bang, bang Lucky Luke…

 

Pewnego dnia zamieszkały z nami… krowy.

I od tego dnia nasi goście przestali kłócić się o miejsce na hamaku, wyczekiwać świeżo przygotowywanego latte i pachnących, czekoladowych muffinek wyciąganych prosto z pieca. Od tego dnia zainteresowanie wszystkich skupił na sobie zwierzyniec. A nie jest on mały.

Nie należą do mieszkańców domu, którzy stoją na półce i kolekcjonują w puchu kurz.

Zostały naszymi materacami, kocami, poduszkami. Zostały innym wymiarem maskotek.

Tak, to prawda, że zajmują połowę pokoju… Ale dzięki nim nasz dom stał się jeszcze „cieplejszy”, choć myślałam, że jest to już niemożliwe.

Na największej krowie zdarza się zdrzemnąć Tosi. Błogi jest tam ten sen.

Skoro tak niespodziewanie wtargnęły do naszej przestrzeni życiowej i całkowicie ją zdominowały postanowiliśmy zabrać je z nami do niezwykłego miejsca…

Miejsca, gdzie czas, ten który był, przestaje mieć znaczenie. A ten, który będzie, jest tylko myślą by wrócić tam jak najszybciej…

By słuchać stukotu kopyt końskich, ostrogów w butach jeźdzców, strzałów z pistoletów, oklasków na rodeo, przecinanego powietrza od strzał wylatujących z łuku…

By zobaczyć iskrzące się ziarna piasku na drodze prowadzącej przez miasteczko…

By zobaczyć kolor słońca, które tam jest bardziej czerwone  i cień rzuca inną linią rysowany…

By usłyszeć radość dzieci i dorosłych, którzy na chwile zapomnieli, że nimi są…

By dotknąć świata, który z zapartym tchem śledzimy w książkach, filmach i wspomnieniach w tak różny sposób zapisanych.

By odkryć magię każdego budynku, który tyle w sobie chowa a wciąż nieodkryte… bo nie sposób jednego dnia „najeść” się tym wszystkim..

By poczuć wiatr i powrócić na chwilę do dzieciństwa, krzycząc na każdym zakręcie i wzniesieniu, w kolejkach i karuzelach.

By muzyka i taniec Country wypełniał całą duszę, a dzięki temu zapomnieć się choć na moment…

By jeszcze raz zerknąć na umiejętności ludzi, którzy tak idealnie pomagają poznać nam to, czym codzienność w XXI wieku na pewno nas nie zaskoczy…

By zobaczyć choć jeszcze na chwilę, ludzi, którzy tworzą to miejsce. 

Ich stroje, czynności w prace wpisane (choć czy to dla nich pracą jest…?), zaangażowanie. Ale przede wszystkim Ich twarze… Nie wyobrażacie sobie, że można tyle ciepłych, serdecznych, grzecznych, uczynnych dusz w jednym miejscu spotkać.

Ludzka życzliwość i uśmiech, który tam mieszka zaskoczyły mnie tak, że znowu odzyskuję wiarę, że nie wszystko na tym świecie jest tylko dla pieniędzy…

Te fotografie to zaledwie malutka garść tego co można tam zobaczyć i dotknąć.

A kowboje… mhm… 

 

 

KrowyQuax

Miejsce : Miasteczko TWINPIGS   Strona Internetowa / Fanpage FB

fotografia: szafatosi.pl

ciąg dalszy nastąpi…

z posypką elegancji…

Gdybym miała zamknąć oczy i z słów ułożyć Wam opowieść…

Gdybym miała wyszukać te najpiękniejsze i zmysłowe…

Te idealnie opowiadające o wymarzonym, wizualnym świecie mojego dziecka…

O Jego kolorach, kształtach, wzorach…

O świecie wnętrz jakie kołyszą się w mojej głowie. 

O świecie jaki zamieszkuje w moich myślach i pragnieniach.

Jeżeli miałabym Wam opisać piękno największe, widziane moimi oczyma dla mojego dziecka… byłoby to jedno słowo… Quax.

Tego dnia gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży postanowiłam ten czas celebrować.

Zrezygnowałam z pracy. Nie żyjemy w czasach gdzie w rodzinie bywało po dwanaścioro dzieci. Dziś model rodziny przewiduje jedno, dwójkę a już bardzo wyjątkowo trójkę.

Tylko pierwsza ciąża jest ostatnim tchnieniem błogiego lenistwa, czasu na zaległe książki, filmy. Na wylegiwanie się porankami w łóżku z kubkiem kakao w ręce.

Kolejna, pomimo stanu identycznego, jest już konieczną zupą na obiad, kolorowaniem, prowadzaniem do przedszkola, schylaniem się przy kąpieli i obcinaniu małych paznokietków. Kolejna jest już spędzona w codziennym zamieszaniu i grafiku pełnym zajęć.

