nic już nie jest takie samo…

 

Miałam ostatnio taki dzień… Koszmarny. Nie, to nie był zaledwie dzień.. To tydzień cały..

Jakby powiedziała Ania Shirley – otchłań rozpaczy… I, że nie otchłań najgłębsza, bo czy zielone włosy, czy rozbita tabliczka na głowie Gila była otchłanią prawdziwą? Nie. Ale w ten czas, dla Jej ciała i duszy była to taka dziś skrajna depresja…

I mi się tak nazbierało. I choć broniłam się najlepiej jak potrafię, przed pędem, gonitwą, stukaniem palcami o kierownicę, z niecierpliwości, gdy czerwone światło uparcie się przedłuża.

I ten tydzień taki, że telefonów dziesiątki, maili, spotkań, wyjazdów…

I wydawałoby się, że w swoim żywiole jestem. Załatwiać, organizować, szukać i na rozmowy pędzić to takie… moje..

I było, i nadal moje jest…

Tylko, gdy na świecie pojawia się dziecko, to już nic nie jest takie samo…

Nie, nie… A i owszem można przecież tańczyć na stołach do rana. Wywijać falbanami spódnicy, nad głowami dystyngowanych par, równo, poważnie siedzących w rzędzie, przy talerzykach i kieliszkach.

Można w kinowym fotelu wygodnie się rozsiąść, z wielkim pudłem popcornu i colą w zestawie XXL. A potem, bez pośpiechu jeszcze rozmowy o filmowym przesłaniu snuć.

Można w butach na obcasach, pędzić autem na spotkania z przyjaciółmi. I słuchać muzyki najgłośniej jak się da, aż głośniki charczeć zaczynają..

Można zatracić się w centrum handlowym i oprócz gotówki, nad kartą przestać też panować.

Można…

Tylko.. jakoś tak usilnie i z głowy wyjść nie chce myśl…

Czy tam czasami skarpetka się nie zrolowała i w buciku nie uwiera, przy chodzeniu…

Czy czapkę nie za mocno pod szyją ma zawiązaną..

I czy jak wróci ze spaceru stopy niezmarznięte? A jak tak, to czy pamiętają rozgrzać?

Może zadzwonię przypomnieć…

I jak będą wkładali do fotelika samochodowego koniecznie kurteczkę na dole pociągnąć, by wygodnie się siedziało.

To gęste mleko przez smoczek trójprzepływowy, bo przecież w czwórce za ciężko Jej się pije.. Na pewno o tym zapomnieli. Zadzwonię.

No i żeby na telewizor nie patrzyła zbyt długo.

I włoski odgarniać z czoła, bo do oczu wchodzą, a spinkę zjada wciąż… żeby pamiętali..

I tam w torbie jest krótki rękaw, gdyby było za ciepło w domu… Na samym dnie dałam, może nie zauważą… To napiszę i przypomnę.

I na tym spotkaniu przecież nic mnie nie goni, miło tak się rozmawia i produkcja zaklepana.. A ja myślami już, a może od początku, zupełnie gdzieś indziej…

Bo kiedy rodzisz dziecko… nic już nie jest takie samo…

 

 

 

 

 

W jeden z wieczorów tego zaganianego tygodnia przyszła paczka.

Całkowicie o niej zapomniałam. I nie czekając więc… nie przedreptując z nogi na nogę wypatrując kuriera… dostałam dawkę pozytywnego zaskoczenia.

Wielu z Was wie, że zagraceni jesteśmy okropnie, gdyż metraż mieszkania nie przewidział mojej miłości do aranżacji wnętrz… I ja na przykład aranżuję w jednym pomieszczeniu kilka pomieszczeń… ot co.. Ale przyszedł kres… Nie da się już normalnie funkcjonować..

