są takie miejsca..

czas napięty do granic możliwości. jak struna. spotkań na jeden weekend tyle, że w tygodniu trudno by zmieścić. włączam play i wbijam jedynkę. po drodze zbieram Andzię, bo Ona akurat też w stronę Warszawy podąża. zza pleców wyciągam kowbojski kapelusz, wciskam na głowę krzycząc do Niej.. „weekend czas zacząć”!!  a Ona jak zwykle, z byle czego śmieje się do rozpuku. śmieje się tak z moich głupot od 15 lat. i kiedy patrzę jak siedzi obok, nagrywa telefonem jak ja tańczę za kierownicą, jak śpiewam po norwesku amerykańskie piosenki.. to myślę wtedy, że skoro kilkanaście lat temu siedziała obok mnie tak samo, tylko w szkolnym autobusie, to zaczynam wierzyć w to, że nie jest ze mną tak najgorzej, skoro wlokę ze sobą tych przyjaciół przez lata.. i Ona bezzmiennie rechocze do łez z każdej mojej głupoty.. więc ja głupkuję jeszcze bardziej. muzyka chce pozbawić głośniki życia, pomimo klimatyzacji okna otwarte na oścież, włosy poplątane.. mam wrażenie jakbym znowu naście lat miała.. podmuch wiatru uparcie porwać mi chce kapelusz..
Ona podpija mi moją kawę. a trzy razy się pytałam czy chce i czy Jej kupić!
oszaleje!
w stolicy biegam ze spotkania na spotkanie, a każde z nich warte zatrzymania się na o wiele dłużej niż mój czas na to pozwala. tłumacze sobie zatem, że przecież mogły się w ogóle nie zdażyć..
jest taka prawda. od lat. wielu. i chyba prawdziwa. bo wiele tych prawd od dziada pradziada powtarzanych prawdziwa nie jest..
a ta jakby tak..
że na wszystko dobre, co w życiu dostajemy trzeba sobie zasłużyć. nawet gdy przychodzi na wyrost. na debet. na kredyt.. czy zwał jak zwał… przychodzi wcześniej niż my zdążyliśmy coś z siebie dać, to mocno trzeba pracować by zostało, by udowodnić, że warto było nam dać, zaufać..
blog to masa pracy. praca ta niezwykle przyjemna, dlatego zadłużona w niej jestem po uszy. bo przecież nikt mi nie każe..
ale czy gdyby nie blog, to zmobilizowałabym się do przebrania zdjęć, posegregowania ich w katalogach. czy spisałabym te swoje myśli, wspomnienia.. czy kiedyś gdy mnie zabraknie Antonina miałaby lepszą pamiątkę.. a może wcale Ją to nie będzie interesować..? tego nie wiem..
wiem natomiast, że ta praca to wielki ogród ludzkich duszy, myśli, dobrych słów..
a potem uścisków do utraty tchu, gdy nadejdzie dzień spotkania. pisków, śmiechów, łez na odchodne. długie machanie na pożegnanie, nawet gdy już znikniemy za zakrętem..