I w tym moim spokojnym, cichym dniu leżąc na kanapie w kwiaty szukałam wszystkiego co będzie budowało świat rzeczy mojej córki.

Setki sklepów internetowych z tysiącem przedmiotów, stron, podstron i zakładek…

A w tym wszystkim ten jeden.. Ten, w którym zatapiając swój wzrok, nakreślał wymarzony dziecięcy dom. I całe dnie. Popołudnia, poranki. I przy śniadaniu…

-A popatrz na to. Cudne. Prawda?

– Ale to już Kochanie mamy.

– No tak, ale nie takie… 🙁

I przeklinałam wszystkie zakupy zrobione przed odnalezieniem Tej strony.

Cóż… Zostało mi jedynie pogodzić się z tym faktem,  czekać aż  Tosia podrośnie i wypatrywać kolejnych magicznych przedmiotów niezbędnych do codzienności z dzieckiem. 

Pojawiło się ich kilka.. no może kilkanaście. Ale ciiiiichoooo… bo mnie mąż zmierzy złowrogim spojrzeniem 🙂

Postaram się Wam najpiękniej jak potrafię pokazywać w kolejnych postach to co skradło moje serducho.

Zaczynamy od fotela. Mistrzostwo wykonania. Mam nadzieję, że zdjęcia oddają choć ułamek jego uroku, szyku i elegancji.

Koc. Mam ich dziesiątki. Z polaru, dziurkowane, siateczkowe, z misia, wełniane… Szaleństwo, którego opanować nie potrafię. Dlatego też kolejny zagościł w naszym koszu na narzuty. Prawdziwa wełna. Grubaśny strasznie. Nawet już do jesieni przedeptuję jak głupia żeby tylko ten kocyk…

Owca… ten temat zostawię, bo mamy całą farmę 🙂 A następnym razem postaram się Wam pokazać krowy Tosi na dzikim zachodzie… 

 

Jeżeli fotel jak z Filharmonii to nie mogłyśmy wystąpić w jeansach.

Mam córkę. Sama jestem kobietą, której z szafy się wysypuje. Nie mogło być inaczej jak zakochać się w tiulach. Najpierw tych dziecięcych. Słodkich, księżniczkowych. Później rynek zaczynał mocno zapełniać się modnymi „TUTU”.

Dziesiątki firm. Dla malusich jak i dorosłych. Przekopałam wszystko. Skupiłam się na każdej nitce, długości, grubości tiulu.. Kupiłam bezkonkurencyjne.

Możecie mi nie wierzyć. Chodzę w niej na okrągło. Wszędzie. W świąteczną niedziele jak i w środę po szarych chodnikach Śląska. Mam wrażenie, że świat w niej jest jakiś lepszy.

Obserwuję kobiety, które zakupują owe spódnice. Uroczy widok. Jakby wróciły do czasów dzieciństwa… Z ręką na sercu… najlepszy ciuchowy zakup ostatnich lat…

 

I… nie napisałam Wam dziś historii żadnej. Takiej ważnej, ze swojego życia…

Rozpisałam się wystarczająco dużo. Obiecuję w następnym poście to nadrobić…

Patrząc na zdjęcia… przepraszam, ale nie potrafię skrócić zachwytu, nad tym, o czym dziś, ja Wam tutaj…

 Fotel, Owca, Koc  – Muppetshop 

Antonina Adela:

bluzka – Zara

spódnica – Kids On The Moon

trampki – Next

Mama:

bluzka – Joop

spódnica – Kids On The Moon

buty – Zebra

torebka – Not To Repeat

fotografia: Kamil Zasadziński

serdeczna pomoc przy sesji: Magdalena Zasadzińska

miejsce: najpiękniejsze w Zabrzu – restauracja  Impresja

Green Canoe – wydanie letnie

Kiedy nie prowadziłam bloga, świat pisanych w sieci „pamiętników” był mi zupełnie obcy. Nigdy ich nie szukałam, nie podglądałam, nie googlowałam.. Chyba nawet nie wiedziałam, że takowy jest… Może wiedziałam, że coś takiego się dzieję… ale, że aż tak… Będąc w ciąży znalazłam jeden.. I wystarczył za miliony. Wszystkim o nim opowiadałam, linkowałam w mailach, na portalach… Green Canoe. A w nim wszystko to co dla mnie jest kwintesencją piękna. Wnętrza, ogrody, konfitury… Wszystko to stworzone w głowie jednego człowieka. Jednej kobiety. Niezwykłej. Nieopisany zaszczyt mnie spotkał… w najnowszym letnim numerze Jej magazynu, pojawiło się kilka zdjęć robionych przeze mnie. Dziękuję Asiu 🙂

 Ja marzę, by kiedyś ten magazyn można kupić na papierze. Jak dla mnie arcydzieło… 

 

Kliknijcie w okładkę i wybierzcie się na spacer po niezwykłą przygodę.