Południowa część Szkocji

Wylądowaliśmy nad ranem w Glasgow. Trochę nieprzytomni, bo po całej, nieprzespanej nocy. Prosto z imprezy urodzinowej na lotnisko.
A przed nami czekał cały dzień zwiedzania. Na szczęście to wszechobecne piękno przebudziło mnie natychmiast.
Wyruszamy z lotniska i kierując się do Edynburga mamy na trasie:
Blackness Castle, po drodze do którego mijamy przepiękne kościoły, łąki z owcami, zajączki kicające po polanach. Myślę, że mnie zauroczyło tam najbardziej wszystko to, co pomiędzy. Trasy pomiędzy głównymi punktami cieszyły mnie najmocniej. Gospodarstwa rolne, zabudowania podwórkowe, domy wielkie i małe.
Blackness Castle został wybudowany w XV wieku, ma mury o grubości 5,5 metra.
Z racji swojego kształtu mówią o nim tak pięknie, że jest statkiem, który nigdy nie wypłynął.

Zaraz obok, niedaleko mieści się zamek Midhope Castle, który jest serialowym domem rodzinnym Jamiego z Outlandera czyli Lallybroch. Must-stop każdego fana.
Choć bardziej niż zamkiem jest on dużym domem mieszkalnym, wieżą mieszkalną.
I choć Szkocje można zjeździć wzdłuż i wszerz oglądając plany zdjęciowe z Outlandera, ja zaplanowałam tylko to miejsce.

Jedziemy dalej. Kolejnym punktem na naszej mapie jest miasteczko zaraz obok Edynburga. Malutkie, urocze – South Queensferry. Położone przy brzegu zatoki o tej nazwie, która mi się tak podoba – Firth of Forth. No jakże pięknie to brzmi.
Zwiedzamy i pijemy kawkę zagryzając ciachem z bardzo znanej tu cukierni – DUNE Bakery.

Zmęczeni zjeżdżamy wcześniej do hotelu w Edynburgu. Do wpisu z Edynburgiem zapraszam TUTAJ (klik).

Kolejnego dnia późnym popołudniem , po zwiedzeniu miasta ruszamy na północ, wschodnim wybrzeżem. Przejeżdżamy obok pięknego mostu Forth Bridge.
Zatrzymujemy się na Lower Largo Beach a później na Elie Beach. Te miasteczka nadmorskie w kamiennych domach robią zjawiskowe wrażenie. Wąskie uliczki, drzwi, okna, podwóreczka. Nie mogę się nasycić tym widokiem. Zaglądam w każde podwórko, za każdy płot, gapię się w okna. Dojeżdżamy do St. Monans, tam siadamy i szukamy noclegu. Zawsze „klikaliśmy” go na ostatni moment, bo nie wiedzieliśmy jak się podróż potoczy.
Śpimy w kamiennym domku przy plaży w Cellardyke.

Rankiem uświadamiamy sobie, że jeśli chcielibyśmy zwiedzić to, co zapisałam nam na mapie potrzebowalibyśmy kilku dodatkowych dni albo jechania w nocy. Decydujemy się zatem skrócić trasę o połowę. I zamiast do góry, na północ, ruszamy na wschód.
Przejeżdżamy przez East Neuk, St. Andrews i kierujemy się do Stirling. Kocham małe miasteczka. Te małe ryneczki, na których pije się kawki. I sklepiki i cukierenki.
To miasteczko powinien odwiedzić każdy kto kocha „Braveheart”. To tam znajduje się pomnik Wallace’a. I choć jego historia jest trochę inna niż ta przedstawiona w filmie, to warto. Stirling było dawno temu stolicą Szkocji. Ja jak zwykle byłam o wiele bardziej zachwycona rzędami pięknych domów szeregowych z kamienia niż zamkiem. :))