za zakrętem są drzewa, konary wielkie, mocno rozkwitnięte, domy, ogródki.. a ja macham ślepo jakby tam stała jeszcze..
i ta myśl w drodze powrotnej, że tak daleko do siebie.. że kiedy dzwoni to mnie akurat zrobiła się powódź w domu, dziecko obudziło.. i choć nawet gdy nie odbiorę, bo czasu brakło, to ściskam mocno przed snem to ciałko co znalazło mi się w tym wielkim świecie.. dzięki tej pracy blogowej.. dzięki tym postom po nocach sklejanym.. myśli na klawiaturę wylewanych.
i czy to prawda, że jak Ktoś ma się spotkać to jest to przeznaczone..? oj chyba nie..
do ludzi prowadzi nas nasza droga. tą którą wybieramy, nad którą pracujemy. ta, w którą skręcamy bądź nie..
nasze słowa, czyny, milczenie lub niemilknące przemówienia..
spotkałam Ją.. a raczej to Ona spotkała mnie.. pewnego dnia napisała. widziałam Jej zdjęcie profilowe na portalu społecznościowym. tyle tylko..
a potem wparowałam do Jej domu. ot tak. na moment zaledwie. karmiła dziecko. a ja z milionem wypowiadanych słów na minutę stałam w progu..
po długim milczeniu powiedziała..
-wiedzałam, że taka właśnie jesteś..
byłam tam „na jednej nodze”..
teraz weszłam z torbą ubrań, prostownicą do włosów i kosmetyczką.
rzuciłam pod schody, by móc zaraz potem do nocy późnej nacieszyć sie tym domem. Nią. Jej światem. pięknym światem.
i ta Mama, co miałam wrażenie przy porannej kawie, jakbym od miesięcy za Nią tęskniła.
i ta myśl, by jak najszybciej przyjechali i do nas. by Jej mąż mógł do rana gaworzyć z moim mężem. bo to niemożliwe, że wspólnego języka nie znajdą… bo to przecież jakby od lat wielka więź nas łączyła.
trudno zachwycić mnie czyimś światem. Jej rozkochał mnie do granic możliwości. jakby mój..
każda minuta opadających powiek przy nocnym składaniu posta warta tej znajomości, odnalezienia tego skrawka ziemi by zaistniał w moim…
świat jest wielki. jednak by zmniejszyć Jego objętość tak, by odnaleźć bratnią duszę, trzeba coś z siebie dać.. wyściubić nos zza kołdry, zza progu swego domu.. i wszystko jest na wyciągnięcie ręki..
ja w dzień gdy założyłam blog wyciągnęłam własną, Ona pisząc do mnie pierwsze słowo wyciągnęła swoją..
dzielę się dziś z Wami skrawkiem Jej świata. świata mojej Kasi.
wiele w życiu odwiedziłam domów, mieszkań… ten należy do jednego z najpiękniejszych jaki widziałam. 

