książki 2021

W roku 2021 przeczytałam mało książek. O wiele za mało.
Ale patrząc na to, że przeczytałam ich taką ilość przy moich operowanych oczach, czuję się nie tylko usprawiedliwiona, co niewyobrażalnie szczęśliwa, że było ich aż tyle!
29! Udało się przeczytać 29 książek. I dojrzeć te małe literki.
Starałam się sięgać po autorów sprawdzonych, po literaturę raczej lekko płynącą (nie mylić z lekką, bo na niektórych płakałam w głos).
Zostawiam Wam dziś tytuły tych, które się mnie podobały, bardzo podobały i zachwyciły.
„Sen o Okapi” to książka po której człowiek żałuje, że już po. Że tę właśnie pozycję ma już przeczytaną… i nawet jeśli sięgnie po nią za kilka lat, będzie wiedział, że jest napisana takim właśnie językiem, stylem, z taką narracją. „Sen o Okapi” to książka, która mnie oczarowała.
W swojej prostocie, ułożeniu zdań, ukrytym dowcipie, ale i w nieuniknionej w życiu tragedii.
To jest mój nr jeden w roku 2021. Jednakże muszę zaznaczyć, że jest książką specyficzną.
Niektórzy jak ja ją pokochali, a inni patrzyli na mnie dziwnie i pytali – co Ty w niej widzisz?
„Jak ja Jej nie kochałem” to książka, którą napisała moja czytelniczka, sąsiadka można powiedzieć, bo kilka miejscowości obok to jak sąsiadka w tym wielkim świecie.
Od kiedy pamiętam zostawiała mi cudne komentarze na blogu. Zawsze wszyscy czekali na komentarz „Marleny1”, aż w końcu usiadła i napisała coś więcej niż komentarz na moim blogu. Teraz napisała już kolejną książkę, która czeka na druk.
Fantastyczna opowieść o złym człowieku z przepięknym i mądrym sercem.
I musicie wiedzieć, że powstała o dużo wcześniej niż film Nikoś! 🙂
Czuję się trochę Matką Chrzestną, bo mając w domu ten rękopis nie powstrzymałam się przed zadzwonieniem do właściciela wydawnictwa i szepnięciem Mu kilku słów.
Dzięki temu, że nie ja to wydałam, tylko inne wydawnictwo MArlenka może oglądać się na top listach empiku na przykład. A ja Marlenie mocno kibicuję, bo robi to naprawdę dobrze…
A do tego z taką lekkością!!
„Czerwień”. Co to była za historia! Nie można było się oderwać!
Moja intuicja podpowiadała mi chyba aby nie sięgać po kryminały, bo mój zespół zaburzeń lękowych jest na tyle duży, iż nie potrzebuje dodatkowych bodźców.
A ja potrafię sobie wyobrazić. Oj potrafię! Zatem sny miłam… Oj miałam…
Jednak.. Wszyscy tak zakochani w kryminałach… Chciałam jakiś przeczytać..
I moja cudna kosmetyczka poleciła mi ten. Co to jest za polecenie.
Rewelacja. Ta książka mogłaby być przykładem tego jak wciąga literatura.
Są trzy tomy. Zupełnie odrębne. Polecam Wam baaardzo!
„Szkatułka z Motylem” – ja Montefiore po prostu lubię. Tak jak Simons, Riley czy Moyes. Nawet jak napiszą gorsze książki to się i tak to lekko czyta. A ja miałam potrzebę (w tamten czas) czegoś sprawdzonego. I płynęło się po niej bardzo przyjemnie.
Kiedyś jeszcze wrócę do „Pod drzewem Ombu”, bo czytałam ją 23 lata temu, a to właśnie ten tytuł mnie do Niej przekonał. Potem Kroniki Deverillów.
„Narzeczona Nazisty” była super. W tym roku zrobiłam sobie przerwę od książek wojennych.
Swojego czasu czytałam ich tak wiele, że poczułam chęć oderwania myśli od tamtych czasów. Ale ta jakoś wpadała mi co chwilę w ręce i w końcu powiedziałam jej – no dobra!
Polecam gorąco! Dobra historia, dobrze napisana. Mocno wciąga.
