uwielbiam jak w przedpokoju buty stoją równo. jeden koło drugiego.
jak łóżko pościelone tak gładko, że nie ma pagórków tam, gdzie piżama pod pościel wrzucona.
jak ręczniki złożone w pół, w łazience wiszą. i jak nie piętrzą się sterty ciuchów na koszu, na pranie.
uwielbiam pusty, czysty zlew. i koniecznie, żeby w koszyku odpływowym paproszek żaden nie został.
jak na blacie kuchennym nie stoją niedopite kubki po herbacie, kawie, soku.
kocham nad życie idealnie poukładane ciuchy w szafach. osobno krótkie rękawki, osobno te na ramiączkach. i kolorystycznie.
idealnie poodkurzany dywan i okna czyste.
jak nie ma zacieków i tłustych plam, przy uchwytach w kuchennych szafkach.
jak za kanapą nie ma kotów z kurzu.
podłogę czystą w kuchni wielbię niewyobrażalnie.
jak z szafki pod zlewem nie wysypują się tony reklamówek, pudełek po jajkach, butelek plastikowych..
i koniecznie idealnie lśniące baterie w łazience.
muszę mieć idealny porządek, by być szczęśliwą. a nikt w to nie wierzył.
gdy byłam mała, Mama patrzyła na mój pokój i machała głową mówiąc: „dziecko, dziecko, co z Ciebie wyrośnie to ja nie wiem”, albo „zarośniesz w tym brudzie, i to dziewczynka, wstyd.”..
no a ja nie wiem nadal, czy coś dobrego ze mnie wyrosło, ale wiem na pewno, że ten porządek to ja muszę mieć. jestem nawet chora na jego punkcie.
nie jestem w stanie obejrzeć filmu, wypić spokojnie kawy, nie mówiąc o czytaniu książki, gdy ze zlewu wystaje uchwyt od garnka..
pamiętam jak Antka miała kilka miesięcy, i to wychodzenie zimą na dwór to był wyczyn niezwykle wyczerpujący, to ja jeszcze zanim wyszłam musiałam się rozejrzeć po mieszkaniu, by być pewną, że jest zostawione w idealnym stanie.. bo inaczej cały spacer ta myśl w głowie, że tam ten piach w przedpokoju koło wycieraczki..
…koło 21ej wychodzę z sypialni.. wolnym, niepewnym krokiem bo już i mnie się prawie oko przymknęło przy tym usypianiu.
w ręku butelka z niedopitym mlekiem.
stawiam obok zlewu. bo w żadnej z dwóch komór nie ma miejsca. może bym i schowała do zmywarki. ale żeby schować to trzeba wyciągnąć te, które właśnie się umyły.
a hałasu narobię. talerzami będę trzaskać. nie, nie..
siadam przy stole w kuchni. na stole kubków cztery. z niedopitą herbatą, po kawie, z jakimiś gałęziami żeń-szenia i po siemieniu lnianym. rany, ile On tych mikstur może narobić…
podłoga brudna jak święta ziemia.
idę choć ogarnąć łazienkę, żeby prysznic wziąć. rajstopy i zużyty pampers wyglądają na mnie już sprzed drzwi. wszystkie płyny, szampony, odżywki, pilingi pływają w brodziku. zabawki w konfrontacji z nimi nie mają szans. układam równo z powrotem na półkę. jak co wieczór. wypuszczam wodę, składam ręcznik…
siadam na kanapie. włączam tv. obieram nam pomelo. patrzę na ten bałagan i zastanawiam się jak mogłam bez niego żyć..
przecież ten bałagan to dom. ten rozmazany jogurt na nogach od stołu. te piloty całe w czekoladzie. lalki wciśnięte do bębna w pralce. wysypana na środek kuchni półka z bibelotami. patrzę i już wcale mi to nie przeszkadza. zamykam wtedy oczy i mówię w myślach „ten dom żyje”…
dziecko tu jest zdrowe i dlatego ma tyle energii. naleśniki z serem były pyszne, stąd ta kuchenka taka zatłuszczona. spacer w mroźny dzień i naniósł się ten piach pod butami..
psy koniecznie wszytkie trzeba zobaczyć, stąd te łapki na każdym z okien…
i choć nadal porządek kocham i staram się jak mogę, to nauczyłam się czasami machnąć ręką i stwierdzić …
jutro się posprząta…
świat rzeczy… rzeczy świat…
zupełnie zapomniałam, że kiedyś, dawno temu, zakładałam tego bloga z myślą pisania o dziecięcych trendach.. zaniechałam to dosyć mocno… i może dobrze, bo jaki ze mnie wyznacznik tego co modne…
ale na pewno mogę napisać co mi się podoba i mam nadzieję Antoninie.. i co między innymi trafiło ostatnio pod nasz dach..
ale zanim o tym, to znalazłam ostatnio bardzo fajną stronę z regularnymi kuponami zniżkowymi- cuponation.
czekam cierpliwie aż będzie rabat do sklepu z hunterkami, bo wypatrzyłam, że mają ich w swoich partnerach.
teraz aktualnie jest fajna oferta douglasa i rossmana – tutaj. może to już dawno jest, tylko ja o tym nie wiedziałam…
no ale… kiedyś brałam udział w konkursie.. post konkursowy tutaj.
zajęłam pierwsze miejsce, a wygraną był voucher w sklepie Bokado.
powiem Wam, że to była jedna z trzech rzeczy jaka skłoniła mnie do wzięcia w nim udziału. ta wygrana do wybrania w Bokado.
wybrałam rowerek biegowy – skuterek kiddimoto. czekam jeszcze, aż dziewczyny sprowadzą mi kask z tej samej firmy dla Antoniny.
osobny post zrobię o tym co jeszcze wybrałyśmy…
pamiętam jak Tosia była mała, i przychodziła do nas znajoma z synkiem Brusiem.
zawsze w woreczku miała dla Niego ciesteczka. było to mocno urokliwe i pomysłowe.
dlatego właśnie ten wykorzystam na te ciasteczka – zwierzaczki i flipsy.
dostałyśmy go wraz z tym serduszkiem od Nicoli, a Mama Nicoli kupiła go dla nas tu.
zupełnie przez przypadek, wpadając jak burza po pampersy do Rossmana, kupiłam karty zwierzaki, żeby Antka nie rozwaliła wózka i sklepu zarazem.
były jeszcze kształty, kolory. i myślę, że to fajna sprawa, bo sa małe, mieszczą się do torebki w kieszonce na telefon. dla maluchów i dla dzieci kilkuletnich. kosztowały naście złotych a coś innego niż książeczka.. małe, poręczne, zajmujące dziecko na długo..
wyprzedaży szał.
i jak ja zawsze na wyprzedaże wchodziłam pierwsza i ostatnia wychodziłam, to w tym roku przeszły mi koło nosa. nie było za grosz czasu, ale i potrzeby.
pojechałam tylko do Zary, bo tam już dawno upatrzyłam buty dla Tochy.
Ona, jak prawdziwa kobieta, znalazła sobie torebkę i potykając się o pasek, nie chciała oddać nawet do skasowania. chyba w ogóle dziecięce wyprzedaże najbardziej lubię w Zarze..
a Tata złapał się za głowę, że dwie kobiety z tysiącem torebek w domu, to już szaleństwo.. ale chyba za to nas kocha…
i to na dziś tyle ze świata rzeczy..
ach… spodnie z misiem na pupie – tutaj, bo na ulicy mnie wszyscy pytają..