Kolaże1330 Kolaże1333 Kolaże1325 Kolaże1326 Kolaże1322 Kolaże1327 Kolaże1334 Kolaże1321 Kolaże1328 Kolaże1329 Kolaże1324 Kolaże1319 Kolaże1320 Kolaże1310 Kolaże1308 Kolaże1309 Kolaże1306 Kolaże1311 Kolaże1307 Kolaże1305 Kolaże1304 Kolaże1300 Kolaże1303 Kolaże1301 Kolaże1298 Kolaże1296 Kolaże1297 Kolaże1299 Kolaże1302 Kolaże1292 Kolaże1295 Kolaże1294 Kolaże1293 Kolaże1287 Kolaże1289 Kolaże1291 Kolaże1286 Kolaże1288 Kolaże1285 Kolaże1283 Kolaże1284 Kasia Radosna Fabryka Kolaże1280 Kolaże1282 Kolaże1281 Kolaże1316 Kolaże1317 Kolaże1313 Kolaże1314 Kolaże1332 Kolaże1312 Kolaże1315
Kolaże1290
pobyt w Warszawie to również niezwykłe spotkanie z blogerkami, czytelniczkami. to wspaniałe poznać Was „prawdziwie”. zobaczyć jak się śmiejecie, jak wyglądacie. że ta co komentuje z nickiem Hiena to mam wrażenie, że konie z Nią można kraść. i jakbyśmy już niejeden wieczór do łez się uśmiały. a tamta co Dorką jest, ma tyle w sobie ciepła, taka kruszyna. I, że tamta co ostatnio pisała mi na facebooku, że marke dziecięcą zakłada, to taka fajna cholera, że do zjedzenia i jakby z moich myśli wyjęta, do tańca i do różańca. a tamta o imieniu Ida taka spokojna, mądrego do powiedzenia ma dużo. Agaciny Mama taka śliczna. a, że Aśce chciało się jechać taki kawał drogi pociągiem, z dwójką małych dzieci. no podziwiam szalenie. i każda z Nich wyjątkowa… i tak mi miło, że w moim blogowym świecie Je goszczę. obiecuję do domu na kawę zaprosić. materace do snu porozkładamy by się zmieścić.. tylko czy Ktoś pójdzie spać czy do świtu rozmowy na tarasie prowadzić będziemy..
nie wspomnę zupełnie o Iwonce, co spotkanie wymyśliła. co mi w torbie grzebie, przez co bawi mnie tym do łez. co choć z Ameryki jest, a znamy się niecały rok, to już drugi raz w jednym łóżku śpimy. reprymendy mi robi, że telefon mi w nocy dźwięki wydaje, to już przezornie przed snem mi go w torbie znalazła. ściszyła.. szkoda tylko, że o swoich zapomniała..
kładziemy się obok. coś półprzytomnie jeszcze słowa wymieniamy.. a za dni pare już za oceanem będzie.. a jakbyśmy za płotem mieszkały wydawać by się mogło..
prujemy po tej Warszawce nocą autem. migają światła, neony, pałac kultury. 
pytam czy okna przymknąć.. Maryś mówi, że dawno się tak dobrze nie czuła.. tak inaczej niż codzień..
bo przecież do młodych nie należymy. a jak nastolatki z muzyką na całą stolice, przez szyberdach na światłach tańczymy.
prowadzę auto, a marzę by zamknąć oczy i zatrzymać te chwile na zawsze. Siedzi ze mną Maryś, Iwona, Karolina.. 
od godziny płaczemy ze śmiechu, brzuchy nas bolą strasznie.. czy życie może się w jakiś sposób kończyć lub zaczynać?
ja mam wrażenie, jakby moje zaczynało się każdego ranka na nowo.
blog podarował mi tych ludzi… 
na przyjaźń (szczęście) się nie czeka.. się nie szuka.. ale każdego dnia mocno się pracuje..