Wsiadamy do auta i pędzimy do malowniczej miejscowości o nazwie Luss.
Mieści się ona w połowie drogi A 82 prowadzącej wzdłuż jeziora Loch Lomond, która nazywana jest jedną z najbardziej malowniczych dróg Szkocji. Prowadzi do Glen Coe, do którego zmierzamy. Ale wcześniej zatrzymujemy się jeszcze po drodze przy barze w Inverarnan – The Drovers Inn. Założony w 1705 roku jest jednym z najstarszych pubów dla podróżnych w Szkocji. Położony na dawnej drodze pasterskiej. Legenda głosi, że jest najbardziej nawiedzonym miejscem w Szkocji.

A później to już zaczyna się Szkocja jaką każdy ma przed oczami, kiedy o niej Ktoś nadmienia. Bezkres, zieleń. Przez Rannoch Moor (tutaj słynna scena z Bonda) do Glencoe.
W Szkocji można stawać kamperem gdzie się chce, zatem uważam, że to genialne miejsce na podróż. Budzić się rano z tymi widokami i rosą na trawie pod stopami. Pić na składanym leżaku kawkę i patrzeć na ten cud natury musi być wspaniale.

(z serii – głupie miny)

Tutaj można skręcić w górę, na północ, tam dojedzie się do Fortu William. Uroczego miasteczka.
My natomiast skręcamy od razu w dół, bo czasu mamy mało, a jeszcze musimy znaleźć nocleg. Ruszamy zatem do miasta Oban i tam śpimy.
Oban jest miastem, które powstało przez destylarnie whisky. Historia zaczyna się kręcić wokół gorzelni założonej w 1794 roku. Z małej wioski rybackiej staje się ważnym miastem w regionie. Istotny port zachodniego wybrzeża.
Nad miastem góruje „koloseum” o nazwie – McCaig’s Tower.
Powstała w 1897 roku. Wzniesiona została przez bankiera Johna Stuarta McCaiga, który chciał zapewnić pracę lokalnym kamieniarzom.
W Oban miłośnikom rybki w panierce polecam „Nories”.

Wciskamy o poranku kolejnym razem wszystko do plecaków i ruszamy.
Nigdy nie myślałam, że intensywne podróże pełne zwiedzania, punktów do zobaczenia będą mi bliskie. Że je nawet pokocham bardziej niż leżenie z książką. Ale zastanawiając się nad tym, znalazłam odpowiedź. To kwestia tego, że wcześniej dzieci były małe, ogrom pracy, nieprzespane noce, ciągły pośpiech powodował, iż wakacje miały być „nicnierobieniem” i całkowitym relaksem. Dziś, życie codzienne mam bardzo spokojne, pełne wypoczynku, oddechu, celebracji codzienności i mam chęci oraz werwę na intensywne wyjazdy.
Fajnie, że to życie takie zmienne.
Wypijamy w kawiarence kawkę, kupujemy w sklepie (licznie) nasze ukochane pokrojone mango w pudełeczkach, które podjadamy sobie podczas tej Szkockiej drogi i ruszamy.
Dziś mamy tylko nieśpieszne podziwianie widoków. A wiadomo, są wszędzie. Jedziemy przez Inveraray, które mamy po drodze do Glasgow i idziemy na spacer do zamku.
Choć mnie bardziej zachwycają kamienne płotki między pastwiskami z baranami niż te zamki. Ale oglądam i się zachwycam. Bo bez dwóch zdań jest nad czym. Cała Szkocja jest trudnym do uwierzenia zachwytem. Zdecydowanie najpiękniejsze miejsce na ziemi, w jakim byłam. No może postawiłam bym trochę obok poranek na Greckich wyspach, z kubkiem kawki, leżąc na siatce katamarana.
Ale zdecydowanie każde z tych miejsc jest piękne tylko wtedy, gdy mam obok siebie mojego Adasia.

