ciemno..

Kolaże125 Kolaże126 Kolaże127 zima Kolaże124 Kolaże119 Kolaże118

usypiałam Tosie jakoś tak inaczej niż zwykle.

bo zawsze, ale to zawsze wtedy na przedpokoju świeci się lampka.

a tak, nie wiadomo czemu była zgaszona. więc w tej dziwnej dla mnie atmosferze tule i kołysze… dla niej atmosfera bez zmian… czyli pocałować Mamę sto razy, żeby cicho zagłuszyć przedłużający się w nieskończoność proces zasypiania..

na białej szafie odbijają się i kołyszą cienie drzew. Te cienie od latarni, która stoi za oknem..

i nagle ta latarnia zaczyna gasnąć. tak powoli, spokojnie. aż zrobiła się całkowita ciemność. taka ciemność czarna. że ani kroka się nie da zrobić.

zamknęłam oczy i poczułam…

poczułam tak, jak wtedy gdy wąchamy nagle jakiś zapach sprzed lat.

taki na przykład jak się używało na tych koloniach językowych w Kudowie.

albo ten z czasów liceum. Sky Blue. za 30 zł na straganie. co to był za zapach!!

teraz, czasami gdy podobny przemknie mi koło nosa, to jakby wszystko w jednej sekundzie wróciło. internat, planty, murek pod Wawelem, te czarne dzwony w kwiatki, myslovitz w walkmanie, wieczorny autobus nr 124…

i ja poczułam się właśnie tak, że jakbym miała otworzyć oczy, to zobaczyłabym siebie w moim rodzinnym domu.

w połowie przedpokoju. bo zmierzałam z salonu do łazienki.

i ta sekunda kiedy wszystko gaśnie.

i nagle z każdego pomieszczenia te komentarze:

„prądu nie ma”, „pradu zabrakło”, „gdzie są świeczki? powinny być pod ręką”, „poczekaj, mam latarkę”, „dobrze, że nafte napełniłem do lampy”, „żadna zaplaniczka nie działa”…

i w jednej chwili wszyscy gromadzą się w kuchni. czuć ciepło i zapach palonego drewna z pieca kaflowego.

Mama napełnia czajnik wodą i stawia na blasze. już bulgocze, już leci para i gwizdek słychać. zalewa herbaty. ze wspólnego talerza podjadamy łyżkami ciasto.

i nagle jest tematów setki, i nagle śmiech i opowieści z czasów młodości rodziców.

pies leży pod stołem, głośno chrapie.

Tata z latarką idzie dołożyć do centralnego.

puka Ktoś do drzwi. Basia ze Sławkiem byli na spacerze i weszli po drodze.

– A to prądu nie ma? Ciekawe czy u nas też?

I dla Nich herbata z rumem, bo na dworze mróz.

Mija godzina, dwie, trzy… północ… i jak ciemno to i czasu nie widać jakby..

– To idźcie się dziewczynki kąpać, bo ja zaraz idę – jak to Mamy maja w zwyczaju przemawiać…

siedzimy w tej łazience. lampa naftowa na pralce. na parapecie świeczka i na umywalce druga.

coś szepczemy, chichrotamy się…

– weź już wyłaź z tej wanny, bo ileż można siedzieć – mówię w końcu zwijając się na fotelu z  podkulonymi pod siebie nogami.

– no ile? no ile? no tyle – głupkowato mi odpowiada..

idziemy do łóżek. w kuchni zostaje Tato. z książką w swoim fotelu. okulary ma na nosie. i to jedno szkło potłuczone. śmiesznie bardzo wygląda.

a gdyby tego prądu nie brakło…

to Mama roboty ile by sobie znalazła. prasowanie zaległe i w „jeden z dziesięciu” by patrzyła.

Tata by w warsztacie jeszcze coś dłubał.

Justyna coś pisała, sprawdzała, uczyła się…

Ja włóczyła po domu bez celu…

A tak…

 

Na szczęście, na naszej malutkiej, oddalonej od świata wsi, prądu brakowało dość często…

Kolaże122 Kolaże123 Kolaże120

 

 

 

Dziękuję Ci Mamo..

Kolaże128 Kolaże131 Kolaże130 Kolaże138 Kolaże140 Kolaże134 Kolaże133 Kolaże136

 

 

Dziękuję Ci Mamo za każdą połówkę świeżego chleba, który wkładasz do Tosi torby.. bo wiesz, że ten, tam od Was, tak bardzo mi smakuje..

Dziękuję za każde miłe słowo.. że pięknie wyglądam, że ta sukienka taka ładna, i te usta mam pomalowane .. i że mi w nich do twarzy.. z tą czerwoną szminką.

Za każdy niedzielny rosół. Najlepszy jaki w życiu jadłam. I za te kluski lane. bo tak wzięłaś sobie do serca, że ja wolę kluski lane od makaronu..

