drobne przyjemności o poranku


Największą i najbardziej długotrwałą przyjemność sprawiają mi drobne przyjemności.
Po pierwsze, nie mam poczucia straty czasu. Potrafię ich pouciskać w dzień, pomiędzy obowiązkami, bardzo wiele.
Po drugie, nie wymagają wielkich nakładów czasowy i finansowych, a jedynie chęci. A te zależą tylko ode mnie.
No bo tak, picie kawy czy zielonej herbaty bez obecności telefonu w dłoni jest tak odprężająca. Tyle daje te kilka minut w ciszy.
Wtedy słychać wiele. Ptaki, wiatr, samolot.
Czytanie książki. To już absolutna i niepodważalna przyjemność. 
Jeden odcinek serialu.
Spacer.
Kąpiel w wannie i słuchanie w tym czasie podcastów.
To kropla w morzu, bo tyle drobnych przyjemności możemy dla siebie wygospodarować każdego dnia.
Pod siebie i swoje potrzeby. A czasami coś wbrew swoim wydawać by się mogło upodobaniom, aby przekonać się, że może być jeszcze piękniej.
W tym roku wiele poranków straciłam. Z racji chorego oka musiałam spać jak najdłużej aby wytrzymało ono dzień.
Jednakże tego złotego słońca w ostatnie dni lata było mi już na tyle szkoda, że zerwałam się o świcie. Zanim wstało słońce i gdy jeszcze mgły zaspane płynęły po łąkach.
Mój Tato zawsze mawiał, że w swoim życiu widział ogromną ilość zachodów słońca, ale tych wschodów to Mu brakuje.
Teraz jest w sanatorium nad morzem. Dzwoni do mnie wcześnie rano mówiąc – Cześć Julisiu, Tatuś już zrobił wzdłuż plaży osiem kilometrów na rowerze. Pięknie. Pusto. Czasami Ktoś spaceruje, czasami biegnie. Pogoda idealna.
Tak się cieszę, że nadrabia te stracone poranki. 
Ważne jest w życiu wiedzieć czego się żałuje i znaleźć w sobie siłę, aby te braki w potrzebach nadgonić.

Jedną z tych drobnych przyjemności jest część kosmetyczna.
Lubię w tym ręczniku na włosach wcierać te pilingi, maseczki, kremy.
Nie robię tego codziennie, ale kiedy już mam ten czas dla siebie (a dzieci rosną i czasu dla siebie jest coraz więcej) lubię go wykorzystać w ten sposób. Oczywiście zaraz po tym jak posprzątam w zlewie i złożę kocyki na kanapie. :))
Pilingi jakie lubię najbardziej, to te z dużą ilością malutkich drobinek. Chałwowa Pasta Oczyszczająca z Ministerstwa robi to serio dobrze. Choć od kiedy stała się produktem kultowym nie wiem czy jest większy sens rozpisywania się na jej temat.
Są kosmetyki, które czy używaliśmy czy nie, po prostu się zna. Ten peeling do nich należy.
Nie dziwię się zresztą. Bardzo wydajny. Spełniający swoje powinności. Jego opis nie jest tylko pustym słowem.
Bardzo polecam. W zestawie krem Konfitura Róża Malina, jeśli Ktoś lubi jedną serię, bo wiem, że dużo ludzi jeśli już stosuje to jedną markę.
Ten sam poziom. Doskonały. Wydajność, konsystencja, efekt działania.
Nie bez powodu stał się to zestaw upragniony i bardzo popularny.

