kostka.

Kiedy myślę o zdjęciach lub krótkim filmie, zawsze mam przed oczami nasz wiejski staw i wszechobecne, obrastające go trawy. Wysokie, smukłe, dostojne.
Wiem, że świat jest piękny i ciekawy. Że bywają miejsca zachwycające i zapierające dech w piersiach.
Jakie tam się robi kadry, jakie tam zapisuje się sekundy na kartach pamięci…
I choć dane mi czasami odwiedzić te miejsca, tak żadne z nich nie skradło mojego serca tak, jak nasz staw za lasem. Piękny nawet smutną zimą i w deszczowe lato…
To jak falują puszki traw, ich wyschnięte łodygi… Jak marszczy się od wiatru tafla wody…
Można nigdy nie przestać zachwycać się tym, co praktycznie za płotem.
O jakaż jestem wdzięczna losowi, że obdarzył mnie tym widokiem…
I kiedy dostałam maila z informacją o nowości jaka dołączyła do świata LEGO, i misją pokazania jej w zawodzie mamy i podróży – w mojej wyobraźni było tylko jedno miejsce… Nasz staw z trawami.
Zawsze chodzimy tam na nogach, rowerami, hulajnogami (na ostatnim odcinku drogi niosę je na plecach 🙂 ). Autem jadę tylko wtedy gdy coś fotografuje lub filmuję. Bo jest najczęściej coś do załadowania.
A to ubrania, kapelusze, dodatki..
Tym razem mięliśmy tylko kosteczki LEGO, które Tosiulka zmieściła do swojej torebki, jednak dość istotny był aspekt podróży.
Ostatnio pisałam posta o pędzie świata i zagładzie poprzez kupowanie.
Jestem od zawsze zwolennikiem kupowania tylko porządnych rzeczy, które przetrwają lata, pokolenia, albo będzie można dać innym. To moje dzieciństwo. W takiej ideologi mnie wychowano.
Nie pozwalano mi na plastikowe zabawki, które po krótkim czasie ulegały zniszczeniu.
W rodzinnym domu mojego męża, w szafie, można odnaleźć LEGO, którym bawił się będąc małym chłopcem. Teściu opowiada jak wsiadał w pociąg i jechał dziesiątki kilometrów, do dużego miasta kupić synom LEGO. Stoi do dziś. W stanie idealnym. Jedynie sentyment jest tak wielki, że poskładane stoi jak relikwia, w komodzie za szybą 🙂
Moje dzieci spędzają przy LEGO godziny dziennie. Mają całe wiklinowe kosze. Już dawno zostały zagubione instrukcje i pierwowzory budowli. Każdego dnia powstają nowe domy, kawiarnie, stacje, serwisy samochodowe…
Kilka dni temu pojechali do Dziadków na ferie. Kiedy pakowałam ubrania, poprosiłam aby spakowali zabawki. Wzięli po przytulance, książce i cztery kosze LEGO.
Od kiedy pamiętam dzieci kochały kolekcjonować. Auta z gum turbo, puszki, naklejki…
Tak jak w życiu duchowym chcemy kolekcjonować uczucia, wspomnienia, doznania dobre i warte uwagi, tak w świecie dzieci, kolekcje powinny mieć sens. Jakąś wartość.
To pudełeczka, które skrywają w sobie zawody. Naukowiec, fryzjer, weterynarz, muzyk, cukiernik…
Nasza jest fryzjerką i fotografką.
W każdym zestawie znajduje się zwierzak – niespodzianka. Kostki można łączyć ze sobą w dowolny sposób. Są kompatybilne z całym światem LEGO.
Cena jest niezwykle przystępna, co pozwala również idąc do znajomych, zakupić zabawkę na pokolenia, zamiast garści cukru w słodyczach, czy postaci i pojazdów znikających szybko w czeluściach piwnic, worków i śmieci.
Drobna forma kostki pozwala na zabawę w podróży, poczekalniach…
Pędzę wraz ze światem. To pewne. Nie chcę popadać w skrajności. Ale chcę być lepsza, czynić dla świata lepiej. Dlatego dokonując wyboru kupna, chcę wiedzieć, że to co zamieszka w naszym domu, w naszych szafach i koszach z zabawkami, będzie mieszkać u nas długie lata, a potem na strychu będzie oczekiwać na kolejne pokolenia lub przeprowadzi się do innych domów dzięki swojej jakości i zdolności skradania dziecięcych serc…