Te opisy bardzo w skrócie. Punktowo. Ale jeśli mielibyście jakiekolwiek pytania, to piszcie.
Bo np. internet najbardziej polecamy wykupić w revolut, karty ETA przyszły tego samego dnia, ale dobrze byłoby załatwić tydzień przed, w razie „w”, itp..
Najlepiej na maila, będzie najszybciej, gdyż na ig, fb oraz blog zaglądam już rzadko.
julia.rozumek@gmail.com


Lista.

Startujemy z Glasgow i tam kończymy.

1. Blackness Castle

Twierdza z XV w., znana jako „statek, który nigdy nie odpływał”, z widokiem na Firth of Forth.

2. Midhope Castle

Ruiny zamku z XVII w., znanego fanom Outlandera jako fikcyjna posiadłość Lallybroch. Obiekt prywatny, ale dostępny do zwiedzania z zewnątrz.

3. South Queensferry

Urocze miasteczko nad zatoką Firth of Forth z pięknym widokiem na trzy charakterystyczne mosty. Idealne na spacer i lunch nad wodą.

4. Edynburg (Edinburgh)

Stolica Szkocji – pełna historii, zamków, muzeów, pubów i urokliwych uliczek.

5. Lower Largo Beach

Spokojna, szeroka plaża w małej wiosce rybackiej, idealna na relaks i spacery. Miejsce narodzin Aleksandra Selkirka – pierwowzoru Robinsona Crusoe.

6. Elie Beach

Piaszczysta plaża z latarnią morską i klifami. Popularna wśród rodzin i miłośników sportów wodnych.

7. St Monans

Mała wioska rybacka z malowniczym portem, zabytkowym kościołem i pozostałościami wiatraka przy wybrzeżu.

8. St Andrews

Miasto uniwersyteckie i „kolebka golfa”. Znajdziesz tu ruiny katedry, zamek nad klifem i piękne plaże.

9. Stirling

Miasto z imponującym zamkiem na wzgórzu i pomnikiem Williama Wallace’a. Historyczne serce walk o niepodległość Szkocji.

10. Luss

Perełka nad jeziorem Loch Lomond – malownicza wioska z kamiennymi domkami i dostępem do przystani. Idealna na odpoczynek.

11. The Drovers Inn

Jedna z najstarszych i najbardziej klimatycznych szkockich karczm (od 1705 roku). Pełna tradycji, opowieści i… podobno duchów.

12. Rannoch Moor

Rozległe, dzikie torfowisko – jedno z najbardziej surowych i pięknych miejsc w Highlands. Popularne w filmach i fotografii krajobrazowej.

13. Glencoe

Dolina, która powstała miliony lat temu w wyniku erupcji wulkanów, a ostateczny jej kształt został nadany 10 tysięcy lat temu podczas epoki lodowcowej. Jest najbardziej zjawiskową doliną w Szkocji.

14. Fort William

Miasto u stóp Ben Nevisa (najwyższej góry Wielkiej Brytanii). Punkt startowy wielu wypraw i przejażdżki Jacobite Steam Train (znanej z Harry’ego Pottera). To tam znajduje się słynny most z Harrego.

15. Oban

Nadmorskie miasteczko zwane „Bramą na Highlandy”. Słynie z owoców morza, destylarni whisky i pięknych zachodów słońca nad zatoką.

16. Inveraray

Malownicze miasteczko nad Loch Fyne, z neogotyckim zamkiem Inveraray Castle – siedzibą klanu Campbell. Spokojne, eleganckie miejsce.

