajęło.. Nie ta wygrana to inna…

A tu… Jesteście niezwykli. Wszyscy. I te miłe słowa dołączane do zgłoszeń.

Gdybym tylko, mogła każdemu z Was uścisnąć dłoń i dać wygraną.. Każdemu…

Nie śpię i nie potrafię. Ja nie jestem obiektywna. Ludzi z niektórych zgłoszeń znam zbyt dobrze, u innych na zdjęciach są idealnie moje kolory, a tam dalej napisane jak z mojego serca. Nie chcę nigdy żałować. Nie chcę nigdy myśleć, że inni mogli źle pomyśleć…

Dlatego ja nie biorę w rozstrzygnięciu żadnego udziału. Przesyłam tylko dalej zgłoszenia.

W jury zasiadają:

Angelika Lebiecka (były manager Teatru Nowego w Krakowie, trener rozwoju osobistego)

Alicja Kopiec (instruktor żeglarstwa, podróżnik, przewodnik, absolwentka dziennikarstwa)

Anna Sadzińska (wieloletnia stewardessa, właścicielka firmy effii.pl)

Dorota Koperska (designer , fotograf, właścicielka firmy koperska.eu)

Monika Pokaluk (manager w firmie effii.pl)

Justyna Mielczarek ( nauczycielka języka polskiego, absolwentka zarządzania kulturą)

Hanna Musioł (Inspektor Nadzoru w Wodociągach)

A ja, trzymam za Was wszystkich bardzo mocno kciuki!

 

 

if you see a wonder…

Do pracy wbiegam punkt dziesiąta. Wrzucam torebkę pod biurko i patrzę w monitor. Delikatnie podglądam czy jest w pobliżu szef… Nie ma.. Więc ukradkiem (tak mi się wydaję, a czujne oko szefa widzi wszystko) biegnę do kuchni zrobić kawę.

Kawa konieczna. Przecież do nocy plotkowało się przy lampce wina z przyjaciółmi.

A potem jeszcze do świtu, czytało książkę, od której oderwać się, było trudno.

Na śniadanie, porwany szybko z lodówki kabanos, zagryziony pleśniowym serem.

Od poddasza, przez piętra, aż do drzwi samochodu, zapinam płaszcz, owijam szalik i szukam w torbie kluczyków.. Jak typowa, spiesząca się kobieta, odszraniam tylko małą część przedniej szyby i światła z migaczami. Do tego koniecznie muzyka na cały regulator.

Wciskam się między auta, przejeżdzam najczęściej na kończącym się pomarańczowym i regularnie łapie mnie policja za przekroczenie prędkości..

I wieczne rozmowy przez telefon.

Weekendy wciąż w podróży. Na północ, na zachód, na południe… Do tych, tamtych drugich lub zupełnie innych mi ważnych ludzi… 

W aucie, na motocyklu, czasami pociągiem… 

Konieczny zakup kilku bluzek i tuszu do rzęs, zaraz po wypłacie.. i dnia kolejnego też.. jakiś inny zestaw..

Jestem ja. Ja i mój zabiegany, pełny, gwarny świat. Ja i moje plany. Ja i moje priorytety.

I gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że rodzina o jakiej marzę, jest tuż za rogiem, i za chwilę nadejdzie, to poklepałabym go po plecach i powiedziała „no pewnie, że nadejdzie, ale dzisiaj chodźmy na tańce”..

Czasami życie wybiera za nas, i okazuje się, że dało nam coś zupełnie lepszego, niż to o czym marzyliśmy…

Że dom jaki chcę stworzyć i jaki chce tworzyć On są jak lustrzane odbicie… 

Gdyby ktoś wtedy, powiedział mi, że moje jakże już duże okno na świat, powiększy blog mojego dziecka… trudno w to uwierzyć…

Ale jest. Wielkie to okno. Okiennice ma. Białe. I odbite małe łapki. I nos.

Kiedyś, przez to okno, zapukała pewna kobieta. Zostawiła komentarz. Był tak cudny, że szybko zaczęłam szukać źródła… Tamtego dnia, na Jej blogu przeczytałam takie słowa…

„Milosc, szacunek, poswiecony czas, zrozumienie, uwaga, zainteresowanie …lista jest dluga.
Wszystko co dajemy z siebie naszym dzieciom wraca do nas jak bumerang. Nie zawsze pod ta sama postacia, nie zawsze latwo to rozpoznac, ale wszystko wraca.
Czasami od razu, czasami zaskoczy cie jak sie nie spodziewasz.