„Gdzie poniesie wiatr”
„Firefly Lane”
„Prawdziwe kolory”
„Nocna droga”
– wszystkie te pozycje Kristian Hannah, dokładnie w tej kolejności polecam.
Z czego pierwsza „gdzie poniesie wiatr” była doskonała. Kolejne trzy bardzo dobre.
To ta książka, której historię i te wyobrażone w głowie obrazy pamięta się już na zawsze.
„Doktor Bogumił” Ałbeny Grabowskiej podobał mi się bardzo. W tym roku przeczytałam też inną Jej książkę i powiem nie była zła, ale mogłaby się rozegrać w jednym rozdziale.
Za to Bogumił ponownie mnie do Ałbeny przyciągnął.
Kawał fantastycznej wiedzy i historii. Pokuszę się o napisanie, że pozycja konieczna dla rozwoju naszej wiedzy o świecie medycyny przedstawiona w najprostszy sposób.
Najprostszy a zarazem bajecznie wciągający.
„Dziwne losy Jane Eyre” to pozycja dla tych co lubią jedno zdanie na pół strony.
To dla tych, którzy lubią literaturę Angielską. Bo choć adaptację tej książki lubię w różnych jej odsłonach, tak do książki mnie nie rwało. Moim ukochanym filmem jest „Duma i uprzedzenie” z Kira Knightly, za to przez książkę nie mogę przejść. A bardzo bym chciała.
Myślałam, że tutaj będzie podobnie. Jakże się myliłam!
Doskonała! Ach te zdania, te porównania, ta ironia, ten sarkazm! Wspaniała!
Język tej powieści jest czystą magią.

głód mądrości.

Mam w swoim życiu idoli słowa. Lubię Ich przekonania i poglądy wobec istnienia, które potem tak pięknie, w dość dużej prostocie, potrafią przelać w słowo pisane.
Jednym z Nich, jest jak nie trudno się domyślić (tym, którzy czytają mnie często) Zygmunt Bauman.
Wnikliwie przeglądam Jego twórczość literacką, tę z wystąpień czy krótkich wypowiedzi.
Jakiś czas temu Ktoś zarzucił mi moją sympatię wobec Jego osoby, poprzez wzgląd na przeszłość polityczną jaką na barkach swoich niósł.
Nie odpowiedziałam, bo kiedy czegoś nie wiem, wolę dialog odłożyć na późniejszy czas.
Ja akurat lubię wiedzieć. Jeśli coś mnie pasjonuje, potrafię w tym nie tyle się zanurzyć, co nurkować latami.
Ostatnio mówiłam też Komuś, że dziecko uczone, jak i każdy z nas, nigdy nie zgłębi wiedzy tak dobrze, jak wówczas gdy sam poczuje pasję do danego tematu.
Tylko poprzez miłość, żądzę, i płomień do jakiejś dziedziny życia czy nauki, jesteśmy w stanie stać się w czymś naprawdę dobrzy i przy tym szczęśliwi.
Sama wiedza, nawet dogłębna, na temat, do którego nie mamy zamiłowania nigdy nie da nam uczucia spełnienia.
Żyć bez pasji do poszerzania swojej wiedzy w dziedzinie naszych upodobań, to jakby przeżyć życie i nigdy naprawdę nie kochać.
Zatem usiadłam do książek o Baumanie. O Baumanie i Jego przeszłości. Aby wiedzieć.
I tak jak w życiu, a już zwłaszcza w XXI wieku, możemy znaleźć dowody i poparcia każdego z naszych poglądów jakie podpowiada nam nasza intuicja.
Dla tych, którzy będą mieć pragnienie udowodnienia szkodliwości działań mikrofalówki na nasze zdrowie, jest masa mądrych artykułów w czeluściach internetu. W tych samych czeluściach, zwolennicy tego urządzenia znajdą artykuły pisane przez równie mądrych naukowców. Nasza wiara wobec tych informacji może opierać się tylko na intuicji i potrzebach względem tego tematu. Bo ileż z nas jest na tyle wyuczonym w każdej dziedzinie aby wiedzieć jak rozłożyć szczegółowo każdą z nauk? Nauk fizyki, medycyny, geologii? Zatem zawierzamy tym mądrością, oraz tym słowom wykształconych ludzi, do których bliżej nam z naszymi przekonaniami, poglądami na świat, na edukację, na zdrowie…
Często nawet na łożu śmierci nie dowiemy się czy nasza intuicja, oraz wiara w tych akurat naukowców była słuszna…
Zatem jeśli Ktoś będzie miał pragnienie potępiać Baumana za Jego przeszłość i czyny jakich dokonywał w historii, znajdzie mnóstwo argumentów.