Edynburg – plan zwiedzania/lista

Podzielę tę Szkocję na dwa wpisy. Edynburg, a potem cała reszta.
Robię tę listę dla Kogoś, kto może znajdzie ją, gdy będzie szukał jak szukałam ja.
Nie propozycji różnych, które będę musiała googlować i wpisywać, tylko trasę od punktu a do z. Choć bardziej od a do a. Bo wróciliśmy skąd wyszliśmy.
Na samym końcu spiszę listę po kolei w punktach.
Choć były to tylko cztery dni podróży, zdążyliśmy zobaczyć dość dużo. Jako, że myślałam o niej od bardzo dawna, to miałam już swoje zaznaczone miejsca na mapie.
Do tego dochodzi nasze dobre zorganizowanie, nasz szybki krok i zrozumienie bez słów.
Do Edynburga dojechaliśmy (z Glasgow) wieczorem i wzięliśmy hotel 25 minut drogi piechotą od centrum. (podam Wam w planie trasy i jego lokalizację)
Z rana tą piechotą ruszyliśmy w miasto. I choć doradzali nam wsiąść w autobus, to my ruszyliśmy nogami. I to był strzał w dziesiątkę, bo ten kraj jest piękny w każdym zakamarku. Nasz Kraków albo Wrocław piękny jest w centrum, a już poza, często są to bloki z PRL, przeróżne, niepasujące do siebie budynki, miliony reklam i ogólny chaos przestrzenny. Edynburg piękny jest wszędzie. Zatem od wyjścia z hotelu zwiedzałam. Te piękne domy, które wypełniają całe miasto. Wykusze, ogrodowa zieleń, poukładana dzikość. Budynki z kamienia i pnącza. Naprawdę, co chwilę myślałam w tym kraju, że wpadłam do środka książki z baśnią.
Są takie miejsca, które są jakby zespolone z naszymi duszami. Które czujemy wybitnie.
Szkocja jest mi taką krainą.
Na Edynburg chcieliśmy poświęcić jeden dzień. Wiedzieliśmy, że nie pragniemy zbyt długo zostawać w mieście. W ciągu 6 godzin zrobiliśmy 27 km piechotą z przerwami na kawkę i na obiad. Jednak gdyby Ktoś gospodarował większą ilością czasu polecam zrobić to w cały dzień, gdyż warto byłoby poświęcić na niektóre miejsca więcej uwagi. A nawet dwa dni gdybyście chcieli powoli, z kontemplacją, leżeniem na trawie…
Idąc od hotelu do Old Town przeszliśmy przez zwykłe u Nich ulice jak np. Orchard Brae, gdzie chciałam przystanąć przy każdym domu i ogrodzie. Popatrzeć na każde okno na szczycie kamienicy. Potem przez cmentarz The Ean Cemetery Trust. Na tym cmentarzu rosną przepiękne, wielkie, dorodne sekwoje. I choć mamy ich kilka w Polsce, widziałam je na żywo po raz pierwszy. Trafiły do Szkocji w XVIII wieku i udało się im przyjąć. Jednak wiadomo, że z racji ich wymogów, przyjęły się w nadmorskim klimacie, nie wewnątrz kraju.
Edynburg dźwięczy jeszcze mewami nad głową i pachnie morzem. Nie wiem jak to możliwe, że dostało mu się tyle pięknego. Zrozumiały dla mnie ten deszczowy klimat, bo gdyby było tam jeszcze idealnie pogodowo, to nie mogłaby zapewne istnieć, gdyż ideałów w tym świecie nie ma.

Później na naszej mapie było Dean Village. Za każdym razem, gdy wpisywaliśmy w gps kolejne miejsce, a on pokazywał np. 15 minut, my byliśmy tam w 5. Wszędzie bliziutko i każda droga piękna. Tam nie idzie się od ładnego miejsca do ładnego, a pomiędzy średnio. Tam cały czas jest się w zjawiskowym. Dean Village była kiedyś niezależną osadą, która z biegiem czasu została połączona z Edynburgiem. Znajdowały się tam przędzalnie, garbarnie i kuźnie.
Byliśmy z Adasiem zachwyceni tym, jak ta stara wioska połączona jest z nowymi budynkami.
Zostały tak wkomponowane, że nie zakłóca to w ogóle architektury, estetyki budowlanej.
Kolorystycznie, fakturowo, kształtem. Coś fantastycznego.
Jak to stwierdził mój Adaś: Każdy człowiek kształcący się na architekta powinien na pierwszym roku mieć obowiązkową wycieczkę do Szkocji.

