Nie wiem czy w taką noc mgła nad łąkami układa się inaczej…
Pewnie układa się jednako.
Ale czy się taką nieprzejrzystość pamięta szczególnie…?
Chyba nie, bo skąd człowiek ma wiedzieć, że to właśnie pośród tych porannych mętności zaczyna się bieg całego dalszego życia…
A zastały ich właśnie wtedy. Mgły sierpniowe, poranne i mleczne…
-Ośmiu chłopaków i ja jedna. Syreną i trabantem. – opowiada mi przez telefon w dniu moich urodzin, kiedy poprosiłam Ją o przypomnienie tej historii jak poznali się z Tatą mym Andrzejem.
Już na samym początku czuję, że nie zapamiętam wszystkiego, albo z biegiem dni, jeśli nie usiądę do pisania w niedługim czasie, wiele zdąży z pamięci ulecieć.
Dlatego mówię Jej – Czekaj Mamuś, włączę nagrywanie.
A Wam opowiem zaledwie małą tego część.
– Ośmiu chłopaków i ja jedna. Na dwa samochody. W tym mój brat Maciek. I jedziemy w nieznane, zabawy szukać. W Prusicku zabawa przy lampach naftowych, twarzy dziewczyn nie widać, a my tych ośmiu chłopaków przecież mamy. To jedziemy dalej…
W wyobraźni widzę jakie mijają lasy, jakie wsie, gdzie ich droga prowadzi…
Nas ta droga całe życie potem prowadziła z domu do Babci Adeli.
Ale zanim ten dom powstał, powstała ta historia…
– Jedziemy dalej, aż trafiamy na zabawę do Strzelec Wielkich. Grają, światło jest. Dobra, wchodzimy.
Tamtej soboty, gdy zmierzchem wyjeżdżali w nieznane, na poszukiwanie remizy z dobrą zabawą, jeszcze nie wiedziała, że tam, na tyłach tej sali, stać będzie oparty o ścianę chłopak. W jeansach, w kurtce zamszowej z frędzlami. Widok ma dobry na wszystko. Między innymi na dziewczynę, która nietutejsza, tym bardziej ciekawi. A stroje miała piękne. Interesujące, oryginalne. Po nocach szyte przez Mamę. Przerabiane z zasłon, zszywane z kawałków materiałów. Inne niż wszyscy.
– Mierzy mnie wzrokiem, ale ośmiu chłopa za mną, to myśli pewnie, że szans nie ma żadnych...
Jak dobrze, że życie podejmuje za nas tak wiele wyzwań, tak splata drogi i zdarzenia..
Że tam, gdzie człowiek by się minął, los się ze sobą spotyka.
Wtedy nie wpadają ponownie na siebie wzrokiem, nie tańczą, nie wymieniają grzecznościowych zdań o tym skąd są i, że gorąco dziś, oj gorąco.
Nie. Mama nie mówi wtedy, że chciałaby do miasta i może robić w życiu wszystko, tylko nie do pola. Może dobrze, bo dzięki temu, gdy On przyjedzie na jedną z randek w niedzielne popołudnie, Ona będzie zamiatała podwórko i tym Go także oczaruje.
Wtedy to wszystko się nie dzieje.
Za to Józiu, jeden z ósemki, tańczy całą noc z Elą. Nikt wtedy nie wie, że Ela jest siostrą chłopaka w zamszowej kurtce z frędzlami. Ale też nikt nie wnika, bo nie jest świadom, że ta wymiana spojrzeń przy wejściu do remizy, będzie miała jakiekolwiek większe znaczenie.
Kiedy upalna, sierpniowa noc zbliża się do świtania, Józiu jedzie odwieźć do domu, tę która wpadła Mu w oko. Nie wiadomo, czy zaślepiło Go uczucie, czy zwykła nieroztropność, ale wykręcając ląduje swą syrenką w rowie.
Tu zaczyna się historia o jakiej każdy marzyłby, gdyby mógł być młodym na nowo.
– Za nic wyciągnąć się nie dało. Ela mu mówiła, że brat przyjedzie z zabawy to może linkę zaczepi, może da radę. Ale Józiu mówi, że nie. On dojedzie po swoich do remizy, tylko żeby rower mu dała. Dała mu zatem swój składak…
I ten Józiu zamiast na zachód się kierować, jedzie na wschód, bo droga dosyć specyficzna, że tego kierunku jakby nie widać…
A Oni pod remizą czekają. Zespół instrumenty poskładał, na deskach podłogi kurz po tańcach osiadł. Ale chłopaków tutejszych testosteron roznosi i obcym, tym co to im dziewczyny mogą podebrać, dawaj ich za kołnierzyki brać, i po mordzie im łomot spuszczać.
– Brat mój Maciek ucho naderwane, koszulki poszarpane, pozakrwawiani…
Ale czekamy pod tą remizą. Widno się zrobiło, ale czekamy..
