okno na życie.

Różne teraz te domy ludzie budują.
Nowoczesne stodoły. Rozłożyste parterowe, albo te klasyczne co od lat dziewięćdziesiątych murują.
Inni po PRL’owskie kostki przerabiają. Jak Kto lubi.
W zależności od gustu, albo co ważniejsze od możliwości..
Chociaż ja uważam, że jak się człowiek roboty nie boi i trochę zmysłu ma, to z niewielkimi możliwościami gustom swoim też dogodzi.
Różnie te tarasy ustawią. A to na wschód i wieczory już na nich zimne, a to na południe i wiatry przeciągi robią..
Jedni zadowoleni, że wybudowali i mieszkają, nawet jak kable jeszcze wiszą… A potem się okaże, że przez lata wisieć jeszcze będą.
Innym, wszystko zacznie przeszkadzać. Że mogli nie tak. Że mogli inaczej. I zamiast radość z wzniesionych ścian to udręka sama.
I jak to w życiu ze wszystkim, każdy musi po swojemu. Rad może wysłuchać, ale ostatecznie po swojemu zrobić. Bo to on tam będzie jadł, spał i ….
Jednak czasami sobie myślę, że w tym budowaniu jest taka jedna rzecz..
Taka kwestia jedyna.
Istotna. Ważna. Priorytetowa wręcz. 
Okno na życie. 
Żeby to kuchenne okno było na życie skierowane.
Może i na podwórko żeby na dzieci popatrzeć. Jak pies jesienne zgrabione liście rozgania.
Ale te dzieci urosną i w świat pójdą. Pies po latach zdechnie, a na kolejnego sił może nie starczyć.
Zatem może na tę drugą stronę. Na tych ludzi.
Bo choć na uboczu i pod lasem. I za wiele się u nas nie dzieje.. tak każdego dnia coś się człowiek uczy..
Blat mam przy tym oknie. Opieram brodę na dłoniach, łokcie na blacie i się tak zapatrzę.
Najczęściej mało co jest.. Choć ten widok lasu czasami to jak cały świat.
Czekam żeby na patelni przewrócić, w garnku zamieszać. Czekam aż się woda zagotuje. Gofry upieką.
Jak czekam to tam tak z tymi łokciami na blacie przystanę.
Wczoraj szedł dziadek. Z wnukiem na spacer. W jedną stronę wnuk w wózku siedział, a w powrotną obaj szli.. 
I choć w nerwach byłam cała, tak coś we mnie aż  „chodziło”. Już nie pamiętam, pewnie bez powodu..
I wtedy w moim oknie na życie, wystąpił ten duet spacerowy. Tam się nikt nie spieszył.
Myślę, że tam prawie nikt nóg do kroków nie podnosił, a wiatr leniwie ciała ich popychał..
I nawet głowy podnosili tak ospale by na korony dębów spojrzeć.
I wszystko to miało taki wielki sens. 
Bo młodego człowieka nogi gdzieś by rwały, dziatwę poganiały.. Coś by śpieszniej było, choć w wielkich staraniach o ten spokój i beztroskę.. Ale tylko w staraniach.
Nogi starego człowieka już nigdzie się nie wyrywają.. Zrobiły może wszystko. A może czegoś brakło, ale wiedza czasami zbyt duża, gonić nie doradza.
Ten stary niespieszny, apatyczny wręcz krok prowadził nowe życie obok siebie.. Jemu też się jeszcze nie spieszyło…
Dobrze się patrzyło.. Bo choć ciasto na naleśniki lało się opornie, Oni wciąż byli w tym samym miejscu..