Dla tego (czyli ja), który będzie chciał widzieć Go w dobrych barwach, znajdzie się ogrom wyjaśnień, ludzkich rozgrzeszeń, zrozumień, powinności wobec historii, na pytania których odpowiada jedynie czas.
„Znajdą się decyzje, które po latach wydają się błędne, lecz w chwili ich podejmowania wcale takie nie były.”
Zatem często, albo najczęściej, nasze poglądy i przekonania nie są kwestią jednoznacznych badań i odkryć, poszlaków i wyliczeń, a jedynie naszych wewnętrznych potrzeb i intuicji.
Jakże często mylnych, a jak często ratujących życie. Nasze i cudze.
Zatem w mnogości dzisiejszych informacji, zostaje nam podążać za podpowiedzią duszy umysłu. Wiarą w słuszność swoich wyborów, gdyż często może mieć siłę, która pozwoli przetrwać.
Przetrwać w świecie zewnętrznym, jak i tym, dziejącym się w naszych głowach.
I w tym całym moim zgłębianiu wiedzy o człowieku, który imponuje mi swoim słowem pisanym, zapadło mi w pamięć najbardziej jedno ze zdań…
„Swój sukces odniósł jako pisarz, eseista, ale też myśliciel. Potrafił łączyć wiedzę naukową z wiedzą życiową i zmieniać je w prawdziwą mądrość. MYŚLĘ, ŻE TA SŁAWA I UZNANIE, JAKIM SIĘ CIESZY W ŚWIECIE, BYŁY SKUTKIEM OGROMNEGO GŁODU MĄDROŚCI.”
To zdanie poniosło moje myśli w obraz pokarmowy naszych czasów.
Nie wydaje mi się aby ludzie dziś czuli się szczególnie głodni. Głodni mądrości.
Bo głód sławy, pieniędzy i wysokokalorycznego pożywienia jest wielki jak nigdy dotąd.
Jednakże to jedyny głód jaki wybija się na pierwszy plan.
Kiedyś aby być artystą trzeba było mieć talent. Ta bohema spotykała się w SPATiFie czy Piwnicy pod Baranami. Byli i tacy jak Himilsbach, którzy za życia kariery zbyt wielkiej nie robili, a jednak odznaczali się swoją osobowością na tyle mocno, że i oni swoje krzesło w owych miejscach mieli. Trzeba było jakimś być.
Dziś największą trampoliną do „kariery” jest wystarczająco odstająca dupa, pokazana na zdjęciach w social mediach w licznych odsłonach.
Nic przeciwko takiej pięknej, ponętnej dupce nie mam, jednakże z przykrością przyglądam się światu, który został przez ową dupę dogłębnie wchłonięty. (i ta dupa jest tu tylko przenośnią mówiącą o wartościach jakie aktualnie są dla ludzkości istotne.)
Czasami Ktoś takiego świata ma dosyć i pragnie się stamtąd wydostać. Wychylić głowę i rozejrzeć. Często jest na tyle czarno dookoła, że ciężko poczuć głód mądrości..
Ciężko odwrócić głowę od łatwych obrazów, łatwych rozwiązań, leniwie mijających chwil na scrollowaniu, oczywistych schematów życia powielanych przez otoczenia.
Ciężko poszukiwać mądrości, która wydaje się nam być zbędna do przetrwania.
Bo czyż nie jest najistotniejszym po prostu przetrwać? W miarę względnym zdrowiu, zaspokojeniu swoich i bliskich potrzeb? Bo na cóż by więcej? Kto to zapamięta? Co to do świata wniesie? Cudzego i naszego?