Czasami ma postac rozmazanych malymi raczkami powidel na toscie zrobionym tylko dla mnie.
Czasami ma postac zerwanych na spacerze mleczy.
Czasami jest laurka, przeslanym caluskiem, wyciagnietymi naczyniami ze zmywarki, bucikami odlozonymi na polke.
Czasami jest lodami z piasku i kawa z blota.
Czasami jest oplukana z piasku dzdzownica przy moim komputerze.
Czasami zaspiewa mi piosenke.
Czasami obejmie klejacymi raczkami.
Czasami po prostu usiadzie obok.
Czasami powie, ze kocha najbardziej.”

I od tamtego dnia… idziemy razem. W tym świecie naszym. Choć dzieli nas ocean. Choć dzieli nas czas. Czekam z utęsknieniem na każde Jej słowo. Myśl. Zadumanie.

Mam w sobie dzieciństwo z Nią spędzone, młodość, pożyczone filmy i książki.. choć tak naprawdę nie wiem jaką robi minę, gdy herbaty łyk za gorącej się napije.

Nie znam Jej tembru głosu i czy nogi stawia prosto gdy idzie.

Ale kiedyś nadejdzie ten dzień. Wierze w to mocno. 

Nie pozwolę, by wielki świat, przeszkodził mi w tym. Przeszkodził, by poznac kobietę. Kobietę, jakich nie ma. Mama czwórki dzieci. Zaczytana w książkach. Gotująca. Odrabiająca z dziećmi lekcje. Odprowadzająca na szkolny autobus. Sadząca kwiaty i pomidory w swoim ogródku. Szyjąca po nocach kocyki. Robiąca własnoręcznie szafę i pamiętniki dzieci ze wspomnieniami… i setki, tysiące, miliony innych…

Gdy ja z jednym wyrobić się nie mogę…

Powtarzałam już nie raz.. Jesteś dla mnie Wielkim człowiekiem Julitto.

W dzisiejszych czasach, nie zdolnym artystom pomniki się należą.. Takim kobietom. Takim kobietom jak Ty, należą się posągi, pośrodku starego rynku, w wielkich miastach…

Nie sztuką jest zatrudnić niańkę, sprzątaczkę, ogrodnika, obiad zamówić, lub zrobić z półproduktu, na niedziele ciasto w cukierni kupić, a na parapecie badyl bambusa z ikei hodować… Nie sztuką…

 

 

Kocyk jest prezentem „od cioci z Ameryki” 🙂 a Jej blog to dom where life happens

 

koko..

Większość zdjęć z dziesiejszego posta jest z rąk moich 10 letnich Siostrzenic.

Kadry zachowane w oryginale. Ich zdjęcia podpisane imionami w lewym dolnym rogu.

No i koko… Cały weekend przecież koko, i to koko co Mama ma na sobie.. Oszaleć można 🙂 tylko ten mały palusek wyciągnięty na Mamę i koko, i koko..

Dziś tak na szybciutko. Reportażowo.

Wróciliśmy rano do codzienności. Czyli przejechaliśmy te 160km i jesteśmy u siebie.

Choć dla mnie, wciąż, „u siebie” to najbardziej właśnie tam. W mojej wsi.

Tam, gdzie droga od lat ta sama, pełna dziur, a po każdej zimie koła samochodu chcą się o siebie pozabijać… I nawet pewnego dnia tak było…

Tata wychodzi przed dom, a tam jakieś auto bez koła. Facet w zbożu buszuje. Rowy penetruje. Koła szuka. Tak pędził, takim gratem, że się wzięło i odjechało w siną dal.

Szukają. Facet szuka. Tata szuka. Przyszedł Szwagier i szuka. Pół dnia szukają.

Nie ma. No zawzięło się, i nie ma.. Auto kalekie gdzieś na postój zapchali.

A gdy wszyscy szukać zaprzestali to się okazało, że koło u mojego Taty pod wiatą.

Wpadło przez dach, nieomieszkując zrobić dziury, a potem poobijać nam starą, zabytkową Wołgę, co to nią Gierek jeździł i papiery na to są..

Ale najlepsze jest to, że choć moja siostra nie szukała, to najlepiej Wam opowie, jak to koła owego szukali.

Czasami mam wrażenie, że tam „u mnie” to jest jakieś skupisko wydarzeń codziennych, ciągłych, nieprzemijających, by ani trochę wytchnienia mojej siostrze w opowiadaniu nie dać..

I o tej syrenie strażackiej, co Tata z giełdy antyków przywiózł.. A jak nią na podwórku zakręcił to patrzymy, a sąsiadzi w mundurach na zbiórkę do remizy idą..