W tamtą jesień w moim oknie na życie zdarzyła się miłość.
Trwała może rok. Może niecały. Może trwa nadal, ale nikt się chować nie musi.
Ona miała długie włosy. Młoda. Ładna. On trochę starszy. Siwiejący.
Podjeżdżali o stałej porze i gdzieś jechali. W zaułku pod lasem zostawiała swoje auto.
Czasami wybiegała radośnie i ten włos powiewał. Czasami miała głowę do dołu opuszczoną.
Czasami nie udało mi się zauważyć, bo szybciej czmychała. 
On zawsze taki sam. Poważny. Spokojny.
Z tą głową na rękach myślałam gdzie jest ten moment..
Czy Ona po pracy powinna pędzić do domu.. Czy do dzieci i męża? 
Czy On wraca później mówiąc, że wciąż tyle pracy..
Czy Ona samotna i samotnie po nocach płacze gdy On do żony wraca.
Czy dzieci mają dorosłe i odważyli się razem już żyć.
A może oboje na życie nie byli, a na romans zaledwie przeznaczeni.
Czy Jego żona kochać przestała, a tu pod tym lasem czekał Ktoś Kto pokochał..
Czy Ona w domu przemocy doznawała..
W którym domu rozmów zabrakło. W którym bliskości.
Gdzie imponować sobie przestali..
Pięknie się na nich patrzyło. Bo każda miłość jest tragiczna i zjawiskowa.
Czy w małżeństwie czy w romansach..
I w nich była idylla i ten wielki strach.
A ja zaledwie ich postać obejmowałam spojrzeniem popołudniową porą w moim oknie na życie.
I rozmyślać można było.. O tym jak różnie się losy ludzkie plotą..
A my, chcąc mądrymi się nazywać, nie powinniśmy dawać sobie prawa do ich oceny.
Wiosną, przed zmrokiem jadąc do sklepu przebiegła mi przed autem. Zapłakana.
Potem On stał w kolejce przede mną. I wódkę kupował.
Jeszcze się tu spotykali nie raz. Pod lasem. Ona w szalu, On jak zwykle. Spokojny  i poważny.

Najczęściej jednak, w tym moim kuchennym oknie na życie, chłopy w zaułku stają i sikają.

Ale są też tacy, co wolą na to podwórko opustoszałe patrzeć.
I tam mieć okno skierowane.

Bo i ludzi można dosyć mieć.
Czy to teraz, czy już potem gdzie liście samotnie hulać będą. 
I kretowisk  co rusz przybywać będzie.
To jak tak lubi człowiek, to też może..

na dachu


Pojechaliśmy na moją rodzinną wieś, bo Tata brał udział w zawodach.
Poplotkowałyśmy z siostrą na tarasie.
Odwiedziliśmy z Dziadkiem nasze pole na odludziu i weszliśmy na dach. 
Dzieci wciągnęliśmy na linie. Dookoła pusto. Cicho. Dziko.
Babcia powoziła rikszą. 
Na chwilę zanurzyliśmy się w kurzu na rajdzie.
A teraz zakatarzeni odnajdujemy rzeczywistość..

6 – list do Ciebie moja Kochana.

Jak mi serce drży. Przez gardło chce wyskoczyć.
Jeszcze nigdy siadając do pisania nie czułam się właśnie tak..
Mam tyle słów, myśli, wspomnień.. Tego co chcę zapamiętać aby zapisać..
Ale przede wszystkim bardzo się boję..
Bo napisać o Tobie… to… trzeba czegoś więcej niż ja mam czy potrafię..

Spodziewałam się dziewczynki. Chciałam i marzyłam o dziewczynce.
Spodziewaliśmy się oboje. 
I wiesz, ludzie się za głowy łapali, bo my z Tatą znaliśmy się zaledwie krótką chwilę kiedy zdecydowaliśmy, że chcemy żyć razem. Już, od teraz i z rodziną..
Mam nadzieję, że wiesz i patrząc na nas każdego dnia nie dziwisz się podjętej przez nas decyzji.
Bo bardziej kochającego i czułego Taty nigdzie indziej bym dla Ciebie nie znalazła..
Jestem dobrej myśli, że się cieszysz.. Że to akurat On. I z Nim ja.

To duże wyzwanie urodzić akurat Ciebie.
Bo zupełnie nieplanowanie urodziłaś się z za dużym sercem.
Ono właściwie działa. Pompuje i przetacza..
Ale to serce każdego dnia zawstydza nas. Nas dorosłych.
Wtedy gdy zbyt szybko się denerwuję, a Ty znajdujesz rozwiązanie.
Wtedy gdy nie mam siły, a Ty to widzisz i znajdujesz je w sobie.. Siły większe niż Twoje sto siedemnaście centymetrów.
Gdy my, dorośli, wiedząc tak wiele, w tych zwykłych codziennych ścieżkach zwyczajnie się potykamy, przystajemy.. Ty wtedy nas przeganiasz, rączką odsuwasz gałęzie i odnajdujesz drogę..
Tak jak wtedy, gdy Twój brat budzi się z wielkim płaczem.W niedzielny poranek. I kiedy człowiek chciałby choć jeszcze na chwilę zamknąć oczy, Ty jak ta strzała wbiegasz do naszego łóżka mówiąc – Benio, mam dla Ciebie 4 sposoby na zażegnanie tego płaczu..
Już po drugim zapomina, że płakał..
Kiedyś zza ściany podsłuchałam jak mówisz szeptem do brata ” Benio, mama się dziś źle czuje. Jak coś chcesz to mów mnie i ja Ci to dam albo pomogę. ok?”
Nie robisz tego pod publikę.
Mówisz do niego przeróżnie.. Mała kuleczko, bąbelku, loczusiu, dupeczko…

