Kto do cholery?

kiedy miałam 23 lata wylądowałam na chirurgii w Pszczynie. piętro szóste. wyrostek. pamiętam, że operował mnie niezwykły lekarz. Grzegorz Kielan. i kiedy o 2ej w nocy robili mi gastroskopie, a ja umierałam ze strachu, trzymał mnie za ręce jak własny Ojciec. biło z Niego takie ciepło i spokój. cudowny człowiek. 
z samego rana do szpitala wpadła Mama. kiedy tylko się dowiedziała. najszybciej jak Matka potrafi.
w ciągu zaledwie chwili zamiast koło drzwi, leżalam w innej sali pod oknem. i miałam już zapełnioną szufladę szpitalnej szafki dwuzłotówkami do czasomierza od telewizora. 
w nocy przyniosła sobie wielki fotel z korytarza, i czuwała nade mną. podawała, poprawiała. 
a miałam już 23 lata..

kiedy miałam 27 lat zerwałam z chłopakiem, którego bardzo kochałam. jednak racjonalne uczucia nie pozwoliły mi z Nim być.
każdego wieczora, po powrocie z pracy kładłam się w swoim mieszkaniu, na sypialnym łóżku i dzwoniłam do Mamy.
płakałam Jej w słuchawkę. a Ona cierpliwie słuchała i pocieszała.
kiedy krótki czas po tym zakochałam się do szaleństwa w Kimś innym (tym Kimś był Tato Antki i Benka) również spędzałyśmy wieczory na telefonicznych pogaduszkach.. jakże w innym nastroju.
a miałam już wtedy 27 lat.

kiedy miałam 28 lat urodziłam córkę. zdrową, kochaną dziewczynkę. Mama radziła co robić przy wysokich gorączkach, jak najwygodniej namydlić Ją do kąpieli i że koniecznie na dwór. każdego dnia na dwór z dzieckiem. czuwała nad Jej snem bym ja z mężem mogła odpocząć w spa, w kinie czy na kolacji.
miałam wtedy 28 lat..
miałam też 31 gdy przyjechała na długie tygodnie opiekować się tą moją córeczką , gdy ja poszłam rodzić synka.
31 lat…

kiedy mam 31 lat, jeden miesiąc i 17 dni dzwonię do Niej z zapytaniem o te pączki co się robiło z serków homogenizowanych. te takie na szybko, bo gości będę mieć za chwilę.
mam 31 lat, jeden miesiąc i 17 dni. mam Mamę!

powiedzcie mi do cholery jasnej!!! Kto rości sobie prawo na tym świecie zabierać dzieciom Mamy?! Kto do cholery?!!

kiedy miałam 8 lat do miejscowości obok przyjechało wesołe miasteczko.
kilka karuzel rozstawione między blokami. koniki, autka, loteria, krzywe lustra i strzelnica.
było lato. żar z nieba lał się ogromny. każdy ociera z czoła pot i szukał cienia.
w największym słońcu była ta  karuzela najlepsza. krzesełka na łańcuchach.
kręcę się piąty raz z kolei. przy barierce stoi Mama i za każdym razem, gdy przy Niej przelatuje mocno sobie machamy.
Mama ledwo stoi bo tak Jej słabo od słońca, ale za każdym razem gdy już wyłania mi się zza okręgu uśmiecha się najszerzej jak potrafi i mocno macha..

nie ma na świecie większej siły i potęgi niż Mama. więc powiedzcie mi do cholery, Kto  czuje się tak bezkarny i wszechmogący by zabierać dzieciom Matkę?!