Następnie przez dzielnicę Stockbridge do ulicy Circus Ln.
Ta urocza uliczka została zbudowana pod koniec XVIII wieku jako stajnie i wozownie dla okazałych domów georgiańskich w pobliżu. Dziś są tam mieszkania, sklepiki, pracownie, biura. Ozdobiona pięknymi kwiatami, winoroślami, brukowaną ulicą, nadaje uroczy klimat.
Wydaje mi się, że dużo szczęścia nam w tym maju dopisało. To idealny czas aby ujrzeć te wszystkie kwiecia. Adaś najwięcej w telefonie ma zdjęć kwiatów i drzew, aby zapamiętać i jeśli to możliwe w naszym klimacie, zasadzić u nas.

Wszystkie punkty na mapie mamy po kolei i układają się w bardzo przyjemny spacer.
Wędrujemy do Princes Street Gardens i stamtąd podziwiamy zamek. Nie zwiedzamy w środku, bo pewnie na to potrzeba osobnego dnia. Zatem jeśli macie weekend cały tylko na Edynburg. Koniecznie wejdźcie. My czasami siadamy sobie na chwilę, choć potem ciężko wstać :), albo idąc słuchamy przewodnika w czacie GPT. Idziemy, mówimy mu gdzie jesteśmy i on opowiada nam szczegóły, historię. Odpowiada na konkretnie zadane pytania.
Potem np. jadąc w aucie wypytuję już o wszystko inne niż tylko Edynburg. Pytam o to jak Szkocja radziła sobie z najazdami Wikingów, jaki jest procent bezrobocia i milion innych 😀

Podróż spacerowa idealnie prowadzi obok księgarni, która mi kiedyś mignęła przed oczami kiedy oglądałam ukryte perełki tego miasta. A ja księgarnie kocham nad życie.
Gdyby była nam nie po drodze za pewne byśmy nie poszli, ale umieściła się idealnie.

Po drodze Vennel, urocze schodki, które można znaleźć na wielu fotografiach Edynburga.
Bardzo dużo punktów miałam zaznaczonych i znalezionych wcześniej na instagramie. Weszłam na kilka profili z Edynburgiem i Szkocją i tam po zdjęciu patrzyłam co może mi się podobać. Co może nas zaciekawić. Nie jesteśmy typowymi zwiedzaczami.
Następnie Grassmarket. Ulica, na której można coś zjeść, wypić. Idealnie w miejscu, w którym jest połowa trasy zwiedzania. My tam nie jemy. Idziemy kawałek dalej na Fish & Chips. Do Bertie’s. Znalazłam to miejsce po internetowych poleceniach i najlepszym rankingu w Edynburgu. Mnie smakuje meeega, ale to dlatego, że ja bardzo lubię tłuste jedzenie. Dla mnie najlepiej, gdy ocieka tłuszczem. I tak było. Ale mają w karcie dużo propozycji zatem i bez panierki się na pewno coś znajdzie.
Zaraz po tym Victora St. Kolorowa ulica, którą inspirowała się autorka Harrego Pottera.
Nie zatrzymujemy się na długo, bo dużo ludzi, a my nie przepadamy za tłumami. Dlatego cieszę się, że nasza praca pozwala wyjeżdżać w tygodniu. Mocno jestem za to wdzięczna losowi.

