Kłębią się te myśli każdego dnia.
Coś się zaczynają rysować, wizualizować. Składam w słowa. W całość.
A potem zapuka do drzwi przechodzień, zawołają dzieci, Ktoś dialog rozpocznie…
i takie niedokończone zostają.
Wkładam je w głowie w takie miejsce i wieszam tabliczkę nad wejściem „posty niedokończone”.
A One są o tym jak to mieliśmy weekend we dwoje spędzić..
I plany… Szukanie miejsca, pięknych wnętrz, może spa..
Wymiana opinii, i jedno chce a drugie mniej, a tam oboje chcemy tak samo..
I czy sami, a może ze znajomymi..
Od samego poniedziałku do piątku. Pięć dni planów i pomysłów.
I kiedy ten piątek nadszedł, kiedy za chwil parę mieli nadjechać rodzice do pilnowania dzieci i te nasze bliźniaczki..
To tak wszystko inne i mniej ekscytujące się stało..
Bo jak to, Oni wejdą w drzwi, Ci moi ukochani, wytęsknieni.
Ci z którymi się wieczory spędza przy kuchennym stole, rozmowy przeliczne prowadzi, na materacu przed snem w szóstkę gramoli. Komuś brakło koca, Komuś nogi wystają… A nikt do swojego łóżka nie pójdzie..
I okazało się, że my hoteli i spa spragnieni nie byliśmy…
Kiedyś zapytałam Adama, co by chciał robić, gdyby wiedział, że za trzy dni skończy się nasze życie?
Odpowiedział, że te trzy dni siedzieć z nami w domu. Razem.
Podobno, wybieramy spełnianie marzeń gdy wiemy, że życie się nam kończy..
Fajnie jest móc te marzenia spełniać na co dzień.
I tak zwyczajnie z rodziną w domu siedzieć…
W tej głowie też powstawał taki post, o tych dzieciach, co uczą się obserwując..
Mieszkaliśmy w małej wsi. Obok też wioski maleńkie. I jak jechało pogotowie, to było wiadomo, że się tego człowieka zna. Bo znało się wszystkich.
Wtedy Ktoś dzwonił do nas, my do tych, co w ich stronę sygnał podążał.
Mama nasza dzwoniła ze swojego kiosku, czy w domu wszystko w porządku..
I tak oto ostatnio moja siostra opowiada mi…
– Dziewczynki pojechały gdzieś rowerami. Dzwoni Emilka i mówi, Mamo, jesteśmy na boisku, jechało pogotowie, u mnie wszystko w porządku, a u Ciebie?
Ta młoda dziewczyna, pomiędzy zabawą, rozmowami, koleżeństwem nie zapomniała o tym co widzi w rodzinie od lat… o trosce i zwykłym martwieniu się. O świadomości zaniepokojenia rodzica.
Chciałam też rozpisać się pewnego dnia o rozmowie. Mojej z mężem.
Wracając z pracy dzwoni do mnie..
– Co się ostatnio dzieje? Z kim nie gadam to każdy jest nieszczęśliwy.. Nie mam pojęcia co jest powodem..
No bo żeby wszyscy?
– A ja trochę się domyślam – odpowiadam – na tym świecie jest wszystkiego ZA.
Za dużo bodźców. Za szybko. Za dużo.
Musimy wszyscy mieć, bywać, zdobywać, osiągać..
Ludzie mają też już wszystko. Pełne lodówki, auta z klimatyzacją, zmywarki, setki znajomych na portalach społecznościowych.
Lecz za mało mają do tego czasu i wdzięczności. Za mało bywania z ludźmi między ludźmi.
Żyją jakby mieli wykonać pewien program, osiągnąć jakiś level, jakby byli tutaj na tym świecie, by zdobyć wszystko to, co nakazuje dzisiejszy stereotyp człowieka… Zamiast po prostu zwyczajnie żyć.
I jeszcze przez chwilę widziałam taki post w wyobraźni..
Szukałam zdjęcia w archiwum. Miało dotyczyć kombajnu.
I pomiędzy tymi wszystkimi fotografiami mignął mi taki zwykły kadr.
Patrzę na niego chwilę. Odwracam laptop i mówię
– Patrz Adaś jakie my mamy fajne życie..
A na tym zdjęciu kwintesencja wszystkiego.
Radości. Beztroski. Leniwego popołudnia. Rodziny. Miłości.
Na tym zdjęciu było wszystko. I każdy z nas mógłby je zrobić.
Bo każdy z nas ma bardzo podobnie.
Tylko trochę inaczej to widzimy.
Na zdjęciu były rzucone klapki, na wpół wypita kawa, Benio w wózku, dzieci w strojach kąpielowych.
Kwitnące rośliny w starych donicach. Drewniane schody domu. W tym domu były pewnie nasze jeszcze nie pościelone łóżka, bo latem od rana każdego rwie przed chałupę, na werandę.
W tym domu były obierane ziemniaki i maślanka się chłodziła.
To wszystko było zwyczajne.
Ludzie już zapominają, że to co najzwyklejsze daje podstawę szczęśliwego życia.
Że musi zaistnieć zwyczajne i na tym wybudować fundament.. Inaczej wszystko runie…