kids were here…

w ameryce powstał piękny projekt. nazywa się „kids were here”. co miesiąc publikowane są zdjęcia ze śladami dzieci.
przewodzi mu cytat..

„W tej chwili można bardzo łatwo popaść w frustrację z powodu bałaganu, który jest rezultatem życia z dziećmi. Ten zestaw (zdjęć) przypomina mi, jak szybko to wszystko minie. Przyjdzie dzień gdy zabawki wylądują w skrzynkach i nikt nie będzie się nimi bawił. Będę tęsknić za tym. Uświadamiam sobie aby zwolnić. Nie stresować się tym. Moje szczęście nie zależy od tego, że wszystko jest na swoim miejscu, a dom jest czysty i uporządkowany. 
Pewnego dnia będziemy mieć wspaniałe wspomnienia. Dowody zapisane w naszych sercach i umysłach naszych dzieci. Fotografie, które przeniosą nas z powrotem do tych samych dni, kiedy nasze dzieci były tutaj.”- Jude Wood

jestem zwyczajną mamą.. tą, która mówi „no chodź dziecko”, gdy Ona celebruje każdy stopień na klatce schodowej. koniecznie musi trzymać się poręczy. trzymam więc Ją za drugą rękę, a w tej „wolnej” mam trzy torby, kaczkę na patyku i śmieci po drodze wzięłam. odpadają mi więc z przeciążenia. w torbie stygnie obiad co Tacie na budowę wieziemy. On tam czeka głodny a my jak ślimaki schodzimy na dół. jestem poddenerwowana, pod nosem coś psiocze i poganiam to dziecko. i zawsze, ale to zawsze, jak już dojadę na miejsce, Oni obiad (jeszcze ciepły) zjedzą, to dopadają mnie wyrzuty sumienia. że taka jestem wiecznie w biegu. a to przecież normalne, że Ona chce nowe trudności pokonywać, że to wyzwanie, a na końcu osiągnięcie celu.
bo czy coś się stanie jak dwie minuty później zajedziemy..? każdego dnia uczę się więc cierpliwości, zrozumienia Jej świata.
bo przecież każdego dnia Ona poznaje mój..
projekt ten dał mi niezwykle wiele do myślenia. zatrzymywałam się na każdym zdjęciu, jak nad wielkim dziełem sztuki.
i kiedy położyłam się wieczorem, po zbieraniu zabawek z podłogi, wyciąganiu klocków z brodzika, układaniu kocy, co dzięki nim dom pod stołem istnieje, zbieraniu kredek… to tak mnie naszło..
że przecież przyjdą takie dni…cisza nastanie wielka. w każdym kącie. 
nikt pod szafę nie wejdzie, piachu po domu z butów nie naniesie, kosmetyków na ścianach i lustrach nie rozmaże.
w basenie ogrodowym liście jedynie pływać będą. pod płotem dwa duże rowery równo ustawione będą stać. w lodówce zabraknie pięciu rozpoczętych serków, nadgryzionych owoców po stołach..
cisza się zrobi taka. i czas będzie na kawę. przed południem i po.. na lampkę wina wieczorem.
i ten czas zapewne błogi taki nastanie. odpoczniemy. nie tyle od dzieci, co od zgiełku. tego biegu. hałasu, szumu..
od obowiązków. nocy nieprzespanych. sporów rozstrzyganych.
w kominku wieczorem się napali. Ja poczytam książkę, On przejrzy prasę motocyklową. a późno wieczór cicho zgasimy światło.
i te dwa pokoiki na poddaszu puste będą stać.
nie wejdę zerknąć czy przykryte, czy okna nie uchylić..
rankiem usiądę przy stole kuchennym, zaparzę kawy, jajecznicę usmażę. rozłożę wyborczą.
jednak kiedy wstanę zbyt szybko do telefonu, coś w kolanach strzyknie, za kręgosłup się złapię. 
a w tym telefonie dziecko moje.. mówi, że wieczorem będzie. ze znajomymi ze szkoły.
odłożę gazetę. kawę jednym duszkiem dopiję. zrobię listę zakupów by na kolację więcej naszykować. 
pościel świeżą dla gości ubiorę. i wróci mi sens. cel. szybciej zacznę na nowo żyć.
bo ja się ze soba nie nudzę. o nie. 
ale kiedy pojawia się dziecko, to ten obraz zostawionego kalosza na ogrodzie nadaje naszemu życiu sens.
w ten wieczór cichy, w tym domu pustym wspomnę każdy Jej stopień tak misternie pokonywany.. i wtedy spieszyć mi się już niestety nie będzie.. więc uczę się nie spieszyć dla Niej dziś.

 

zebrałam więc kilka swoich zdjęć, które można zatytułować „dzieci tu były”..
projekt ten prowadzony w Polsce można zobaczyć tutaj.

Kolaże95 codz1 Kolaże189 Kolaże305 Kolaże91 Kolaże770 Kolaże466 zima 10 8 Kolaże347

Rafal Michal Szaton

dziś nie będzie moimi słowami, a słowami mojej siostry.
o pewnym człowieku. o człowieku, którego miała szczęście w życiu spotkać..
dziś nie wyobrażamy sobie bez Niego życia, choć tyle kilometrów nas dzieli. jest częścią naszej rodziny. ojcem chrzestnym, bratem, synem.. jakby był z nami od zawsze. ot po prostu.. Szaton.

