Napisałam wczoraj na kolanie przy porannej kawie, że wielkie zmiany w życiu zaczynają się od drobnostek..
Czasami tak małych i niezauważalnych, że aż człowieka dziwi, że tak się mogło zacząć…
Z roku na rok zmieniają się pragnienia, potrzeby..
Im więcej doświadczamy tym więcej wiemy. I tylko wtedy. Poprzez doświadczenie.
Moja aktualne największe marzenie to szklarnia i kurnik. Chcę zwolnić. Zacząć żyć życiem. To są małe kroki… Zacząć np. od odcinania się od internetu w weekendy. Odkładania telefonu w tygodniu wieczorami (nastawić głośny dźwięk dzwonka i brać do ręki tylko wtedy gdy dzwoni)…
Nikt nam życia nie zwróci, nie cofnie, nie da możliwości by zacząć jeszcze raz… Śnieg za oknem prószy i dobrze jest zwyczajnie się w niego zapatrzyć…
Człowiek myśli dziś, że wolny czas jest tylko wtedy, gdy leży, gdy czyta, gdy ogląda film czy mecz…Wolny czas moim zdaniem jest zawsze wtedy gdy się nie spieszymy… Gdy robimy płot, gdy pieczemy ciasto, gdy zamiatamy podwórko.. Jeżeli tylko wtedy nie spieszymy się, to czas jest wolny i dający człowiekowi odpoczynek.
I aby się w sobie podminowania pozbyć, jakiegoś niepotrzebnego niepokoju.
Bo jak pisał Kapuściński… „Kiedy się spieszysz, nic nie widzisz, nic nie przeżywasz, niczego nie doświadczasz, nie myślisz. Szybkie tempo wysusza najgłębsze warstwy twojej duszy, stępia Twoją wrażliwość, wyjaławia cię i odczłowiecza”…
Ale nie dało mi to spokoju, bo była to zaledwie część, jakiś skrawek myśli, które się w głowie kotłują, wiercą i wiją…
Powiedział wtedy, dokładnie cytując – do kurwy nędzy wiesz Julka? Do kurwy nędzy z tym życiem.
Pomyślałam sobie czy faktycznie z tym życiem do kurwy. I do tego nędzy na dodatek..
Nie zdążyłam rozwinąć myśli, bo kontynuował – Cały tydzień człowiek jak wół się nagoni, nalata. A jak weekend przyjdzie, to przy domu robota, w garażu, ogrodzenie trzeba by już zacząć. Żadnego czasu wolnego, żadnego odpoczynku…
Kiedy wracałam do domu starałam się przywołać jakieś wspomnienia. Nie te okraszone nostalgią, a te które w rzeczywistości w tamtych latach towarzyszyły nam w codzienności.
Moja Mama miała dwa dni w roku wolnego. Pracowała od poniedziałku do niedzieli.
Nie jeździliśmy z Mamą na rowerach w niedzielne popołudnia. Ale za to plotkowało się przy stole w kuchni, gdy przed południem wstawiała kaczkę z owocami. Nie znosiłam tych owoców. Ale ten sos… zjawiskowo dobry. Bo to zapiekane w pieczniku pieca kaflowego, naszej rodzinnej kuchni.
Często zasypiało się z Mamą, choć miałyśmy po naście lat.
Mama wracała z pracy po osiemnastej. Zimą to już prawie noc. Wtedy prasowała, albo robiła jakieś rozliczenia remanentu w zeszytach od księgowości. I cały styczeń na stole w dużym pokoju, były rozłożone te papiery. Robiło się coś obok tej Mamy. Na dywanie, czy krześle przy tym samym stole. Odrabiało lekcje, czytało, wycinało, kleiło.. Ścieliłyśmy z Justyś łóżko rodziców, które stało obok tego stołu. Pamiętam do dziś wzory tych poszewek. I spod kołdry oglądaliśmy teleturnieje.
Latem zaraz po powrocie, Mama zjadała kolacje i szła na dwór. Zawsze. A to pielenie na skałce. A to zamiatanie mostka. Ogródek miał dużo pilnych robót. Rowerem na czereśnie, albo wiśnie jechała z wiadrem do znajomych. Na tarasie szypułkowała truskawki do weków. Szlauchem podlewała doniczkowe rośliny przy zjeździe do garażu. A jak Tata wrócił z warsztatu to szli na spacer. To było najczęściej koło dwudziestej pierwszej…
Choć pamiętam, czasami Mama mówiła – Andrzej, skończ tam wcześniej robotę, bo mamy zaproszenie do tych czy tamtych. Ale to było sporadycznie.
