najpiękniejsze co możemy od losu dostać, oprócz zdrowia, to żeby się nie utruć z samym sobą.
żeby nie było tak, że Ci z Twoim charakterem jest źle.. i nawet nie z ciałem.. bo z tym o wiele łatwiej dokonać zmian.
żyjemy w czasach trenerów, diet, coca-coli light, miliona modnych butów do biegania.
życie z dobrym, zdrowym ciałem stało się modne jak jeszcze nigdy dotąd.
ciągnie to za sobą wiele radości, podnoszenia się z depresji, odkrywania świata na nowo..
gorzej jest kiedy czujemy się w tym ciele źle ze swoim umysłem i duszą.
kiedy nie potrafimy zaznać spokoju, odpoczynku, ładu, równowagi…
kiedy ciągle nas gdzieś w tej duszy gna, trapi i umęczy… bez wytchnienia, bez ustanku.
i choć na każdym rogu w wielkim mieście stacjonuje psycholog, to problem się rozwija i za nic nie poddaje..
często człowiekowi bardziej potrzeba dobrego przyjaciela niż psychologa, psychiatry.. tylko żyjemy w czasach ubogich w kontakty międzyludzkie, a bogatych w grafiki kalendarzowe. łatwiej zapisać w plan lekarza od głowy, zamiast tą głowę iść oczyścić na spacerze z kimś bliskim..
kiedyś człowiek nad tym nie rozmyślał.. brał życie i z nim szedł. w podskokach, w beztrosce..
dziś, kiedy ma się dzieci, pracę, kredyt, obowiązki.. kiedy przyszedł czas odpowiedzialności za swój byt i byt najbliższych, bierze się to życie i… się nad nim bardziej rozmyśla..
wiesz, że od teraz tak wiele zależy od Ciebie. chcesz sprostać zadaniu, a obok tego dobrze się ze sobą czuć..
będąc tym co uwielbia porządek musisz nauczyć się z tą cechą żyć.
nie potrafię zaznać odetchnienia kiedy wokół panuje chaos. staję się wtedy bardziej nerwowa, podminowana, pełna obaw..
kiedy zapanuje porządek, kiedy już w każdej mysiej dziurze wytrę kurz, zetrę każdą plamę, popiorę wszystkie chodniczki, to może rozpocząć się burza domowa, a ja będę oazą spokoju i opanowania.
choć staram się każdego dnia nad sobą pracować… że taki czas, małe dzieci i ten bałagan jest Ich nieodłączną częścią oraz odkurzacza na środku salonu nigdy nie chowanego…
choć ja to doskonale wiem.. przecież każdy z nas to wie, że bałagan robiony przez dzieci jest wielkim darem od losu…
bo są zdrowe i chodzą… błoto roznoszą na podeszwach.. mają dwie ręce i kredki wyrzucają z pojemnika.
chodzi o to by znaleźć w sobie tą równowagę, tę która pozwoli Ci czuć się ze sobą dobrze..
by porządek pozwolił oddychać głowie.. bo kiedy panuje dookoła ład, kiedy poukładane są buty, ciuchy w szafie, naczynia w zmywarce to człowiek potrafi lepiej funkcjonować, lepiej żyć… i trudno mi uwierzyć gdy Ktoś tego nie czuje..
nawet największy bałaganiarz przyznaje się do tego, że w porządku codzienność jest łatwiejsza, lżejsza. umysł bardziej chłonny, zorganizowany..
a przy tym by w tym porządku nie zatracić swobody dziecka, rodziny, normalnego bytowania w tym domu..
odnalezienie antidotum by szala nie wychylała się zanadto w żadną ze stron.
myślę, że praca nad sobą samym, jest w dzisiejszych czasach bardzo trudna..
jeżeli jest to wiek dbania o ciało, to zdecydowanie nie jest wiekiem dbającym o umysł..
odnajdywanie w sobie spokoju, równowagi, obojętnie w jakiej tematyce (ja poruszyłam akurat sprzątanie) jest w pędzie wręcz niemożliwe…
dziś ludzie umawiają się do psychologów, coach’ów by tam odnaleźć spokój i zorozumienie siebie..
trudno zrozumieć siebie będąc umówionym na 16tą i w stresie, nerwach, spóźnionym autobusie, korkach na drodze wpaść do gabinetu na sofę.. gotowym na odnajdywanie czegokolwiek..
człowiek dziś mało przebywa z samym sobą.. wiele mówi się o tym jak wartościowa i rozwijająca dla dziecka jest nuda.
a czy my dorośli pozwalamy sobie na nią choć sporadycznie…?
popadamy często ze skrajności w skrajność. ludzie na kanapach patrzący pół dnia w telewizor i ścianę, oraz ludzie pędzący ze spotkania na spotkanie…
o ile trudno mi mówić coś o pierwszych, tak mogę odnieść się do drugich, gdyż do tej grupy czuję się dołączona..
może piszę o tym, bo w takim miejscu życia jestem.. może dziś nie mam czasu na odnajdywanie siebie..
może to kwestia miejsca w rozwoju.. choć patrząc na Tego po którym charakter odziedziczyłam.. powątpiewam..
to raczej kwestia charakteru.. tego czy się przejmujesz zanadto, czy olewasz wszystko…
tego czy się boisz, czy idziesz przez życie na przestrzał..
i o ile człowiek dostaje od losu charakter z którym jest Mu po drodze, o tyle żyje się lżej..
mawiają też, że największym sukcesem nie jest zmiana sama w sobie, lecz odnalezienie w sobie chęci tych zmian i uświadomienie sobie co pozwoli mi lepiej żyć…
skoro Ktoś jedno nam to życie dał, to nie po to by chandryczyć się i umorusać w nim po łokcie.
jako, że wiek coraz bardziej wzbogaca mi się w ilość zim i zachodów słońca, tym bardziej rozmyślam..
i choć czerpię życie, kocham je, szanuję, doceniam, wolę wypatrywać dobrego niż złego, odrzucam pretensje i niezadowolenie to doświadczam ostatnio brak rozmowy z samym sobą…
bez telefonu w ręce, bez niewyobrażalnej ilości bodźców, dźwięków, obrazów…
i Broń Boże nie mówię tu o dzieciach… mówię o mediach, o tym czym atakuje nas świat..
ilości informacji, zdjęć, sensacji, plotek.
kiedy Ktoś przeczytał wiersza Gałczyńskiego, zamknął książkę i zamyślił się na 15 minut.. nad wierszem, nad sobą…
coraz bardziej jesteśmy nastawieni na bodźce…
i to jest coś co gubi nas najbardziej…
brak ciszy, spokoju, refleksji, łagodnej analizy..
telewizor, laptop, komputer, telefon, radio…
brak ludziom ciszy… zwyczajnej ciszy i niemyślenia!!!
zaczytałam się ostatnio w medytacji…
w tym by dać głowie odpocząć…
tak, śmiem napisać i wysnuć takie przypuszczenia, że „niemyślenie” , choćby chwilowe odłączenie się od świata, może nas, ludzi XXI wieku uratować…








