w kierunku…


Najczęściej, albo ostatnimi laty najwięcej tych zdjęć zostawiam na instagramie…
Ale przecież na instagramie się świat nie kończy, a na pewno na blogu zaczyna. Ten mój świat wirtualny.
Zostawiam kilka zebranych z telefonu fotografii. Mieliśmy jechać na kilka dni w Bieszczady.
Tak mi się nie chciało. Bo to wynajęty domek. Na pewno masa komarów zaś wieczorami, śniadanie robione samemu i wycieczki do lidla. Ale zarezerwowane, zaplanowane. Jedziemy. Spakowałam kalosze, płaszcze przeciwdeszczowe, wygodne ciepłe piżamy, dresy…
Okazało się, że kierunek był zupełnie odwrotny. Ze wschodu zrobił się zachód. I gotowe pyszne śniadanka i widok z okna piękny… Zatem na tę niespodziankę nie mogłam narzekać, choć tak pragnęłam zbesztać za fakt spakowanych kaloszy zamiast parea na basen… Pokornie brałam jakże męczącą zmianę planów o której dowiedziałam się w aucie 🙂

post.

Kiedy przechyliłam głowę na bok aby położyć ją na jego ramieniu, z kącika ust poleciała mi piana od pasty, bo myłam wtedy zęby. Była już dwudziesta czwarta. Stał obok i też mył wtedy zęby. Kiedy tak stoimy, widzimy się w dużym lustrze nad zlewami. Za ścianą obok, na naszym łóżku śpią dzieci. Jest w łóżku rodziców jakaś magia, która pozwala zasnąć natychmiast, która leczy wszystkie dolegliwości, lęki i rozterki. Wciąż stoję obok niego. On jedną ręką trzyma szczoteczkę, a drugą mnie obejmuje. Za chwilę minie dziesięć lat, a wciąż patrzę na niego i dziękuję losowi. Za niego, za dzieci, za te łóżko na którym błogo zasypiają, za śliwki, które przed chwilą jedliśmy po ciemku, więc pewnie dużo robaków rozchodzi się nam w brzuchu. Za kanapy na których oglądaliśmy piękny „Captain Fantastic” i po którym ja mogę wstać i prosto iść na górę wiedząc, że to on pogasi światła, telewizor i sprawdzi drzwi czy zamknięte.
Rozmyślając wciąż nad tym filmem, biorę lżejsze dziecko i przenoszę do pokoiku. Zanim zamknę oczy, w głowie krąży myśl dookoła kolejnego dnia. Czy zrywać się rano z łóżka, czy mogę wstać jak organizm sam da znać… Wiem, że muszę odpisać na zaległe maile i na blogu od tak długiego czasu cisza… Lato i wakacje nie sprzyjają biurkowym przesiadywaniom. W słońcu nie widzę monitora, w domu nie potrafię się skupić. Rwie mnie do działania. Gdzieś w ogóle mnie rwie. Do słońca. Do życia w kuchni. Pomiędzy tym życiem znajduję przez przypadek w głowie zdania, które się same tworzą i zaczynają jakąś historię.
I zanim zamknę oczy, często ta historia się w moich myślach tli. Powoli. Tworzy jakieś przejścia, porównania, zdania kończące daną opowieść. Ale kiedy te oczy o świcie otwieram, ulatują jak te nocne ćmy. I nie ma po nich śladu. Może tylko taki pył, jaki czuć na palcach po dotknięciu ćmich skrzydeł. 
Z tego pyłu szczątkowych myśli jakie towarzyszyły mi gdy zasypiałam, zostają nawet nie zdania, a jakieś pojedyncze wyrazy.. Złoszczę się wtedy na siebie, bo to kolejna historia która gdzieś mi uleciała, a wiem już z doświadczenia, że nigdy nie wracają. Powstają nowe, ale już nie tamte. A moje usposobienie nie pozwala pozbyć się uczucia żałowania. Przy każdym wyborze spędzam dużo czasu. Nie dlatego, żeby wybrać dobrze, ale bardziej dlatego, żeby nie żałować. A to nie to samo, choć z pozoru wydaje się być jednakie. I choć dużo mam przemyśleń, poglądów i niekiedy pewności całkowitej