Następne jest Narodowe Muzeum Szkocji i to jeeeeest rewelacja!!!
Polecam poświęcić na to kilka godzin. Przepiękne miejsce, zjawiskowe eksponaty. Ja, wychowywana z kolekcjonerem antyków potrafię Wam powiedzieć, że wystawa, którą dysponują jest zjawiskowa. To w jakim wszystko jest doskonałym stanie, jak piękne przedmioty wynalezione i pokazane. Jak dobrze to jest zorganizowane tematycznie. Jeśli chodzi o Muzea w moim życiu, to jest to, a potem długo, długo nic. To jest obowiązkowy punkt jak dla mnie. Przez Royal Mile ruszamy do Muzeum Edynburga. Jest malutkie, w klimacie zatrzymania czasu. Już zupełnie inne od poprzedniego. Jest po drodze i warto wstąpić, tym bardziej, że oba muzea są za darmo.

Siadamy na kawkę i lecimy na Wzgórze Caltona. Wychodzi co chwilę słońce. Kropi mały deszczyk, z którego się cieszymy, bo mamy okazję zobaczyć zmoknięty Edynburg. Deszcz nie przeszkadza w spacerze. Reszta naszych dni jest bardziej pogodą Grecko – Włoską niż Szkocką. 20 stopni i pełne słońce.
Na wzgórzu można usiąść jeśli macie czas i podziwiać miasto z góry. Wchodzenia nie ma dużo.
Wracając zahaczamy o Cockburn St (gdzie jest piękny widok na rzędy tych kamiennych, zjawiskowych budynków) i Princes St, gdzie można zobaczyć pomnik pisarza Waltera Scotta.


A potem już kierujemy się na autobus, który zawiezie nas do auta, abyśmy zdążyli jeszcze dziś wyruszyć nadbrzeżem w stronę północy.
Przystanek mieści się na Princess St, czyli tam gdzie kończymy zwiedzanie, a autobus ma nr 43. Autobusy jeżdżą co 10-15 minut, a bilet można kupić u kierowcy.

🗺️ Moja Trasa po Edynburgu

1. Holiday Inn Express Edinburgh – City West

📍 107 Queensferry Road, EH4 3HL – Twój hotel startowy.

2. Orchard Brae

📍 Spokojna dzielnica mieszkaniowa z zielenią i tradycyjną architekturą.

3. Dean Cemetery

📍 Dean Path – zabytkowy cmentarz z XIX wieku, pełen pomników i zieleni.

4. Dean Village

📍 Malownicza wioska nad rzeką Water of Leith, z brukowanymi uliczkami i historyczną zabudową.

5. Stockbridge

📍 Urokliwa dzielnica z kawiarniami, sklepikami i targiem.

6. Circus Lane

📍 Jedna z najpiękniejszych ulic Edynburga, idealna do zdjęć.

7. Princes Street Gardens

📍 Rozległy park miejski u stóp zamku, z widokiem na Scott Monument.

8. Armchair Books

📍 72-74 West Port – klimatyczna księgarnia z antykwariatami.

9. The Vennel

📍 Schody z widokiem na zamek – świetne miejsce na zdjęcia.

10. Grassmarket

📍 Historyczny plac z pubami i restauracjami.

11. Bertie’s Proper Fish & Chips

📍 Popularna restauracja serwująca tradycyjne dania.

12. Victoria Street

📍 Kolorowa, zakrzywiona ulica z butikami i kawiarniami.

13. National Museum of Scotland

📍 Fascynujące muzeum z eksponatami z różnych dziedzin.

14. Royal Mile

📍 Główna ulica łącząca zamek z pałacem Holyrood.

15. Museum of Edinburgh

📍 Muzeum prezentujące historię miasta.

16. Calton Hill

📍 Wzgórze z panoramą miasta i charakterystycznymi monumentami.

17. Cockburn Street

📍 Kręta ulica z ciekawymi sklepami i kawiarniami.