BioUP to dla mnie odkrycie tego roku! Dostałam przy jakimś zamówieniu próbki. Oszalałam.
Boże tan zapach!!!! Ja kocham nad życie mango. Wszystko co z mango związane.
Przy pierwszym zastosowaniu byłam, wiadomo, zachwycona tym co oczywiste.
Dziś mogę Wam śmiało napisać, że polecam z całego, szczerego serca. 
Hydrofilowy olejek myjący. Łagodny, super zmywający, w ogóle nie mam uczucia „oleju”, a gładkiego mleczka.
Dokładnie czyści a przy tym skóra nie ma efektu ściągnięcia, za czym nie przepadam.
Działa nawet na makijaż wodoodporny.
Idealny dla cer suchych czy dojrzałych ale też reguluje pracę gruczołów łojowych przy skórze tłustej czy mieszanej.
Szklane opakowanie, co ważne dla mnie. I ja powtórzę się, lubię bardzo te konsystencję myjącą.
Mam jeszcze od nich pastę myjąca Jeżynową. Ona już nie myje oczu (tuszu). Używam jej w dzień, gdy nie nakładam makijażu.
Jest delikatna i oczywiście ten zapach. Zawarta w niej glinka dogłębnie czyści. Mycie nią, to część takich moich właśnie przyjemności, a nie codziennych obowiązków.
Ekosorbet Mango!No dla mie szaleństwo z tym zapachem! Cudo. Połączenie maseł i olei powoduje, że skóra jest promienna, miękka, świeża. Ja nakładam sobie na wieczór jeśli wiem, że już nigdzie nie idę. Czuję, że mi ta skóra zdrowieje. 
Eliksir rewitalizujący jest koncentratem ogromnej ilości witamin i składników odżywczych. Ten stosuję rano. Rozświetla mi twarz i idealnie się nadaje pod makijaż. Dla tych, którzy potrzebują nawilżenia skóry. Aby się nie powtarzać, możecie na stronie poczytać skład i opis właściwości. Ja powtórzę, że dla mnie te kosmetyki są zdecydowanie odkryciem tego roku. Stosuję je od marca i nie zamierzam zmieniać.
Aktywne serum to coś dla miłośników witaminy C oraz owoców. Spowalnia starzenie, spłyca zmarszczki. Rozświetla skórę. Czyni ją bardziej elastyczną. Działa przeciwzapalnie i przeciwtrądzikowo. Uniwersalne stosowanie, może być rano pod makijaż jak i na noc. Może być samo jak i na krem. Najlepsze dla cer już dojrzałych. Zmęczonych. Ja stosuję z całą tą paletą.
I Skwalan z Trzciny Cukrowej. to bardzo lekki olejek. Powiedziałabym, że suchy. Ja lubię takie formy, że nie mam poczucia tej ciężkości kremu na sobie. Jest jak woda. Można go stosować na koncówki włosów jak i na suche dłonie.
Bardzo jest wydajny. Ja często w ciągu dnia, gdy nie nakładam makijażu, idę sobie go wklepać w skórę. I to wielka, drobna przyjemność.
Ja mam ten zestaw kosmetyków BioUp. Jestem każdym z nich zachwycona. Odpowiada mi skład, wydajność, cena, opakowanie, filozofia. Nie ukrywam, że będę chciała sprawdzić resztę. Po tych buteleczkach i słoiczkach mniemam, że w każdym Ich kosmetyku mieści się bardzo dużo dobroci.
Jeśli jesteście na etapie poszukiwań dobrych, zdrowych, działających, naturalnych kosmetyków to polecam szczerze.

Roller do twarzy Crystallove trzymam w lodówce. Przed nocą wyciągam go i masuje sobie w łóżku twarz, wcześniej nakładając jakieś serum. Ogromna przyjemność. Oczywiście potem dzieci się tarabanią ze swoimi twarzami i muszę wymasować te dziuby.
Lubię ten roller, a mam go już z rok czasu, bo daje nie tylko mojej skórze duże odprężenie, ale przede wszystkim mojej głowie.
Szczotka do masowania ciała, a raczej szczotkowania. Pobudza krążenie. Redukuje cellulit. Ujędrnia skórę i oczyszcza z toksyn.
A mnie przede wszystkim daje czas dla siebie. Przemawia do mnie prosta forma tego urządzenia. Bo to co opiera się na najzwyklejszym z działań przynosi największe efekty.

Iossi – dla tych, którzy lubią dbać o swoje usta. Delikatny peeling do skóry ust oraz balsam na jesienną słotę i mroźną zimę. Niezwykle przyjemna konsystencja, delikatny zapach. Ja osobiście jestem zwolennikiem balsamów w słoiczku. Wystarczają mi na baaaardzo długo.

Cały komplet kosmetyków jaki dziś Wam pokazałam opiera się na kilkumiesięcznych moich testach. 
Nie są to domysły, a sprawdzone informacje, i jak nigdy wcześniej, miałam w tym roku masę czasu na kosmetyki. A Ekopolka wie jak nikt inny, że ja mówię wprost – to mi nie podeszło, nie pokażę tego. Bo mierzę swoją miarą. Nie lubię w życiu być, jak mówi mój Tato, nabijana w trąbę.
Ale Wy już chyba to wiecie. Że ze szczerego jedynie serca…
I jak zawsze – EKOPOLKA. 