I jak to z tym Tatą, motocyklem z koszem w mundurach niemieckich, kaskach ormo i kapeluszach kowbojskich jeździmy..

No i tam „u mnie”… to zawsze nie jest normalnie, ale trudno spodziewać się czegoś innego, z tą właśnie, a nie inną rodziną.. Biedna Antka… Ona jeszcze nie wie..

Po powrocie, gdy już pranie wstawiłam, dziecko me do Teściowej (cudownej!!) odwiozłam to zasiadłam i zdjęcia zgrywam.. Liczę na kilkanaście a tu 436 zdjęć!

Oglądam jedno za drugim i z podziwu wyjść nie mogę. No cholera jasna, nie mogę!!

Dziesięć lat mają. Dziesięć. Niecałe. Uwierzcie mi, że te kadry są w oryginale. I to nie wybranych kilka zdjęć tak wygląda. 90% tak. I okazało się, że jestem w stanie Wam dwa posty sklecić.. O naszym nowym zakupie i domku nowym siostry mej.

Może bardziej o małych ułamkach domku, które udało się wykraść, przemycić..

Bo już widzę jak zaraz do mnie dzwoni i biadoli..

– Prosiłam Cię. Prosiłam, żebyś żadnych zdjęć domu nie dawała jak ja tu trzy dni mieszkam. Jak ja nawet nie zdążyłam talerzy w szafkach poustawiać. Miałaś zrobić jak będzie gotowy. No jak ten ganek wygląda! Tak Cię prosiłam. Wiesz co…

Dokładnie, w te słowa będzie..

Ale nic, biorę to na klatę..

Dla Was.. 😉

Miało być krótko… rany, rany…

Już bardzo dawno znalazłam firmę Boska’s Teddies. Tam są cudne misie. 

I często do nich wracałam, ciągle odwlekając zamówienie. Nie wiedząc czemu..

Ale kiedy zaczęli robić kominy z uszami, to już nie wytrzymałam.

A do komina bluza. Dla Tosi. A dla mnie…? Dla mnie taka cudna…

Mam wielkie wrażenie, że patrząc na zdjęcia nie muszę Wam tłumaczyć swojego zachwytu…  Ja, bluzy nie zdjęłam przez cały weekend.. 

Tośka niestety tak, bo sok pomarańczowy ją załatwił. Sprało się idealnie, 40 stopni, wyszło wyprasowane… taki materiał. 

Spódnica… RISK made in warsaw. Chyba wszyscy już znają… bo jest czyste szaleństwo na punkcie ich kolekcji, w dresowych szarościach. Jeszcze się tam czaję na sukienkę dwustronną… Powiem Wam, że robi wrażenie. A ja, jestem wciąż zakochana w Antoninie i Klarze, które kryją się pod tą marką.

Spinka jak zwykle Kollalle. Niezmiennie. Zawsze.

No i Tośki huntery… Prosto z Pensylwanii. Dziękujemy Julitko. A o Julicie, osobowości niezwykłej, już niedługo u nas na blogu…

 

Kadrów kilka.. ukradzionych…

Cały dom. Każda najdrobniejsza rzecz, zrobiona przez ręce mego Szwagra i Taty mego.

Starannie wbijane sznury między belki. Wieczory spędzone na struganiu okien, drzwi.

Nie. Nie przyjechała gruszka, i nie wylała betonu. Nie. Nie przyszedł architekt, i nie rozrysował planu… Nawet projekt narysowany przez Szwagra. A potem podbity, bo tak profesjonalny.

Jak tylko się urządzą, to ukradnę więcej. Tych kadrów dla Was.

„To nie sztuka wybudować nowy dom, sztuka by ten dom miał także duszę”…

Moja siostra piecze chleb. Ale nie ten nasz. XXI wieku. Tak hucznie zwany domowy. A on taki domowy jak…. Wsypujemy do maszynek drożdże, mąkę i mleko… A potem nastawiamy czas…

Moja siostra robi na zakwasie. Całą dobę. Miesza coś. Odstawia. Dodaje. Odstawia. Coś cuduje. Odstawia. Tak godzinami… Ale chleb taki… Mistrzostwo świata.

I torcik makowy na szybko zrobiła. Bo choć to masa roboty, to Ona uważa, że to jest „na szybko”. A jak biegła po składniki, to kwiatków na polu nazrywała. 

Tak. Zdecydowanie moja Siostra potrafi stworzyć dom.

Moje Niańki i Fotografki…

I nasz Tosik… No dupka ciężka i chodzić się nie chce.. Ale pierwsze kroki są..

Ukradłam kawałek łazienki.. 

Tak. Dziś zdecydowanie reportażowo było…