Dziękuję Ci Mamo, za szacunek do moich wyborów. że jeżeli mówię o tej czapce, co to dziś jej może nie zakładać bo ciepło.. to Ty tej czapki Jej nie zakładasz.. a jak proszę o podwójne rękawiczki na sanki.. to Ty o tym nie zapomnisz, choćby walił się świat.

Za każdą godzinę spędzoną na dywanie w szalonej zabawie z Nią. Za gonitwy dookoła stołu, gdzie Ona aż ze śmiechu wytrzymać nie może. Za każda wieże z klocków i za usypianie laleczki.

Za każdą drobnostkę, którą Jej nauczyłaś. Podawania rączki na dzień dobry i mówienia tego uroczego „miauuuu”.

Dziękuję, że za każdym razem, gdy od Ciebie wraca, ma idealnie zawiązany szaliczek.

Że nigdy nie brakuje Ci słów i tematów do rozmów z Nią. Jak i ze mną również.

Za śpiewanie Jej, gdy spacerujecie wózkiem po wsi.

Za to, że wspólnie wąchacie wszystkie kwiatki w okolicy. I Ty zawsze taka spokojna, cierpliwa..

Za to, że nigdy nie podnosisz głosu.

Że nigdy mnie nie krytykujesz, nie oceniasz.

Dziękuję Ci Mamo za to, że mogę nadal mieć coś dla siebie, pomimo tego, że dziecko małe.. że kiedy ja jestem w Warszawie, Krakowie to wiem, że moje dziecko zasypia w najbezpieczniejszych ramionach.

Dziękuję Ci Mamo, za to, że najzwyczajniej na świecie mi się za Toba tęskni, gdy nie widzę Cię tydzień. I mam ochotę na kawę i kołocz w Waszym przytulnym, ciepłym salonie.

Dziękuję, że wierzysz we mnie. że wspierasz.

Za czekającą na mnie herbatę z miętą, gdy przyjeżdzam wieczorem po Nią.

Ale najbardziej na świecie, dziękuję Ci za mojego męża.

Patrzę co dzień na Niego i doskonale wiem, że dzięki Tobie jest takim człowiekiem.

Bo wiesz Mamo… jeszcze chwilę temu wydawało mi się, że nie ma na świecie takiej siły, która sprawił, że ja na Teściową powiem Mamo…

Kolaże139 Kolaże142

 

zmienia się człowiek…

 

uwielbiam jak w przedpokoju buty stoją równo. jeden koło drugiego.

jak łóżko pościelone tak gładko, że nie ma pagórków tam, gdzie piżama pod pościel wrzucona.

jak ręczniki złożone w pół, w łazience wiszą. i jak nie piętrzą się sterty ciuchów na koszu, na pranie.

uwielbiam pusty, czysty zlew. i koniecznie, żeby w koszyku odpływowym paproszek żaden nie został.

jak na blacie kuchennym nie stoją niedopite kubki po herbacie, kawie, soku.

kocham nad życie idealnie poukładane ciuchy w szafach. osobno krótkie rękawki, osobno te na ramiączkach. i kolorystycznie.

idealnie poodkurzany dywan i okna czyste.

jak nie ma zacieków i tłustych plam, przy uchwytach w kuchennych szafkach.

jak za kanapą nie ma kotów z kurzu.

podłogę czystą w kuchni wielbię niewyobrażalnie.

jak z szafki pod zlewem nie wysypują się tony reklamówek, pudełek po jajkach, butelek plastikowych..

i koniecznie idealnie lśniące baterie w łazience.

muszę mieć idealny porządek, by być szczęśliwą. a nikt w to nie wierzył.

gdy byłam mała, Mama patrzyła na mój pokój i machała głową mówiąc:  „dziecko, dziecko, co z Ciebie wyrośnie to ja nie wiem”, albo „zarośniesz w tym brudzie, i to dziewczynka, wstyd.”..

no a ja nie wiem nadal, czy coś dobrego ze mnie wyrosło, ale wiem na pewno, że ten porządek to ja muszę mieć. jestem nawet chora na jego punkcie.

nie jestem w stanie obejrzeć filmu, wypić spokojnie kawy, nie mówiąc o czytaniu książki, gdy ze zlewu wystaje uchwyt od garnka..

pamiętam jak Antka miała kilka miesięcy, i to wychodzenie zimą na dwór to był wyczyn niezwykle wyczerpujący, to ja jeszcze zanim wyszłam musiałam się rozejrzeć po mieszkaniu, by być pewną, że jest zostawione w idealnym stanie.. bo inaczej cały spacer ta myśl w głowie, że tam ten piach w przedpokoju koło wycieraczki..