A taki głód mądrości nie jest łatwy do zaspokojenia. Nie otwieramy lodówki aby sięgnąć po gotowy posiłek. Taki głód można zaspokoić pokrojoną w drobną kosteczkę papryką, cebulką… Swojskim jajeczkiem, marchewką wyciągniętą ze swojego ogródka.
Taki głód wymaga sztuki kulinarnej. Na początek może i nieudolnej. Nie dającej od razu poczucia spełnienia i sytości. Na początku, droga do zaspokojenia tego głodu będzie wymagała od nas pracy naszej głowy, monotonnych poszukiwań…
Jednakże smak, zapach i jakość takiego pożywienia nie jest w stanie równać się z niczym innym…. Wie tylko ten, kto miał odwagę gotować.
Zatem życzę Wam na nowy rok, abyście byli głodni jakości swojego pożywienia.
Bo czyż dostając jedno życie, nie będziemy żałować, że przeżyliśmy je w czarnej, tak teraz popularnej – dupie?


świąteczny wpis.

Kiedy siedzę z Nim, takim już siwiuteńkim, w tej poczekalni kardiologicznej, widzę wyraźnie, jakby było to wczoraj, jak siedzimy w poczekalni do ortodonty.
On jeszcze z burzą gęstych, brązowych włosów. Z jednako brązową brodą. Ja z krzywymi zębami. Siedzę obok i kręcę się jak każde dziecko.
Jechaliśmy naszym niebieskim, śmiesznym autkiem, którego Tato nigdy nie zamykał, a kluczyk zostawiał w stacyjce.
Teraz ja, wiozę Go przez kręte ulice miasta.
Obdzwaniam wcześniej moich znajomych i przyjaciół, aby załatwić wizytę na już, choć On twierdzi, że do lekarza to On może na wiosnę pójdzie, jak śniegi zejdą, mrozy odpuszczą.
Czekamy dosyć długo, ale nigdzie nam się nie spieszy. Fajny ten czas. Jak On siedzi obok mnie. Płaszcz tak ładnie sobie poskładał, zanim odłożył na parapet. Z szacunkiem.
Mężczyźni obok opowiadają o swoich przeszczepach serca.
Ciekawie to opowiadają. Miło się słucha. Z wielkim niedowierzaniem.
Tato bezzmiennie czasami wrzuca swoje poczucie humoru, które trudno zrozumieć obcym, dlatego bezzmiennie szybko Go tłumaczę, bo mi szkoda tych ludzi, jak tak na Niego patrzą ze zdziwieniem. Specyficzne bym nazwała. Tłumaczyłam też ten żart, również wtedy, gdy do domu w moim nastoletnim czasie przyjeżdżali koledzy.
Czasami nas to irytuje. Ale czyż dodając pod kreskę Jego cechy charakteru nie wychodzi nam wynik dodatni? Z sumą nie tyle tysięczną, co milionową!
Z czasem też robimy z tego rodzinne opowieści…
Jak to Tato pojechał do sanatorium w tym roku i dzwonił do nas codziennie opowiadać nam różne historie.
Wieczorem zdzwaniałyśmy się z Mamą i Siostrą. Z uśmiechem wymieniałyśmy się tymi opowieściami, bo nie każdej zdążył wszystko opowiedzieć.
A opowiadał między innymi tak…
– Wiesz Julisiu, tańczę tak z pewną Panią i Ona w tańcu mnie pyta, czy ja jestem trzeźwy? Odpowiadam, że wprost przeciwnie. Gdybym był trzeźwy, to by mnie tu nie było.
Ale chyba się Jej spodobało, bo piosenka się skończyła a Ona nie odchodzi.
Po kilku tańcach, pokazuje mi, że Ona jest tutaj ze swoją siostrą i czy bym siostry do tańca nie poprosił. Ależ oczywiście – odpowiadam. Idę, kłaniam się, rękę wyciągam, pytam o taniec, a Ona odpowiada mi, że nie. Że dziękuję. To grzecznie odszedłem.
Na drugi dzień przychodzę. Drinka kupiłem i siadam. Patrzę w lewo, a ta Pani, z którą tańczyłem mi macha, żebym podszedł. To pytam na migi, czy na chwilę, czy kurtkę i drinka brać? A Ona pokazuje, że brać. No to biorę i idę. I ta Jej siostra mówi, że chciała mnie przeprosić, że nie zatańczyła wczoraj, ale muzyka Jej nie odpowiadała i nie umiała do Niej podrygiwać.