28 finał WOŚP


Moi Drodzy,
w tym roku mam przyjemność wystawić na aukcję WOŚP sześć książek, plakat i kolację. 
Na kolację oczywiście zapraszam ja.
Czas i miejsce do uzgodnienia 🙂
Link do „Książki na kolację” – TUTAJ.
Do zobaczenia :*

przepaść.

Australia płonie.
To tak jakby płonął dom sąsiada. Australia jest krajem sąsiadującym z Polską pod względem polityki klimatycznej. (Raport CCPI 2020. Polska jest najgorzej ocenianym krajem w Unii Europejskiej, na świecie zaraz obok Australii. Która płonie.)
Stoimy za płotem. Ze swojej posesji, przyglądamy się pilnie i wraz z charakterystycznym potakiwaniem mówimy do innych „Straszne. Ach, jak dobrze, że nie my”. Choć nie, mówimy to do samych siebie. Przed publiką wstyd.
Za egoizm. Przelejemy na konto sąsiadowi kilka złotych. Potem złapiemy się i będziemy trzymać kurczowo informacji, że przecież Australia płonie co roku… Może pięć minut po natknięciu się na kolejne informacje dotyczące klęski, pomyślimy o zmianie klimatu i naszym na to wpływie. Pięć.

Przekażemy sobie wzajemnie liczby. Zwierząt, które spłonęły, gatunków, które bezpowrotnie wyginęły. Liczby domów, które przestały istnieć i ich przesiedlonych mieszkańców.
Ze strachem w oczach i głosie powiemy o kolejnych tygodniach pożarów, które trwać będą do lutego. Bo być może wtedy przyjdzie deszcz.

Ale to nie u nas.

Bo my zawieźliśmy dziś do przedszkola dzieci. Dolejemy wody pod choinkę. Uzupełnimy sikorkom karmnik. Zamieciemy okruchy spod stołu. Otworzymy kurierowi drzwi.
Nasz dom stoi. Nie pali się za nim las. Nie zwęglają się nam na półkach książki, listy w szafach.
Nie palą fotele i kuchenne krzesła. Nie odjeżdżamy w autach służb ratunkowych z jedną torbą tego, co akurat wydawało się w tamtej chwili najważniejsze. Domy, do których wrócić się nie będzie dało. Spalone ziemie, które nowego domu nam nie dadzą. Jedna torba na nowe życie.

Nowego życia nie ma i nie będzie. Ani dla tych, którym spłonęły domy, ani dla nas.
Życie na tej Ziemi dobiegło końca. Możemy już tylko dogorywać.
Choć wydaje się nam, że jest jeszcze znośnie. Sklepy otwarte, lodówki pełne. W domu ciepło.
A świat wydaje się nam do ocalenia. Przecież wszyscy mówią, że rezygnują ze słomek jednorazowych, patyczków do uszu. Uff… No tak. Przetrwamy.
Egzystencja człowieka dobrnęła do punktu, w którym jego wygoda i egoizm jest nieodwracalny.
Brak ludzkiej świadomości, świadomości przede wszystkim tych, którzy najwięcej mogą, jest przerażająca.
Klęska ludzkiej głupoty poprzez konsumpcjonizm i pośpiech nigdy nie była tak wielka.