Gdy ten świt nastał, ludzie z chałup powychodzili, to się ten Józiu dopytać wtedy miał gdzie i drogę w końcu obrał na składaku właściwą.
– I ten Józiu podjeżdża. Że drogę zgubił, że samochodem się w rowie zarył. No to idziemy do wsi tej obok, wyciągać samochód…
Idą. Ośmiu chłopaków po bitce. I jedna dziewczyna, której wiadomo, rower dali, bo kultura. Oni idą, Ona powoli jedzie obok. Świt wstaje. Za chwilę może do kościołów na poranną mszę będą ludzie szli. Słychać krowy przy dojeniu. Po polach mleczna rozlewa się mgła. A czas wtedy stoi w miejscu. Idą całą drogą. O zabawie wspominki robią. Śmiech niesie się pomiędzy drzewami i wracać do nich nie musi, bo co chwila nowa, śmieszniejsza opowieść się plecie. Nie przeszkadza temu zakrzepnięta krew na skórze. Już nikt o tym nie pamięta.
Zresztą, kto to widział zabawę bez bitki? Bitka być musiała.
Choć znam takich, co w kurtce zamszowej z frędzlami daleko od bicia stali.
(Kto na zabawy chodził, ten wie, że powrót całą bandą z tych zabaw, przez wsie, o świcie, był najpiękniejszą częścią młodości i zawartej w niej wolności.)
– Przyszliśmy, to Ela na posterunku czekała. W tym czasie mijał nas samochód Skoda. Jak się później okazało to Tata wracał. I oni we dwoje czekali na nas. brat z siostrą. Ja podjeżdżam tym rowerem, patrzę… To ten chłopak co tak na mnie kilił. Ela nas przedstawiła. I ja pamiętam jak dziś, rower mu daję, coś fajnie zagaduję, jak to ja, że fajnie się jechało, a Tata wziął i coś tam nieśmiało, cicho pod nosem odrzekł. Charaktery było od razu widać.
W ośmiu auto bez problemu z rowu podnieśli, aby wrócić w stronę Mykanowa.
Czy na mszę zdążyli w swojej wsi, czy do południa odsypiali. Nie wiem. Dopytam.
Tu nastaje cisza. Nie w mowie Mamy, a w historii między nimi.
Choć Mama dopytywała Józia, co na randki do Eli jeździł. A tamten opowiadał, że tak, że Andrzej, że z tatą swoim w warsztacie stolarskim robią.
– Ale wiesz, ja tak dopytywałam tylko tak sobie, z czystej ciekawości… Bo chłopaka przecież miałam. A zawsze takich fajnych miałam, choć ten wtedy obecny był chorobliwie zazdrosny, a mnie to bardzo przeszkadzało. I żeśmy zerwali, znaczy ja zerwałam. I wtedy…
I wtedy wracając ze szkoły zagaduje w pociągu kolegę, co to też zbiegiem okoliczności Mu Józiu było. A, że Józiu z okolic Andrzeja, to Ona podpytuje.
– Ja wiesz, miałam całą paczkę znajomych z pociągu, co żeśmy urzędowali razem. I On mówi: „a co? poznać Cię z nim?” Ja mówię: „Możesz”. Po czym zapomniałam o tym.
Tamten zazdrosny Andrzej wraca do Mamy po prośbach i błaganiach. „A, niech będzie” – mówi Ona. Da Mu jeszcze jedną szansę. Przyszła niedziela. U niej Andrzej – zazdrośnik, a za oknem widzi Józia drugiego z Andrzejem drugim. Wybiega prędko i przy furtce się rozprawia, że chłopaki super, fajnie, ale u mnie chłopak w domu, przyjedźcie później. On pociąg ma niebawem. Gdy do tego pociągu go odprowadzała, to nie przestawał mówić, że Oni na pewno do niej wrócą i że On może zostanie.
– A ja już se myślę wsiadaj chłopie i do widzenia. Choć mi Jula przykro było, bo byłam zakochana, ale wiedziałam, że przez tą zazdrość nic dobrego nas nie czeka. Ale fajny był. Włosy długie, ubrany fajnie, na gitarze grał…
Odjechał.
– Oni wrócili Jula. Ja jakieś paluszki miałam, herbatę zrobiłam. Taty z Mamą nie było, bo byli na komunii u Jarosa, bo to 16-go maja było, więc chatę miałam wolną. Na drugi dzień miałam zdawać dyplom na oddziale, to łatwe nie było i rano wcześnie, ale co tam dla mnie! My na zabawę do Rybnej jeszcze pojechaliśmy. Bo gdzieniegdzie w niedziele też były. To wtedy każdy wiedział gdzie zabawa jest. Tylko to kiedyś młodzież miała. To była kultura daleko idąca. Zespoły grały, się młodzież spotykała. To było coś fantastycznego te zabawy w remizach na wsiach. Ale i z miasta ile ludzi przyjeżdżało!