18. Scott Monument

📍 Neogotycki pomnik upamiętniający sir Waltera Scotta.

po pierwsze – sen

Priorytetem dla mnie jest sen.
Mogę spać gdziekolwiek mnie położą i zasypiam w momencie.
Gaszę lampkę nocną i zanim odłożę rękę, to już śpię.
Priorytetem jest „nie myśleć”. Jak myśli nadchodzą, to je odganiam. Mówię do nich – idźcie sobie, bo ja teraz śpię. Jutro Was przemyślę. Najgorzej się w te myśli zapędzić, to potem już głowa na pełnych obrotach i nie ma powrotu.
Ważny jest też moment, w którym idę spać. Nie można przegapić pierwszych chwil bycia śpiącym. Jak mnie morzy, to zasypiam. I już jestem do tego przygotowana. Dom ogarnięty, ja w piżamach.
Dlatego też nie ma na tym świecie imprez dla których poświęciłaby przespaną noc.
Zatem ostatnią imprezę jaką organizowałam u nas w domu, zaplanowałam na godzinę 15-tą.
Wszyscy byli zszokowani i nieco sceptyczni. Tylko maniacy i wyznawcy wczesnej pory spania ucieszyli się niezmiernie.
Następnego dnia każdy „zwrócił honor”. No bo czy imprezujemy od 15-ej do 24-ej czy też od 20-ej do 5-ej, to czas ten sam. Co miał kto wytańczyć, pogadać czy zrobić co tam zrobić chciał, to zdążył tak samo. A niedziela jaka wspaniała! Każdy wyspany, wypoczęty. Dzień do przeżycia, a nie do dogorywania. Zatem pomysł ten przeszedł egzamin i w takiej formie zostaje.
Zatem będąc wciąż w temacie priorytetowego snu, czasami myślę sobie o tych, co nie mogą zasnąć, albo co śpią snem niespokojnym.
Zdażyło mi się kilka razy w życiu, może pięć, przekładać z boku na bok i czekać na sen. Męczyć się okrutnie. Wkurzać. Choć wiem, że owe wkurzanie pogłębia problem. Zapalałam lampkę i czytałam. Albo szłam coś robić żeby się wyciszyć zamiast napędzać.
Pierwszy raz kiedy pomyślałam o kołdrze obciążeniowej był sen mojego syna.
Zasypia jak ja. W momencie. Budzi się natomiast w nocy i przychodzi do nas. Uwielbiam to i nie mam z tym problemu, ale urywany sen nie jest już tą samą regeneracją organizmu.
Później pomyślałam też o mojej córce, bo jest nocnym markiem i rano nie mogła się zebrać.
I o Mamie, bo ma zespół niespokojnych nóg. I o siostrze, bo ma sen nienależyty.
Zanim zgłębiłam temat, to mocno przemawiało do mnie intuicyjnie, bo przecież dotyk drugiego człowieka, sen obok kogoś, ciasne otulanie małych dzieci, i w końcu nasz początek, który sięga tego jak czuliśmy się w brzuchu – mocno otuleni.
Pomyślałam sobie, że kołdra obciążeniowa to wszystko może dać. No może nie wszystko, ale jakąś namiastkę, dodatek, pomoc w tym temacie.
A tym bardziej w czasach niespokojnych, pełnych dźwięków, szumu, bodźców, pośpiechu…
Mnogości i szybkości…
W czasach, w których nie potrafimy się zatrzymać na długich wakacjach, a co dopiero na krótką chwilę przed snem, aby się ukoić i do snu przygotować…
Kołdry chciałam kupić przede wszystkim dla dzieci i kiedy napisałam do firmy, którą wybrałam spośród wielu z zapytaniem, okazało się, że właścicielka jest moją czytelniczką i z wielką ochotą chciała nam je podarować. To są takie miłe momenty, bo ja zawsze czuje to jako piękną wymianę ludzkich prac, a nie reklamę. Tym bardziej, że już dawno odeszłam od świata blogowych reklam. A kołdry chciałam zakupić sama.
Zacznę od dzieci, bo one są najprawdziwszą i najszczerszą oceną obdarzone.
Tosia zaczęła zasypiać wcześniej. Najbardziej lubi fakt tego otulenia całego ciała i kołdry, która nie odkrywa pleców podczas przekładania się na boki.
Polubiła ją do tego stopnia, że chciała zabrać ze sobą na zimowy obóz.
Benio budzi się o wiele rzadziej, śpi spokojniej. Jest dzieckiem, które uwielbia być blisko i czuć dotyk bliskich więc czuje się pod nią dobrze i bezpiecznie.
Ja z Adasiem zmieniliśmy sobie poszewki na letnie. Zamówiłam te zimowe i ciepłe. Są bardzo miłe i miękkie w dotyku, ale wolimy cieńsze. Zatem na tę wiosnę i nadchodzące lato polecam Wam wybrać cieńsze poszewki. Chyba, że uwielbiacie ciepełko i macie w sypialni chłodniejszą temperaturę.
Kołdry obciążeniowe opisują jako te, które pozwalają pozbyć się lęków i stresu.
Kołdry jak wszystko na tym świecie dla jednych mogą zdziałać cuda, a dla innych nie ofiarować żadnych dogodności, dlatego, uważam możliwość przetestowania za strzał w dziesiątkę.
Firma oferuje 100 dni na przetestowanie produktu. Jeśli sen się nie poprawi, oddają całą kwotę wydaną na zakup. Lubię tę możliwość, bo ona już przed zakupem mówi o tym, jak producent jest pewny za swój wyrób.
Mam dla Was bon rabatowy na 10% z hasłem WIOSNA10 i działa do końca marca.
Na stronie też znajdziecie rabat – 12% na model Basic.
Oraz coś jeszcze – KONKURS, w którym do wygrania jest kołdra i opaska na oczy.
Opaska jest również obciążeniowa i pozwala pozbyć się bóli głowy, działa kojąco na migreny.
Wystarczy zostawić w komentarzu, tutaj na blogu, wpis z odpowiedzią na pytanie – dlaczego potrzebujesz kołdry albo opaski? W czym mogłaby Ci dopomóc? Jaki widzisz w niej potencjał? Czym mogłaby się przysłużyć?
Konkurs potrwa do końca marca i wtedy też ogłoszę tutaj wyniki (31.03.2025)
Kołdra dla zwycięzcy zostanie indywidualnie dobrana pod potrzeby wagowe.
Zapraszam Was na stronę producenta tego dobrodziejstwa priorytetowego snu
Gravity Blankets