 

„Było…

 Pewnego jesiennego wieczoru stanął w progu naszych starych i obdrapanych stancyjnych drzwi. Mocno tam nie pasował. Na dworze słota i szaruga, deszcz siąpił, a on wszedł jakby z innego świata. Białe spodnie ”dzwony”, dżinsowa kurtka. Ciemne włosy , opadały delikatnie na zgrabne uszy i opalone czoło. Sylwetka jego była nienaganna. „Przystojny młodzieniec” – rzekłaby ma babcia. Na wypielęgnowanych dłoniach lśniły obrączki i bransoletki. Oparł się o stary wiekowy, zeżarty przez korniki i lata zaniedbania kredens z zapytaniem, czy dobrze nam się tu mieszka. Zupełnie osłupiałyśmy. Miał w sobie tyle wdzięku.
Pomimo mroku i nędznej żarówki widoczny był głęboki błękit jego oczu, który zdawał się być
radosny i bezkresny. Oczekiwał odpowiedzi. Byłyśmy Nim tak oczarowane, że chyba nawet gdyby był to bunkier powiedziałybyśmy, że mieszka się nam jak w najlepszej, luksusowej willi.
Za kilka dni wprowadził się do pokoju obok.
Wtedy to zrozumiałyśmy, że cały ten czas mieszkania bez niego był nijaki i nudny. Otwarł przed nami wrota dobroci i szczerości. Lgnęłyśmy do Niego . Czas przestał istnieć. Noc stapiała sie z dniem. Nagle odkryłyśmy w sobie niezmierzone pokłady energii. Bo jemu się zawsze chciało. Spacer w ciemną zimową noc – proszę bardzo. Desery o 4 rano – nie ma problemu.
Staliśmy sie jednością. Warunki życia były koszmarne. Ale z nim wszystko wydawało się wielobarwne i
piękne. Bo dusza Jego była piękna. Imponował mi Jego apetyt na życie. Jego styl ubierania tak bardzo odbiegał od tego co wtedy nosiło się na ulicy. Zakochany był w Madonnie, której plakaty ozdabiały brudne i obskrobane stancyjne tapety ścienne. Zawsze mówił, że pojedzie w świat zrobić karierę. A my zawsze po cichu wierzyłyśmy, że na pewno go zawojujei będzie wielkim człowiekiem. Pochodził z biednej, śląskiej rodziny. Z blokowiska. Kiedyś, kiedy na weekend nie wracałam do domu zaproponował, że mnie ze sobą zabierze. Do swoich. Pierwszy raz widziałam wtedy ludzi biegnących z wiadrami na torowisko przez dziury w płotach, przez krzaki i knieje byleby szybciej, byleby prędzej od pędzącego za nim sąsiada. Zupełnie nie wiedziałam po co Ci ludzie tak biegną do przejeżdżającego pociągu towarowego. Dopiero on mi wyjaśnił, że idą kraść węgiel z wagonów. Obraz, który pamiętam do dziś. To tam zobaczyłam biedę, ale i miłość. Miłość Rafała do babci. To tam pierwszy raz w życiu jadłam chleb podpiekany na kuchni, a potem, gdy się zrobił twardy i czerstwy wcierało się w niego
czosnek. Nigdy potem nie miał on już takiego smaku jak tam, kiedy to pod blachą palił się ogień, woda bulgotała w czajniku, a stara zmęczona życiem i troskami babcia siedziała na przypiecku wsłuchana w opowieści kochającego wnuczka.
To wtedy w drodze powrotnej powiedział, że nie chce tam zostać, że musi uciekać od tej nędzy, bólu,
biedy i braku nadziei na lepsze życie. Doskonale rozumiałam. Jego dusza – dusza artysty pragnęła się wzbić i ulecieć ponad to wszystko co widział do tej pory. Dusił się w tym świecie. W tej Polsce.
Postanowił wyjechać.