Wszystko co piękne, a oprzeć się nie potrafię, trzymam w pudłach. Ładnie poustawiane czekają na dom. Myślę też, że gdy tylko się pojawi, to dziecięcych drobiazgów będzie na blogu znacznie mniej… Wyprą je zaaranżowane kąciki bibloteczne, ściany wspomnień, białe donice i lampiony na werandzie…

Nie mogąc się oprzeć zamówiłam kilka kolejnych drobnostek w Scandiloft.

Cudne stęple z tuszem.. i zawieszki. Kontener z butelkami i słomki.

Alfabet stęplowy w uroczym pudełku. I kilka innych, które pokażę przy kolejnej okazji..

Zamierzam robić już w domu zawieszki na dżemy, soki.

Na klamki do dziecięcych pokoi, z różnymi napisami. Doczepiać do prezentów i drobnych upominków. Kilka drobnostek, za małe pieniążki a można wymyślać i tworzyć mnóstwo dekoracji. Tych ważnych i codziennych.

Okazało się, że właścicielka sklepu zna naszego bloga i Tosia w prezencie dostała lampkę nocną.. Królika. A że jest z miękkiej gumy, to zasypia z nim regularnie. Dziękujemy bardzo!!! Sama bym tego nie odkryła, a jest niezastąpiony.

 

 

 

Każdy tekst przed opublikowaniem wysyłam mojej przyjaciółce Andzi. 

A Ona mówi mi, czy w ogóle da sie przeczytać, i te literówki porawia bo ja z pośpiechu połowę liter gubię…

A na końcu zawsze dodaje mi coś od siebie… i dziś Wam wkleję co napisała.. bo ładne bardzo…

„Ostatnio gadam cały czas z ludźmi. W tych autobusach, busach, pociągach, na przystankach. Non stop gadam z nimi. Ciekawych i fajnych ludzi spotykam. Jedna bardzo  interesująca,  za jej sprawą też pisze juz list motywacyjny  na wyjazd na ten wolontariat 🙂  a i w sklepie ostanio przy półce z chlebem i miodem. Stoję i patrzę, a tam pani w płaszczyku z tatum, który bardzo mi sie podobał! I mówię do niej! O, Pani ma piękny płaszcz, ten z tatum, ale na mnie był za duży! a jest śliczy i Pani tak pasuje…. no i  gadamy! o jajkach od chłopa co w  Wieliczce można na rynku kupic, i warzywa świeże też tam. A że ona młoda mama, więc zwraca uwagę na to… a teraz jej dziecko śpi więc wyjscie do delikatesów to  relax…a to jak młoda mama, to ja polecam blog taki piękny, szafa Tosi! aaaa że zna i zagląda bo jej sie podoba! a to moja przyjaciółka robi :)a to ona na wymiane zaprasza do ich bistro baru, który za tydzień otwierają na Szlaku, bo to blisko mnie…. o rany jaka to była miła rozmowa na koniec dnia!!!!echhhhh”

 

to co dajemy…

Wszystkich rozumów świata nie pozjadałam.

Mało tego, nie zjadłam nawet filigranowej jej części…

Choć wiem, tak, że czasem zachowuję się jakbym doktorat z mądrości życiowej napisała… Uczę się wciąż… Uczę się wciąż pokory..

Czytam, oglądam, słucham i uważnie patrzę. Pytam. Potem przykładam do tego swoją miarę, ale pytam…

    W rodzinnej kuchni z okazałym już brzuchem, siadam przy stole. Odsuwam delikatnie by było wygodniej. Leży Wyborcza. Wielkie strony gazety szeleszczą mocno. Ale wytrwale z rozmachem przeglądam. Słychać miarowy odgłos noża na drewnianej desce do krojenia.Spieszy się jak zwykle, by ze wszystkim zdążyć..

Zawsze chce dopiąć wszystko na ostatni guzik. Być idealna, najlepiej jak potrafi. W każdej dziedzinie.

Po ostatniej stronie składam gazetę na pół, i pytam:

– Mamo, co trzeba robić by dobrze wychować dziecko?