Kiedy Cię rodziłam, nie wiedziałam czy będziesz siostrą siostry czy brata.. Co los przyniesie..
Ten rozdział naszego życia.. O siostrze brata.. Powinien być osobno opowiedzianą historią.
Sześć lat temu urodziłam dziewczynkę. Wydawało mi się, że zwykłą. I na taką czekałam.
Dziś wiem, że sześć lat temu urodziłam siostrę z najpiękniejszym sercem dla swojego brata.
I kiedy ludzie mówią „jaką Ona jest siostrą”, odpowiadam – wiem..
Bo choć uważam moja Kochana, że dzieci są wspaniałe dla swoich rodziców, a dla reszty świata są zwyczajnymi dziećmi, tak tutaj akurat po prostu – wiem…
Bo to ja jestem Mamą, straszą od Ciebie o dwadzieścia osiem lat… Lecz w kwestiach naszego małego chłopczyka w naszym domu, to nie wiek się liczy a wielkość serca..
Wielkość Twojego zawstydza mnie każdego dnia.
Ten wstyd powoduje, że staram się być lepszą Mamą.
Spokojniejszą, cierpliwszą. Szukającą rozwiązań zamiast rezygnującą.
To Ty pokazujesz mi, że rozwiązania są banalne. 
Mam nadzieję, że dzięki Tobie, kiedyś ten chłopiec będzie wspaniałym bratem. 
Wobec Ciebie nie da się być innym człowiekiem. 

Kiedy masz sześć lat jesteś niezwykle otwartą i śmiałą dziewczynką.
Obcych ludzi pukających do drzwi, czy to od prądu czy przywozu desek, bierzesz za rękę i mówisz – „chodź kochany, wejdź dalej”.
Nocujących u nas gości, czy to po raz trzydziesty czy pierwszy, budzisz wpadając Im do łóżka i ściskając.
Rożnie, czasami jest to moja przyjaciółka, kuzynki, Babcia albo dwudziestoletni zawodnik hard enduro. 
Dorosłego sąsiada po długiej nieobecności witasz słowami „jak dobrze, że już wróciłeś, tęskniłam za Tobą”.
Dla ekspedientki w sklepie robisz bukiet z polnych kwiatów gdy idziemy tam polami.

Mówisz „dzień dobry” wszystkim których mijasz na swojej drodze.
Bez trudu przychodzi Ci słowo „przepraszam”. I przepraszasz wtedy naprawdę. Widać to w Twoich oczach.

Wciąż tak ciężko mi uwierzyć, że urodziłaś się akurat mnie. 
Bo krew z krwi.. Ale Twoja płynie jakby lepiej. Bystrzej. Przez oceany tętnic i żył.
Choć po mnie dużo gadasz. Najczęściej buzia Ci się nie zamyka..
Powiadają, że masz duży zasób słów.. To, to już niestety nie po mnie..
Śpiewasz godzinami wymyślone piosenki. Prawie bez nabierania tchu.
Czasami jesteś wróżką, a czasami syreną.
Choć ostatnio najczęściej Wayaną. I weszłaś na wszystkie możliwe drzewa w okolicy.
Ludzie pod tymi drzewami truchleją gdy Cię widzą. Skoczną taką kózkę.

Malujesz, rysujesz, kleisz i wycinasz godzinami.
Lubisz piec ze mną ciastka. Siedzisz wtedy na wyspie kuchennej i wycinasz foremkami wzory.
Znasz proporcje do naleśników i sama miksujesz.
Choć od 3 miesięcy w końcu śpisz w swoim łóżku, to jeszcze wędrujesz do nas w nocy.
Kiedy się budzę, najczęściej stoisz już ubrana z obawy, że naszykuję Ci ciuchy ze zbyt małą ilością różu.
Kochasz cekiny, błyskotki, tiule.
Nade wszystko kochasz sukienki w motyle.
Z wielką ochotą chodzisz do przedszkola. Kochasz tam niezmiennie od lat Karola.
Mogłabyś zamieszkać w basenie. Jesteś rybą w wodzie.
Wciąż gdzieś się pakujesz. Niezliczone ilości torebek i koszyczków spakowanych do babci, do Rozalki.
Przepięknie okazujesz radość. Robisz to często. A Twój brat jak wszystko zresztą, przepięknie to naśladuje.
Myślę, że dzięki Tobie nauczył się cieszyć mocniej. Doceniać bardziej.
Lubisz mozzarellę z bazylią, rosół i chrupki duszki na które wiesz, że nie pozwalam..
Wtedy robisz ten uśmiech.. i kupujemy.
Świetnie jeździsz na rowerze.
Boisz się zwierząt. Dlatego na szóste urodziny dostaniesz kotka dachowca od Cioci Justynki.
Może to pomoże..
Kiedy się rozbierasz w przedpokoju zostawiasz wszystko rozrzucone na podłodze albo zwinięte w kulkę i wciśnięte w szafkę. Buty na środku pozostawiasz.
Czasami Cię wołam abyś poprawiła, choć najczęściej sprzątam sama. Jeszcze się w życiu nasprzątasz.
Jesteś empatyczna.
Kiedy śpisz masz taki cudnie zadarty nosek i usta w  serduszko.
A kiedy nie i masz otwarte oczy, to jest w nich coś takiego.. taka mądrość.. niewypowiedziana.

