Pięć minut po północy przychodzi z dołu mój mąż.
Mówi „Ty lubisz tak świętować ten dzień urodzin? Żeby się tak działo dużo?”
Pyta o to zaraz po tym, jak złożył mi życzenia. Zwykłe. Dwa zdania.
Dobrze. Nigdy nie zależało mi na wirtuozie słowa, a na rzemieślniku spokojnej codzienności.
Życie pokazało mi nie raz, że pewnych cech połączyć się nie da, a ja wiedziałam co wolę.
Dzięki temu wyborowi urodziny mam prawie codziennie, bo dostaje od niego to co najważniejsze – poczucie bezpieczeństwa. Które choć czasami nie przychodzi łatwo, to jednak przychodzi, bo rodzi się z miłości. A miłość to poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka.
Od niego zatem jakoś mocno tego świętowania nie oczekuję. Żelazko dostałam. (czujecie?! Ale wyszłam z doła, bo Ewa kilka dni później pralkę.)
W ogóle od nikogo nie oczekuję.
Świętowanie urodzin, to wszystko to, co pamiętam od dziecka. To co dawała nam Mama.
Tort, rodzinna kolacja, najbliżsi w domu, przyjaciele. Jakiś prezent.
Do dziś pamiętam jak wiązałam cukierki na nitkę i okręcałam o belkę u sufitu. Przystrajało się pokój tym co było. I było z tym po prostu najpiękniej. Wtedy w oczach dziecka – zjawiskowo.
Jak tylko zjawiskowe mogły być cukierki w papierku na nitce.
Tak, lubię świętować swoje urodziny, bo moja Mama zawsze przykładała do tego wiele swojego serca i uwagi. Lubię też świętować urodziny najbliższych. Widzieć ich radość.
Tylko, moje „świętowanie” dla wielu może być niewidoczne. Nie pragnę fajerwerków na nocnym niebie i pochodu słoni w pióropuszach po czerwonym dywanie.
Nie pragnę drogich prezentów i biletów w kosmos. Bilety na kabaret Hrabi od mojej siostry okazały się fenomenalne.
W dzień swoich urodzin świętuje moja głowa. Myśli krążą dookoła tego co dobre.
W dzień moich urodzin chcę świętować człowieka. Człowieka w moim życiu.
Mama zawsze mawia, że najbardziej w życiu liczy się drugi człowiek.
Przed życzeniami męża zaraz po północy, zdążyła napisać już Kasia z dobrym słowem i sąsiadka Asia.
Kiedy wstaję, kilka minut po siódmej, idę cicho do pokoju syna, w którym śpi moja przyjaciółka z Cypru – Kamila.
W nocy, z lotniska, przywiózł mi Ją mój mąż.
Nie wiem czy dzień urodzin można zacząć lepiej, niż otworzyć te drzwi i zobaczyć, że Ona jak zwykle, o tej godzinie już dawno nie śpi. Choć położyła się przed czwartą. Piękna moja.
Pijemy poranną kawę. Ja w szlafroku. Z włosami mocno zwichrowanymi.
W tym też szlafroku wychodzę przed dom gdy podjeżdżają trąbiące auta. Wjeżdżają z takim impetem, że ze wszystkich okien widać tabuny unoszącego się kurzu. Szaleństwo, myślę przez chwilę.
Z wielkiej przyczepy wystają Im jeszcze większe drzewa. Tak, szaleństwo myślę zdecydowanie.
Ostatnio mówiłam, że do pełni szczęścia potrzebuje już tylko dużych drzewa na podwórku. Ale nie myślałam, że Ktoś mnie tak wnikliwie słucha. Przecież ja tyle gadam.
Pierwsza wchodzi Madzia. Z wielkim, piękny, i jak się potem okazało przepysznym tortem. Ten tort potem starczył dla trzydziestu osób. Po grubym plastrze.
Kilka dni później, gdy urodziny świętuje Ewa, Madzia robi ten sam tort i przywozi go przez całą wieś na rowerze. Jaka szkoda, że szkoła cyrkowa w Julinku już dawno zamknięta.
Madzia, kiedy wchodzi do mnie z tortem, trzyma również reklamówkę z trutką na myszy, przewiązaną wstążką. Rano pisałam Jej, że w końcu po sześciu latach zamieszkiwania, wkradły się gryzonie.