Wiesz, odpowiadam Jej, że to normalne jest. Nic nie szkodzi. Nie każda muzyka każdemu pasuje.
Ale najważniejsze jest to, że zrozumiała swój błąd. 🙂
Także jakbyście spotkali mojego Tatę, to tańca nie odmawiajcie. Spokojnie tańczy. Dwa na jeden. Pije jedynie dla humoru.
I tak też u tej Pani Doktor od serc muszę Go tłumaczyć, bo mam ochotę otwartą dłonią oczy swe zakrywać. Ale uśmiecham się pod nosem i prostuję.
– Bo wie Pani, że ja dopiero od sześćdziesiątki alkohol piję. I nie mogę teraz przestać, bo mi dzieci mówią „Tatuś, Tobie się charakter nawet poprawił na lepsze od kiedy pijesz”. Zatem, jak przestać jak dzieci tak mówią. A wnuki mówią, że fajka mi dodaje uroku. To jak przestać palić?
Zatem siedzi obok mnie, taki chudziutki, w tym sweterku i koszuli pod spodem. I zalewa Panią Doktor swoim żartem.
A potem wchodzą studenci na praktyki przyglądać się badaniu i wiem, że będę musiała tłumaczyć Tatę przed tą dużą ilością młodzieży.
Pani Doktor wychodzi na chwilę, a ja na głos czytam Tacie sms’a od Mamy.
– Julciu, daj znać, o której wracacie, bo pierogi gotowe i wrzucę na wodę.
Studenci w zielonych kitelkach uśmiechają się do siebie.

Całkiem niedawno pojechałam na lekcję do klasy mojej siostrzenicy.
Czuję w takich momentach ogromny stres. Bo myślę, że najtrudniej jest zaciekawić młodzież.
Młodzież, która w dzisiejszych czasach ma cały świat w zasięgu ręki, w której leży telefon czy internet.
Mama pyta, czemu się stresuję… Mój strach pochodzi stąd, że iść i powiedzieć byle co jest bardzo łatwo, ale powiedzieć coś, co mogłoby w jakikolwiek sposób wpłynąć na życie tych młodych ludzi jest już niezwykle trudno.
Słuchali tak pilnie, i tak pięknie na mnie patrzyli, że trudno mi było przestać mówić.
Dudni mi to spotkanie w sercu do teraz.
Wsiadłam po nim w auto i pojechałam do rodziców. Zaraz obok. Całkiem niedaleko. Dwadzieścia kilometrów.
Wchodzę i widzę najpiękniejszy obrazek świata. W kuchni krząta się Mama. Stała tam, jak zawsze stoi. Kręciła się między stołem a kuchenką. Miała już dwie brytfanny zwiniętych gołąbków. W rondelku sos grzybowy.
Z kuchennego telewizora słychać było pomrukiwanie jakiegoś teleturnieju.
Dubeltowe okna, pomimo zimy, lekko uchylone, bo taki się zrobił gorąc od parującego oleju.
Oprószony mąką stół, usłany długimi, wyciętymi faworkami. Tymi w kolejce do pieczenia i tymi już ułożonymi na dużym talerzu.
– Robię Wam Julciu gołąbki i faworki, to weźmiesz do domu.
Włosy jej się od tego gorąca polokowały, powywijały, choć lubi mieć proste.
Siadam na taborecie, a Ona ścisza telewizor. Na przycisku zostawia po palcu ślad mąki i kładzie go między stolnice a talerz.
Pyta mnie jak było. Kiedy coś już zrelacjonowałam, powiedziała to, co zawsze mówi każda prawdziwa Mama…
– Dobra, to idź do Tatusia i przyjdźcie na pierwszą. Żebyście mi tu, w tej kuchni nie przeszkadzali.
Otwieram te drzwi warsztatu i widzę najpiękniejszy obrazek świata.
Na samym środku, na wysokim drewnianym stołku siedzi mój Tato i ma szeroko rozłożone ręce. Ręce do przytulenia mnie. Musiał widzieć mnie już z okna, że sobie przysiadł i rozłożył te ramiona. Przytulam się mocno i długo. Tak jak zawsze. Z moim Tatą nie wita się naprędce.