Odpowiedziała jednym zdaniem:

– Dzieci się nie wychowuje, dzieciom  daje się przykład…

 

Pamiętam więc każdy wiosenny i letni wieczór. Kiedy zasypiając błogo na łóżku, słychać było radosne rozmowy rodziców na werandzie. Z lampką wina. Tata przynosił Mamie koc, żeby broń Boże nie zmarzła.

Pamiętam wieczór kiedy zmarł Mamy brat, a Tato zakładał Jej buty, sznurował, ubierał kurtkę i niósł do samochodu, bo sama była zbyt słaba.

Pamiętam śniadanie, obiad i kolację robioną przez Mamę. Każdego dnia. Każdego, przez moje 29 lat… I nie ominęła żadnego z nich.

Pamiętam wszystkie upieczone przez nią torty, transparenty wypisane na prześcieradłach. Kwiaty, świece i nastrojową muzykę w ważne dni.

Pamiętam jak kroiła chleb, smarowała kanapki, robiła herbatę i ubierała świeżą pościel, bo moi koledzy zadzwonili, że właśnie motocyklami wracają z Czech, i czy mogą przenocować bo zmęczeni…

Pamiętam obronną stronę mojej Mamy, gdy ktoś kogoś w złym świetle stawiał… Ona zawsze wysłuchała, a potem mówiła  o zaletach  jakie są w Owym człowieku.

Pamiętam te chwile, gdy spacerując wieczorami, nie raz, na tej naszej wsi, alkoholików ratowali. Z drogi zbierali, do domu pod depo odprowadzali, zamarzniętego z rowu wzięli i w kuchni ciepłą herbatę podawali. Bo mówili, że to wspaniali ludzie, że Oni ich pamiętają, gdy nie pili. Że mądrzy i zdolni.

Pamiętam, że każdy człowiek, który machał na drodze, z wypisaną tabliczką miasta był przez Tatę zabierany. Raz zabrał dwie dziewczyny co Europę przemierzały. A że pieniądze im się kończyły to i obiad im kupił.

Pamiętam, że w naszym domu, nigdy nie padło przekleństwo, nigdy nikt nikogo nie obraził, nie przezwał…

Pamiętam, zmarznięte dłonie mojej Mamy, gdy wracała wieczorem z pracy.  I tylko dwa dni w roku wolnego. I Ich ciężką, codzienną pracę, by dobrze nam się żyło.

Pamiętam, o niezwykłym szacunku mężczyzny do kobiety w naszym rodzinnym domu.

Pamiętam rozmowy o książkach, filmach, secesji i pierogach…

Pamiętam… miliony sytuacji, które dziś budują moje życie…

To są chwile, małe momenty, szybkie minuty…  te, w których dajemy przykład naszym dzieciom… a One swoim… i kolejnym pokoleniom..W takich chwilach dzielimy się tym, dzięki czemu nasze dzieci mogą wyrosnąć na mądrych, dobrych i wspaniałych ludzi…

To są najpiękniejsze chwile jakie w życiu dostałam… Jakimi się ze mną podzielono..

Nie bogate pakiety spa i podróże motocyklem po horyzont…

Bo wszystko dobre co nas spotyka, wszystko to co dajemy innym, rodzi się w naszym domu, dzieciństwie i w tych drobnych ułamkach sekund, które mówią jak czynić dobro… bo to co dajemy zawsze powraca. Nie zawsze od tych samych ludzi… czasami od zupełnie innych i z podwójną siłą..

Przepis na chwile przyjemności, którymi możemy się dzielić.

Potrzebujemy:

-badyle

-gwiazdki

-lampki

-gumę i sznurek

 -człowieków

 i prezent.

Wykonanie:

 

 

Codziennie dostaję kilka maili z propozycją współpracy. Chcą przysyłać mi rzeczy dla dziecka mego w zamian za reklamę…

Jestem człowiekiem niezwykle wymagającym. Coś za co się biorę, co pokazuję, musi być idealnie skomponowane z moim poczuciem piękna, wygody, przydatności, jakości. Cóż mi z kolejnej rzeczy dla Tosi, tylko dlatego, że jest za darmo… Chyba nie tędy droga. Szanuję Was niezwykle mocno i nie pozwalam sobie na takie zabawy i propozycje.