jak należy właściwie żyć aby być szczęśliwym, tak tego żałowania pozbyć się nie mogę. Najgorzej bywało w młodości, gdy na jeden wieczór miałam kilka możliwości wyboru odnoście wyjścia. Bałam się, że gdzieś tam, czego nie wybrałam jest zabawniej, ciekawiej, smaczniej… Dziś wiem, że często to te właśnie gorsze wybory, prowadzą nas do najlepszego celu. I choć wydają się nam być tymi idealnymi do żałowania, jakże często, to im właśnie najbardziej zawdzięczamy największe szczęście. I przecież to wiem, a jednak natura człowieka nieustępliwą jest wobec nazbieranych mądrości. Więc lubię ten strach przed żałowaniem gloryfikować. Jakby moja głowa mało miała zmartwień. Jednak gdy do tego żałowania już przyjdzie, potrafię sobie najpiękniej to w dobrą stronę monety obrócić… Ileż to by mi się złego przydarzyło przy innym wyborze, gdyby pieniążek na inną stronę spadł… ach, to tylko ja wiem.
I tak też siadam rano na łóżku i żałuję, że myśli owych nie zapisałam. A myślało mi się. Fajnie mi się myślało.
Ciekawa jestem gdzie takie myśli niewypowiedziane ulatują…? Czy mieszkają w jakiejś nam tylko przeznaczonej chmurze i gdy tylko przyjdzie potrzeba większa, będzie się dało je odzyskać..? Czy giną w przestrzeni podniebnej i nigdy miejsca swojego nie znajdują. Czy do innych głów trafiają?
A gdyby do innych głów trafiały, to czyje myśli wymyślone już chciałabym otrzymywać? A może i przyjdą czasy w którym będzie można myśli cudze odkupić i chwilę innymi myślami żyć?
I czy wtedy człowiek żałować będzie, gdy inne pozna, że się ze swoimi urodził, a z innymi tak pięknie, mądrze i inaczej można żyć… Czy przeciwnie wręcz? I powietrze z ulgą wypuści, kręcąc głową na boki skomentuję – ileż to ludzie mają myśli głupich i zbędnych, prostych i próżnych. I do swoich wróci jak do domu najpoczciwszego.
I jak to jest, czy myśli człowiekowi przypisane, czy życiu? 
Czy gdyby mnie w inne życie teraz włożył, to od razu inne myśli by mi przyszły?
Czy bez względu na lekkość czy trud życia, to samo człowieka trapi czy cieszy?
Czasami mam ochotę spróbować. W wyobraźni się zapędzam, nawet kroki małe podejmuję aby w inne życie się na chwilę wcisnąć…
I kiedyś w nie wejdę jak w za duże, czy za ciasne spodnie. Żeby zobaczyć. Bo może teraz chodzę w przyciasnych, a taka jestem pewna, że rozmiar mam dobrany idealnie. Okazać się też może, że nigdzie w świecie lepiej mi tych spodni nie odszyją jak tutaj…
Wstaje więc z tego łóżka i myślę sobie – Zrobię kawę, dzieciom śniadanie, założę spodnie i może przyjdą mi inne myśli na ten post. Przecież zawsze przychodzą. Lepsze albo gorsze. Najważniejsze to napisać pierwsze zdanie, nawet jeśli nie ma się pojęcia o czym będzie kolejne i jaki będzie tego koniec. Pierwsze zdanie jest tym, które pozwala osiągnąć cel. To jak ta myśl. Nawet jak uleci, to przecież gdzieś w przestworzach lata. Może nie dla nas a dla innych… Trzeba nie tracić myśli. Brać pierwszą i lepić ją jak glinę, choć brudzą przy tym dłonie.

I teraz przyjdzie mi żałować, bo od kilku dni chciałam posta o podwórkach napisać. Takich ludzkich podwórkach, co dookoła domu się mieszczą, bylinami porastają. A tak, taki post z myśli pomiędzy.
Choć może gdybym o podwórkach napisała, to by w jakie piorun z nieopisaną siłą pieprznął.
A tak, w spokoju wszystkie trwają… I nie ma co żałować.