Za Madzią idzie pełna charyzmy od rana – Ewa. Niesie podarek i gestykulując opowiada. Zeżarłabym Dziada. Na końcu Radzio, który nie zwleka i po życzeniach wyciąga te wielkie, dorodne, bordowe Czeremchy. Ach! Czeremchy!
Dobra! No to kawa. Kroimy tort. O dziewiątej rano rozlewam szampana. Ze złotymi drobinkami.
Nadjeżdża Jarek, który do kompletu prezentowego dowiózł mi wiadra z gnojówką pod to wsadzanie.
Ach, jakże radców do sadzenia wielu. Ale Madzia dobrze radzi. Żeby blisko, namacalnie posadzić.
Nachylam się i wołam sąsiadów na tort i kawę. Muszę się nachylić, bo wtedy mój głos leci pod wiatą, prosto na ich taras. Słyszą. Zakładają klapki i idą.
Choć nie wiem czy muszę się nachylać, bo zaś sąsiad z zachodu mówi, że ja się tak drę, to we wsi obok można usłyszeć.
Asia patrzy i mówi, że zazdrości mi tych drzew. Jednak potem dopowiada, że już nie chce, jak widzi to szaleństwo z wybraniem miejsca na wsadzenie.
A tu głosów milion. W prawo, bardziej do przodu, bokiem go obróć. W kształcie trójkąta posadźcie.
Ktoś komentuję, że kiedyś to się na urodziny z kwiatkiem i bombonierką przychodziło, a teraz z trutką na myszy i wiaderkiem gnoju.
Jako, że to wtorek to rozchodzimy się szybko. Każdy ma spraw na głowie milion.
Sprzątamy z Kamcią moją podwórko, bo mówi, że jak u Cyganów. Stół gdzieś na środku wysuszonego trawnika, basen przebity od miesiąca – leży. To ogarniamy ten tabor.
Do drzwi puka kwiatowy kurier i kurier, który przynosi mi prezenty i kartki od moich czytelników.
Odbieram niezliczoną ilość życzeń. Niezwykle twórczych.
Spontanicznie urządzamy wieczorne przyjęcie. Skoro już posprzątane..
Żebym nie musiała wstawać od stołu, to ciasta, arbuz, chleb ze smalcem i ogórkiem, a potem Pan Uber przywozi najlepsze pizze od przyjaciela, z pubu zwanego „Oficyną”.
Nie potrzeba talerzy, widelcy i widelczyków..
Ale od stołu wstaje nader często. Cóż mogę za to, że jak muzyka gra, to mnie od razu rwie.
Wszystkie moje ukochane sąsiadki też są. Zawsze gdy na nie patrzę, to mam wrażenie jakbym trzymała w ręku wygrany kupon wielkiej, skumulowanej loterii. Jest też położna mojego dziecka, która została w moim życiu, mam nadzieję na zawsze. Kuponów mi w prezencie przyniosła wiele, tak drapałam, że mi nowa hybryda z paznokci zeszła. Nie wiem po co drapałam, skoro w życiu wygrałam już wszystko.
Kiedy zaczyna lekko padać i zbiera się wiatr, podczas tańca zamykam oczy i czuję jak podmuch unosi moje włosy i długi, lekki sweter…
Moja Mama, która wtedy spała u siebie z moimi dziećmi, mawia, że w życiu najbardziej opłaca się zarabiać na czas, uwagę i przyjaźń drugiego człowieka.
To prawda. Pracowałam w kilku miejscach. Nie pamiętam ile zarabiałam pieniędzy i na co je wydałam.
A wydaje zawsze wszystko co do grosza. Od razu.
Za to pamiętam każdego człowieka, który jest obok mnie. A ja z całych sił staram się być obok niego.
Mam wrażenie, że w życiu nie widziałam pieniędzy tak wielkich, jakie trzeba mieć, aby zarobić na takich ludzi, jakich mam dookoła siebie…
Mieć trzydzieści sześć lat i mieć już wszystko. Bo tylko drugi człowiek może to wszystko Ci dać.
Bez człowieka jakby nas nie było.
Jeżeli Ktoś teraz zapytałby mnie o to świętowanie…
Jak chciałabym obchodzić dzień urodzin, aby było najpiękniej, to z tą trutką na myszy i dwoma wiadrami gnoju… Bo one mówią mi o ludziach obok mnie najwięcej. One mówią mi wszystko.