Żerując na ludzkiej niewiedzy, naiwności i ciemnocie idziemy w ślepym pędzie ku przepaści.
Nikt z nas się nie cofnie. Nie ma już takich wiatrów, nurtów wodnych, które by ten ludzki bieg zawróciły.
Zanim do przepaści dojdziemy, zdążymy umrzeć. Ze starości, zmęczenia, nabytych chorób. Chorób, które coraz częściej będą dotyczyły głowy niż ciała. Jednak nasze dzieci, będą tymi, które do przepaści zdążą dojść. My, dziś, prowadzimy ich za rękę. Świadomie idziemy w kierunku zagłady. W podskokach. Bo przecież jeszcze szczeliny nie widać. Jeszcze grunt w nogi nie parzy. Choć słychać jak w jakimś kraju płonie las… Płonie, płonie i przestanie.
My kupimy na tę drogę ku przepaści, kilka wód, w plastikowych butelkach, gdyby pragnienie było duże. Weźmiemy mięsa pełne torby, żeby siła była iść. Może w trakcie podróży zastanie nas nowy rok, to kupimy parę petard. Niech ta podróż będzie z pompą. Niech zobaczą z jakim rozmachem potrafimy. I dzieci się ucieszą. Że nie idziemy jednostajnie, nudno. Niech mają kolorowo zmierzając ku przepaści. Każdy na tę podróż, choćby miał kredyt wziąć, zaopatrzy się w najnowszą wersję iPhona, żeby wstyd nie było iść. Żeby ciężko nie było, na boki wyrzucimy, to co niepotrzebne. Przecież i tak już tam nie wrócimy. A i droga, po której obecnie idziemy – nie nasza. Weźmiemy tak, żeby było wygodnie. Droga do samozagłady ma być przyjemna, lekka i wygodna. 
I koniecznie pojedziemy autem. Wtedy będziemy przy przepaści szybciej niż inni. Albo jeszcze pokaźniej – samolotem. Niech widzą wszyscy. Że byliśmy pierwsi. Na bogato.
Wysiądziemy, obetrzemy buźki naszym dzieciom, brudne od pestycydów i razem skoczymy. Jeśli uda się nam dożyć. To za rączkę dla otuchy potrzymamy. Jak przyjdzie nam po drodze zostać, w plastikowej trumnie, to biedaki będą musiały skoczyć same. Może będzie boleć, ale przecież teraz tak wygodnie się idzie… Jak tu iść z tobołkami, które ważą więcej?  Jak dźwigać szklane butelki, jak spędzić wakacje za miedzą i zrezygnować z triumfu wśród narodu?
Kompostownik? Używany ciuch?
Tak by się chciało… Jednak gdy lekko się idzie, łatwiej iść. A przepaści przecież jeszcze nie widać…
Ktoś mówił, że jest, i nawet opublikował zdjęcie w sieci. O! Może to pomoże.
Przecież jeszcze dziś, kiedy będę kłaść dzieci do snu, daleko jesteśmy od przepaści..
To kupię jutro mięso wołowe w tym plastikowym opakowaniu. A potem wezmę kąpiel w pełnej wannie wody.
Jeszcze przepaści nie widać. To strach mniejszy. Usiądę wieczorem i na uratowane pandy przeleję grosik. To wygodniejsze. Może się uda wielką przepaść pieniędzmi zasklepić…

Zostawiamy naszym dzieciom świat nie tyle w stanie tragicznym i opłakanym, co zwyczajnie skończonym.
Choć trąbią na alarm, myślę, że nikt się nie obudzi.
Człowiek XXI wieku nie potrafi już żyć inaczej. Nie obudzą ludzi pożary, które nie palą ich nóg.
A kiedy ogień stanie u podnóża wszystkich naszych stóp, będzie godzina dwunasta.
Ci, którzy będą chcieli zrobić coś jeszcze, którzy podniosą się i walczyć będą, kosztem swojej wygody, i życia w luksusie, popadną w rozczarowanie i złość… że idą sami. To przyniesie konflikty zbrojne, uchodźców ze „spalonych” już krain będzie więcej. Głód, niedostatek, kataklizmy…
Przyjdzie walczyć nam jak zwierzętom o garść pożywienia. Bez względu na dzisiejszy stan posiadania.
Ale skoro i tak przed przepaścią ucieczki nie ma, to dlaczego nie wziąć tej plastikowej butelki na podróż z wodą, nowych jeansów i jebutnej petardy?

Może chociażby po to, aby nie być bezpośrednio mordercą swoich dzieci…