Lubię kiedy się tymi oczami zapatrzysz..
Mawiają, że jesteś kopią swojego Taty. Twoje gesty, mimika, słowa, chód, ruchy..
Dziwisz się kiedy jakiegoś dnia nikt do nas nie przychodzi i my nigdzie nie idziemy.
Jesteś dzieckiem ludzi. Zagadujesz, zaglądasz Im w okna. Chcesz wciąż z Kimś przebywać. Kogoś gościć.
Masz wielką wyobraźnię.
Od trzech lat nie zjadłaś nic w przedszkolu i pijesz tam tylko wodę. Chyba, że suchy makaron.
Chcesz mieć długie włosy jak Roszpunka, by łapać nimi Benia gdy burzy Twoje poukładane klocki.
Pięknie opalasz się po Tacie.
I kiedy jesteś taka opalona, te oczy masz jeszcze bardziej błękitne.
Uwielbiasz wakacje u dziadków i kuzynek. Wygłupiać się tam z wujkiem Piotrkiem.
Kiedy wracasz tęsknisz za swoją przyjaciółką Leną.
Dzięki temu, że masz piętnastoletnie kuzynki czasami jesteś już taką nastolatką. Kochasz je nad życie.
Boli Cię brzuch gdy jedziemy dłużej autem.
I nigdy nie ma końca czytania książek przed snem. Zawsze jest za mało.
Dziś akurat czytamy drugi już raz „Dzieci z ulicy awanturników”.
Potrafisz słuchać. Wiesz co znaczy słowo „obietnica”

Najczęściej zamiast zerkać lub patrzeć „łypiesz okiem”.
I kiedy się podpisujesz, zawsze robisz to odwrócone Ƨ – TOƧIA.

Masz silną wolę.
Kiedy podczas ospy było mi Cię żal i smyrałam Cię po krostach, mówiłaś „nie Mamuś, nie smyraj bo jeszcze to polubią”.
Lub wczoraj rano, kiedy czesałam Benia, a Ty położyłaś się na kanapie w kłębek mówiąc, że Ci zimno..
Kiedy już szłam z kocem znowu mówisz „nie Mamo, bo się tak miło zacieple i będzie mi ciężej wyjść do tego przedszkola”.
Masz w sobie coś takiego, że człowiek widzi w tym wszystkim sens.

Że chce się dla Ciebie więcej i lepiej.

Czasami masz gorsze dni. Gorsze zachowanie.
Na to wszystko Ci pozwalam i całkowicie rozgrzeszam.
I mam wielką nadzieję, że nigdy nie będę „Matką co nie pamięta”.. 
Pamiętam moja Kochana, swoje zachowania, swoje grzechy i błędy.
Daje Ci dziś prawo ich popełniania. Choć masz dopiero sześć lat, obiecuję Ci to.

Popatrz bez jakiego składu ja piszę..

Nie wiem jak to dalej wszystko będzie. Jaka ja i jaka Ty.
Lecz dziś myślę, że nie można zrobić nic lepszego, niż dać światu dobrego człowieka. 
Mam nadzieję, że przyniesiesz wielu ludziom ukojenie i radość tym swoim wielkim sercem.
Jednak pamiętaj, zawsze musi to być Tobie z tym serduszkiem jak najlepiej, aby móc rozdawać innym.

Kiedy śpisz obok, głaszcze palcami Twoje brwi i rzęsy. Twój nos i poliki. 
Myślę sobie, że niech będzie różnie, ale daj mi losie doczekać Twojego dorosłego życia.
Być w tej ławce gdy będziesz brała ślub.. i gdy odwrócisz głowę by złapać mój wzrok..
daj mi losie to szczęście by w tej ławce być.

Wszystkiego najlepszego moja Kochana sześciolatko.

Mama.