Gadam wieczornie z moją siostrą przez telefon, jak każdego dnia i Ona opowiada mi…
„No i tak chrapał, że sobie myślę – pójdę do innego pokoju, bo przecież szturcham Go i szturcham i nic. Ale potem sobie przypomniałam, że miałabym ze sobą targać te kołdrę i zostałam.”
Także moi Kochani, okazuje się, że kołdra może niwelować nawet mężowe chrapanie, bo wolisz zostać pod kołdrą niż spać w ciszy. 😉

Moi Kochani, 
Zwyciężczynię opaski na oczy wybrałam ja i jest Nią MagdaTe.
Gratuluję 🙂
Zwyciężczynię kołdry wybrała firma Gravity, ja nigdy nie potrafię się zdecydować i poprosiłam o pomoc.
A w zasadzie zwycięzców dwóch kołder…
Choć w sumie trzech 🙂 
Takie konkursy marzą się każdemu 🙂
Zwyciężczynie to:
Kasia (Od lat zbieram na siebie różne rzeczy…)
Jola (A ja myślę o kołdrze dla mojej córci…)
Oraz trzecia kołdra leci do…
Magdy, która kołdrę chciała dać do hospicjum.
Proszę Was bardzo o adresy do wysyłek na mój adres mailowy julia.rozumek@gmail.com oraz o wagę osoby, która będzie użytkować.
Wiadomości przekieruję do Gravity. 
Dziękuję Wam pięknie za ten czas i zaangażowanie.