Najczęściej Ktoś przejeżdżał akurat rowerem. Mama pieliła. On zatrzymał się koło furtki i tak przegadali godzinę. Jak na kawę nie chciał wejść. Bo jak chciał, to Mama omywała ręce z ziemi i tak jak stała w dresowych spodniach z brudnymi od klęczenia kolanami, robiła tę kawę. I pili przy drewnianym stole pomiędzy tujami.
My wtedy jeździliśmy po wsi rowerami, simsonem, na wrotkach..
Tata wracał z warsztatu jeszcze później. Nadrabiał robotę, bo po obiedzie od zawsze robi sobie drzemkę.
Patrzyliśmy w dużym korytarzu przez okienko, czy pali się u Niego światło.
Mama mówiła – zobaczcie no dziewczynki czy Tata wyszedł już z warsztatu.
I albo mówiłyśmy – nie, stoi jeszcze przy maszynie – albo było wiadomo, że jak ciemno to już zapewne idzie.
Może jeszcze zajrzał po drodze do kucyka czy do kóz. Wchodził zawsze przez piwnicę. Tam zostawiał brudne buty i przekręcał na noc drzwi garażu.
Było wtedy zawsze po dwudziestej drugiej.
Coś czytał najczęściej w kuchni. A Mama oglądająca telewizję mówiła rozżalona – Posłuchał byś ze mną jak pięknie śpiewają, aż ciarki człowieka przechodzą. Wtedy dosiadał się na chwilę, choć za tym śpiewem raczej nie przepadał. Bardziej może z racji odwlekania czasu do wieczornej kąpieli.
W niedzielne poranki zawsze Ktoś przyszedł na kawę. Nigdy nieplanowaną. Ale tak oczywistą.
Czasami w sobotę w kuchni się tłoczyło. Albo spacerem przez wieś szli do znajomych.
Nie szykowali się od popołudnia, o 20 ej może i Tata twarz obmył, a Mama kreskę na oku poprawiła.
Na wakacjach byliśmy raz. Kiedy miałam 8 lat. W Zakopanem.
Przez całe życie wyjeżdżali gdzieś na krótko. Na dwa, trzy dni. Wtedy z Justyś pełniłyśmy wartę w Maminym sklepiku.
Ale tych wyjazdów na palcach by zliczyć.
Nigdy nie słyszałam, że brakuje Im czasu. Nigdy. Czas był taki jaki był i się robiło co do zrobienia było.
Nikt nie chciał go oszukać, naciągnąć, siłą wydobyć.
A pamiętam i z opowieści starsze dzieje.
Jak dziadkowie z pól wracali i ledwo siłę mieli konia do obórki odstawić.
A potem popijali kolacje kompotem ze słoika.
I czas mieli. Bo jak o dziewiętnastej z pola wrócił, a telewizji nie miał, ani telefonu, to do zmierzchu ile mu na rozmowę czy milczenie zostawało…
A na co on też czas miał mieć.. Ani na gokarty i kręgle się nie spieszył. Ani na serial. Zaległości na portalach z informacjami nie odczuwał. Nie spieszyło się aż galerię handlową zamkną.
Może rowerem jak trochę sił nabrał do karczmy wiejskiej jechał.
A tam ile czasu na bajdurzenie było…
I co jakiś czas historie te same, bo u ludzi mało się działo, jak całe życie w jednej wsi przeżyli, a informacje ze świata nie docierały.
Zimą u jednego sąsiada się schodzili. Przy lampie naftowej o duchach i zmorach opowiadali.
Dla roboty człowiek żył. I cieszył się, że ją ma i w zdrowiu może robić.
Przyszło nam żyć w świecie niezliczonej ilości atrakcji, możliwości…
Rozbudza to w człowieku pragnienia. Chciałoby się wszystkiego zaznać, posmakować.
Chciałoby się dołączyć do świata, który z tego wszystkiego korzysta i cmoka z uznaniem.