To za co cenię ten sklep najbardziej, to wiedza właścicielki. Jeśli napiszecie do Niej czego oczekujecie od kosmetyku, z czym się borykacie, to doradzi Wam lepiej niż niejeden dermatolog. A wiadomo, za tą wiedzą idzie dobór towaru jaki posiada.

Kimono Kwiaty Polne – Las i Niebo


Zanim wzejdzie słońce…

esiok

Pamiętam jak dziś, a byłam wtedy dzieckiem, jedno z rodzinnych wesel. Siedziałam obok młodzieńca, który kawałkiem urwanej ceraty owinął sobie głowę i zapytał mnie jak wygląda?
Podniosłam wzrok znad miski z rosołem i z grymasem na twarzy powiedziałam wprost – dziwnie.
Na co on odpowiedział mi coś, czego długi czas nie rozumiałam.
Łapiąc za swoją łyżkę od zupy rzekł – to dobrze, artyści powinni wyglądać dziwnie. To wręcz ich obowiązek.
Życie jakie dane mi było prowadzić, wyjaśniały mi tę jego „mądrość”. Jednakże nic nie obrazuje tego tak dobrze, jak wygląd mojego Taty.
Ostatnio zjechaliśmy się z naszą paczką sąsiedzko – przyjacielską do mojego rodzinnego domu.
Siedzimy na ganku u mojej siostry, a tymczasem zza drzew nadjeżdża Tato. W ciuchach mocno roboczych (za co podobno dostał ochrzan od Mamy, ale chciał zdążyć przed zmierzchem aby nas Esiokiem poprzewozić). I wolnym krokiem zmierzając ku nam, wyciąga z tylnej kieszeni grzebyczek i swój włos rozwiany, długi, siwy z dosyć dużą dokładnością przeczesuje.
Widziałam, że tym gestem skradł serce Madzi, która siedziała obok mnie.
Tacie mojemu marzył się kabriolet. Ale gdyby był to kabriolet rodem z amerykańskich teledysków, musiałby zmienić swój imidż… A nie po to latami na niego pracował, żeby teraz się na starość wbrew sobie i swoim upodobaniom cokolwiek zmieniać.
Marzenia trzeba spełniać i dostosowywać je pod siebie, jakkolwiek byłoby to dla innych zaskakujące.
Tata swój wybór kabrioleta mocno nakierunkował na kompatybilność z ubiorem. Czyli moda miała tu znaczenie.
Gdyż nie każdy wybór tak dobrze harmonizowałby ze skarpetami do sandałów.
Patrząc na Niego mam wrażenie, nieodparte wręcz, że tak trafionego połączenie nie dokonał jeszcze nikt.
Ani Gucci, ani Versace, ani nawet Arkadius.
Teraz nie wiem, czy kolejny z Jego talentów poszedł na marne, czy należy się cieszyć, bo gdyby zrobił te karierę, to mojego dzieciństwa nie spędzilibyśmy na zbieraniu kwiatów dla Mamy, w niedzielne przedpołudnie…
Tata mój nie kończy tak jak większość na modzie za dnia… Nawet gdy Mama wyjeżdża zimą do sanatorium, On gustownie dobiera na noc czapkę i kilka strojów naraz, nakładając jeden na drugi aby zapaść w sen, w tej wymarzniętej i niepalonej chałupie. Bo palić się dla jednej osoby nie opłaca, jak twierdzi, a do tego, cały dzień dłubie sobie w swoim warsztacie.
Teraz dopiero przyszła mi myśl, czy to faktycznie kwestia minimalizmu, czy też wykorzystania tej ilości strojów, których bądź co bądź, w małej wsi nie ma gdzie założyć.
Do brzegu…
Czasami Ktoś zatrzymuję Tatę, (ach tam czasami, bardzo często) i pyta za ile by sprzedał „ten traktorek”?
Tata odpowiada, że z pięć tysięcy trzeba by dać… Pytam Go czemu tak z tych ludzi sobie robi żarty?
Poważnym, może i zasmuconym tonem mówi do mnie – Wiesz Julisiu, to jest niezapłacona robota. Ludzie nie wiedzą, nie mają świadomości ile mnie to kosztowało pracy, czasu, zaangażowania, a i nerwów czasami. Nie ma na niego ceny i tak też głupio widzisz Im odpowiadam.
Trudne i niezrozumiałe dla innych jest życie pasjonata i perfekcjonisty.
Esiok w naszej rodzinie został przyjęty tak, jak wszystkie inne pomysły naszego Taty. Z wielkim entuzjazmem i radością.
Może nawet i w głębi duszy każdy z nas wie, że te nasze ścieżki życiowe Jego pasjami były prowadzone…
Że to one ukształtowały nasze potrzeby estetyczne, nasze zamiłowanie do drewna, staroci, ludzkiej pracy rąk, Ich talentów.
Że On, ten człowiek z kabrioleta w skarpetach do sandałów, pokazał nam, że życie może być warte więcej gdy idziemy swoją ścieżką, inną od oczekiwań świata i wychodzącą poza stereotypy. I nawet jeśli nie jest ono warte więcej w oczach innych, to jeśli tylko jest inspiracją dla swoich dzieci – warto wychodzić poza rutynę, szablony i paradygmaty.
Zatem pędź esioku ze swoim szalonym jeźdźcem, poprzez nasze wsie i jak najdłużej ciesz nas swoim dieslowym turkotem.
I pamiętaj Tatuś, wyglądać dziwnie, to Twój obowiązek. Jesteś naszym najznakomitszym artystą.