Szybko i przelotnie. Trzeba temu poświęcić czas.
Idę z nim do domu. Widzę, że jest jeszcze przed pierwszą i Mama na pewno nas w drzwiach już opierniczy.
Tak się też dzieje. Mówi, że za wcześnie, jednocześnie nakładając nam ziemniaki.
Jemy na stole, na którym jedliśmy, gdy chodziłam do podstawówki i gdy wracałam na weekendy z liceum. Myślę, że gdybym zajrzała do szuflad pod tym stołem, wciąż byłyby te same rzeczy. Szuflady pod stołem mają to do siebie, że choć mija czas, one przechowują bezzmiennie te same przedmioty, w tym samym ułożeniu. Długopisy, karteczki, adresy, wizytówki, dokumenty. Nad tym jednostajnym rytmem szuflad stoją nasze talerze z gołąbkami polanymi grzybowym sosem. Do tego szklanka z kompotem.
Ten kompot z miękkimi truskawkami na dnie i my. Ja z nimi.
Gdyby Ktoś wtedy namalował obraz, byłby On dla mnie najpiękniejszym z malowideł.
Przejazdem wchodzę do rodzinnego domu, a Oni tam są.
I choć opowiadamy już dosyć długi czas, ja wciąż przed oczami mam ten widok gdy stoję w drzwiach, a Ona z tymi faworkami przełożonymi na palcach kładzie je na olej. Podnosi głowę, uśmiecha się i mówi – O! To ty już jesteś!
Jestem. I Ona też jest. W tej kuchni, z tym samym stołem od tylu lat.
I choć opowiadamy już dosyć długi czas, ja wciąż przed oczami mam ten widok gdy stoję w drzwiach, a On siedzi na tym wysokim stołku, ze swoim, długim, siwym, rozwianym włosem, rozkładając do mnie swe ramiona…
Jestem. I On też jest. W tym warsztacie, z tym samym spokojem od tylu lat.

Kiedy wracamy z kardiologi, przy ośnieżonych poboczach, Tato mówi..
– Wiesz Julisiu, gdyby przyszło mi do przeszczepu serca, to bym się już na to nie zgodził.
Tak na stare lata. Tyle by mi się przyszło wycierpieć. Tyle bólu znosić. Tyle strachu i stresu.
Nie chciałbym już. Wolałbym w spokoju dożyć swoich dni.
– Ale Tatuś, gdy trzeba to ta siła sama przychodzi. Ona po prostu jest. Tak jak przy tych moich oczach. – odpowiadam.
– Przecież Ty młoda jesteś. Tyle masz jeszcze do zrobienia. Dzieci małe. To zupełnie inna historia. Ja Julisiu, już zrobiłem, co miałem w życiu zrobić. Wszystkiego już dopilnowałem.
Wszystko już załatwiłem. Wszelkie odpowiedzialności poniosłem. I gdyby mi przyszło się pożegnać, to nie miałbym żalu. Tyle mi się dobrego od życia dostało…

Chciałam Mu coś odpowiedzieć, ale patrzyłam uporczywie w lewo, bo wiedziałam, że jeśli spojrzę na Niego, na te chudziutkie, spracowane ręce, na te palce poprzycinane przez stolarskie maszyny, to rozpłaczę się tak, że będę się musiała zatrzymać na jednym z tych ośnieżonych poboczy. Bo najbardziej to mi się płaczę ze wzruszenia.
On tak do mnie mówił o tym spełnionym swoim losie…

Życzę Wam, abyście dożyli czasu, w którym będziecie mieć pewność, że wszystko to, co człowiek zrobić musi, zostało spełnione. I abyście nigdy nie czuli, że coś jeszcze jest niedokończone. Że coś zostawiacie niedopisane. Jak opowieść. A nikt inny nie nakreśli jej tak, jak Wy.
I z całego serca życzę Wam Moi Drodzy, abyście usiedli nad siankiem pod obrusem, jak nad tymi szufladami przy kuchennym stole.
W poczuciu tego, że tli się Wam przed oczami najpiękniejszy z obrazów…