pseudonim – błotna stopa.

Kiedyś, gdy dzieci były małe, robiłam dużo wpisów z gadżetami..
Potem przeniosłam większość swojego czasu na pisanie, książki, kolekcje..
I kiedy napisał do mnie ostatnio sklep Kidy, pomyślałam, czemu nie..
Wrócę trochę do czasu małych dzieci, testowania tych wszystkich „pyszności”…
Czemu się zgodziłam….?
Po pierwsze, najlepsze co miałam dla dzieci i do dziś nadal mam w domu to aden i anais.
Choć dzieci urosły, ja nie rozstałam się z nimi.. Z czasem sprzedaję i rozdaję to z czego dzieci wyrastają, czym się już nie bawią.. A jak wiemy, bloger ma tego mnóstwo…
Koc bambusowy z Adena służył nam od urodzenia Tosi.. Czyli mamy go prawie 7 lat i pomimo wielu prań nie stracił na jakości, miękkości, nie pęczkował się.. nic. Stan idealny.
Wszystkie wielkie otulacze służyły nam długi czas za letnie kocyki. A Benio nadal z nimi śpi i chodzi do przedszkola.
Tosia z koleżankami używa ich jako sukienek, narzutek, pelerynek…
Bambus jest bardziej lejący się, miękki. Choć pieluchę do przytulania Benio obrał muślinową.
Teraz gdy upał i sto razy dziennie wychodzą z basenu, wycieram ich otulaczami bambusowymi.
Super wchłaniają a potem w mig wysychają. Wycieram nimi Tosi włosy jak ręcznikiem robiąc słynny turban..
Dla mnie aden i anais zawsze wygrywał. Swoją strukturą, wzornictwem..
I choć dziś uważam, że większość gadżetów dla dzieci Mamy kupują dla siebie i jest zbędna, tak Aden i Anais zawsze pozostaną w mojej najważniejszej trójce..

Po drugie… miałam ochotę na tę współpracę, bo moja Tosia idzie do pierwszej klasy i jestem na etapie poszukiwania plecaka, lanchboxów, bidonów itp…
Bidony kupiłam już trzy. Każdy przecieka, jest nieporęczny.
szklane, plastikowe, miękkie z super gumy.. No niezbyt…
I myślę, że ten Drink in the box to może być to. Nie wylewa się. Nie przecieka, nawet do góry nogami. Albo zwłaszcza do góry nogami. Bardzo wygodny.
Do plecaka się fajnie zmieści. Można myć w zmywarce. Nie ma miejsc których nie można domyć i się do nich dostać. Prosta forma. 
Snacks in the box też do przedszkola fajna alternatywa. Na słonecznik i małą słodycz..

Po trzecie będę szczera… myślę sobie, że po co mi te klocki kipod. No drewaniane klocki jakich miałam milion… Ale wybieram jedne.. Balansujący cyrk. I okazuje się, że stała się zabawką numer jeden w naszym domu.. Ja zazdroszczę Tosi i Adasiowi zdolności, bo robią to bosko.. Tata układa klasykę, a pomysły Tosi są niezliczone.. Teraz co chwila odchodzę od komputera bo woła mnie co ułożyła… Jesteśmy pod wrażeniem.
I choć to kilka drewnianych klocków, tak zaskoczyły mnie bardzo.. Myślałam, że w naszym domu temat ten mamy przerobiony już całkowicie… 

Po czwarte… z klockami Tegu mamy przyjemność już od kilku lat, więc z chęcią przygarnęliśmy kolejny zestaw. Dopracowane pod każdy względem. W środku klocków jest ukryty magnes.. Możliwości budowy nie mają końca.. 

Po piąte… od jakiegoś czasu mam hopla na punkcie tego co jemy. Mamy jeść zdrowo i nie nabierać się na świat konsumpcjonizmu.. Jestem czujna.
Mieszkamy na wsi i mamy dostęp do swojskich kurek, jajeczek, pomidorków itp…
Robimy też słodkości sami.. Ale nie ukrywajmy, że dzieci chcą kolorowych opakowań..
Fajnie, że kupując pojemnik na picie, mogę wrzucić do koszyka eko ciastka, eko żelki czy inne smakołyki..
Myślę, że oferta genialna dla eko mam maluszków/bobasków.
Przekąski i deserki, kaszki, napoje, mleka..

Po szóste… lubię produkty, których zwyczajnie używamy i staje się to częścią naszej codzienności, a nie jedynie jest produktem do zdjęć. 

wojna i róże

Uwielbiam historie, które przez przypadek wychodzą ze zdjęć. Zgrywasz zdjęcia z aparatu i zupełnie niechcący nasuwa się historia, dialogi…
W sobotę Iwonka Wiśniewska miała swój wieczór autorski w Krakowie.. Ja miałam tę wielką przyjemność spędzić z Nią i Jej mężem cały weekend. Było śmiesznie, poważnie, z rozmowami, przygryzaną rzodkiewką… 
Iwonka, jest dokładnie taka jak jej pisanie… Mądra, delikatna a zarazem bardzo zaradna i z energią, bardzo kobieca, empatyczna, dobra, spokojna kiedy trzeba, wariatka gdy przychodzi na to odpowiedni czas, troskliwa, domyślna, ciekawa, pracowita… Taka, że patrzysz na nią i myślisz „co za kobieta, co za klasa”, ale zerkasz też przy śniadaniu, jak siedzi w dresie bez makijażu i jest taka naturalna, z sąsiedztwa…
Bo ja na przykład jestem zawsze takim chuliganem z boiska i zazdroszczę takim dystyngowanym kobietom jak Iwonka…
Wieczorem piszę „Iwciu, podeślij mi zdjęcia jakie masz.” Bo zdjęcia robił Iwonki mąż – Marcin.
A Ona podsyła mi je tak…
Z taką historią….

„Wyprawa wojenna pod przywództwem Julii Rozumek.
4 pułku piechoty kobiecej.”


Julia: Módlmy się. Módlmy się z całego serca za powodzenie nasze.
Iwona: cisza tam w drugim rzędzie! Modlić się!


Za mną na wojnę moje Panie!


Wyobrażasz sobie, że żadna nie poszła na front…


Aż mi słabo…


A tak nadzieję w Was pokładałam. Tak z całego serca ufałam…


Weź przestań… Ja tam wolę wykąpać się w płatkach róż.


Wojna nie wpływa korzystnie na skórę.


Hahahaha! No jaja se przecież robię.

I kilka zdjęć poza historią… 🙂

Niezwykłe kobiety przychodzą na te spotkania.. Chciałoby się każdą choć trochę schować do swojej kieszeni.. Od jednej wziąć doświadczenie, od innej dystans i humor, od kolejnej energię…
Od tej kolor włosów, od kolejnej piegi…