Ilość przyjemności stwarzanych człowiekowi przybywa, a czasu wciąż tyle samo.
Zaczynamy pędzić, ażeby wygrać ten czas i móc poświęcić go i nazwać „wolnym czasem”.
Nikt go wolnym wtedy nie ma.. Bo biegł do niego zbyt szybko i gdy nadchodzi nie potrafi zwolnić.
Nie umie skorzystać i odebrać tego co poświęcił wcześniej, ażeby go dostać.
Biegną zatem dziś Ci ludzie. Tylko po to, by wygospodarować sobie czas.. A jak na ironię czasu nie dostają.
Już nie słychać „bieda Panie”, tylko ” na nic czasu nie ma”…
A czas to pojęcie względne…
Ileż słyszę, że zazdroszczą iż czas na książki mam.. To jest kwestia priorytetów.
Widocznie Ktoś Kto go na czytanie nie znajduje, nie pragnie aż tak mocno.
Czytam w kolejce do lekarza, o północy gdy uśpię dzieci i ciasto jeszcze przed północą do piekarnika wsadzę. Piję kawę późną porą i czytam. Wstaje nieprzytomna. Ale czas na czytanie mam.
A potem ludziom się wydaje, że skoro pracuję w domu, to może w południowej porze przed kominkiem w fotelu bujanym…
Dziś ludzie tak widzą wolny czas… Jak z obrazka…
A czy robienie tego płotu wiosennym dniem, gdy dzieci obok w piachu się brudzą, nie jest naszym wolnym czasem? Czy tylko wycieczki i masaże to ten nasz czas?
Pojęcie wolnego czasu jest tylko w naszej głowie. Nie zmarnuj go.
Bo wbrew pozorom każdy z nas ma go bardzo dużo, zależy tylko od postrzegania tego co czynisz.
Wszyscy znajomi dziś na trybunach na meczu a Ty robisz płot?
Rób go dla siebie, polub swój czas. Żyj swoim życiem. Bądź panem swojego czasu.
Niech jego wartość nie będzie przysłonięta miarą innych.
Może ten, co na mecz zdążył bo czas zdobył, wcale tam zrelaksowany nie siedzi. A w ciele swoim wciąż biegnie. Bardziej istotny jest stan Twojego ducha, niż miejsce w jakim się znajdujesz.
Przyjdzie moment w którym świat zrozumie, że nie to gdzie spędzamy czas ma wartość najwyższą, a spokój w nas…
Świat daje możliwości dziś każdemu. Starcu i niemowlętom.
Ludzie rodzą dzieci i w swoim pędzie i pośpiechu wciągają je wraz z sobą.
To kolejne zadanie do wykonania. Plan.
Dziś siedmiolatki mówią trzema językami, jeżdżą doskonale na nartach, grają na instrumentach…
To wszystko w pędzie i biegu. Pośpiech… Pośpiech bo korki, w pośpiechu zakładaj kurtkę, w pośpiechu jedzą w aucie. Nie mają czasu się nudzić, rysować palcem w powietrzu aż ręka zdrętwieje…
Mają wielkie możliwości i predyspozycje aby zdobywać świat. Odnajdywać się w nim. Zdobywać stanowiska. Jeździć po świecie i porozumiewać się w czternastu wyuczonych czasach przeszłych i przyszłych… Programujemy Im od dziecka pośpiech…Budowanie swojej wartości poprzez kolejne nabyte umiejętności..
A pośpiech to choroba, która pozbawia nas życia..
” „Kiedy się spieszysz, nic nie widzisz, nic nie przeżywasz, niczego nie doświadczasz, nie myślisz. Szybkie tempo wysusza najgłębsze warstwy twojej duszy, stępia Twoją wrażliwość, wyjaławia cię i odczłowiecza”…
Kiedy pytają mnie na jakie zajęcia chodzi Tosia, odpowiadam, że z patykiem na dwór…
Zaraz przyjdzie wiosna. Obok moich dzieci będę plewić w swoim ogródku ja. Sypniemy kurom ziarna i pozbieramy jajka.
Jak Ktoś będzie przejeżdżał rowerem, wezmę go na kawę. Obmyję z ziemi ręce i usiądę w brudnych, naciągniętych na kolanach dresach.