Mam codziennie w głowie miliony myśli, obrazów, które chcę Wam pokazać i nigdy wbrew sobie…

Kilka dni temu, jak co dzień, czytam maila zatytułowanego „współpraca”.

Po pierwszych słowach głośno mówię… „nie, nie … kosmetyków u mnie nie będzie, zwariuję przecież…” – bo poprzedni mail dotyczył reklamy baniek do stawiania dzieciom w chorobie..Zawsze staram się doczytać do końca, odpowiedzieć najgrzeczniej jak potrafię.

Czytam więc… o tych płynach, kremach i olejkach…A potem czytam jeszcze raz… i jeszcze…Siadam obok mojego męża i kładąc mu laptopa na kolanach mówię „popatrz”…

Jestem pełna największego podziwu dla osoby, która tę przygodę z Sanoflore przygotowała.

Nie lubię półśrodków, pracy na jedno kopyto i na pół gwizdka. Albo coś jest perfekcyjne, albo nie istnieje… I ta propozycja była perfekcyjna w każdym calu..

Nie wierzyłam, że Ktoś zadał sobie tyle trudu i pracy by zaproponować zabawę kilku blogującym Mamom….

Ostatnio to ja zorganizowałam konkursy dla Was.. a dziś, ja biorę udział…

A do tego, nikt nie wymagał bym pisała jedynie o zaletach produktu … zaproponowali tylko posta o ważnych chwilach… tych, którymi chcemy się dzielić. Zaczęłam drążyć i szukać. Dociekać i czytać. Czy sam produkt jest odzwierciedlaniem jakości propozycji mi złożonej…

I kiedy doczytałam, że Sanoflore wychodzi ze stajni L’oreal… odpisałam bez zastanowienia, że chcę, chcę, bardzo chcę spróbować ! bo L’oreal u mnie w postaci kosmetyków kolorowych i pielęgnacyjnych występuje w ogromnej ilości.

Więc i dla dziecka mego chętnie spróbuję z tak dobrej i wypróbowanej półki.Przygoda Sanoflore ma w założeniu temat. „Chwile przyjemności, którymi możemy się dzielić…”

Ja o tych chwilach piszę Wam w każdym moim poście… I w dzisiejszym, i tym tydzień temu i miesiąc…

A u Was? Jak to jest w Waszym świecie? Jakimi chwilami dzielicie się ze światem lub najbliższym sąsiadem?Podzielcie się tym w komentarzu, a i ja mam dla Was zestawy Sanoflore do rozdania.

 

list.

 

 

Śląska to ja nienawidzę.  A mieszkam w samym jego centrum. 

I choć zamieszkiwałam i Warszawę, i Kraków, i Bielsko Białą, i kilka innych miast to trafiłam na ten Śląsk, co to go po prostu nienawidzę.

Bo ja to kocham wieś… A jak już nie wieś, to miasteczko małe, albo chociaż odrobinę urokliwe…

A tu… ulice szare i rynku brak. I mam wrażenie, że tutaj jakiś smutek bije. 

Ale w tym Śląsku można się zakochać.. Nigdzie nie było piękniejszej architektury…

Te wieże ciśnień, stare fabryki, całe osiedla zbudowane w latach świetności huty…

Na jednym z takich osiedli mieszkamy my.

Kamienica ma 120 lat. I kilka wokół również. Pruskie mury. Okrągłe okna w kuchni, złożone z 14 małych okienek. Inne zaś mieszkania, mają piękne drewniane, rzeźbione wykusze . Każdy z tych budynków  projektowany przez różnych, znakomitych architektów tamtych czasów. Często zza okna widzę wycieczki na chodniku i przewodnika, który opowiada o niezwykłości owego miejsca. Jest stary, żydowski cmentarz. Najpiękniejszy jaki widziałam. Wszystkie drzewa pokryte winoroślami. 