 Jest…

 Jego jestestwo błąkało się po Europie, aby znaleźć swój raj na ziemi,. Swój zakątek. Na życie. Na
nowych przyjaciół. Na twórczość. Po długiej wędrówce znalazł się w Valencji. Dla nas wtedy to kraj kojarzący się ze słońcem, corridą, śpiewnym językiem i pomarańczami. Każdy chciał jechać do Hiszpanii.
Dla Niego to trud życia codziennego, walka z bezrobociem, z mentalnością Hiszpanów, z lekkością ich bytu. Trafił do artystycznej mekki, ale w bezgraniczną otchłań pustki. Nauczył się języka, skończył prestiżowe uczelnie, grał w reklamach, przedstawieniach teatralnych. Miał swój udział w nagrywaniu płyt muzycznych, wspaniale pisze, cudownie maluje. Odnalazł pokłady dobra i człowieczeństwa wśród ludzi stamtąd . Każda jego praca to wieloznaczność, kulturowość, obyczajowość. Żaden człowiek nawet laik nieznający się na sztuce nie może przejść obojętnie obok grafik, ceramik i obrazów. W nich zawarta jego charyzma, liryczność i artyzm i dobroć człowieka zmęczonego życiem.

 Będzie…

 Nie jesteśmy już młodzi. O nie. I kiedyś przyjdzie taki czas, że żyć będziemy wspomnieniami. Złożonymi z nas. Z naszego życia utkanymi jak z przędzy cieniutkiej. I będą w tej sieci zaplątane wielkie pęki złożone z naszych problemów dnia codziennego i będzie też ta nitka płynna, pięknie wijąca się wśród gąszczu dobrych wspomnień. Oczyma wyobraźni widzę nas splątanych w tym kłębku życia. Na mym tarasie. Na którym bezkres nieba zdaje się nie mieć końca i spotyka gdzieś w oddali horyzont. W domu, gdzie pachnie mój chleb i ciasto świeżo upieczone dla moich gości. Bo to będzie gość specjalny i wyjątkowy. I skoro świt tylko zajrzy w me okna, otworzymy drzwi na przestrzał ,aby śpiew pierwszego skowronka na nieboskłonie dodał nam sił. Bo młodzi już nie będziemy. O nie. I usiądziemy z gorącą kawą w ręku i liczyć będziemy każdą swoją zmarszczkę. I patrzeć będziemy na swoje dłonie spracowane. Niby na tym samym kontynencie, a jednak tak daleko od siebie. I to będzie ten czas naszych wspomnień. I śmiać się będziemy do rozpuku. I płakać . Bo łez naszych nie musimy się wstydzić. O nie. Bo życie nas rzuciło w krainy odległe i każdy z nas codziennie budzi się z listą spraw do zrobienia i załatwienia. Lecz świadomość, że patrzymy na to samo słońce i marzymy przy tym samym księżycu sprawia, że wierzymy w to, iż kiedyś przyjdzie ten moment. Na mojej werandzie. Przy kubku gorącej kawy. Bo czas tak nieubłaganie pogania nowe minuty i miesiące, że nawet czasami nas samych wyprzedza. Ale nadzieja na lepszą i powolniejszą starość jest w nas wielka. Jak wielka jest nasza miłość i przyjaźń. I pomimo, że tysiące kilometrów nasz świat oddziela to nas nie rozdzieli żadna miara. Bo dzień ten, kiedy przyszło nam się spotkać jest jednym z piękniejszych w moim życiu. Kim bym dziś była, gdyby nie On? Jakie byłyby moje poglądy? Czy byłabym równie tolerancyjna i wyczulona na krzywdę ludzką i biedę? Spotkałam w moim życiu wielu ludzi. Wiele ognisk, zabaw do rana, tańców na stole i wina. Ale tylko nieliczni są w ścisłym gronie tych ,których warto pamiętać. On jest pozostając na zawsze. Co roku czekam z utęsknieniem na kolejną jesień. Od pewnego czasu bowiem to moja ulubiona pora roku…
Czekam na Ciebie każdego dnia mocniej. Kocham Cię Mój Wyjątkowy i Niepowtarzalny Artysto …”

prace Rafała można zobaczyć w Polsce tutaj. trochę więcej informacji o Jego twórczości tutaj. a już niedługo wyczekujemy Jego wystawy w galerii Narodowej.

rafał4 rafał2