 

…koło 21ej wychodzę z sypialni.. wolnym, niepewnym krokiem bo już i mnie się prawie oko przymknęło przy tym usypianiu.

w ręku butelka z niedopitym mlekiem.

stawiam obok zlewu. bo w żadnej z dwóch komór nie ma miejsca. może bym i schowała do zmywarki. ale żeby schować to trzeba wyciągnąć te, które właśnie się umyły.

a hałasu narobię. talerzami będę trzaskać. nie, nie..

siadam przy stole w kuchni. na stole kubków cztery. z niedopitą herbatą, po kawie, z jakimiś gałęziami żeń-szenia i po siemieniu lnianym. rany, ile On tych mikstur może narobić…

podłoga brudna jak święta ziemia.

idę choć ogarnąć łazienkę, żeby prysznic wziąć. rajstopy i zużyty pampers wyglądają na mnie już sprzed drzwi. wszystkie płyny, szampony, odżywki, pilingi pływają w brodziku. zabawki w konfrontacji z nimi nie mają szans. układam równo z powrotem na półkę. jak co wieczór. wypuszczam wodę, składam ręcznik…

siadam na kanapie. włączam tv. obieram nam pomelo. patrzę na ten bałagan i zastanawiam się jak mogłam bez niego żyć..

przecież ten bałagan to dom. ten rozmazany jogurt na nogach od stołu. te piloty całe w czekoladzie. lalki wciśnięte do bębna w pralce. wysypana na środek kuchni półka z bibelotami. patrzę i już wcale mi to nie przeszkadza. zamykam wtedy oczy i mówię w myślach „ten dom żyje”…

dziecko tu jest zdrowe i dlatego ma tyle energii. naleśniki z serem były pyszne, stąd ta kuchenka taka zatłuszczona. spacer w mroźny dzień i naniósł się ten piach pod butami..

psy koniecznie wszytkie trzeba zobaczyć, stąd te łapki na każdym z okien…

i choć nadal porządek kocham i staram się jak mogę, to nauczyłam się czasami machnąć ręką i stwierdzić …

jutro się posprząta…

 

 

świat rzeczy… rzeczy świat…

zupełnie zapomniałam, że kiedyś, dawno temu, zakładałam tego bloga z myślą pisania o dziecięcych trendach.. zaniechałam to dosyć mocno… i może dobrze, bo jaki ze mnie wyznacznik tego co modne… 

ale na pewno mogę napisać co mi się podoba i mam nadzieję Antoninie.. i co między innymi trafiło ostatnio pod nasz dach..

ale zanim o tym, to znalazłam ostatnio bardzo fajną stronę z regularnymi kuponami zniżkowymi- cuponation.

czekam cierpliwie aż będzie rabat do sklepu z hunterkami,  bo wypatrzyłam, że mają ich w swoich partnerach.

teraz aktualnie jest fajna oferta douglasa i rossmana – tutaj. może to już dawno jest, tylko ja o tym nie wiedziałam…

no ale… kiedyś brałam udział w konkursie.. post konkursowy tutaj.

zajęłam pierwsze miejsce, a wygraną był voucher w sklepie Bokado.

powiem Wam, że to była jedna z trzech rzeczy jaka skłoniła mnie do wzięcia w nim udziału. ta wygrana do wybrania w Bokado.

wybrałam rowerek biegowy – skuterek kiddimoto. czekam jeszcze, aż dziewczyny sprowadzą mi kask z tej samej firmy dla Antoniny.

 osobny post zrobię o tym co jeszcze wybrałyśmy…

 

 

pamiętam jak Tosia była mała, i przychodziła do nas znajoma z synkiem Brusiem.

zawsze w woreczku miała dla Niego ciesteczka. było to mocno urokliwe i pomysłowe.

dlatego właśnie ten wykorzystam na te ciasteczka – zwierzaczki i flipsy.

dostałyśmy go wraz z tym serduszkiem od Nicoli, a Mama Nicoli kupiła go dla nas tu.

 

 

zupełnie przez przypadek, wpadając jak burza po pampersy do Rossmana, kupiłam karty zwierzaki, żeby Antka nie rozwaliła wózka i sklepu zarazem. 

były jeszcze kształty, kolory. i myślę, że to fajna sprawa, bo sa małe, mieszczą się do torebki w kieszonce na telefon. dla maluchów i dla dzieci kilkuletnich. kosztowały naście złotych a coś innego niż książeczka.. małe, poręczne, zajmujące dziecko na długo..

 

 

wyprzedaży szał. 

i jak ja zawsze na wyprzedaże wchodziłam pierwsza i ostatnia wychodziłam, to w tym roku przeszły mi koło nosa. nie było za grosz czasu, ale i potrzeby. 

pojechałam tylko do Zary, bo tam już dawno upatrzyłam buty dla Tochy. 

Ona, jak prawdziwa kobieta, znalazła sobie torebkę i potykając się o pasek, nie chciała oddać nawet do skasowania. chyba w ogóle dziecięce wyprzedaże najbardziej lubię w Zarze..

a Tata złapał się za głowę, że dwie kobiety z tysiącem torebek w domu, to już szaleństwo.. ale chyba za to nas kocha…

i to na dziś tyle ze świata rzeczy..

ach… spodnie z misiem na pupie – tutaj, bo na ulicy mnie wszyscy pytają..