Większość z tych budynków umiera każdego dnia. Odpadają drewniane okiennice, które potem są opałem dla bezdomnych. Wybijane szyby i wyrywane kable ze ścian.

A wciąż pięknie i dumnie trwają. Z wieżami, drewnianymi schodami, oknami rozciągającymi się na dwa piętra. Przechodzę tam każdego dnia i myślę sobie, że mnie obojętne jakim językiem mówię… a gdyby zostało to, po innej stronie granicy, to pewnie nie byłoby nas stać, na ekskluzywne lofty jakie byłyby tutaj..  Już dawno każda deska, każda cegła wypielęgnowana i zakonserwowana leżałaby  z nadzieją na kolejne setki lat…

U nas nic się nie zmieni. Każdego dnia, z architektury dziś nieosiągalnej zostaje coraz mniej i mniej… aż w końcu kawałek pustej ziemi pod supersam jak znalazł będzie…

Klatka schodowa odrapana, popisana i patologiczna… Ale kiedy tylko otwieram drzwi naszego mieszkania, przenoszę się w inny świat… który jest zasługą wielkiej pracy mego męża… i kiedy już przyjdzie nam przeprowadzić się do domu to będzie mi tego miejsca brak…

Kilka dni temu schodzimy na dół klatką schodową. Schody na środku już ugięte, od tych ponad stu lat codziennych kroków. Szybkich i leniwych. Ciężkich i lekkich, podskakujących dziecięcych trzewiczków…

O jak ja chciałabym zamknąć oczy i podejrzeć… Co tutaj było… Jak byli ubrani, co na obiad gotowali, jak w pokoju meble ustawione były i o czym rozmawiali sąsiedzi przy wieczornych schadzkach…?

Schodzimy. Adaś wyciąga ze skrzynki listy. 

Jeden z nich jest do mnie. W białej kopercie i znaczek jest. Prawdziwy list. Taki napisany długopisem i rączką małą. Taki z powitaniem i rysunkiem. 

Taki list co oprócz łez, to tak wszystko w środku przewraca. Bo te łzy to tak jakoś za mało. I to, że Ona sama, w tym pokoiku. Tylko Mamy zapytała czy pomoże Jej wysłać.

I te słowa tam… 

„Dzięki Tobie moje życie staje się lepsze. Inspirujesz ludzi, żeby otworzyli się do świata”

Ona ma 10 lat. Dziesięć. 

… wiesz Kornelko, ja jestem zwykłym człowiekiem, z trudnym charakterem, a i mądrości u mnie niewiele… Ale Ty… Ty będziesz wielka… Nie raz o Tobie głośno usłyszymy..

 

Kornelia od piątego roku życia marzy, by zostać chirurgiem dziecięcym. Nigdy przez tyle lat  przy zapytaniu o zawód, zdania swego nie zmieniła.

Kornelia potrafi bawić Tosię całymi dniami, nie narzekając nawet przez chwilę, bo twierdzi, że chce by ciocia też odpoczęła.

Kiedy mój Tato o 21ej pyta domowników kto z nim pójdzie na spacer, zgłasza się Kornelia.

Każdemu z nas już się nie chce, jesteśmy zmęczeni i zbyt leniwi. Ona zakłada dresy na piżamę i mówi, że choć nie ma siły to idzie, bo szkoda Jej, żeby dziadek miał spacerować sam.

Kornelia jest najlepszą uczennicą w klasie. Czyta książki pod kołdrą z latarką.

Wszystkie zwierzęta przygarnia, tuli i całuje.

Mając 6 lat na wiadomość, że Tata wraca po kilkudniowym wyjeździe odpowiedziała… „w takim razie, jutro, moje bolesne odczucia będą już tylko wspomnieniem…”

Dziś w skrzynce są już tylko rachunki… Listów, nie dostaje nikt…

Czy powinnam czuć się niezwykle wyróżnionym człowiekiem…?

 

 

I kilka naszych codziennych fotografii…