let’s play birds

z Tatą Antoniny to jest tak, że jak mu wpadnie jakaś piosenka w ucho to słucha na okrągło.. więc dziś, od rana, stutysięczny raz leci… fismoll.. a ja nie zaprzeczę.. piękna.

wydanie letnie..

dziś zapraszam Was do magazynu Green Canoe, w którym miałam przyjemność maczać palce (str. 249).
aby zobaczyć proszę kliknąć w okładkę bądź tutaj.
czy musze dodawać, że to 300 stron pięknych inspiracji? wnętrza, kulinaria, ogród, dzieci.. 
miłego czytania pod gruszą, w ten letni dzień.. niech wiatr otula delikatnie Wasze stopy , słońce oplata twarz i ramiona, a oczy wędrują po Green Canoe Style..

okładka lato

„stres”

od dziecka jestem zakochana w felietonach.
lubie tę formę krótkiego opowiadania, które zamyka jedno, ostatnie zdanie.. zdanie, które tak wiele daje do myślenia..
jako nastolatka wycinałam z Wysokich Obcasów strony z felietonami i składałam do białej teczki.
minęło 16 lat i po białej teczce nie ma śladu.. zaginęła w czeluściach strychu.
jednak jeden z nich, bardzo mocno siedział mi w głowie. szczególnie właśnie to ostatnie zdanie, po którym ma się ochotę powiedzieć cicho pod nosem z westchnieniem.. „a no właśnie.. a no właśnie..” i pokiwać lekko głową.
uwierzcie mi, że znalezienie tego felietonu w internecie nie było proste.. zajęło kilka ładnych godzin, bo nie pamiętałam tytułu..
ale tak się zawzięłam.. no bo przecież nie mogłam tego przeżyć, że się z Wami tym nie podzielę..
mam. dzielę się. i teraz mogę iść spokojnie zasnąć..
autorką jest Joanna Szczepkowska.
zdjęcie pobrane z internetu.
 
„Przy stole siedzieli: 
Maja, lat dwadzieścia, studentka prawa (nerwowe mrużenie oczu), Marek, lat osiemnaście, maturzysta (blady, sińce pod oczami, mowa przyspieszona), ich ojciec, lat pięćdziesiąt, właściciel sklepu z warzywami (co pół minuty krótkie chrząknięcie), ich matka, lat czterdzieści osiem, świeżo upieczona masażystka ze specjalnością techniki tajskiej (trochę nieobecna pod wpływem ziółek), babcia, lat osiemdziesiąt sześć, i ja.
Tematem rozmowy były: depresja, anoreksja, bulimia, lordoza, bóle krzyża, spięcie mięśni karku, ciśnienie i bezsenność.Marek nie śpi już od zeszłego roku. Twierdzi, że jego organizm broni się w ten sposób przed snami. Markowi śnią się:
– minister edukacji jako Mussolini,– podwodna matura opanowana przez stado piranii,– matura jako publiczna egzekucja.Kiedy Marek udręczony bezsennością o piątej rano wlecze się z kuchni do swojego pokoju, mija na korytarzu matkę, która otrząsa się ze swoich snów.

Matce Marka śnią się:

– tekturowe budy, w których śpi rodzina,

– że mąż z siatką brukselki macha do niej ręką, mówiąc: „Jadę do Afryki pracować na czarno”,

– jej córka, którą skreślili z listy studentów za to, że czytała Harry’ego Pottera,

– ksiądz, który mówi: „Sorry, nie dam ci rozgrzeszenia, po co ci w tym wieku rozgrzeszenie?”.

Kiedy Marek z matką mijają się w korytarzu, przez szparę między drzwiami i podłogą widać smużkę niebieskosinego światła. To pokój Mai. Woli komputer od snów. Mai śnią się:

– odcięta głowa koleżanki ze studiów, której referat został wyżej oceniony,

– ona sama biczowana przez posłów za dwa kilo nadwagi,

– stragan staroci, gdzie wśród połamanych imbryczków leży jej dyplom z prawa,

– ona czyszcząca iglicę Pałacu Kultury,

– ślub z nagą dziekan wydziału.

Kiedy matka Mai wchodzi do kuchni, zagląda do lodówki i jak co noc stwierdza, że jest pusta. Jej mąż mówi, że nie jadłby po nocach, gdyby się nie budził, ale się budzi i wtedy czuje ssanie w żołądku. Mężowi śnią się:

– wielki wyścig psów – startuje w nim zamiast ich czternastoletniego wyżła Argo; deptany przez stado wilczurów czołga się do mety,

– spychacz, na którym siedzi George Bush i równa z ziemią jego sklep,

– on sam w staniku żony przyłapany przez jej przyjaciółkę; obie szepczą coś sobie do ucha i wyją ze śmiechu.Tylko babcia śpi każdej nocy. Ufnie, cicho, spokojnie. Teraz przy stole też niewiele mówi – słucha uważnie i z troską patrzy na podkrążone oczy rodziny. Stres. Mój Boże. Tu, na karku, mają mięśnie zbite jak kamienie. Niech pani dotknie syna. Ja nie wiedziałam, że tu może tak boleć. A wnuczka nie je. Dziubnie sałatę i pędzi do pokoju. A wnuk znowu jest tym…– Meteopatą, babciu.– O! Meteopatą. Choruje razem z pogodą. Takie czasy. Mój Boże.

– Babcia ma osiemdziesiąt sześć lat – mówi z dumą gospodarz domu – a pamięć jaka, a ile przeżyła, kawał historii…

Babcia przeżyła:

– pożar w fabryce ojca,

– śmierć brata we Lwowie,

– ucieczkę z bombardowanego pociągu,

– sześć godzin pod murem z podniesionymi rękami,

– Powstanie Warszawskie,

– obóz,

– proces i wyrok męża,

– napad pijanych synów sąsiada.

Babci śni się najczęściej, że płynie łódką po wielkim jeziorze.”

 
 
łódka