Ona miała chłopaka przecież, On we Wrocławiu dziewczynę. Potańczyli i finał sprawy był.
Na dłuższy czas.
W nagrodę za zdany dyplom i maturę wyjeżdża ze swoją paczką z Okupników i Cykarzewa oraz z zazdrosnym Andrzejem na Mazury. Pociągiem. Z namiotami, śpiworami, plecakami. Ona do dziś najbardziej pamięta z tamtego wyjazdu czereśnie zostawione w pociągu, które narwał Jej na podróż do siatki Tata Stasiu. Odczepiali wagony. Do wzięcia było wiele i czereśnie zostały. Czereśnie, które narwał własny Tata.
Z tych Mazur wysyła kartkę z pozdrowieniami.
„Pozdrowienia z Mazur
Ela”
Zanim wyśle, trzyma ją w książce przed zazdrosnym chłopakiem.
– Nie wiem, tak chciałam o sobie przypomnieć, a adres miałam.
Po wakacjach zrywa ponownie z zazdrosnym chłopakiem. Choć on jeszcze przyjeżdża, prosi o pomoc Jej Mamę, żeby jeszcze coś wskórać. Ale już nic się nie udaje.
Ona wysyła na Andrzejki kartkę z życzeniami imieninowymi do tego, w zamszowej kurtce z frędzlami.
A w styczniu przychodzi list…
– Przeczytałam i Maćkowi pokazuję, bo my z bratem cudownie żyliśmy. A Maciek w śmiech i mówi, że siostra, przecież to jest podanie, nie list. Bo tam – że On zerwał z dziewczyną i jeśli ja też zerwałam z chłopakiem to może byśmy się spotkali. A na końcu – „proszę o pozytywne rozpatrzenie mojej prośby”.
Ona odpisuje i podaje datę spotkania. Niedziela. Czeka na Niego, w pokoju układa włosy, a przez okno widzi, że w furtkę wchodzi były, zazdrosny chłopak. Nie wie co robić. Prosi Mamę, choć bardziej błaga o kłamstwo, że Jej nie ma w domu. Kiedy ten odchodzi, mija na podwórku Tatę – Stasia, który mówi – „a jak to nie ma Eli, przecież jest w domu, była przed chwilą.”
Ona słysząc te słowa zza drzwi bez zastanowienia wskakuje pod pierzynę.
Tata wchodzi i nie mogąc Jej znaleźć w żadnym pomieszczeniu, podnosi pierzynę i mówi – „Tutaj jest!” Choć kochała Go nad życie, wtedy miała ochotę Go udusić.
Mama – Adela wygarnęła wówczas Stasiowi, że wyszła na kłamczuchę.
Za to Jej do dziś jest głupio, kiedy myśli o tym zachowaniu jakby dziecka, a nie przecież już kobiety.
Serce takie rozłamane, takie udręczone, gdy kocha ale wie, że ta miłość nie ma żadnych widoków na przyszłość. Tak czuła. Odszedł wtedy już ostatni raz. Może tak musiało się zdarzyć. Może to Mu pomogło. Tego już nie wiemy.
Natomiast wiemy, że…
– I tak się zaczęło z Tatą. To był styczeń, a Tata pytał czy na Wielkanoc byśmy ślub wzięli? Musiałam Mu się spodobać, bo szybko się do małżeństwa rwał. A ja pracę ledwo zaczęłam i na później przenieśliśmy, bo trochę popracować chciałam.
Przyjęcie weselne na podwórku, przed domem wytańczyli. Korowodem pod kasztanem, w sierpniową sobotę. Rodzina najbliższa, Józiu z pociągu… Muzyka z radia.
Czy wtedy również te same, mleczne mgły się nad polami, za stodołą unosiły?
Czy wtedy ktoś na nie zwracał uwagę?
Bigos, tatar, sałatka jarzynowa. Barszczyk czerwony z uszkami przy późniejszej porze.
Mięsa, ciasta same napiekły, dużo szykowania, aż Babcia Adela zemdlała.
– Ja się tak bałam, że mi Mama umrze, to się koło Niej położyłam i całą noc czuwałam. Jak się przebudziła, to mi mówiła: „śpij dziecko, bo się na swój ślub nie wyśpisz”.
Kiedy pytam o sukienkę mówi…
– No jak to? Babcia Adela mi szyła.
A potem pytam, gdzie ta kurtka zamszowa Taty z frędzlami…
– A to nie wiem. Ja nie wyrzucałam, może Justynka potem wzięła.
Bo to potem nie wiadomo, gdzie się niektóre rzeczy czy wspomnienia gubią…
Ale bywają takie, że odgrzebane czy odkurzone, znajdują się jakby na nowo i człowieka cieszą.
Uwielbiam takie historie i klimat tamtych lat…