58077d4813c7bbc32a5e021cfba808fd

droga

_DSC0128 _DSC0129

Czytam tutaj, że Marek Kamiński mówi o drodze, w której nie można sie zatrzymywać, zawsze trzeba iść..
umoczyłam biszkopta w słodkiej herbacie z cytryną, popatrzyłam w okno i zadałam sobie pytanie..
gdzie ja teraz idę..? bo przecież nie chodzi o drogę do przedszkola, o drogę do sklepu i wiejskiej apteki..
chodzi przecież o tę drogę najważniejszą. ogólną. łapiącą każdą dziedzinę życia i człowieczeństwa w swój okrąg.
zbiór wspólny. zbiór uczuć, dążeń, pragnień, osiągnięć, planów i nadziei.
biszkopta nie zdążyłam zjeść, bo namoczył się za bardzo i spadł mi na kolano.
i gdzie ja teraz jestem? w jakim punkcie swojej drogi? na wielkim skrzyżowaniu, czy nowym prostym kawałku asfaltu?
czy po bokach mam drzewa, co dają wielki cień, czy same znaki zakazu i nakazu?
widzę przed sobą wielki znak „stop”. i staję. bo tak nakazuje przepis. nie można tam jedynie zwolnić, a trzeba całkowicie się zatrzymać.
zatrzymuję się więc. i tam, w tym miejscu jest taki czas… czas na drogę najważniejszą. nie moją. nie.
drogę moich dzieci. bo ten postój, to dzieci moich przyszłość. ich wybory, deklaracje, pościg bądź cierpliwość.. i by właściwie prędkość w życiu dobierali. kiedy ja dziś przy nich stoję, wiem, że Oni dzięki temu (choć bardziej mam nadzieję niż wiem), drogę swą przejdą łagodnie.. że gdy drzewa wielki cień dadzą, to znajdą czas by na nie popatrzeć, w górę głowę podnieść. a gdy drogi znaków pełne nastaną, to przy każdym z Nich z odwagą skręcą.
nie wiem tak naprawdę czy ten postój ma tak wielki sens. czy mniejszy niż mi się wydaje, czy żadnego nie ma. nie wiem.
jednak boję się nie zatrzymać.. by kiedyś nie żałować, że biegłam, gdy biec nie było sensu.
więc może właśnie o tę drogę do przedszkola tutaj się rozchodzi..
może to jedna z najważniejszych moich życiowych dróg.. i po to tu jesteśmy..