A tu Dożynki. Widać, że Mama przejęła kontrolę nad Taty imidżem.
Zdjęcia przesłała mi moja Siostra.
Odpisałam Jej – Piękni, co?
A Ona na to…
„Piękni… tak jak życie, które nam zafundowali.
Zawsze sobie myślę, że nie wiem czy będę potrafiła temu dorównać choć w połowie.
Najlepsi.
Najpiękniejsi.
Najkochańsi.”

Och życie… Tyle od Ciebie dostać…

z książką do poduszki.


Zacznijmy od tego, że sierpień jest zapowiedzią jesieni… Niby słońce potrafi nagrzać przez okna dom i nasze ciała na leżaku, a już przedwieczorny chłód zmusza do zarzucania na ramiona cieplejszego swetra…
I nie wiem czy nacieszyłam się tym latem, czy może chciałabym jeszcze…
Czy gotowa moja głowa na myśli o szybciej nadchodzącym zmierzchu…
Jedno jest pewne, wszystko to co prowadzi do mnie do miejsca, w którym mogę czytać książki – jest rajem.
A jesień bez wątpienia temu sprzyja. Już planuję gruntowne porządki w domu, że gdy nadejdzie wrzesień i zrobi się cicho (dzieci w szkole) a ja powrócę do intensywnej pracy, będę mieć to poczucie lekkości wraz z zebraniem kurzu na szafie w garderobie i za lodówką.
Umościmy się na kanapie przy familijnym filmie, czy dobrym serialu… Oglądaliście „Białego Lotosa”? Dobry.
A już za chwilę na Netflix wchodzi serial Downton Abbey! Ach, ileż ja nocy zarwałam będąc w ciąży z Beniem.

Z wielką przyjemnością go powtórzę.
A jak się już poukładamy przed tym tv, to najczęściej zaczyna się to konkurencją pt. „kto zbierze najlepsze poduszki”…
Bo wiadomo, że są dobre i te wybitne. Ale tej jesieni mamy ich pod dostatkiem dzięki Klaudii z MoiMili.
Pamiętam moje początki blogowania te dziewięć lat temu… MoiMili było jedną z pierwszych firm, z którymi współpracowałam.
Były inne czasy. Poznałyśmy się osobiście, choć dzielą nas setki kilometrów. Kontakt był bardziej zaangażowany niż przy tych współpracach w czasach instagrama…
I kiedy obserwuję tę firmę jak pięknie się rozwija, jak brnie do przodu, jaką estetykę przybiera. No tak mi bardzo się podoba, taka jestem szczęśliwa jak Komuś rosną skrzydła.
Tak czułam kiedy je wybierałam, że mi się to zgra… I jestem bardzo zadowolona z efektu.
Aż żałuję, że nie mam miejsca nad łóżkami dzieci na baldachimy, bo Klaudia robi je z przepięknych materiałów.
Tam wszystko u Niej jest takie spójne, tak dopracowane. Te mateczki, logo, które ostatnio ewoluowało. 
Jeśli macie ochotę to zobaczcie sami. TUTAJ – MoiMili.
A jak zjedziecie na dół, to mam jeszcze coś… 


Zaraz po moim wypadku w marcu, przypadała dziewiąta rocznica bloga. 
Wciąż nie mogę uwierzyć, że są czytelnicy, którzy o tym pamiętają. Wielkie serce Im wysyłam.
Wtedy nie miałam do tego głowy. Ale patrzcie jaki piękny stempel dostałam od Pani Ani. (Ania przysyła tak oryginalne prezenty, tak trafione, że jest moim guru od pomysłów.)Może w któryś ten jesienny dzień pościągam z półek wszystkie książki i je oznaczę… Tak się mnie to podobuje…. 🙂


Kiedyś mówię do mojego męża tak – Wiesz Adaś, jak mają się mnie trzymać pieniądze jak mnie tyle rzeczy ciekawi, pasjonuje…
No bo tak… W gazecie przeczytałam artykuł o kobiecie, która robi zdjęcia cyrkom. Ale nie takim pierwszym lepszym.
Takim, które żyją tym. Dla których to sposób na przejście przez ten ziemski byt. 
I nie podróżują ciężarówkami tylko zaprzęgami z wozami. Takie cygańskie życie. Ja nie miałam pojęcia, że takie cuda jeszcze są na świecie… Że Ktoś może tak ciekawie i pięknie żyć. Tak się zachwyciłam, że było mi mało.
Odszukałam tę książkę. I postanowiłam, że muszę ją kupić, bo to wielki skarb. Niektórzy inwestują w biżuterię i przekażą swoim dzieciom, a ja przekażę Im książki. Uważam, że to taka wartość domu. Większa niż nowa pralka czy kanapa.
Taka książka, z takimi fotografiami to poszerzenie naszych horyzontów, pokazanie nam jakie ciekawostki jeszcze skrywa ten świat. Jest dla mnie jak najpiękniejszy pierścień z brylantem w sejfie na kod…


Są takie książki, jak pisałam powyżej, że kiedy je zobaczę, stają się skarbem do odkrycia, poznania, posiadania.
Tak było z TRAWĄ. A kiedy przyszła to stwierdziłam, że będzie najgrubszą z książek jakie posiadam.
No może pobije ją „Antologia polskiego reportażu”.
TRAWA to prawdziwa historia koreańskiej „pocieszycielki” i pokazuje w jaki sposób okrucieństwo wojny niszczy życie kobiet.
To historia, która pokazuje poprzez grafikę losy Lee Ok-sun, która została zmuszona do świadczenia usług seksualnych w japońskiej armii cesarskiej podczas drugiej wojny światowej.
Zaczyna się od bezbronnego dziecka jakim była… To całe Jej życie i to czego przyszło Jej doświadczyć.


Kocham tę serie! Są Wichrowe Wzgórza, moja ukochana „Jane Eyre” (jakże ja ubóstwiam te powieść!!Ten język!).
Brakuje mi jeszcze kilku i tak się cieszę, że mam na co czekać. 


A to list. Takie dostaje listy od moich czytelników. Rozumiecie to!? W czasach szybkich smsów bez znaków interpunkcyjnych, ze skrótami. Z o zamiast ó… Ja dostaje taki list. Nosz jasny gwint! Siedzę wtedy w kuchni i patrzę na to zastanawiając się czym sobie zasłużyłam. Nie czuję się człowiekiem, który zasługuje na takie listy. 
I choć od marca nie siadam do pisania i postanowiłam mieć ten rok przerwy, to patrząc na tą ilustrację widzę te słowa.
One same mi się w głowie układają. Idą a potem biegną i czuję, że muszę znowu usiąść i zapisywać to co widzę w swojej wyobraźni. Tak. Marta będzie koniecznie ilustratorką mojej kolejnej książki. A to co dostałam oprawię w ramkę.


Jeśli chcesz nadejść jesienio – jestem gotowa. Nie stresujesz mnie. Zatem spokojnie skorzystam jeszcze z końcówki lata…
Bo często strach przed tym co ma nadejść, zabiera nam to, co mamy teraz…