leniwa niedziela

_DSC0035 _DSC0029 _DSC0015 _DSC0009 _DSC0119

u nas spokój. cisza. błogo.
mój organizm po raz kolejny zaskakuje mnie tym, jak szybko radzi sobie z operacją. po dwóch dobach w klinice wróciłam do domu i nie siadam nawet na minutę, ciągle coś wynajduję. i nie dlatego, że muszę, a po prostu nie potrafię „odpoczywać”..
Beniamin śpi i je. choć nie powinnam tego pisać, bo zapeszę. liczę się z tym, że ten czas Jego ciszy za chwil parę się skończy.
i choć myślałam, że znowu to wstawanie w nocy, mleko, pieluchy.. to ku mojemu zaskoczeniu nie jest to żadnym wysiłkiem.
pozamykałam sklepy internetowe, mam wolna głowę od obowiązków. po raz kolejny stwierdziliśmy z mężem, że podział ról na zarabiającego i zajmującego się ogniskiem domowym jest najlepszym wyjściem dla nas wszystkich. odpuszczam wiec na chwilę, może na chwil parę.. już sam blog zajmuje sporo czasu i daje maksymalne spełnienie, które pozwala oderwać się od codzienności.
ku mojemu zaskoczeniu, decyzja ta wniosła do naszego domu ponownie harmonię, cierpliwość moją, spokój..
i to chyba tak jest, że jak każdy będzie miał robić swoje, to zrobi to do końca  dobrze.. a jak każdy chce wszystko, to jest niedokończone, nerwowe, na prędce..
cieszę się więc niezmiernie, że na ten podział ról możemy sobie pozwolić.
pytacie jak Tosia zareagowała na brata..?
chyba nawet nie za bardzo się na tym skupialiśmy. czekała, wiedziała, tuliła brzuch.
nie miała ani odrobiny problemu z tym by zostać w domu z Babcią, gdy ja pojechałam do kliniki. dzwoniliśmy do siebie na facetime i oglądała Benia. w piątek wpadła do kliniki jak szalona. pierwsza sekunda była dla Niej chyba rozczarowaniem. myślę, że spodziewała się większego dzidziusia a nie takiego robaczka. wyciągnęła ręce do Taty i cicho Mu oznajmiła, że Ona nie lubi malych dzieci. ale już w aucie zdecydowanie chciała siedzieć razem z nim z tyłu. poprawiała mu kocyk, czapeczkę.
w domu trzyma Mu butelkę, siedzi i pilnuję gdy ja idę po pieluszkę. głaszcze i całuje po główce.
nigdy nie użyliśmy słowa „zazdrość” żeby w ogóle nie wiązała tego z pojawieniem się brata.
więc z ręką na sercu mogę przyznać, że nie przejawia tego zachowania w ogólę.
może też dlatego, że była u Nas moja Mama i zabawa była całe dnie. staram się też poświęcać Jej więcej czasu i uwagi niż dotychczas. 
grypa u nas rozszalała się na całego. kichanie, gardła.. Tosia więc nie chodzi do przedszkola i pojechała na wieś do Dziadków i mojej siostry. długo zastanawiałam się czy to dobry  pomysł. czy ten czas jest odpowiedni. gdy pojawia się nowy mieszkaniec to Ona wyjeżdza. jak to odbierze.. biłam się z myślami.. ale gdy w sobotę spakowała się już o siódmej rano i siedziała w aucie u Dziadka, nie miałam dużo do gadania.
dzwonię do Niej, łzy z tęsknoty leca mi jak grochy, mówie, że tęsknie, a Ona na to „Mama, mam z Babcią wojne na poduszki, nie mam czasu, do zobaczenia”.. i wtedy wiem, że mogę skupić się na kangurowaniu Benka, nie mając żadnych wyrzutów sumienia.
a kiedy dzownię, odbiera i Jej pierwsze pytanie jest „jak Benek?”.. wiec na razie zmartwień o Jej zazdrość brak.. myślę, że nadejdzie gdy Ben będzie bardziej absorbujący, wymagający większej uwagi.. wtedy zamierzam podrzucać czasami Bena do Babci (po drugiej stronie wsi) i spędzać popołudnie tylko z Nią. babskie popołudnia. kino, basen, lody..
cieszę się na tę zimę.. na leniwe leżenie na podłodze i czas z dziećmi.. cieszę się, bo mam teraz wolną głowę. wolną od obowiązków, zobowiązań, planów, wysyłek.. 
mam znowu czas na rodzinę.. i nie chce spełniać się biznesowo w żadnym tego słowa znaczeniu. niech tym fachem imponuje mi mąż. a wtedy nie mając tych obowiązków na głowie może ja zaimponuje w końcu samej sobie jako Matka..
jesteśmy więc od soboty z Benkiem. z Benkiem, który śpi i je. więc czasu mam tyle, że od ponad dwóch lat nie miałam takiej ilości nawet w jednej czwartej.. leże nawet.. i to nie tak, na boku, na szybko nogi wyprostuje by zaraz lecieć pranie wyciągnąć z pralki.. o nie, nie.. w sobotę leżałam 3 godziny. ot tak. w południe. Matka dwójki dzieci. 3 godziny w południe leży. jakiś niebywały luksus..
nawet w ciąży pół godziny nie leżałam.. a moja Mama, moja siostra, dzieci siostry,  Tata, Szwagier  w tym czasie bawią Tosię…
czy ja nie mówiłam, że rodzina w życiu jest najważniejsza..?
w niedzielę, gdy Adaś pojechał na moto, my leniwie spacerowaliśmy pół dnia..

przypomniało mi się coś…
jedziemy z moim mężem z Bielska, gdzie ściagali mi szwy. słyszymy w radio naszego znajomego. dzwoni mój mąż więc do Niego.
a że dawno nie rozmawiali to mąż zdaje różne relacje…
– zatrudniłem takiego chłopaka. wiesz, roboty nie miał, jakieś rodzinne problemy, to Go przygarnąłem. przez miesiąc okradł nas na dziesiątki tysięcy. sądy, policja. 
potem chwile milczy, bo chyba Tamten coś mówi, pyta..
a potem znowu mój mąż..
– nie Mirek. to są tylko pieniądze. dziś są, jutro ich nie ma. a mi się zdrowy syn urodził. zdrowy!


_DSC0045
_DSC0005 _DSC0014 _DSC0120
_DSC0037
uprzedzając pytania 🙂
moje buty – minnetonka (nie wysyłają do Polski, ale wysyłają ze strony zappos.com i są na naszym polskim allegro)
sweter – taka marka TU.
kapelusz – mohito (stary)
koc Benka z wilkiem – Effii
rampers czerwony – kidscase (nowa marka, którą sama sobie wynalazłam czekając w kolejce do lekarza, i zamawiałam przez telefon z niedoczekaniem. genialna jakość.)
torba w grochy – DwellStudio
s
moczek – Hevea